Jasnogórskie Śluby miały dwojaki wymiar: społeczny i duchowy. Był tego świadomy ich inicjator - Prymas Polski, kard. Wyszyński
Gdy Rada Państwa ogłosiła latem 1953 r. dekret „o tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, władza komunistyczna otrzymała prawo kontrolowania oraz unieważnienia wszelkich nominacji i aktów prawnych Kościoła.
Odpowiedzią Wyszyńskiego jest słynny memoriał zawierający słowa non possumus: „Gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie jurysdykcji jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista ofiara — wahać się nie będziemy. (...) Rzeczy Bożych na ołtarzu cesarza składać nam nie wolno”.
Ale jest też inna, wcześniejsza odpowiedź.
Odpowiedzi prymasa są dwie.
Pierwsza odwołuje się do wymiaru duchowego. Już 14 lutego kard. Wyszyński ogłasza: „Wszystko postawiłem na Maryję — i to Jasnogórską”.
Jest pewien, że Matka Boża Jasnogórska „została dana narodowi polskiemu jako przedziwna pomoc i obrona”. Tak głosi oracja mszalna na uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. To jest tekst liturgiczny, a trzeba pamiętać, że liturgia w całej chrześcijańskiej tradycji ma wymiar z jednej strony dogmatyczny (ogłasza prawdę), a z drugiej — prorocki (zapowiada, co się na pewno wydarzy). Kardynał Wyszyński ma pewność, że Jasnogórska Maryja będzie pomocą i obroną...
Aż się chce zapytać: Co o Niej wie prymas Polski, skoro w sytuacji bez wyjścia wciąż ufa...?
Wizję przyszłości opiera na tekstach liturgii, na rozmyślaniach teologicznych i analizie ojczystych dziejów. Pamięta o potopie szwedzkim, o Cudzie nad Wisłą... Będzie mówił, że już pierwsza księga Biblii zapowiada zwycięstwo Maryi. W trakcie rozmyślań nad Protoewangelią, czyli pierwszą dobrą nowiną, którą Bóg przekazuje człowiekowi, dostrzega analogię między wizją biblijną a obrazem współczesnego świata. Znowu ludzie wybierają zło. W konsekwencji skazują się na wygnanie — czekają ich trud, pot i łzy. Nic, czego by nie zrobili, nie przywróci im raju. Żadne ziemskie wysiłki, żadne przewroty, powstania, rewolucje. Prymas wie, że jest tylko jedno rozwiązanie. Wskazuje na nie proroctwo o klęsce szatana: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę...” (Rdz 3, 15).
Tylko Maryja może zwyciężyć. Trzeba Ją więc postawić pośrodku narodu jako Królową i dać Jej prawo do wypełnienia proroctw: tego z Księgi Rodzaju i tego, które na nowo nazwał umierający kard. August Hlond.
A ponieważ Jej znakiem zwycięstwa w polskim narodzie jest Jasna Góra, prymas odwołuje się do Czarnolicej Ikony.
Chyba bardziej należy mówić o jego „wszystko postawiłem” niż o słynnym non possumus, które odwołuje się do rzeczywistości politycznej. Odwołanie się do Maryi okaże się ważniejsze dla przyszłości. Reakcją na non possumus jest tylko aresztowanie prymasa — działanie na płaszczyźnie historycznej, zewnętrznej. Tymczasem rezultatem „wszystko postawiłem” jest jego osobiste poświęcenie się Matce Bożej, a za chwilę uczynienie Maryi programem dla narodu i w konsekwencji wprowadzenie Polski w godzinę zwycięstwa.
Wydaje się, że komunizm triumfuje. Trzy dni po aresztowaniu kard. Wyszyńskiego biskupi podpisują się pod dokumentami podsuniętymi przez władze, a wojewódzkie komitety PZPR przekazują proboszczom stanowisko Episkopatu w sprawie aresztowania prymasa, dołączając deklarację ich uległości. Księża otrzymują nakaz nowej „władzy kościelnej” — mają odczytać komunikat z ambon. Blisko 80% proboszczów posłucha tego polecenia...
Po ludzku walka o wolność Kościoła wydaje się przegrana. Ale kard. Wyszyński jest pewien zwycięstwa, choć spodziewa się, że jego ceną mogą być męczeństwo i śmierć.
Jakie są pierwsze konsekwencje „postawienia na Maryję”? Woła do Niej: „Jeśli Ci to potrzebne, zabij mnie...”. Pozwala Matce Najświętszej wykuć drogę do zwycięstwa za pomocą swej męki i śmierci...
Jest gotów na wszystko. Wie, że stawka jest wyższa niż największe cierpienie, niż najcenniejszy dar życia. W ten sposób wytrąca mocom ciemności narzędzie. Bo każde cierpienie, które zadadzą prymasowi, będzie pracowało na zwycięstwo Kościoła!
Nie jest sam. Pozostaje Jasna Góra. W planach Opatrzności Bożej najważniejszą rolę odegrają właśnie to miejsce i strażnicy Wizerunku Królowej Polski — dalecy od polityki, niezaangażowani w zewnętrzne działania. Paulini czują, że trzeba przygotować na Jasnej Górze dwa jubileusze: pierwszy — związany z 300. rocznicą cudownej obrony Jasnej Góry, drugi — z 300. rocznicą Ślubów króla Jana Kazimierza.
Idea wydaje się niemożliwa do zrealizowania, więc klasztor podejmuje „na próbę” niewinną inicjatywę. Otwiera wystawę dokumentów, które pokazują, że wbrew nasilającej się propagandzie szwedzki potop nie jest legendą, ale historycznym faktem. Przed wejściem zaś zakonnicy... wieszają portret prymasa.
Informacja o wystawie i zawieszonym w publicznym miejscu portrecie dociera do władz w Warszawie i na paulinów spadają gromy. Zmuszeni są zdjąć obraz, a wystawę zamknąć. Rząd wzywa sekretarza Episkopatu i ogłasza, że nie można wieszać portretu prymasa: „On jest w więzieniu, nie istnieje!”.
Pauliński papierek lakmusowy wykazuje jednak, że można myśleć o drugiej inicjatywie — tej już na miarę epoki. Bo oto komuniści zmuszeni są częściowo ustąpić. Nacisk ludzi jest tak wielki, że władze wybierają mniejsze zło: ekspozycja ma być dostępna dla pielgrzymów (w końcu nie jest ich wielu), zdjęcie Wyszyńskiego musi jednak zniknąć!
Można zacząć planować coś większego... Episkopat uważa, że jeśli ma dojść do odnowienia ślubów królewskich, musi to być „prywatna” inicjatywa samej Jasnej Góry, która organizuje odpust z okazji jubileuszu — i nic więcej. Ma to uśpić czujność władz.
Zbliża się lato 1956 r. Czas nagli coraz bardziej.
„Potrzebny był tekst ślubowania” — wspomina o. Jerzy Tomziński, w owym czasie przeor klasztoru na Jasnej Górze. — „Kto miał go napisać? Byliśmy zdecydowanie za tym, aby autorem roty ślubowania był Ksiądz Prymas”.
Ale ten odmawia... Dziwi nas jego decyzja, skoro sam nieodparcie czuje, że nadchodzi jakaś szczególna chwila. Notuje w swoich Zapiskach: „Uświadomiłem sobie właśnie w Prudniku, że trzeba pomyśleć o tej wielkiej dacie. Byłem przecież więziony tak blisko miejsca, gdzie król Jan Kazimierz i prymas Leszczyński radzili, jak ratować Polskę z odmętów”. Dodaje jeszcze: „Warto myśleć o «obronie Jasnej Góry» roku 1955 przed zalewem nowych «czarów»”.
Generał Zakonu Paulinów pisze do kard. Wyszyńskiego list, a w nim informuje, że „albo będzie tekst, który napisze prymas, albo nie będzie żadnego”. Ten nie ustępuje: „Gdyby Matka Boża chciała, abym śluby napisał, byłbym wolny, a ja jestem więźniem i nie uczynię dobrowolnie niczego, co mogłoby się Jej nie podobać”.
Potem sam będzie się zdumiewał, że w tak doniosłej sprawie niemal słowo w słowo powtarzał słowa komunistów: „Prymas jest w więzieniu, więc nie istnieje”. Sądzi, że skoro z wyroków Bożej Opatrzności jest internowany, to Pan chce, by nic nie napisał, bo nie jest wolny, czyli pisać mu nie wolno...
Błąd w odczytaniu woli Bożej ma miejsce ostatni raz. Z tej majowej lekcji kard. Wyszyński wyprowadzi naukę, która pozwoli mu zawsze właściwie odczytywać wolę Bożą. Jedną z zasad będzie słuchanie innych, by móc pełniej rozeznać, czego oczekuje Pan. Dziesięć lat później Sobór Watykański II nazwie to „kolegialnością”.
W Komańczy tę wspólnotę Kościoła reprezentują zaledwie dwie osoby. To kobiety: Maria Okońska i Janina Michalska. Spojrzenie tej pierwszej, nie prymasa, okaże się trafne. Kiedy po raz kolejny rozlega się prymasowskie „nie”, wypowiada ona jedno zdanie: „Przecież św. Paweł Apostoł najpiękniejsze swoje listy do wiernych pisał z więzienia!”.
Jest wieczór 15 maja 1956 r. Kardynał Wyszyński jest zadumany. Idzie się modlić...
Na drugi dzień wczesnym rankiem w kaplicy, na klęczniku, kładzie plik papieru maszynowego, zapisanego odręcznym pismem. Tytuł: „Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego”.
Wyzna: „Pisałem je od czwartej nad ranem”. Przedtem był czas modlitwy... I wiele dni, kiedy nosił w sercu myśl o kształcie nowego maryjnego aktu.
Jest majowa noc. Kardynał Wyszyński wyciąga z szuflady papier maszynowego formatu, sięga po pióro i zaczyna pisać. Wie, jaki będzie tytuł: „Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego”. Już nie króla Polski, ale całego narodu.
Poprzednie były „lwowskie”, teraz tożsamością będzie Jasna Góra, którą Prymas nazywa „Górą Zwycięstwa”. Skoro śluby są „jasnogórskie”, to są zwycięskie. Kardynał Wyszyński wie, że tak będzie, jeśli tylko ślubowanie zostanie złożone i podjęte przez naród. Przed 300 laty pod Jasną Górą zaczął się cofać szwedzki potop; teraz spod tego samego miejsca rozpocznie się osuszanie ojczyzny z niewoli grzechu. Bo w przeciwieństwie do dokumentu z 1656 r. obecny akt nie jest polityczny: nie wymienia żadnych wrogów poza grzechami narodu. Kardynał Wyszyński wierzy, że gdy Polacy zaczną żyć w łasce, nie ostoi się żaden nieboski system. Nie zawraca sobie głowy komunistami, Moskwą, „błędami Rosji” i całym światowym porządkiem. Spogląda na Pełną Łaski i woła o łaskę dla narodu.
Tekst zostaje przekazany generałowi paulinów wraz z listem. Prymas prosi, aby 26 sierpnia 1956 r. Śluby zostały wypowiedziane przez bp. Michała Klepacza, który zastępuje uwięzionego prymasa. Dodaje, że jeżeli władze komunistyczne uniemożliwią biskupowi obecność na uroczystościach, tekst ma przeczytać generał paulinów. Jeżeli i ten będzie „przeszkodzony”, zadanie to ma podjąć przeor Jasnej Góry. A jeżeli i to okaże się niemożliwe, „niech to uczyni kuchcik jasnogórski, byleby tylko Śluby były złożone”.
Ta gradacja osób — od pierwszego na liście po obierającego ziemniaki w kuchni klasztornej — pokazuje, jak bardzo prymasowi zależy na odmówieniu roty ślubowań. Wie, że śluby to program religijnej i moralnej odnowy narodu, że to program, którego podjęcie uczyni Polskę rzeczywistym królestwem Maryi!
Prymasowski rękopis jest na Jasnej Górze, ale tekstu nie zna nikt. Wciąż jest mowa o odpuście jasnogórskim. Nie można pozwolić, by władze dowiedziały się o prawdziwej intencji zapowiadanych uroczystości...
Kilka ostatnich tygodni wypełniają tajne przygotowania. Ojciec Tomziński pisze do każdej parafii zaproszenie. Trzeba je przepisać — w sumie będzie to 8,5 tys. listów, a każdy liczy 1,5 strony. W zakrystii na maszynach do pisania, pod przysięgą, ludzie przepisują go w dzień i noc...
„W treści listu — wspomina przeor — znajdowała się informacja, że to będzie uroczystość odpustowa w 300. rocznicę Ślubów króla Jana Kazimierza. Jako «wabik» podałem, że na szczyt będzie wyniesiony Obraz. Prosiłem proboszczów, aby poinformowali wiernych o uroczystościach i zachęcili ich do przyjazdu na Jasną Górę”.
Listy trzeba jeszcze dostarczyć do parafii. Trafiają one tego samego dnia i o tej samej godzinie do różnych skrzynek pocztowych w całej Polsce. Następują dwa cuda: cenzura nie dostrzega nagłego wysypu korespondencji z jasnogórskiego klasztoru, a wszyscy księża proboszczowie odczytują list z ambon...
Tego dnia na Jasną Górą przybywa milion ludzi. Ojciec Jerzy Tomziński wspomina: „Pół godziny przed uroczystą Sumą podszedłem do mikrofonu. Powiedziałem, że w tej chwili łączymy się w modlitwie z Komańczą i prymasem Wyszyńskim. Powiedziałem, że w tym czasie Ksiądz Prymas odprawia Mszę św. Zrobiło to piorunujące wrażenie, także na mnie. Ponieważ Ksiądz Prymas był w więzieniu, przyszedł nam do głowy pomysł, by ustawić pusty fotel z jego herbem. Wziąłem do rąk bukiet biało-czerwonych kwiatów, pocałowałem je przy mikrofonie i w milczeniu położyłem na fotel...”.
A potem krzyk ludzi, wołających pełną piersią: „Królowo Polski, przyrzekamy!”.
Kardynał Wyszyński przebywa w dalekiej Komańczy. To miejsce zapomniane, nieznane — i taki ma być prymas: nieobecny i z innej, nieważnej już, epoki.
Maria Okońska przyjeżdża do Komańczy 25 sierpnia wieczorem. Przywozi prośbę paulinów, aby prymas odmówił śluby z 10-minutowym wyprzedzeniem.
Prymas staje przed Obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, bierze tekst ślubów do ręki i mówi: „Powtarzaj: Królowo Polski, przyrzekamy! Jesteśmy jakby symbolem ludu zebranego pod szczytem Jasnej Góry”.
opr. mg/mg