Jak na początku lat 80-tych cudem nakarmiono 50 tys. uczestników oaz letnich
Wiosna 1981 r. — w Centrum Ruchu Światło-Życie w Krościenku na Kopiej Górce trwają przygotowania do oaz wakacyjnych. Zgłoszonych jest ponad 40 000 osób, co napawa radością, gdyż coraz więcej ludzi chce uczestniczyć w rekolekcjach. Organizatorów nurtuje jednak pytanie: „Co damy im jeść?”.
Żywności reglamentowanej na kartki w sklepach nie ma, tym bardziej w niewielkim Krościenku i jego okolicach. Zresztą mieszkańcom Kopiej Górki kartki nie przysługują, bo „nie można dawać kartek tym, o których nie wiadomo, z czego żyją”. Żywności przywiezionej przez oazowiczów wystarczy tylko na pierwsze kilka dni oazy. Są to - jak mówi Dorota Seweryn - najtrudniejsze pod względem zaopatrzenia wakacje. Sugeruje ks. Blachnickiemu, by „w takiej sytuacji nie sprowadzać tylu ludzi”.
W odpowiedzi słyszy: „Pan Bóg ma dosyć żywności dla swoich dzieci i wystarczy jej dla wszystkich ludzi. Jest ona tylko źle rozdzielana przez człowieka”. Ks. Blachnicki zleca Dorocie przygotowanie szczegółowej listy produktów, które będą potrzebne w czasie wakacji. Tę listę zabiera, wyjeżdżając do krajów skandynawskich na zaproszenie ruchu „Młodzież z Misją”. W Danii prosi o pomoc zaprzyjaźnionego pastora luterańskiego H. K. Neerskova, który później w swoim świadectwie powie: „Nie miałem na to żadnych pieniędzy, ale nie mogłem odmówić. Kto mógłby odmówić ks. prof. Blachnickiemu?”.
W Norwegii listę z potrzebną żywnością zostawia przebywającej tam Małgorzacie Alexandrowicz (Gosi), zaangażowanej oazowiczce, absolwentce skandynawistyki. Prośbę o zajęcie się sprawą kończy słowami: „I pamiętaj, że dla Boga nie ma nic niemożliwego”.
Sam wraca do Krościenka i poleca przygotować magazyny na żywność, która nadejdzie. I czeka...
- Kiedy ks. Blachnicki wyjechał z Danii - opowiada pastor H. K. Neerskov - stałem się bardzo nerwowy. Powiedziałem wprawdzie tak, ale potrzebowałem na to 90 tys. dolarów, a nie miałem nic. Zacząłem się modlić.
Świadomy niemożliwości zdobycia takiej sumy pieniędzy, dzwoni do Polski, mówiąc, że jest to niemożliwe, słyszy jednak wyraźny głos: „Zaufaj mi...”. Dwa tygodnie później opowiada o sytuacji oaz w Polsce znajomemu Amerykaninowi, właścicielowi towarzystwa telewizyjnego, od którego dostaje czek na 90 tysięcy dolarów. Na początku sierpnia żywność dociera do Katowic.
W tym czasie w Norwegii Gosia z wyniesionym z modlitwy przekonaniem, że Pan Bóg rozwiąże problem żywności, podejmuje konkretne działania. Przez poznanego kilka dni wcześniej szefa Norweskiej Misji za Żelazną Kurtyną, Franka Kongsteina, trafia do Franka Kaleba Jensena. Słucha on prośby Małgosi, która mówi o zaplanowanych na wakacje oazach i braku żywności. Następnie bierze przygotowaną przez Dorotę Seweryn kartkę ze spisem potrzebnych produktów i wylicza sobie, że 250 ton to 10 pełnych ciężarówek-trailerów.
W swoim świadectwie Jensen pisze: „Z niedowierzaniem wpatrywałem się w listę. Prosta kalkulacja mówiła mi, że to było nie do zrobienia. Za nieco ponad miesiąc zaczynały się letnie wakacje i czas pierwszych turnusów oazowych.(...) Oczywiście nie miałem środków na sfinansowanie czegoś takiego. Do tego dochodziły praktyczne trudności z zakupem, transportem, biurokracją i »zamkniętą« Polską, pełną politycznego napięcia. Nietrudno mi przyszło wyjaśnić, dlaczego było to nie do przeprowadzenia. W drodze między dwoma spotkaniami handlowymi usłyszałem w moim wnętrzu władczy głos: »Ty daj im jeść!«. (...) Opuściłem swoją pracę i firmę i stałem się pełnoetatowym ambasadorem sprawy polskiej”.
Gosia z Kalebem podróżują po całej Norwegii, zbierając pieniądze na żywność dla uczestników oaz, spotykają się z baptystami, metodystami, zielonoświątkowcami, ewangelikami, co pozwala ekumenizm realizować w praktyce. „Od czasów Reformacji jest to pierwsza na tym terenie międzywyznaniowa akcja pomocy dla katolików! (...) Proszę Was, uświadomcie to naszym uczestnikom - niech wiedzą, że Duch Święty jest silniejszy niż bariery wyznaniowe” - pisze Gosia w pierwszym liście do Polski.
Na Podhalu tymczasem rozpoczęły się oazy. Minęły 2 dni i jest! - upragniony telefon z Norwegii z prośbą o przyjazd do Świnoujścia, bo w kierunku Polski zmierza pierwszy transport żywności, który trzeba popilotować na miejsce przeznaczenia.
Do Świnoujścia rusza D. Seweryn i ks. J. Grygotowicz. W tym czasie w Tylmanowej, dokąd mają dotrzeć kierowcy z transportem, zbierają się przedstawiciele wszystkich okolicznych oaz, aby przywiezioną żywność dostarczyć grupom. Przychodzą z gitarami i zebranymi po drodze kwiatami polnymi.
Radosne jest więc powitanie przybyłych Norwegów. Entuzjazm, śpiew i radość zgromadzonych robią duże wrażenie. Za chwilę głośno o tym w prasie norweskiej, gdyż już pierwszemu (a potem następnym) transportowi towarzyszy dziennikarz, tym razem z „Dagbladet”, najbardziej antychrześcijańskiej i lewicowej gazety, czytanej masowo w Norwegii. „Dostać się na jej szpalty jest i niezmiernie trudno, i dosyć łatwo, jeśli chcą kogoś skrytykować. (...) Gazeta nigdy nie pisała pozytywnie o chrześcijanach, i to ze słowem »psalmy« w tytule, z księdzem w sutannie na zdjęciu, i z tekstem religijnej piosenki w artykule!” - jak potem ze wzruszeniem pisze Gosia.
I tak 10 zaplanowanych ciężarówek rozmnożyło się do 240 z samej tylko Norwegii, „i prośba ojca Blachnickiego, stała się błogosławieństwem nie tylko dla jednego, lecz dla dwóch narodów. Norwedzy doświadczyli bowiem błogosławieństwa w równej mierze z Polakami. A ja nigdy już nie byłem ten sam” - mówi Jensen. Gdy pierwszy raz spotkał się z ks. Blachnickim usłyszał: „Kaleb, dziękuję za żywność, ale przede wszystkim potrzebujemy Słowa Bożego. Czy możesz przesłać nam milion egzemplarzy Pisma świętego?”. Pismo Święte też dotarło do Polski, ale to już inna historia...
opr. mg/mg