Dziesiątki lat po upadku komunizmu wciąż przejmujące są świadectwa osób, które nie dały się upodlić temu nieludzkiemu systemowi. Trzema takimi osobami są Ruzena Vackova, Komunella Markman i Milena Semiz - Czeszka, Żydówka i Rosjanka
Ružena Vacková
Jest wiele ofiar totalitaryzmu, którym nikt nigdy nie wzniesie pomnika, ponieważ zaznały przemocy, ale nie poniosły śmierci, choć znosiły wyniszczające, codzienne upokorzenia. W tym zakresie doświadczenie totalitaryzmu dostarcza nieskończonej liczby przykładów istnień zdewastowanych fizycznie i moralnie, lecz tym, co zdumiewa, jest fakt, że wśród tych milionów nieświadomych ofiar występuje bardzo wiele osób «opornych», które w różnym stopniu i w różny sposób nie dały się zmiażdżyć władzy ani szantażowi pospolitej mentalności, które potrafiły zwalczyć urazę, by swoje nieszczęście przeobrazić w przebaczenie i bogactwo.
Te postaci są skarbem, który w dużej części czeka jeszcze na odkrycie. Dziesiątki lat po upadku reżymu sowieckiego są wciąż świadectwa ludzkiej godności, które wyłaniają się przypadkiem z archiwów, z pozostawionych w spadku zeszytów, z listów odnalezionych na dnie jakiejś szuflady. Odkrywane są tym samym zdumiewające zasoby zdolności ludzkiego ja do oporu.
Ružena, Komunella, Milena to trzy kobiety (Czeszka, Żydówka i Rosjanka), które żyły w mrocznych czasach, cierpiały z powodu moralnych i fizycznych niedostatków, zepchnięcia na margines i izolacji, lecz pozostały wierne samym sobie z odwagą, a nawet radością.
Ružena Vacková była katoliczką, wykładowcą archeologii i mieszkała w Pradze. Miała za sobą trudne przejścia: jej brat Vladimir został rozstrzelany przez nazistów w 1944 r., a potem w 1945 r. ona sama została aresztowana i skazana na śmierć. Uratowało ją nadejście Armii Czerwonej.
Ten dramat przyniósł p ozytywny skutek w postaci nawrócenia, jak wspominał o. Zverina na jej pogrzebie: «Stanęła wówczas przed zasadniczym dylematem: nihilizm albo podejście pozytywne, nic albo Bóg». Od tego momentu jej życie stało się bogatsze; studenci wspominają, że jej wykłady uniwersyteckie były żywym osobistym dialogiem, interesowała się problemami każdego z nich, zapraszała ich na obiady do restauracji, kiedy chorowali, posyłała ich do swego ojca lekarza.
W lutym 1948 r. po komunistycznym zamachu stanu jako jedyny wykładowca Uniwersytetu Karola poszła na demonstrację protestacyjną, a następnie sama się o to oskarżyła przed radą akademicką, broniąc usuniętych z uczelni studentów. Tym samym straciła pracę i musiała żyć z zasiłku, nie opuściła jednak seminariów dla młodzieży, przynajmniej do 22 lutego 1952 r., kiedy została aresztowana.
Proces farsa przeciwko grupie działaczy katolickich zakończył się dwoma wyrokami śmierci i jednym dożywotniego więzienia. Ona została skazana na 22 lata więzienia.
Od tego momentu «mieszkała» w budzącym strach więzieniu kobiecym w Pardubicach, gdzie od początku starała się prowadzić w pełni ludzką egzystencję, choć ze wszystkich stron ograniczała ją przymusowa praca i regulamin więzienny: przez 16 lat prowadziła regularne wykłady dla swoich więziennych towarzyszek, udając się ze złodziejkami i prostytutkami w podróż po świecie wiedzy i piękna, dzięki której stawały się one «wspaniałymi kobietami, godnymi uznania i o szerokich horyzontach».
Wykłady — zwane «popołudniami akademickimi» — odbywały się w latrynach: ostry kontrast tego otoczenia uwydatniał wyzwalającą moc piękna i sztuki w sposób, jakiego na ogół się nie spotyka w normalnym życiu. Wspomina jedna ze współwięźniarek: «Ta wielka uczona, upokorzona i zziębnięta, stoi tu w nocy pośród nieszczęść, zła, braku znaczenia i dalej tworzy... Pełne entuzjazmu palimy papierosy i rozmawiamy do świtu, nie czujemy zimna ani głodu, nie widzimy krat ani tego świata umarłych, są tylko myśli osób nie-upokorzonych, silniejsze od naszych nadwątlonych ciał. W tej samej chwili gdzieś na świecie dzieci wstają z łóżek, żeby pójść do szkoły, być może trochę niechętne i zziębnięte... Ożywia nas taki sam zapał jak średnio-wiecznych studentów, którzy z pustym żołądkiem i sakwą przemierzali świat, żeby słuchać wykładów Abelarda».
Oficer więziennej policji tak pisał o niej w swoim raporcie: «Nie chce poddać się reedukacji, a nawet utrudnia reedukację innych. Jest dumna z tego, że została ukarana przez obecny system, którego jest zaciętym wrogiem. Nie uznaje swoich przestępstw i twierdzi, że gdyby została zwolniona, w dalszym ciągu robiłaby to, co przedtem. Dodaje, że nie potrzebuje prosić o łaskę. Jej postawa jest mocno religijna, powiedziałbym, fanatyczna».
Została zwolniona w 1968 r. po praskiej wiośnie i natychmiast rzuciła się w wir działalności edukacyjnej i społecznej, prowadziła tajne wykłady, uczestniczyła w różnych inicjatywach społecznych, stając się członkiem Charta 77. Umarła w 1982 r., a prezydent Havel nadał jej pośmiertnie order Tomáša Garrigue Masaryka.
Kobiety pod portretem Stalina
Dla Komunelli Markman, w o dróżnieniu od Ruženy, wiara chrześcijańska była czymś obcym. W jej rodzinie panowała wiara marksistowska, przekazana przez rodziców, zawodowych rewolucjonistów; oznaczało to ideologiczne wychowanie zakropione stoicyzmem: należy gardzić bólem fizycznym, nigdy nie płakać, poświęcić się dla sprawy.
Historia wdarła się jednak w jej życie z przemożną siłą: ojciec, wysokiego szczebla działacz partyjny, został rozstrzelany w 1937 r., matkę aresztowano wkrótce potem jako «żonę wroga ludu», a dwie ich córki 15-letnia Julia i 13-letnia Komunella zostały same. Rozdzielono je, potem przyszła wojna i Julia umarła z głodu podczas oblężenia Leningradu. I tak Komunella, spragniona zemsty i bardzo młoda, bez wahania wstąpiła do konspiracyjnej grupy terrorystycznej. Została aresztowana w 1948 r. i skazana na 25 lat łagru: oznaczało to, mówiąc krótko, długą agonię i pewną śmierć.
Po tej katastrofie napisała ze stoicyzmem, który wyniosła z rodzinnego domu: «Mamo, wiem, że nie bardzo ci zależy na życiu i mnie też. Zdecydujmy więc dzień i godzinę i popełnijmy razem samobójstwo». Na szczęście matka odpowiedziała jej, że warto poczekać jeszcze trochę, żeby zobaczyć, «jakie świństwa los nam jeszcze szykuje. Chociażby z ciekawości».
Los miał jednak w zanadrzu coś zupełnie innego: spotkanie z Chrystusem, w którym w pewną samotną i pełną desperacji noc Komunella dostrzegła jedyną Osobę naprawdę bliską i solidarną. I tak jej życie nabrało nowego kształtu: zauważyła, że w łagrze codziennie spotykała obok nędzy i brutalności również światłe przykłady nadzwyczajnej wielkoduszności, także wśród najbardziej zdeprawowanych przestępców, nawet wśród strażników.
I tak w pamięci byłej więźniarki, która spędza dzisiaj w Moskwie niewiarygodnie pogodną starość, zapisały się przede wszystkim wspomnienia piękne, pozwalające jej mówić: ileż cudów zdarzyło się w moim życiu, ileż dobroci, nigdy nie trzeba się poddawać, istota ludzka zawsze może cię zaskoczyć.
Natomiast Milena Semiz, Rosjanka o serbskich korzeniach, prawosławna, nigdy nie była uwięziona, za to przeżyła dramat wieloletniego uwięzienia ojca. Była badaczką historii sztuki, pracowała w Ermitażu w Leningradzie, jednym z największych muzeów na świecie, ale aresztowanie ojca, wybuch wojny, oblężenie, ewakuacja na tyły frontu sprawiły, że z obiecującej uczonej przeobraziła się we wrak człowieka, bez domu i bez pracy. Trudno sobie wyobrazić warunki, w jakich się znalazła: przez pewien okres Milena z matką mieszkały w średniowiecznym kościółku na murach Włodzimierza, bez ogrzewania, łazienki i wody. Jednakże umiłowanie piękna, poczucie godności życia sprawiły, że nie poprzestała na czystej walce o przeżycie, gromadziła dzieci i młodzież i opowiadała im o cudach sztuki egipskiej, o freskach Rublowa, o świecie biblijnym. Dawała im do czytania arcydzieła literatury światowej, które pobudzały wyobraźnię i zdrowe zasady.
Kiedy po zakończeniu wojny pracownicy Ermitażu zostali na nowo przyjęci do pracy, dla niej miejsce się nie znalazło, bo była córką wroga ludu. Marzenie o powrocie do normalności rozwiało się, ustąpiło miejsca upokorzeniu, jakim było wykluczenie, ale zachowała poczucie ważności tego, co mogła dać.
Przez całe lata niestrudzenie pukała do wszystkich drzwi, nie przestając w międzyczasie dzielić się bogactwem sztuki, którą kochała. W końcu w latach 60. znalazła wreszcie zatrudnienie jako dyrektorka biblioteki muzeum sztuki staroruskiej im. Rublowa w Moskwie. Tam znalazła odpowiednie dla siebie środowisko, w tych latach bowiem w muzeum były ratowane i restaurowane dzieła starego malarstwa, a obcowanie z ikonami przemieniało ludzi, którzy nawracali się jeden za drugim. Była to bodajże jedyna instytucja w Moskwie, w której nie było podstawowej komórki partyjnej, a wygłaszali tam swoje referaty «bardzo szczególni» goście, tacy jak metropolita Antoni Blum, Dymitr Lichaczow, Leonid Uspienski; seminaria były momentami, w których dzielono się poglądami i wymieniano opinie na temat istotnych kwestii dotyczących życia, a nie tylko sztuki i kultury.
Jednym słowem, Milena Semiz, wielka znawczyni sztuki, której zwichnięto karierę i która nigdy nie miała własnej rodziny, zostawiła po sobie ogromną liczbę uczniów, którzy otaczali ją ze względu na jej inteligencję, wiedzę i cięty język, a przede wszystkim ze względu na jej rozeznanie duchowe. Wszystko w niej było bowiem oparte na wierze, wierze, która nadawała wszystkiemu jedność, która nadawała ludzki wymiar każdej sytuacji. Zresztą tę niezłomną świadomość wyniosła z domu: to jej matka była kobietą, która w odległym 1937 r. w kolejce przed leningradzkim więzieniem szepnęła do ucha poetki Anny Achmatowej: «Czy pani może to wszystko opisać?»
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (2/2013) and Polish Bishops Conference