Twarze Ojców Pustyni - fragmenty książki wydawnictwa "Znak" (Besarion)
Z Besarionem (czy też, wedle późnogreckiej wy-mowy, Wisarionem) wchodzimy w świat eremityzmu uproszczonego, przykrojonego do pojemności ciasnych umysłów. Ten uczeń samego Antoniego przejął od swojego mistrza radykalizm, który kazał Antoniemu opuścić dom i posiadłości dla Królestwa Niebieskiego; ale zawęził go do jednokierunkowej ścieżki, posuwając się zarazem tą ścieżką do najdalszych granic możliwości. Antoni, opuściwszy dom, zamieszkał w jaskini, Besarion zaś — odkąd został samodzielnym mnichem — postanowił obywać się bez jakiegokolwiek mieszkania. Antoni, opuściwszy majątek, pracował na swoje utrzymanie, robiąc liny; Besarion, o ile można wnioskować z dość skrótowych zapisów, żadnego rzemiosła nie uprawiał. Żył trochę ze zbieractwa, a trochę z jałmużny; do rzemiosła musiałby mieć jakąś stałą siedzibę, jakiś dom, a on właśnie bezdomność obrał sobie jako regułę życia, przed którą wszystkie inne względy musiały ustąpić. Mnóstwo było na pustyni egipskiej ludzi zdolnych zajmować się jedną tylko rzeczą naraz, widzieć jeden tylko aspekt sprawy: który — to już zależało od nich. Prowadziło to czasem do spektakularnej ascezy, czasem zaś do równie spektakularnej tragedii. To przeciw takiemu ciasnemu pojmowaniu życia wewnętrznego występował między innymi Jan Karzeł, pouczając o konieczności równoczesnego uprawiania wszystkich cnót. A ponieważ nie ma reguły bez wyjątków, Besarion zdołał (chciałoby się powiedzieć: jakimś cudem) uświęcić się na takiej właśnie drodze. Może też tym chętniej głoszono potem jego świętość, że mogła służyć jako jej usprawiedliwienie?
Bezdomny nie ma przede wszystkim gdzie spać, toteż Besarion uprawiał bezsenność; raz przez przeszło miesiąc stał pośród cierni po to tylko, żeby nie zasnąć. Kiedy już musiał zasnąć, spał na stojąco lub w najlepszym wypadku na siedząco. Nie kładł się nigdy. O jego postach nie słyszymy; chociaż więc z samego trybu jego życia wynika, że musiały być wyjątkowo surowe, można sądzić, że ten akurat aspekt eremityzmu mniej był dla niego ważny. Najważniejsza była bezdomność; zapewne z całej Ewangelii upodobał sobie najbardziej słowa: Kto opuści dom... dla imienia mego...
I jeszcze jeden cytat: Sprzedaj, co masz, i daj ubogim. Besarion potrafił rozdać nawet to, co miał akurat na sobie. Raz nie zostało mu już nic oprócz zwoju Ewangelii, który nosił stale pod pachą, bo nawet torby nie posiadał. Tak go znalazł jakiś przejeżdżający drogą oficer i oczywiście był pewien, że to robota zbójców:
— A któż cię obdarł, abba?
— To — odpowiedział krótko starzec, pokazując mu Ewangelię. Dostał natychmiast płaszcz, a przy następnej okazji sprzedał... ów zwój. Uzyskaną zapłatę oczywiście rozdał. — Dla posłuszeństwa — wyjaśnił braciom — sprzedałem słowo, które mi zawsze mówiło: „Sprzedaj, co masz, i daj ubogim”.
Zaraz, zaraz: bezdomny, głodny, półnagi, niewyspany, to wszystko dla Boga, i to już cała świętość? Nie. Było jeszcze kilka zasad, które widocznie musiały wchodzić w skład jego prywatnej reguły, gdyż trzymał się ich przez całe życie z równym przejęciem co swojej bezdomności. Jedną z nich było przykazanie: Nie sądźcie. Warto było Bogu stworzyć Besariona po to tylko, żeby pozostał po nim apoftegmat: Pewien brat zgrzeszył i kapłan wypędził go z kościoła. Wtedy abba Besarion wstał i wyszedł z nim razem, mówiąc: Ja także jestem grzeszny. Możliwe, że tej cnoty nauczył się od swojego drugiego po Antonim mistrza, Makarego Wielkiego, który z niej słynął; jeżeli tak, to musimy przyznać, że umiał się przejąć dobrym przykładem.
Był autentycznie życzliwy i autentycznie pokorny. Przypisywane mu cuda są cudami płynącymi z życzliwości, dokonywanymi dla czyjejś potrzeby; czasem wręcz go zmuszano do tych cudów, bo ich czynić nie chciał — ale jeśli nie było innej rady? Czasem także po prostu kradziono mu je, jak w ślicznej opowieści o jakimś opętanym, który przyszedł do Sketis. Po nieudanych egzorcyzmach kapłani miejscowi doszli do wniosku, że tu już nikt nie pomoże, tylko abba Besarion... ale gdyby go o to poprosić, nie zgodziłby się nawet przyjść, cóż dopiero próbować. A kościółek w Sketis służył także jako dom noclegowy; więc ułożyli tam opętanego do snu, i gdy Besarion przyszedł rano i wszyscy ustawiali się do wspólnej modlitwy, powiedzieli mu: Abba, zbudź tego brata! Besarion, niczego nie podejrzewając, zwrócił się do śpiącego: Wstań i wyjdź stąd! — co diabeł (jak najsłuszniej) wziął do siebie...
Być może nie był człowiekiem wielkiego umysłu, ale myśl jego wypełniona była Bogiem. Nie pustką, nie rozmyślaniami o własnej ascezie, ale modlitwą. Wyznawał i przestrzegał zasady: Milcz i nie mierz sam siebie. Po prostu sam dla siebie nie był interesujący. Jeszcze jeden wyjątkowo piękny apoftegmat, który po nim pozostał, brzmi: Abba Besarion, umierając, powiedział, że mnich powinien być jak cherubiny i serafiny: cały okiem. Całym sobą zwrócony do Boga, całą duszą Jego pragnący oglądać — a wtedy już przestaje być ważne: mały umysł czy duży.
opr. mg/mg