Kard. Stefan Wyszyński jako kapłan wiele od siebie żądał i czynił więcej niż musiał - realizował wzniosłą wizję kapłaństwa
Prymasa Tysiąclecia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego można określić mianem jak w tytule, ponieważ jako kapłan wiele od siebie żądał i czynił więcej niż musiał. Realizował wzniosłą i autentyczną wizję kapłaństwa, która zawsze w Kościele pozostaje aktualna, stanowi inspirację, wzorzec i przykład.
Prymas Polski miał duszę kapłańską. Wszystko, co czynił w ciągu swojego życia, zarówno spontaniczne, pod wpływem bieżących potrzeb i okoliczności, jak też w ramach szerokiej strategii aktywności, przekładanej na długofalowe programy, wynikało z jego umiłowania kapłaństwa, które ze swojej natury przekracza ograniczenia i nakazuje wspinać się wzwyż.
Z lat własnej formacji do kapłaństwa kard. Stefana Wyszyński zapamiętał, że w trakcie wykładu liturgii znany we Włocławku duszpasterz ks. Antoni Bogdański, społecznik i harcerz, komendant tamtejszej chorągwi i późniejszy naczelny kapelan ZHP, mówił do alumnów: „Przyjdzie czas, gdy przejdziecie przez takie udręki, o jakich człowiek naszego wieku nawet myśleć nie umie. Wielu kapłanom wbijać będą gwoździe w tonsury, wielu z nich przejdzie przez więzienie”. Z pewnością ks. Bogdański dobrze znał i wyczuwał ducha epoki, bywał w świecie. Kształcony między innymi w Szwajcarii, zaangażowany w działalność publiczną, współtwórca włocławskiego harcerstwa, a zarazem profesor wielu przedmiotów i wychowawca w seminarium duchownym, dyrektor słynnego Liceum im. Piusa X, zdawał sobie sprawę z tego, jak poważne schorzenia trapią współczesny świat i przygotowywał adeptów teologii na czyhające u progu zagrożenia, które wymagać będą od kapłanów heroicznej wierności i sprostania próbie męczeństwa. Koledzy przyszłego Prymasa Polski nie zapamiętali przepowiedni wykładowcy, ale wydaje się, że ks. Stefan Wyszyński wziął ją sobie głęboko do serca. Po święceniach wstąpił do założonego przez ks. Bogdańskiego Stowarzyszenia Księży Charystów, które starało się realizować i upowszechniać ideę wspólnego życia, dzielenia się w potrzebie i wewnętrznego doskonalenia duchowieństwa diecezjalnego.
Aspiracje tego rodzaju zawsze wyrastają ponad pewną przeciętną normę codzienności. Ks. Stefan Wyszyński podejmując je potwierdził, że od początku postanowił podążać wąską i stromą ścieżką większych wymagań, że wiele od siebie żądał. Jego mentor ks. Bogdański nie doczekał lat okrutnych i trwałych prześladowań Kościoła przez reżimy totalitarne na polskiej ziemi. Umarł w Skulsku 13 czerwca 1938 roku w wieku 47 lat. Przed śmiercią rozmawiał z ks. Stefanem Wyszyńskim i, według wspomnień Prymasa Polski, przepowiedział mu jego przyszłość. Być może dlatego odczytał z wyprzedzeniem tajemnicę losów swojego wychowanka, że sam wywarł na nią znaczący wpływ. Ks. Stefan Wyszyński stał się świadkiem i uczestnikiem dramatu przewidzianego przez kapelana harcerzy, ponieważ została w nim zaszczepiona wzniosła wizja kapłańskiego powołania i życia, która nie cofa się przed świadectwem i ofiarą.
Po wkroczeniu Niemców do Włocławka we wrześniu 1939 roku, wolność i życie przyszłego Prymasa Polski były zagrożone ze względu na jego przedwojenne publikacje, w których piętnował pogański, antykościelny charakter reżimu hitlerowskiego. Na polecenie ordynariusza biskupa Karola Radońskiego udał się do Lublina, ale wrócił jeszcze do stolicy Kujaw, sądząc, że Niemcy zezwolą na działalność seminarium. Ostatecznie opuścił Włocławek na życzenie rektora ks. Franciszka Korszyńskiego (późniejszego biskupa pomocniczego diecezji włocławskiej) i sufragana biskupa Michała Kozala. Dzięki temu uniknął aresztowania i wywózki do Dachau, w którym, jak wiadomo, biskup Michał Kozal poniósł śmierć męczeńską.
Gestapo szukało ks. Stefana Wyszyńskiego, splądrowało jego mieszkanie. W pożarze seminarium wznieconym przez Niemców spłonęła jego biblioteka. Jesienią 1941 roku gestapo zatrzymało ks. Stefana Wyszyńskiego na kilka godzin w katowni „Palace” w Zakopanem, ale przesłuchanie wykazało, że tamtejsi Niemcy nie wiedzieli o jego przedwojennych dokonaniach. Nieco wcześniej udało mu się ocaleć w trakcie obławy żandarmerii niemieckiej w podlubelskiej Kozłówce, gdzie pracował wśród ociemniałych dzieci z Lasek oraz inteligencji i ziemian, których przyjmował w swoim majątku hrabia Aleksander Zamoyski. W czerwcu 1942 roku ks. Stefan Wyszyński znalazł się w samych Laskach, pełniąc tam rolę kapelana sióstr, a także katechety i opiekuna dzieci. Wnosił spokój i postawę ufności w życie zagrożonego środowiska. Siostra Róża Szewczuk pisała o nim we wspomnieniach: „Ksiądz Profesor był spokojny i ufny w Opatrzność Bożą (...) Nieraz były bardzo napięte sytuacje na zewnątrz, a w kaplicy normalnie odprawiały się nabożeństwa z takim spokojem, jakby nic się nie stało”.
Zaprzysiężony jako żołnierz AK o pseudonimie Radwan III, ks. Wyszyński nie uczestniczył bezpośrednio w walkach powstańczych w Warszawie, ale znosił, np. do szpitala w Laskach, rannych powstańców z pobliskich placów boju i asystował przy operacjach w szpitalu. W pamięci utrwaliły mu się kosze pełne amputowanych rąk i nóg, których nie można było godnie pochować. W tym i wielu innych wypadkach ks. Stefan Wyszyński czynił więcej niż wymagają normalne obowiązki duchownego. Pełnił nie tylko posługę sakramentalną i duchową, ale kierowany gorliwością wykonywał czynności sanitariusza i pomocnika medycznego. Taki był zawsze. Robił więcej niż musiał.
W 1945 roku, po wyparciu Niemców, zastępował duszpasterzy kilku podwłocławskich parafii jednocześnie, a zarazem do czasu powrotu ks. Franciszka Korszyńskiego sprawował obowiązki rektora seminarium. Z Lubrańca do Włocławka dojeżdżał osobiście powożoną dwukołową bryczką. W Lubrańcu był tymczasowym wikariuszem, w Kłobii i Zgłowiączce proboszczem. Z Kłobii do Zgłowiączki siedmiokilometrową odległość pokonywał pieszo, podobnie piechotą szedł 11 kilometrów ze Zgłowiączki do Lubrańca. I tak co tydzień! W dobie wszechwładnego panowania samochodów w pracy duszpasterskiej, trudno sobie wręcz wyobrazić skalę wysiłku podjętego przez ks. Stefana Wyszyńskiego.
opr. mg/mg