Zamach

Fragmenty książki o Janie Pawle II p.t. "Ulubiony bilbord Papieża"

Zamach

O.Leon Knabit OSB

Ulubiony bilbord Papieża

O Janie Pawle II i spotkaniach z nim w Polsce opowiada O.Leon Knabit


Wydawnictwo ESPRIT,
Rok wydania: 2012,
ISBN: 978-83-619-8979-0

fragmenty:

ZAMACH

13 maja 1981 roku, Plac św. Piotra. Na szczęście kula zamachowca minęła serce i Jan Paweł II przeżył. Do dzisiaj nie wiemy, kto był inspiratorem zamachu, jedynie domyślamy się znając wrogów Papieża. Natomiast mogliśmy poznać inną tajemnicę — trzecią tajemnicę fatimską powierzoną siostrze Łucji z Fatimy. Zamach na Papieża był momentem przełomowym dla jego pontyfikatu. Papież przestał być okazem zdrowia, ale jego przesłanie wyraźnie nabrało mocy...

Doznałem wówczas śmiertelnego zagrożenia życia i cierpienia, a równocześnie wielkiego miłosierdzia Bożego. Za przyczyną Matki Bożej Fatimskiej życie zostało mi na nowo darowane. Podczas pobytu w poliklinice Gemelli doświadczyłem wiele ludzkiej życzliwości ze wszystkich stron świata, życzliwość ta objawiała się przede wszystkim w modlitwie. Przed oczyma miałem wówczas scenę z życia pierwszych chrześcijan, którzy „nieustannie modlili się do Boga”, gdy życie Piotra było wystawione na wielkie niebezpieczeństwo.

(Zakopane, 7 czerwca 1997)

Gdy dowiedziałem się o zamachu, wpadłem w otępienie. Trudno mi było w tamtej chwili głębiej sięgać i myśleć o tym, co się stało, a co może się jeszcze stać. Wracałem piechotą do klasztoru w Tyńcu przez centrum wsi. Po drodze widziałem grupy ludzi stojących przed domami, z wielkim smutkiem komentujących to, co się wydarzyło. Wiadomość do końca nie była pewna: żyje, czy nie żyje. W klasztorze modliliśmy się przy telewizorze, przy radiu, nasłuchując czy przeżył. Wreszcie nadeszła wiadomość, że będzie żył, że jego życiu nie grozi już niebezpieczeństwo. A wieczorem, koło godziny 23. w telewizji usłyszeliśmy kojącą wypowiedź księdza profesora Tischnera. Wcześniej były komentarze potępiające zamachowca, że to bandyta, łobuz i tak dalej. A ksiądz Tischner nie bawił się w potępianie, ale powiedział: „Wierzę, że Ojciec Święty z tego wyjdzie i że tak samo będzie spotykał się z ludźmi, że ten zamach na jego życie nie zniechęci Papieża do ludzi i tak samo będzie się narażał, tak samo będzie blisko, że będzie, tak jak zawsze, oddany i serdeczny”. To był taki głos, który bardzo podtrzymywał na duchu i budził w sercu, nie tylko moim, podobne uczucia, że Ojciec Święty skoro przetrzymał, to nic się w nim nie zmieni, jeśli chodzi o sferę duchową. Fizycznie, jak dzisiaj mówią ludzie, którzy byli blisko Ojca Świętego, właśnie od zamachu to już nie był ten sam Ojciec Święty. Już było widać, że przestał być okazem zdrowia. Wcześniej wędrował po górach, pływał na kajakach, utrzymywał sportową kondycję. Po zamachu stał się człowiekiem z przetrąconym, w sensie zdrowotnym, kręgosłupem. Pojawiły się opinie, że w tym pocisku mogła być jakaś trucizna, która powoli niszczyła organizm. Ale tego się już nie dowiemy. Widzieliśmy, że po zamachu Papież był coraz słabszy, miał trudności z wyraźnym wypowiadaniem się, dopadła go choroba Parkinsona i te widoczne symptomy niewydolności ruchowej. Jednak trzeba podkreślić, że jego duch nie dał się złamać tymi słabościami i można powiedzieć, że wręcz odwrotnie — im bardziej był słaby fizycznie, tym mocniejszy duchem. To był taki cudowny przykład dla wszystkich słabych, chorych, cierpiących, że można przez wiarę przezwyciężyć tego rodzaju trudności. Choćbym szedł ponurą doliną, zła się nie ulęknę, bo jestem zawsze z Tobą, a Ty jesteś ze mną.

Istnieje głęboka więź między krzyżem Chrystusa — który jest symbolem najwyższego cierpienia i ceną naszej prawdziwej wolności — a naszymi boleściami, cierpieniami, udrękami, zgryzotami i utrapieniami, które mogą ciążyć nad naszą duszą albo nękać nasze ciało. Cierpienie przemienia się, gdy człowiek jest świadom bliskości i solidarności Boga w takich chwilach. To właśnie przekonanie daje wewnętrzny pokój i duchową radość, jakich doznaje człowiek, który cierpiąc, ofiarowuje wielkodusznie swój ból jako „ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną”. Kto przyjmuje taką postawę w cierpieniu, nie jest ciężarem dla innych, ale swoim cierpieniem przyczynia się do zbawienia wszystkich. Cierpienie, choroba i mroczne momenty ludzkiego życia, widziane w tej perspektywie, zyskują głęboki wymiar i wręcz stają się źródłem nadziei.

(Meksyk, 24 stycznia 1999)

Jedna ręka strzelała, a druga prowadziła kule — powiedział później Jan Paweł II. Nie nadszedł na niego jeszcze moment śmierci. Jeszcze miał coś na tym świecie do zrobienia. Karol Wojtyła, zanim został papieżem, powiedział, że człowiek umiera w momencie dla niego najlepszym, bo Pan Bóg jest dobry. Wynika z tego, że te pierwsze trzy lata pontyfikatu to jeszcze nie był najlepszy czas Ojca Świętego. Zamach nastąpił w szczególny dzień: 13 maja, czyli w rocznicę objawień fatimskich. Papież nosił w sobie wyjątkową cześć dla Matki Najświętszej i to pozwala nam dzisiaj zobaczyć, że to wydarzenie było gdzieś u góry zaplanowane, pomyślane, że cierpienie zostało wpisane w jego pontyfikat. Mówił o tym wiele razy, zwłaszcza wtedy gdy przeżywał rozmaite inne dolegliwości, które go coraz częściej nękały. Nie wystarczyło przemawiać, pisać, pielgrzymować, trzeba było jeszcze płacić cierpieniem, tak jak Jezus Chrystus. Jan Paweł II naprawdę poszedł drogą Chrystusa. Kiedyś podczas obiadu, na który mnie zaprosił, dzieliłem się z nim taką refleksją, że na samym początku mieliśmy o Papieżu same entuzjastyczne opinie, żadnych głosów krytycznych. Najwyżej mogło się komuś nie podobać, że Papież to Polak, że przyciąga zbyt duże tłumy, że podczas audiencji Rzym jest zakorkowany. Jednak wydawało się, że coś jest nie w porządku. Bo przecież Papież jest tutaj na ziemi zastępcą Pana Jezusa, następcą świętego Piotra, a w ich życiu było dużo cierpienia. Dopiero kiedy pojawiły się rozmaite przytyki względem Papieża, jakaś fala niezadowolenia i krytyki, to wtedy — w pewnym sensie jest to paradoks — odetchnęliśmy z ulgą. Wszystko jest w porządku, Papież idzie śladami Chrystusa. Ojciec Święty słuchał, tak się trochę zadumał, oparł się o framugę drzwi, pochylił głowę i powiedział: „A to się szybko zaczęło”. Czyli zdawał sobie sprawę z tego, że był kamieniem obrazy dla świata niewierzącego, ateistycznego, i że po tym wybuchu euforii od razu zaczęły się koncentrować siły zła, żeby utrudniać jego pracę. Na to mógł odpowiedzieć właściwie tylko cierpieniem, które przyjmował bez zmrużenia oka, bo wiedział, że to jest droga apostoła, droga Chrystusa, droga następcy św. Piotra, właściwie droga każdego chrześcijanina.

Męka Chrystusa na krzyżu nadała cierpieniu sens zupełnie nowy, wewnętrznie je przekształciła. Wprowadziła w ludzkie dzieje, które są dziejami grzechu, cierpienie bez winy, podjęte wyłącznie z miłości. To jest cierpienie, które otwiera drzwi nadziei na wyzwolenie, na ostateczne wyrwanie „ościenia”, który rozdziera ludzkość. Jest to cierpienie, które pali i pochłania zło ogniem miłości i wyprowadza nawet z grzechu wielorakie owoce dobra.

(„Pamięć i tożsamość”, 2005)

Ojciec Święty mówił kiedyś: „Są cierpienia, wobec których należy zamilknąć”. Są sytuacje, kiedy nic mądrego nie można powiedzieć, nie pomoże żadne usprawiedliwianie. Po prostu trzeba być z tym człowiekiem, bo po ludzku nie umiemy wytłumaczyć jego cierpienia.

Znaczna, jeśli nie większa, część myślącego świata stawia pytanie: po co cierpienie, czy ma ono sens? Jan Paweł II swoje cierpienie znosił bez szemrania i nigdy nie miał pretensji do Pana Boga, nigdy się z tym cierpieniem nie obnosił. Jednocześnie odważył się, mimo, że z tym cierpieniem wyglądał, jak wyglądał, głosić Dobrą Nowinę aż do ostatniego tchu. I do tego cierpiącego, wreszcie już nie mówiącego, nie ruszającego się człowieka przychodziły dziesiątki tysięcy młodzieży i trwały przy nim aż do samej śmierci i po śmierci także. To jest tajemnica promieniowania ojcostwa, która jest powołaniem dla wszystkich ojców, dla wszystkich kapłanów, dla wszystkich biskupów. Nie bój się, jeśli będziesz ojcem, to oni nie uciekną, nie wypalisz się, choćbyś fizycznie był zmarnowany, zmaltretowany. Tak się stanie, jeśli zaczerpniesz swoje ojcostwo z ojcostwa Tego z góry. I to jest chyba nauka, która tak w wielkim skrócie jest dana Kościołowi, a kapłanom i duszpasterzom w szczególności.

Orędzie fatimskie, które Maryja przekazywała światu za pośrednictwem trojga ubogich dzieci, składa się z wezwania do nawrócenia, do modlitwy, szczególnie różańcowej, oraz do zadośćuczynienia za grzechy własne i wszystkich ludzi. Orędzie to wyrasta wprost z Ewangelii, ze słów Chrystusa wypowiedzianych zaraz na początku działalności publicznej: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!”. Ma ono na celu przemianę wewnętrzną człowieka, pokonanie w nim grzechu i umocnienie dobra, pomoc w zdobywaniu świętości. Orędzie to zaadresowane jest szczególnie do ludzi naszego stulecia naznaczonego wojnami, nienawiścią, deptaniem podstawowych praw człowieka, ogromnym cierpieniem ludzi i narodów, a wreszcie walką z Bogiem, posuniętą aż do negacji Jego istnienia. Orędzie fatimskie tchnie miłością Serca Matki, które jest zawsze otwarte dla dziecka, nieustannie mu towarzyszy, zawsze o nim myśli, nawet wtedy, gdy dziecko schodzi na bezdroża i staje się „marnotrawnym synem”.

(Zakopane, 7 czerwca 1997)

W 1917 r., 64 lata przed zamachem, miały miejsce objawienia Matki Bożej w pobliżu portugalskiego miasta Fatima. Podczas objawień Maryja przekazała trojgu dzieciom trzy tajemnice. Tak właściwie nie wiadomo, czy ta trzecia tajemnica została ujawniona w całej pełni. Dostęp do niej mieli tylko papieże. Jan Paweł II już w pierwszej chwili po przebudzeniu z operacji poprosił, aby przyniesiono mu z archiwum ten dokument. Bardzo zainteresowany tajemnicą był także zamachowiec Ali Agca, który podczas wizyty papieża w więzieniu, właściwie tylko o niej chciał rozmawiać.

Przekaz objawień fatimskich jest bardzo prosty. Matka Boża wzywała do modlitwy, do odmawiania różańca, aby na świecie zapanował pokój. Temu prostemu przekazowi towarzyszyły dziwne zjawiska: wirujące słońce, białe płatki spadające z nieba, demony w morzu ognia czy papież ginący od kuli pod wielkim krzyżem. Były to wizje przekazane prostym wiejskim dzieciom. Może tak się stało, by ludzie „mniej prości” też się nad takim przekazem zastanowili. Są tacy, którzy tak się zasklepili w swoich poglądach, że jeśli fakty przeczą ich teoriom, to tym gorzej dla faktów. Jak się człowiek uprze, to nic nie pomoże. Pan Jezus powiedział, że są tacy, którzy choćby spotkali człowieka powstałego z grobu, to i tak nie uwierzą.  A popularne przysłowie mówi w bardziej dosadny sposób: „Cielęcia się nie ochrzci, choćby kubeł wody chrzcielnej wylało mu się na głowę”. Kiedy więc Pan Jezus wskrzesił Łazarza, część świadków padła przed Jezusem, wyznając, że jest Mesjaszem, a część stwierdziła, że tych dwóch: Jezusa i Łazarza, trzeba jak najszybciej sprzątnąć.

Jeśli jest zła wola, to cuda będą traktowane jak sztuczki. Trudno pogodzić się z tym, że dokoła nas dzieją się rzeczy, których nasz umysł nie jest w stanie pojąć. Potrzebna jest prostota i pokora, aby przyznać, że czegoś do końca nie wiem i nie rozumiem. Ali Agca nie mógł zrozumieć, że poza umiejętnością strzelania jest jeszcze coś więcej. Nie wystarczy nasza umiejętność myślenia, działania, która niekiedy wprowadza świat w bardzo wielkie kłopoty, wiraże, komplikacje, tragedie, dramaty. Mieliśmy II wojnę światową i nie zostały wyciągnięte wnioski. Dzisiaj morduje się ludzi w Sudanie, w Kenii i w innych miejscach. To zło czyni człowiek, który na sprawy wiary patrzy z przymrużeniem oka albo nie wierzy, próbuje urządzać świat po swojemu. No i proszę bardzo, co się dzieje.

Walka z chorobą jest słuszna, ponieważ zdrowie jest darem Bożym. Lecz zarazem ważne jest, by umieć odczytać plan Boga, kiedy cierpienie puka do drzwi naszego życia. Dla nas wierzących kluczem do odczytania tej tajemnicy jest krzyż Chrystusa. Słowo Wcielone nie odgrodziło się od naszych ludzkich ograniczeń, przyjęło je całkowicie na siebie na Golgocie. Odtąd cierpienie nabrało sensu, który czyni je szczególnie cennym. Od tego momentu cierpienie, każdy jego przejaw, nabiera nowego i specyficznego znaczenia, gdyż staje się uczestnictwem w zbawczym dziele Odkupiciela. Nasze cierpienia nabierają wartości i pełnego znaczenia jedynie wtedy, gdy są włączone w Jego mękę. Przeżywane w świetle wiary się źródłem nadziei i zbawienia.

(Watykan, 11 lutego 2002)

Niekiedy jesteśmy trochę za blisko różnych wydarzeń i nie potrafimy dostrzec ich sensu, jeśli nie idą po naszej myśli. To tak jak z wejściem w zakręt. Jeśli człowiek idzie powoli, to nawet nie zauważy, kiedy zmienił się kierunek. Pewne więc rzeczy będą poznane i zrozumiane dopiero po wielu latach. Ojciec Święty miał to szczęście, że pod koniec życia mógł zobaczyć, jak wielkie owoce przyniósł jego pontyfikat. A po jego śmierci cały świat w pewien sposób do niego pielgrzymował i pielgrzymuje nadal. Jego modlitwa, praca i cierpienie nie poszły na marne. Tak samo jest z nami. Teraz trudno nam zauważyć sens naszego cierpienia, naszych niepowodzeń. To stanie się później. W „Balladynie” Juliusza Słowackiego pustelnik mówi: „Umrzyj, to się dowiesz. A jeśli wrócisz z grobu, to opowiesz”. Pewne sprawy zrozumiemy dopiero po śmierci, a może trochę wcześniej. Tyle jest problemów, bezsensów, ogromu cierpienia, okrucieństw człowieka, a niektórzy twierdzą, że także okrucieństw Boga. Potrzebujemy zawierzenia, takiego jakie miał Hiob, który mówił do Boga: „Choćby mnie zabił, ufać Mu będę”. To jest bardzo trudne, ale możliwe. W prawdziwej miłości człowieka, takiej jak dobra miłość matki, dobra miłość chłopaka i dziewczyny, męża i żony jest ogromna moc, bo taka miłość jest zakorzeniona w miłości Boskiej. Patrzymy nieraz z podziwem, jak ta żona kocha swojego męża. Niedawno spotkałem się z żoną, która ze swoim mężem przez dłuższy czas nie miała kontaktu. Nie chciała, żeby ich małżeństwo się rozleciało i ze szlochem mówiła: „Przecież ja go wciąż kocham”. I daj Boże, żeby ta miłość zwyciężyła. Wydaje mi się, że taka miłość jest miłością zwycięską, taka miłość nie lęka się cierpienia i nie uważa stanu nie-cierpienia za najwyższe dobro. Cierpienie i radość często idą z sobą w parze. Widzieliśmy to w życiu Papieża.

Krzyż Chrystusa to symbol najwyższego cierpienia i cena naszej prawdziwej wolności.

Ważne jest, by umieć odczytać plan Boga, kiedy cierpienie puka do drzwi naszego życia.

Nasze cierpienia nabierają wartości i pełnego znaczenia jedynie wtedy, gdy są włączone w mękę Chrystusa.

Cierpienie przeżywane w świetle wiary, staje się źródłem nadziei i zbawienia.

Wielkość i godność człowieka polega na tym, że jest on dzieckiem Bożym i został powołany, by żyć w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem.

Są cierpienia, wobec których należy zamilknąć.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama