Zygmunt Gorson to Żyd ocalały z Auschwitz, m.in. dzięki nadziei, jaką wlał w niego Maksymilian Kolbe
Rok 1941, dziedziniec obozu zagłady w Oświęcimiu. Trzynastoletni Żyd Zygmunt Gorson błąka się, szukając kogoś, z kim mógłby podzielić się wspomnieniami. Chłopiec przeżył jako jedyny z rodziny. Wszyscy jego najbliżsi zginęli z rąk nazistów.
Jak zeznał po latach — wielu jego rówieśników, nie widząc nadziei, rzucało się na obozowe druty wysokiego napięcia. On jednak spotkał kogoś, kto przywrócił mu nadzieję, anioła, który jak matka bierze swe pisklęta pod skrzydła, tak on wziął go w ramiona. Dzięki jego miłości młody Zygmunt przeżył. Dzięki niemu odzyskał wiarę w Boga.
Ocierał zawsze moje łzy. Od tego momentu wierzę o wiele bardziej w Boga, ponieważ od czasu, kiedy zmarli moi rodzice, pytałem siebie nieustannie: „Gdzie jest Bóg?” I straciłem wiarę. On mi ją przywrócił! Świadek obozowego piekła zeznał dalej: On wiedział, że byłem żydem, lecz to nie stanowiło różnicy. Jego serce nie czyniło rozróżnienia między osobami i nie miało dla niego znaczenia to, czy są żydami, katolikami lub z jeszcze innych religii: on kochał wszystkich i dawał miłość, nic innego jak miłość.
14 sierpnia 2011 r. mija 70. rocznica męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego. To właśnie o nim po latach Zygmunt Gorson powiedział: będę go kochał, aż do ostatniego momentu mojego życia.
W takim miejscu jak KL Auschwitz z pewnością wielu zadawało sobie pytanie: gdzie jest Bóg? Niewątpliwie także dziś tak po ludzku nad tym się zastanawiamy. Bo jak zrozumieć, że Bóg, który przecież jest Miłością, mógł pozwolić na to, by miliony osób poniosło niewyobrażalne cierpienia i śmierć? Ja już o to nie pytam. Odpowiedź znalazłam w zeznaniach świadków takich jak Gorson. Wspomina on m.in., że o. Kolbe rozdawał dużą część swoich znikomych porcji jedzenia: Teraz jest łatwo być uprzejmym, dobroczynnym, pokornym, dopóki panuje pokój i jest dostatek. Mogę jednak powiedzieć, że być takim jak o. Kolbe, w tym czasie i w tym miejscu, to przekracza wszystko, co słowa mogą wyrazić.
Ci, którzy przeżyli obozowe męki, są dla nas źródłem świadectwa świętości o. Maksymiliana. Od nich dowiadujemy się, że franciszkanin potajemnie odprawiał Eucharystię. Swoim wpływem umiał każdego wzmocnić i zachęcić do wiary w przetrwanie — wspominał Tadeusz Chrościcki. Przejawiał intensywną działalność religijną. Ludzie po prostu garnęli się do niego (...) Każda rozmowa, chociażby najkrótsza, wywierała na rozmawiających swoiste i niezatarte wrażenie. Doświadczyłem tego na sobie nie raz, doświadczyli tego inni, z którymi w późniejszym czasie rozmawiałem. Ks. Kolbe był w całym tego słowa znaczeniu prawdziwie apostolskim kapłanem.
Władysław Lewkowicz zwrócił uwagę na to, że podczas gdy inni więźniowie najczęściej rozmawiali o głodzie, o tym, co można zdobyć do jedzenia, o lękach i niepewności każdego dnia, o. Maksymilian o tym nigdy nie mówił. Zdawało się, że żył w innym świecie, zatopiony w Bogu — zauważył Lewkowicz. I dodał, że wszystkim więźniom rzucał się w oczy spokój o. Kolbego, jego pokora, całkowite oddanie się Bogu i Niepokalanej, współczucie dla więźniów. Nie chciał mieć ulg w obozie, wiedząc, że inni tak samo cierpią.
Dziś o. Maksymiliana znamy głównie z jego heroicznego aktu pójścia do bunkra głodowego w zamian za wyznaczonego na śmierć Franciszka Gajowniczka. Prawie nie znamy zeznań świadków tamtych straszliwych chwil. Kiedy wczytujemy się w kolejne karty niezliczonych dowodów świętości o. Kolbego, pytanie o to, gdzie wtedy był Bóg, traci na aktualności. Męczennik Miłości do ostatnich chwil był posłannikiem Stwórcy. Z zeznań świadków wiemy, że skazani na śmierć w bunkrze głodowym zaczęli powoli umierać po czterech dniach. Ojciec Kolbe żył najdłużej, przeszło dziesięć dni. Unoszące się z celi śmierci modlitwy konających to dowód na to, że wystąpienie przed szereg na apelu miało uratować nie tylko Gajowniczka, lecz także tych nieszczęśników, którzy dzięki o. Maksymilianowi umierali z imieniem Boga na ustach. Dogorywających z głodu franciszkanin do końca podtrzymywał na duchu. Wiemy też od pewnego Niemca, który miał dostęp do bunkra, że postawa o. Kolbego robiła wielkie wrażenie na esesmanach, którzy tam zaglądali, był to dla nich wprost wstrząs psychiczny.
Piękne życie o. Maksymiliana Marii Kolbego było nieustanną walką o każdą duszę, aż do ostatniej chwili. Budowa w Niepokalanowie największego na świecie klasztoru, działalność wydawnicza, misja w Japonii, nieustanne modlitwy o nawrócenie grzeszników, charyzmat, który pociągał tłumy... Ci, którzy pytają o istnienie Boga, odpowiedź znajdą właśnie w postawie Męczennika z Auschwitz. Nawet w takim miejscu jak obóz zagłady Bóg był obecny: podczas potajemnie odprawianej Eucharystii, podczas ocierania łez Zygmuntowi Gorsonowi, podczas oddawania głodowej racji żywnościowej współwięźniowi, podczas apelu i wreszcie podczas modlitw i śpiewów religijnych konających w bunkrze głodowym.
opr. mg/mg