Papież Jan Paweł II był Polakiem i nie tylko nie wstydził się swojej polskości, ale w wielu sytuacjach podkreślał ją i starał się nigdy nie utracić związków z Ojczyzną
Nie ma na świecie drugiego zakątka, który był Papieżowi tak bliski jak Polska. „Zgubił się człowiek z Polski, z Krakowa, i jest w Rzymie!” — mówił o sobie Jan Paweł II
Gdy księża z Polski przyjeżdżali do Watykanu, Ojciec Święty zawsze pytał:
„Co na Wawelu?”. „Wszystko dobrze” — odpowiedział mu kiedyś jeden z kapłanów. A Papież na to: „Serce dzwonu Zygmunta pękło, a ty mówisz, że wszystko dobrze?!”.
Kiedyś postawiono papieżowi Janowi Pawłowi II zarzut, że tak wiele czasu poświęca sprawom polskim — chyba aż 60 procent.
„Ile? 60 procent? Może nawet 60, przecież jestem Polakiem!” — odpowiedział Ojciec Święty.
W każdej niemal rozmowie dało się wyczuć ogromną nostalgię za Ojczyzną. Przez cały pontyfikat Papież powracał wspomnieniami do stron rodzinnych, do krajobrazów, górskich szlaków, ukochanych rzek. Z jednej strony został od tego wszystkiego raz na zawsze oderwany, ale jednocześnie nie było to oderwanie absolutne.
Nie ulega wątpliwości, że na tej mapie szczególne miejsce zajmował Kraków. „Tu mieszkam. Jak by się kto pytał: Franciszkańska 3” — mówił Ojciec Święty do młodzieży z okna krakowskiej Kurii.
Wówczas w pokoju Karola Wojtyły mieszkał jego następca — kard. Franciszek Macharski. Ale tak naprawdę obaj do końca nie ustalili, czyj to pokój. Bo kiedy kard. Macharski powiedział Papieżowi w czasie jednej z pielgrzymek, że tu może nocować, bo jest u siebie, Ojciec Święty zapytał: „Ale gdzie ty pójdziesz mieszkać, Franciszku?”.
Jednak to nie od Franciszkańskiej zaczęły się związki Karola Wojtyły z Krakowem. Pierwsze były Krakowskie Dębniki. To tam, przy ul. Tynieckiej, do dziś stoi jednopiętrowy budynek. Jedynie wisząca na bramie tabliczka z papieskim herbem wskazuje, że mieszkał tam kiedyś Karol Wojtyła — student polonistyki i robotnik Solvayu.
Z Tynieckiej jest blisko do kolejnego miejsca papieskiego w Krakowie — do kościoła Ojców Salezjanów. Młody Wojtyła często tam się modlił. Można było zobaczyć go zwłaszcza wczesnym rankiem na klęczniku. Odmawiał wtedy półgłosem jakieś modlitwy, a koledzy żartowali, że mruczy jak chrabąszcz — opowiada jeden z duchownych.
Teraz Karola Wojtyłę w salezjańskiej świątyni upamiętnia tablica, na której wyryty jest napis: „Przed tym obrazem Wspomożycielki wymodlił sobie i ugruntował dar powołania kapłańskiego Karol Wojtyła, apostoł różańca, robotnik Solvayu, artysta słowa, Ojciec Święty Jan Paweł II”.
Gdy w czasie okupacji młody Karol Wojtyła chodził do pracy w fabryce Solvay, mijał klasztor Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach. Codziennie do niego zaglądał, lubił modlić się tam przed obrazem Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Interesował się też prowadzonym przez siostry ośrodkiem dla dziewcząt moralnie zagubionych, wielokrotnie odwiedzał zakład wychowawczy, a później — gdy władze państwowe odebrały siostrom zakład dla dziewcząt — świetlicę „Źródło”. Aż do wyboru na papieża co roku spotykał się z młodzieżą, zawsze w niedzielne popołudnie, w okolicach Trzech Króli. Ze wszystkimi łamał się opłatkiem, rozmawiał, a na zakończenie siadał obok młodych gitarzystów i prosił, by zagrali najnowsze przeboje. Błogosławił dzieci, którym pozwalał mówić na „ty”, przymierzać biret kardynalski i wspinać się na kolana, by potem wziąć je na ręce. Żartował przy tym: „U was zawsze jest podwójny program: ten starannie przygotowany i ten nieprzewidziany, spontaniczny”.
Wojtyła, na ile tylko mógł, wspierał ośrodek materialnie. Kiedyś podarował jednej z sióstr pieniądze, które otrzymał od jakiegoś proboszcza, i spytał: „Czy to wystarczy?”. I po chwili dodał: „A to z ręki do ręki, jeszcze ciepłe, przyda się”.
To miejsce było mu bliskie także w czasach, kiedy został biskupem w Krakowie. Włączył się wtedy osobiście w szerzenie kultu Miłosierdzia Bożego. Podejmował starania o zniesienie tzw. notyfikacji, czyli zakazu Stolicy Apostolskiej dotyczącego szerzenia kultu Bożego Miłosierdzia według form podanych przez s. Faustynę.
Nieżyjąca już s. Beata Piekut, wicepostulator sprawy beatyfikacji s. Faustyny, opowiadała, że gdy w roku 1962 udała się do abp. Wojtyły z prośbą o zbadanie w Rzymie sprawy objawień s. Faustyny, od razu otrzymała zapewnienie, że tym się zajmie. Wkrótce abp Wojtyła oznajmił siostrom, że pozwolono mu rozpocząć proces beatyfikacyjny s. Faustyny. „Musimy szybko brać się do roboty” — usłyszała wtedy s. Beata.
Z pracami nad przebiegiem procesu wiąże ona jeszcze jedno wspomnienie. Otóż, kiedy jeden z księży zażądał od niej, by dostarczyła mu oryginalne zapiski s. Faustyny, zapytała wówczas kard. Wojtyłę, jak ma postąpić. Powiedział: „Proszę powiedzieć Księdzu Profesorowi, że ja siostrze zabroniłem wynieść oryginał zapisków. Jeżeli Ksiądz Profesor chce coś sprawdzić, to niech się pofatyguje do Łagiewnik i u was, na miejscu, sprawdzi. A siostrze stanowczo zabraniam kiedykolwiek wynieść te zapiski za próg klasztoru. Będzie siostra jechała tramwajem, tramwaj się wykolei i «Dzienniczek» zginie. I siostra zginie, ale to nic, bo siostra pójdzie do nieba, a «Dzienniczek» nie może zginąć!”.
Marek Cholewka, autor książki „Przez Podgórze na Watykan”, wspomina, że podczas jednej z papieskich pielgrzymek siedział w mieszkaniu proboszcza katedry wawelskiej, na pierwszym piętrze. Ustalali szczegóły przyjęcia Papieża na śniadanie. Nagle wpadł bp Stanisław Dziwisz i oznajmił, że starszemu już Papieżowi trudno będzie wejść po schodach na pierwsze piętro, śniadanie więc trzeba przygotować na parterze. — Ale na parterze mieszka dozorca — usłyszał od proboszcza. Dla Papieża nie był to jednak problem i zjadł śniadanie w mieszkaniu dozorcy.
Wawel to ukochane miejsce Papieża w Ojczyźnie. Jan Paweł II wiele razy mówił, że jak przekracza progi tej katedry, to serce mu bije mocniej. Tak jakby szykował się na wielki koncert, gdzie wszystko śpiewa i gra, gdzie tak silnie przemawia historia: św. Stanisław czy św. Jadwiga.
I tak stare mury królewskiej katedry pamiętają Wojtyłę jako studenta, który z upodobaniem siadał po prawej stronie, naprzeciw ołtarza św. Stanisława, i się modlił. Najbardziej ukochał jednak kryptę św. Leonarda. Z pewnością dlatego, że tam właśnie 2 listopada 1946 r. odprawił swoją Mszę św. prymicyjną.
Sercem Polski dla Wojtyły była również krypta Wieszczów Narodowych: Norwida i Mickiewicza. To ich dzieła znał na pamięć i chyba setki razy przywoływał podczas przemówień i homilii.
Nic więc dziwnego, że gdy księża z Polski przyjeżdżali do Watykanu, Ojciec Święty zawsze pytał: „Co na Wawelu?”. „Wszystko dobrze” — odpowiedział mu kiedyś jeden z kapłanów. A Papież na to: „Serce dzwonu Zygmunta pękło, a ty mówisz, że wszystko dobrze?!”.
Mówiąc o związkach Papieża z Ojczyzną, nie sposób pominąć podkrakowskiego Tyńca, a w nim klasztoru benedyktynów. „W Tyńcu bywałem parę razy w roku. Pamiętam o. Piotra Rostworowskiego i wszystkich benedyktynów z tamtych czasów...” — wspominał Papież, kiedy w 2002 r. odwiedził klasztor tyniecki. Zanim został papieżem, przyjeżdżał tutaj delektować się ciszą w myśl panującej tam starej zasady: „Ora et labora” — módl się i pracuj. I niezwykłym klimatem duchowym tego miejsca.
Karol Wojtyła lubił przemierzać drogę do benedyktyńskiego klasztoru, pod górę, wzdłuż grubych, średniowiecznych murów. W czasie okupacji przyjeżdżał tu rowerem. Po wojnie natomiast — pekaesem, ale tylko do Kostrza, a potem kilka kilometrów szedł pieszo do Tyńca.
Kiedy zjawił się w klasztorze po raz pierwszy — benedyktyni nie pamiętają. Pierwszy zapis w kronice pochodzi z września 1946 r.: „Dzisiaj odwiedził nas ks. Wojtyła z seminarium krakowskiego”. Było to na dwa miesiące przed jego święceniami. Ale na pewno bywał w Tyńcu wcześniej, gdy mieszkał na krakowskich Dębnikach.
Z tamtych czasów pamiętał Wojtyłę zmarły w 2005 r. o. Augustyn Jankowski. Jako nowicjusz zamiatał akurat klasztorne schody. I wtedy nadszedł właśnie młody ksiądz Karol Wojtyła. „Widzisz, na co ci to przyszło!” — powiedział do o. Jankowskiego. Po latach obaj spotkali się na międzynarodowym kongresie naukowym w Rzymie. Papież, który miał doskonałą pamięć, przywitał zakonnika słowami: „Widzisz, na co ci to przyszło!”.
Ksiądz, a później biskup Wojtyła niekiedy całymi godzinami modlił się w tamtejszym kościele, klęcząc przed Najświętszym Sakramentem. A kiedy tu nocował, zawsze włączał się w klasztorny rytm dnia. Urzekał go łaciński śpiew monastyczny.
Z tamtych czasów pamięta w Tyńcu Wojtyłę o. Leon Knabit. — To do mnie Papież powiedział kiedyś żartem, szukając definicji mnicha: „kupa kości owiniętych w czarny materiał” — wspomina ze śmiechem benedyktyn.
Ślady papieskie w Tyńcu można odnaleźć także w tzw. Opatówce, czyli w Domu Gości, przylegającym do kościoła. Pokój numer 16, który zajmował na parterze, do dziś ma ten sam wystrój: łóżko, klęcznik, przy oknie stolik i cztery drewniane krzesła, a na ścianach XVII-wieczne linoryty i zabytkowy krucyfiks.
Lubił też spacerować po wałach wiślanych. Bo nurt płynącej w dole Wisły, w której przeglądał się klasztor, sprzyjał kontemplacji.
Miejscem bardzo bliskim Ojcu Świętemu jest grób jego rodziców na cmentarzu Rakowickim. Po raz ostatni Papież odwiedził go w 2002 r., podczas pielgrzymki, która stanowiła zarazem jego pożegnanie z Polską. Mówił wtedy z okna przy Franciszkańskiej: „Od pierwszego wieczornego spotkania w tym miejscu upłynęły 23 lata. I wszyscy są o 23 lata starsi — zarówno Papież, jak i ten Pietrek, co stoi pod oknem siedziby arcybiskupów. Zbliża się śmierć i ostateczne rozstanie. Koniec jest nieuchronny. Nic nie poradzimy. Jest tylko jedna rada. To jest Pan Jezus. «Jam jest zmartwychwstanie i życie». To znaczy, pomimo starości, pomimo śmierci — młodość w Bogu”.
Rozstanie nadeszło w 2005 r. Pod papieskie okno na Franciszkańskiej przyszły tłumy — jak wtedy, gdy pielgrzymował do Krakowa. Podobnie było na Błoniach, w Łagiewnikach i w Tyńcu.
Od śmierci Papieża minęło już sześć lat, ale w miejscach związanych z Karolem Wojtyłą w jego Ojczyźnie można spotkać „Pietrków”. Starszych i młodych. Z całego świata. Wszyscy oni przyjeżdżają do Polski, by lepiej poznać — a przez to lepiej zrozumieć — Człowieka, który odmienił ich życie.
opr. mg/mg