O literaturze na obczyźnie
„Miałem rację, nie zgadzając się na publikowanie w Polsce. Co pozostaje wobec TEGO pisarzowi na emigracji, jak nie strajk? (...) Wychodzi „Rocznik Literacki” i w nim ani słowa o literaturze emigracyjnej. Nawet nie wiedzą, co to jest. Nie twierdzę, że powstają tu rzeczy wielkie, ale dorobek kulturalny emigracji jest b. duży — może to nawet jedyny dorobek...” — pisał z Gwatemali w liście do matki Andrzej Bobkowski. Z upływem czasu potwierdziła się jego prorocza teza (jak mnóstwo innych fenomenalnie proroczych myśli) — niemalże cała wartościowa literatura powojenna powstała na emigracji, czy raczej: mimo emigracji, bo trudno tworzyć w ojczystym języku poza ojczyzną, w rozdarciu między czasem przeszłym i teraźniejszym.
Każda przymusowa decyzja o pozostaniu w Paryżu, Rzymie, Londynie czy w Ameryce Północnej lub Łacińskiej to osobisty dramat prześcigający najoryginalniejsze scenariusze filmowe. Dramat czytelny wprost lub między wierszami na kartach całej literatury emigracyjnej, zwłaszcza w dziennikach pisarzy. Nawet gdy narzędziem obrony był śmiech lub ironia, jak u Gombrowicza, który się z nich usprawiedliwiał: „Ja w 1939 znalazłem się w Buenos Aires, wyrzucony z Polski i z dotychczasowego mego życia, w sytuacji niezwykle groźnej. Przeszłość zbankrutowana. Teraźniejszość jak noc. Przyszłość nie dająca się odgadnąć. W niczym oparcia (...) Ja, na tych bezdrożach anarchii, pośród strąconych bogów, zdany jedynie na siebie” (Przedmowa do Trans-Atlantyku). Oto kilka faktów z historii widzianych oczami kilku całkiem dowolnie wybranych polskich autorów emigracyjnych.
Po napaści na Polskę od zachodu i wschodu, 1 i 17 września 1939, około 85 000 żołnierzy, oficerów i polityków przez Węgry, Rumunię i Włochy dotarło do Francji. Prezydent I. Mościcki przekazał władzę Władysławowi Raczkiewiczowi, który 30 września w Paryżu powołał rząd gen. Władysława Sikorskiego (po tym jak rząd francuski nie zgodził się na uznanie rządu gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego, ambasadora w Rzymie). Premier został jednocześnie naczelnym wodzem, jego zastępcą mianowano gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Powołano też Radę Narodową — ciało doradcze — z Ignacym Paderewskim na czele, a po jego śmierci (1941) — ze Stanisławem Grabskim. Rząd polski, popierany przez Polaków w okupowanym kraju, uznały Francja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, co oznaczało, że państwo polskie istniało mimo klęski wojennej.
Rząd ulokował się w hoteliku „Danub” przy ul. Jacob (nietkniętej niszczycielską ręką Napoleona III z jego Haussmannem) — Rząd w hoteliku dla studentów, jak brzmiał tytuł reportażu w „Paris Match'u” cytowany kąśliwie przez Stanisława (Cata) Mackiewicza w Zielonych oczach („W reportażu w >Paris Match< był nawet sfotografowany generał en chef w piżamie pasiastej i ze szczoteczką do zębów w ręku, widać zdążający do umywalni, której w niezbyt luksusowym numerze albo nie było, albo się zatkała”)... Mackiewicz, którego pisarstwo jest bliższe współczesnej publicystyce, beznamiętne, z dużym dystansem, lekkością, z jeszcze większym poczuciem humoru i celnością sądów ujawnia kulisy rządów polskich na emigracji. Punkt po punkcie kreśli sytuację: „...wystawienie kraju na największe niebezpieczeństwo, naiwne nabranie się na prowokację polityki angielskiej, która w ten sposób chciała odwrócić pierwsze uderzenie Hitlera od wybrzeży angielskich, a zwrócić je na nas, zwrócić je w kierunku Rosji, wiedząc, że to pierwsze uderzenie będzie śmiercionośne” (Zielone oczy).
28 września przybył do Rzymu kard. August Hlond z misją, by przedstawić światu za pośrednictwem papieża Piusa XII rezolucję ambasadorów potępiającą działania wojenne. Chciał również prosić papieża o wsparcie moralne dla Polski i Polaków. W przemówieniu w Radiu Watykańskim mówił o „Polsce męczennicy”, że choć w gruzach, zajęta przez obcych, jest przedmiotem powszechnej czci, podziwu i współczucia. W październiku 1939 władze hitlerowskie nie pozwoliły mu na powrót do Poznania. Kard. August Hlond stał się tułaczem — w Rzymie przebywał od 17 września 1939 do czerwca 1940.
Od października 1939 roku do kwietnia 1940 trwał tranzyt przez Włochy. Włosi, jeszcze przed wojną mocno sprzyjający Polakom i do końca ostrzegający ich przed przystąpieniem do zgubnego sojuszu z aliantami, teraz też zapewnili im gościnę i opiekę. Mimo sojuszu Mussoliniego z Hitlerem (do 1943) działała ambasada polska. Tranzyt kolejowy żołnierzy z kampanii wrześniowej do tworzonej na Zachodzie polskiej armii wiódł przez Jugosławię i graniczne miasto Postumia, przez Triest, Mediolan do Modane we Francji. Koleje przewoziły Polaków na kredyt. Włochy — bądź co bądź sojusznik Hitlera — wzmocniły personel swoich konsulatów wydających wizy w Rumunii i na Węgrzech. Wyrwana z piekła część Polaków znalazła w Italii tymczasowe schronienie. Gdy w maju 1940 roku Włochy przystąpiły do wojny, centrum pomocy uchodźcom przeniosło się do Watykanu. Bardzo czynnym ambasadorem był tu Kazimierz Papee. Pomoc niosły PCK, kościół św. Stanisława, franciszkanie, jezuici i pallotyni, wśród tych ostatnich księża Stanisław Suwała i Wojciech Turowski, który w latach 1940—1946 odbierał w Lizbonie Polaków kierowanych z Rzymu przez Hiszpanię i Portugalię do Ameryki.
Z Rzymu prymas Hlond udał się do Francji, do Lourdes, gdzie przebywał od czerwca 1940 do czerwca 1943. Pomagał emigrantom wojennym, rozsyłał kapłanów do obozów jenieckich, gdzie znajdowali się polscy żołnierze, wykorzystywał każdą okazję, by umacniać wiarę tułaczy oraz informować opinię publiczną o prześladowaniach Kościoła w Polsce. Już w grudniu 1939 roku i w kwietniu 1940 opublikował memoriał Situation religieuse dans les archidioceses de Gniezno et de Poznań, gdzie mówił również o eksterminacji wyznawców judaizmu. W lipcu 1946 pisał: „W czasie wygnania we Francji w latach 1940—1944 ratowałem niejednego Żyda polskiego, niemieckiego, francuskiego przed wywiezieniem do obozów śmierci. Ułatwiałem im wyjazd do Ameryki, umieszczałem w bezpiecznych schroniskach, starałem się dla nich o dokumenty, dzięki którym ocaleli”. Aresztowany przez Niemców w Hautecombe w Sabaudii (przebywał tam od czerwca 1943) 2 lutego 1944 roku, został przewieziony do więzienia w Paryżu, gdzie chciano zmusić go do kolaboracji z Trzecią Rzeszą przy organizowaniu akcji antysowieckiej w Polsce w obliczu zbliżającej się Armii Czerwonej. Ponieważ nie zgodził się na współpracę, spędził 14 miesięcy w więzieniu w Bar-le-Duc, a następnie w Wiedenbroeck aż do uwolnienia 1 kwietnia 1945 roku.
Do Lourdes skierowano tysiące Polaków. Niektórzy całymi rodzinami przedostawali się przez Pireneje, by dotrzeć tam, gdzie powiewały polskie flagi wojskowe. O sytuacji we Francji (1940—1944) obszernie pisze Andrzej Bobkowski w Szkicach piórkiem. Jest to pamflet na społeczeństwo francuskie — jak komentował Kazimierz Wierzyński („literacki ojciec” Bobkowskiego) i Józef Czapski (którego książki powinny być podręcznikami dla plastyków), a ostatnio, we wstępie do pierwszego krajowego wydania Bobkowskiego Listów do matki, przypomniał Włodzimierz Odojewski — pamflet podyktowany przez zawiedzioną miłość. Szkice to kopalnia myśli („to nie szkice, to wielobarwny fresk” — korygował Wierzyński) o chylącej się ku końcowi Europie, o upadku starego świata, który porzucił wartości składające się na jego tożsamość. „[Żołnierze niemieccy] Tysiącem pozorów oswajają Francuzów i przygotowują grunt do >kolaboracji< - pisał w 1940 roku w Szkicach. — No i mamy już EUROPĘ. (...) Ostrożnie, cicho i dyskretnie to wielkie słowo „Europa” zastąpi w oficjalnym języku >Niemcy<”. Pisarz wybrał Nowy Świat, wybrał Gwatemalę, w nadziei że będzie najbardziej niepodobna do Europy. Wśród niewielu opowiadań, które składają się na jego dorobek literacki, są m.in. Lourdes i Drogami słońca i wina. W tym ostatnim pisze o drogach południa Francji ustrojonych zielenią i kwiatami — tamtędy prowadził jeden ze szlaków pielgrzymki do Lourdes jeńców i deportowanych: „Wśród czarnych lat oplątanych drutem, wśród zorganizowanego unicestwienia, przebudziły się dziesiątki tysięcy śpiących dusz i ślubowały odwiedzić Tę, Którą nazwały Notre Dame du Grand Retour. Dziś płyną z całej Francji, wierni i wdzięczni. Powrócili...” Przytacza rozmowę z wąsatym farmerem: „— Polacy? Tiens, tiens. Polska bardzo ucierpiała w czasie wojny. To nie tak jak my, he? Niemcy zburzyli wam całą Warszawę. (...) Już po raz nie wiem który stwierdzamy, że ani kłamstwo, ani milczenie nie potrafiły zabić zupełnie prawdy. Ona żyje, żyje właśnie tam, gdzie można by się jej najmniej spodziewać. Zaparły się jej wielkie pióra Francji, ale przeczuwa ją chłopski rozum na tych drogach...”
Po śmierci Bobkowskiego w wieku 48 lat Józef Czapski napisał we wspomnieniu Querido Bob (w tomie Czytając), że odrzucał go „równie gwałtownie każdy oportunizm, hipokryzja, wzniosłe zakłamanie, tchórzliwe uciekanie od wszelkiej odpowiedzialności, składanie jej na innych, na przykład na państwo, wszelkie totalistyczne czy nawet demokratyczne >zbaranienie<”.
Polska i polscy żołnierze byli następnie „przedmiotem podziwu i uwielbienia” (według słów kard. Hlonda), gdy po klęsce Francji w 1940 roku przenieśli się wraz z rządem do stolicy Wielkiej Brytanii, gdzie walcząc w RAF-ie, bronili nieba nad Londynem. Piloci z Dywizjonów 302 i 303 zestrzelili więcej samolotów niemieckich niż jakakolwiek jednostka brytyjska, według słów Churchilla „nigdy w dziejach wojen tak liczni nie zawdzięczali tak wiele tak nielicznym”. Londyn stał się wtedy stolicą rozproszonych po świecie Polaków. W towarzystwie Anglików panowała wręcz moda na Polaków. Sytuację w Anglii szczegółowo opisał S. Cat Mackiewicz w Londyniszczu.
Włochy po upadku Mussoliniego przystąpiły do aliantów, Niemcy zajęli Rzym i wielu Polaków znalazło się w więzieniach. Objęto ich opieką, a najbardziej zagrożonych lokowano w szpitalach, m.in. u bonifratrów na Wyspie Trybowej.
We wrześniu 1943 w Kalabrii wylądował desant aliancki, na początku 1944 pierwsze oddziały polskie wchodzące w skład armii brytyjskiej. Po wejściu Polaków rozpoczęła się dywersyjna propaganda „broniących Europy” Niemców, jak pisał gen Anders — całkowicie bezskuteczna. Po bitwie pod Monte Cassino stoczonej przez II Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa, która otworzyła aliantom drogę do Rzymu (4 VI 1944), Jan Lechoń napisał Marsz II Korpusu: „Przesiąknięta krwią ziemia krwią nasiąka świeżą (...) I niosą dniem i nocą sztandary niezdarte / I przejdą, przejdą Tyber i Wisłę i Wartę”.
Bohaterowie byli w Wiecznym Mieście rozrywani, zapraszani, podziwiani, szczególnie przez płeć przeciwna i dzieci (te ze względu na amerykańską czekoladę), ulice przeżywały niekończącą się fiestę. Zawarto wiele mieszanych małżeństw — jak parę lat później osiadły na stałe w Neapolu po powrocie z „innego świata” Gustaw Herling-Grudziński. Nie wszyscy jednak podzielali nastrój powszechnej radości: „Na schodach Kapitolu, z ręką na temblaku / Stał żołnierz, co był całe cztery lata w polu / I patrzał w wschodnią stronę. O! młody Polaku! / Ileż rzeczy jest droższych niż laur Kapitolu. // Widziałeś Colosseum i kościół Piotrowy / I wszystkim cudom sztuki przyjrzałeś się pilnie / A jednak wciąż pamiętasz pochylenie głowy / Matki Boskiej, co świeci na ulicy w Wilnie!” (Jan Lechoń, Laur Kapitolu).
Gen. Anders został przyjęty przez Piusa XII, który wręczył mu laskę przeora klasztoru na Monte Cassino. Papież pobłogosławił także na placu św. Piotra wojsko polskie. 1 sierpnia, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, na Piazza Venezia udekorowano gen. Andersa amerykańskim odznaczeniem Legion of Merit — w tym samym miejscu, gdzie Mussolini wypowiedział z balkonu Palazzo Venezia: Polonia e liquidata.
Zwycięski szlak żołnierzy II Korpusu (jeszcze przez Anconę, Bolonię) nie doprowadził do wolnej Polski. Po kapitulacji Niemiec przybyło Polaków zwolnionych z obozów jenieckich, oflagów, obozów koncentracyjnych i wypędzonych uczestników Powstania Warszawskiego. Nie mogli wrócić do kraju — czym groził powrót, było szczególnie jasne dla tych, których wcześniej deportowano na Wschód: „Żołnierz, który zostawił ślady swojej stopy / Na wszystkich niedostępnych drogach Europy, / Szedł naprzód, gdy nie mogli najbardziej zajadli / I wdzierał się na szczyty, z których inni spadli, / Zdobywszy wolność innym dłońmi skrwawionemi / Dowiedział się wreszcie, że sam nie ma ziemi” (Jan Lechoń, Przypowieść).
Ostatni rozkaz gen. Andersa brzmiał: „Nasza służba nie kończy się, nasz pochód do Polski Wolnej, Całej, Niepodległej — trwa!” We wrześniu 1946 rząd PRL pozbawił generała wraz z 75 starszymi oficerami obywatelstwa.
II Korpus przeniesiono do Wielkiej Brytanii, niektórzy udali się do obu Ameryk i Australii. Nazywany podczas wojny małą Polską organizował we Włoszech całe życie Polaków. Zatrudniali się często w rzemiośle, wielu jako szewcy, stąd powojenna kariera butów... włoskich. W Rzymie zatrzymał się m.in. Kazimierz Wierzyński, Konstanty Jeleński, wybitny powieściopisarz Józef Mackiewicz, tu powstała w 1947 „Kultura” później paryska, którą tworzyli Józef Czapski, Jerzy Giedroyć i Gustaw Herling-Grudziński. Wielce zasłużoną postacią dla Polonii była Karolina Lanckorońska. W 1959 roku duszpasterstwo polonijne we Włoszech podjęli chrystusowcy.
Dorobek Kazimierza Wierzyńskiego, którego ktoś nazwał „największym poetą naszego [XX] stulecia”, a który pisał także prozą, jest wciąż mało znany, a nawet dostępny fragmentarycznie. Wierzyński był synem naczelnika stacji z Chyrowa w południowo-wschodnich Karpatach. Już w młodości wędrował po górach pod naszą dawną granicą węgierską. W okresie międzywojennym zwiedził prawie całą Europę, Stany Zjednoczone i Meksyk. Wiele pisał, najważniejsza jego książka w tamtym czasie to Wolność tragiczna. Należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, pracował w Biurze Prasowym Naczelnego Dowództwa podczas wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, był związany z obozem sanacyjnym. W 1939 znalazł się w Ameryce Południowej, potem przeniósł się do USA. Pod koniec życia wiele podróżował do Europy. Jego wędrówka po świecie była figurą wygnańczego losu poety, pielgrzymka emigranta. Jedyną ojczyzną stało się dla niego słowo. „Nie będzie chlubą naszej epoki, że naród, naród, który istnieje tysiąc lat, który na granicach cywilizacji zachodnioeuropejskiej stworzył życie i szerzył idee bezpośrednio z nią związane, który przez wieki bronił jej przed zagładą i który wydał wielkich ludzi we wszystkich dziedzinach — musi walczyć o najprymitywniejsze zasady bytu. Ale w tej ciemnej epoce jest podniosłą dumą każdego człowieka, że naród ten postawił swoje idee ponad wartością życia (...)
Na ziemiach będących własnością Polaków zabrakło dziś miejsca dla spraw, w których gromadzi się, jak gdyby najintymniejsza, ale i najwyższa wolność narodu — wolność twórczości i wolność myśli. Żadna jednak przemoc nie odbierze duchowi polskiemu siły, by służyć tej wolności tam, gdzie służyć jej można” (przemówienie K. Wierzyńskiego na inauguracji Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce).
„Nowy Jork jest (...) obcy, jest twardy, żelazo-betonowy, trzeźwy i niemarzycielski” — mówił Wierzyński, a podobnie tę „stolicę wolności” odbierali jego dawni warszawscy przyjaciele — Lechoń, autor Matki Boskiej Nowojorskiej i Matki Boskiej Częstochowskiej, oraz Jan Wittlin, autor Mojego Lwowa. Wittlin jako pisarz zamilkł na wiele lat, Lechoń cierpiał na pogłębiającą się depresję i manię samobójczą. Pisał Dziennik, „aby trzymać się w formie”. 17 stycznia 1950 roku zanotował: „Lektura pism z Polski przerażająca. Już jest zupełnie jak w Sowietach, nic już polskiego nie ma — carskie czasy to była rozszalała wolność, gdy ją porównać z tym niewolniczym upodleniem, do którego doprowadzili bolszewicy Polaków. (...) Nie można się z takiego upodlenia podźwignąć, jak nie można się odrodzić po latach złodziejstwa”. Dziennik ma wielką wartość źródłową dla badania dziejów powojennej Polonii nowojorskiej. Jan Lechoń (Leszek Serafinowicz) urodzony w Warszawie (1899), w 1956 roku zmarł śmiercią samobójczą, wyskakując z okna hotelu Hudson w Nowym Jorku.
Dziś, po upływie prawie 70 lat i po kilku falach emigracji (II wojna światowa, wczesne lata powojenne, lata 60., czasy „Solidarności” i stanu wojennego), okazuje się, że literaturze na obczyźnie — mimo rozproszenia po całym świecie — zawdzięczamy ocalenie tożsamości i ciągłości kultury polskiej. Bez tego piśmiennictwa niemożliwe byłoby utrwalenie prawdy o wydarzeniach najnowszej historii. Najaktualniejszym wkładem wydaje się stanowisko w sporze XX wieku między totalitaryzmem a demokracją. O ile bankructwo totalitaryzmów było dość oczywiste, o tyle groźba ideologii pojawiających się w systemie demokratycznym — nie. Wielu polskich pisarzy emigracyjnych wskazywało na niezaspokojenie fundamentalnych potrzeb osoby w obu systemach. Nie ulegli zniewoleniu doktryn. Dawali też receptę, jak odbudować Europę kulturowo i moralnie. Dlaczego prorocy we własnym domu mogą być tak lekceważeni?
opr. aw/aw