Wspomnienie o Janie Pawle II
Żywiołem Jana Pawła II byli ludzie. „Każdy człowiek jest osobnym rozdziałem. Każdego przyjmuję jako osobę, którą przysyła Chrystus” — pisał. To było wypisane na jego twarzy. Czy tu nie leży sekret owocności jego misji?
Z okazji kolejnych papieskich rocznic publicyści ubolewają, że Polacy za mało słuchali Jana Pawła II, że nie znają jego myśli albo nie przejęli się nią wcale, że zatrzymali się na poziomie emocji, wzruszeń, a nie docenili głębi jego przesłania. Jest w tym sporo racji. A jednak fenomen Jana Pawła II nie polegał tylko na tym, co mówił, ale także, a może przede wszystkim, jak mówił. Ten Papież mówił innym językiem. Zauważono to już od pierwszych słów wypowiedzianych tuż po pamiętnym konklawe 30 lat temu. Inny był także język encyklik, homilii, przemówień. Zniknęło urzędowe papieskie „my”. Przemówił człowiek. Oczywiście mówił jako papież, ale mówił własnym językiem. Jak zauważył ks. Józef Tischner, „ten język zdradzał inną wrażliwość, inne otwarcie, inny świat. Był to przede wszystkim język wspólnoty — język jakiegoś szczególnego międzyludzkiego »my«”.
Kalendarze i albumy z Papieżem
Nieraz wspominamy ludzi, którzy zostawili w naszym życiu jakiś ślad. Może wpłynęli na nasze życiowe wybory, skłonili do jakiegoś pozytywnego zaangażowania, wydobyli z nas dobro. Na ogół nie pamiętamy konkretnych słów ważnej rozmowy, wykładu, kazania czy katechezy. Zapamiętujemy na dłużej i mocniej przez serce niż przez rozum. Pamiętamy, że był ktoś, że miał w sobie coś wyjątkowego: ciepło, szacunek, troskę, mądrość... Pamięć przechowuje spotkanie, wydarzenie, moment olśnienia, chwilę zachwytu, błysk odkrycia jakiejś ważnej prawdy. Prawda nie przemawia tylko siłą zdań czy klarownością wykładu, przemawia dzięki autentyczności nadawcy. Pamiętamy twarz tego, kto do nas mówił.
Albumy i kalendarze z Papieżem. Ciągle je kupujemy. Wpatrujemy się w te zdjęcia, choć widzieliśmy je już setki razy. Naiwne to, niedojrzałe, banalne? Niekoniecznie. Tęsknimy po prostu, brakuje nam go. Chcemy widzieć jego twarz. Bo tajemnica papieskiego oddziaływania kryła się w jego twarzy. Ks. Tischner pisał w „Filozofii dramatu”: „Twarz nie przejawia się, ale objawia. Spotkać, to spotkać innego w jego twarzy. Twarz to ludzka prawda. Twarz zawiera w sobie jakiś odblask idealnego piękna, idealnego dobra, idealnej prawdy. Zdolna jest porwać, zachwycić, wynieść ponad prozę świata ku poetyce istnienia. Ale jest ona także kruchością, zagubieniem, krzywdą lub biedą. To przede wszystkim na twarzy człowieka przemija jego piękno i jego życie. Tutaj jest łza i umieranie. Twarz jest osadzona na krzyżu istnienia”.
Twarz Jana Pawła II. Wpatrywaliśmy się w nią, bo na niej było wszystko wypisane: wzruszenie, młodzieńcza energia, radość, modlitewne skupienie, dobro, miłość do ludzi, wiara, błysk żartu, czasem gniew, zmęczenie, grymas bólu po zamachu, z biegiem lat choroba, starość, cierpienie konania, wreszcie śmierć. Tak wielu chciało spojrzeć z bliska w tę twarz. Tak było do końca. Aż po ostatnie pożegnanie, kiedy ogromna rzeka ludzi płynęła do Rzymu, aby ostatni raz zobaczyć twarz swojego papieża. On już wtedy nic nie mógł powiedzieć, ale przecież nadal mówił.
„Moje spotkanie z Papieżem”
Kochał ludzi. W jakimś sensie, choć zabrzmi to banalnie, rozkochał nas w sobie. Oczarował spojrzeniem, uśmiechem, głosem, gestem, wolnością, która z niego emanowała, przejrzystością, prostotą, humorem. Jak magnes przyciągał ludzi do siebie, ale sam też do nich lgnął. Na zakończenie Mszy św. inaugurującej pontyfikat wykonał gest, który — dla mnie osobiście — pozostał symbolicznym obrazem całego pontyfikatu. Nie zważając na rzymskich prałatów, strzegących liturgicznego porządku i papieskich ochroniarzy, ruszył w stronę barierek do ogromnego tłumu wypełniającego plac. Mały chłopczyk przedarł się, by wręczyć mu kwiaty. Jan Paweł II przytulił go. Jakby chciał wziąć w objęcia wszystkich. I tak było już zawsze. Ciągnęło go do ludzi, zawsze chciał być blisko. „Szukałem was” — wyznał tuż przed śmiercią.
Spotkanie było jego żywiołem. Pielgrzymki, wielkie celebry na placach, stadionach, ale też nieskończona ilość audiencji, nieustanne spotkania z ludźmi przy posiłkach. Na ilu ścianach wisi osobiste zdjęcie z Papieżem? Iluż ludzi żyje wciąż z przekonaniem o swojej wyjątkowej z nim relacji. Ile powstało książek w stylu „moje spotkania z Janem Pawłem II”. To nie jest przejaw megalomanii ich autorów. Karol Wojtyła naprawdę tak działał: jako duszpasterz, wykładowca, biskup Krakowa i papież. Budował więzi, tworzył klimat szacunku i zaufania, słuchał i rozmawiał. Nieustannie nadawał komunikat: „Jesteś dla mnie ważny”. Dlatego tak wielu z nas ma swoją wyjątkową opowieść o Papieżu. To nie są tylko sentymentalne historie, dla wielu to część historii wiary lub nawrócenia.
W książce „Wstańcie, chodźmy!” napisał: „Dla biskupa jest bardzo ważne mieć kontakt z ludźmi, posiąść umiejętność komunikowania się z nimi na różne sposoby. Jeśli o mnie chodzi, to rzecz znamienna, że nigdy nie miałem wrażenia, żeby liczba moich kontaktów była zbyt duża. Niemniej moją troską było, aby w każdym przypadku zachować indywidualny charakter tych odniesień. Każdy człowiek jest osobnym rozdziałem. Zawsze działałem zgodnie z tym przekonaniem. (...) Mam taką zasadę, że każdego przyjmuję jako osobę, którą przysyła Chrystus — jako tego, którego mi dał i zarazem zadał”. Czy gdzieś w tych rejonach nie kryje się tajemnica duszpasterskiego sukcesu Jana Pawła II? Czy historia jego pontyfikatu nie jest przede wszystkim historią spotkań? Rozmowa z Ali Agcą, spotkania międzyreligijne w Asyżu, niezliczone rozmowy z młodzieżą, także muzułmańską w Casablance, z politykami z lewa i z prawa, i ze środka, z chorymi, z dziećmi...
W tym szaleństwie była metoda
Spotkanie to moment ludzkiej komunikacji na poziomie spraw ważniejszych niż codzienna gonitwa. Spotkanie jest wyjściem z własnego świata, z własnej samotności, jest otwarciem na innego, jest poszerzeniem horyzontu, doświadczeniem bycia z innymi i dla innych. Czy możliwe jest spotkanie z Bogiem bez autentycznego spotkania z człowiekiem? Ewangelia głosi, że Bóg stał się człowiekiem, aby po ludzku do nas przemówić, aby spotkać się z nami na poziomie człowieczeństwa. Sobór Watykański II definiował Kościół jako „znak i narzędzie wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”. Jan Paweł II przełożył to soborowe nauczanie na duszpasterstwo, na styl sprawowania posługi. Wiedział, że do ludzi dziś mówi bardziej obraz niż słowo. Dlatego godził się na życie w błysku fleszy i kamer. W kwestii komunikowania się Kościoła ze światem podniósł poprzeczkę na niesamowity poziom. Wiedział, że dobra komunikacja prowadzi do komunii, wspólnoty.
Wielokrotnie przed papieskimi pielgrzymkami do Polski pojawiała się obawa, że jakiś obóz czy frakcja wykorzysta Papieża do jakiejś swojej rozgrywki, że posłuży się nim do wzmocnienia swojej strony przeciwko komuś innemu. Nigdy tak się nie stało. Polacy na co dzień podzieleni i skłóceni, podczas papieskich wizyt zaczynali inaczej na siebie patrzeć, inaczej rozmawiać, odzyskiwali na moment zagubioną solidarność. Ewangeliczne przesłanie w ustach Papieża sprawiało, że stawaliśmy się uczestnikami tej samej Sprawy, pisanej przez wielkie „S”. Żal, że trwało to tak krótko, ale jednak przywracało nadzieję, że jest możliwe. Nie wiem, czy kiedykolwiek mocniej jak właśnie w tych dniach czuliśmy, że Kościół jest miejscem jednoczenia, spotkania, wolności ku dobru. Moment pożegnania był kulminacją tego przeżycia.
Nie, nie musimy wstydzić się uczuć, które rozbudził w nas Jana Paweł II. Tuż po wyborze Benedykt XVI w Kaplicy Sykstyńskiej powiedział do kardynałów: „Czuję, jakby jego mocna ręka trzymała moją. Zdaje mi się, że widzę jego uśmiechnięte oczy i słyszę jego słowa skierowane do mnie w tej szczególnej chwili: Nie lękaj się!”. To były dobre emocje, oczyszczające i przemieniające. Sama prawda nie zmienia człowieka. Zmienia miłość i prawda. Jasne, że powinniśmy mocniej wziąć sobie do serca papieskie nauczanie, ale świadectwo Jana Pawła II pozostanie dla naszego pokolenia przede wszystkim przejmującą katechezą o Kościele jako miejscu spotkania. Nie tylko w wymiarze braterstwa, ale i w sensie najgłębszym — spełniania się obietnicy: „Gdzie są dwaj lub trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. Papieski biograf Georg Weigel podkreśla, że zasługą Papieża z Polski było przekształcenie papiestwa z urzędu kierowniczego w ewangeliczny, co „stworzyło absolutnie nowe możliwości dla Kościoła”. W twarzy Jana Pawła II zobaczyliśmy inną twarz Kościoła, bardziej ludzką, i dlatego bardziej Bożą, ewangeliczną, zapraszającą do pójścia Jezusową drogą. Kościół nie może zagubić tej twarzy.
opr. mg/mg