W 13. rocznicę śmierci ks. Jerzego Popiełuszki
Chociaż od uprowadzenia i zamordowania ks. Jerzego minęło już trzynaście lat, nadal pozostaje on żywy w ludzkiej pamięci. Szczególnie - w pamięci tych, którzy go znali, którzy z nim pracowali, wielokrotnie rozmawiali. W pamięci bliskich, przyjaciół, znajomych.
Jakim go zapamiętali? Kim dla nich był ks. Popiełuszko?
Był jednym z pięciorga dzieci Władysława i Marianny Popiełuszków. Jedna z sióstr, Jadwiga, zmarła w wieku dwóch lat.
- Pierwsze z moich dzieci ofiarowane Bogu...- powie po latach mama ks. Jerzego.
Obowiązkowy, uczynny, wrażliwy i - zawsze uśmiechnięty. W sposobie bycia nieco odmienny od swoich rówieśników. "Filozof" - mawiali koledzy ze szkoły. Skłonny do refleksji, typ samotnika. Jako wiejskie dziecko wychowywał się w zespoleniu z naturą. Kochał przyrodę, zwierzęta, kwiaty.
- W rodzinnych Okopach miał swoje ulubione miejsca, na przykład przy parkanie albo w polu w pobliżu rzeczki, gdzie czasem zatrzymywał się nagle milknąc, i ze wzrokiem utkwionym w dal, długo potrafił stać nieruchomo... - opowiada jego znajomy.
Do wspomnień z dzieciństwa Jerzy rzadko powracał. Nie lubił mówić o sobie.
Od dnia Pierwszej Komunii Świętej codziennie przemierzał czterokilometrową drogę do parafialnego kościółka w Suchowoli. Nie wyobrażał sobie dnia bez Mszy świętej. Był ministrantem. Czy to świadczyło o tym, że zostanie księdzem?
- O niczym nie wiedzieliśmy, Jurek do ostatniej chwili nie zdradzał swych planów. Ale mama chyba przeczuwała...- oznajmia starszy brat, Józef.
Pani Marianna Popiełuszko w jednym z wywiadów stwierdza: "U babci Jurek kiedyś znalazł wiele numerów Rycerza Niepokalanej. Złożył te numery w stosik i wciąż je przeglądał. Chciał wstąpić do klasztoru franciszkanów w Niepokalanowie. W końcu wybrał Seminarium Duchowne w Warszawie...O ojcu Maksymilianie Kolbem dużo mówił. To był dla niego wzór..."
Do seminarium Jerzy wstąpił w 1965 roku.
- Doskonale pamiętam dzień, w którym go przyjmowałem. Powiedział mi wtedy, że chciałby służyć Bogu i ludziom - wspomina bp Zbigniew Kraszewski, ówczesny rektor uczelni.
- To, co szczególnie utkwiło mi w pamięci, to zawsze uśmiechnięta, pogodna twarz Jurka - mówi ks. rektor Zygmunt Malacki, kolega z pokoju w seminarium. - Był szalenie życzliwy, pozytywnie nastawiony do ludzi, niekonfliktowy. Wyróżniał go wielki szacunek dla człowieka.
Ponieważ alumni byli powoływani do służby wojskowej, wbrew porozumieniu z kwietnia 1950 r. między Episkopatem a rządem, jeszcze na pierwszym roku Jerzy Popiełuszko trafił do jednostki w Bartoszycach. Zasłynął tam jako jeden z najbardziej niepokornych kleryków, nie poddających się indoktrynacji. Gdy oficer "przyłapał" Jerzego z różańcem w ręku, rozkazał rzucić go na ziemię i podeptać. Jerzy odmówił. Został pobity i zamknięty w areszcie karnym. Innym razem nie pozwolił zdjąć sobie medalika.
- Jak słodko jest cierpieć, gdy się cierpi dla Chrystusa - tłumaczył biskupowi Kraszewskiemu, który odwiedzał jednostkę.
- Z podziwem przyjąłem wówczas słowa tego młodzieńca- oświadcza ksiądz biskup.
- Choć sam nigdy o niczym nie opowiadał, w seminarium było głośno o tym, że nie dał się złamać w wojsku. Dziwiliśmy się, że przy tak słabym zdrowiu, Jerzy miał w sobie tyle hartu ducha - dodaje ks. Wiesław Kądziela, kolega kursowy.
Święcenia kapłańskie Jerzy Popiełuszko otrzymał z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego w roku 1972. Na obrazki prymicyjne wybrał napis: "Posyła mnie Bóg, abym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc". Słowa te stały się życiowym mottem ks. Jerzego..
- Zawsze był gotów służyć radą i pomocą, nigdy niczego nie odmawiał. Chciał widzieć wokół siebie ludzi radosnych i szczęśliwych - zaznacza Wojciech Bąkowski, dziś lekarz, dawniej - student ks. Jerzego z Duszpasterstwa Akademickiego przy kościele św. Anny w Warszawie. Ks. Popiełuszko prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny. Przyciągał wielu, miał niezwykłą moc porozumiewania się z ludźmi.
- W piątkowe wieczory spotykaliśmy się przy herbacie. Ksiądz bardzo nas integrował, dzięki niemu wszyscy czuliśmy się sobie bardzo bliscy.
Był dla studentów kapłanem, duchowym przewodnikiem, ale także kolegą i przyjacielem. Uczestniczył we wszystkich zabawach i żartach, angażował się w ich sprawy, pomagał w życiowych zagubieniach, w problemach, spędzał z nimi imieniny. Jako najcenniejszy dar ofiarowywał niezmiennie ten sam prezent: Mszę świętą w intencji solenizanta.
- Pamiętam też wspólne spacery po Warszawie. Ks. Jerzy bardzo lubił chodzić ulicami Starówki, Nowym Światem, gdzie czasami wpadaliśmy na frytki ...- wspomina ówczesny student. Ks. Popiełuszko jeździł też ze studentami w Tatry.
- Był czas na górskie szczyty, śpiew i modlitwę na klęczkach na podłodze z surowych desek góralskiej chaty- uśmiecha się Wojtek Bąkowski. - To były bardzo beztroskie wakacje...
Nadszedł rok 1980. Ks. Jerzy został przeniesiony do parafii św. Stanisława Kostki. Niepogodzeni z tym faktem studenci podążyli za nim.
- Czuliśmy się z nim głęboko związani, wiedzieliśmy, że i dla nas znajdzie się miejsce na ˚oliborzu - zwierza się jeden z nich.
Rzeczywistość okazała się nieco inna. Od tej pory zaczął się bowiem nieustanny wyścig z czasem. Od sierpnia ks. Jerzy zaangażował się w duszpasterstwo ludzi pracy. Gdy robotnicy Huty Warszawa ogłosili strajk okupacyjny, został ich kapelanem. Przy ustawionym przez robotników ołtarzu odprawił pierwszą Mszę świętą.
-Jego kazania były bardzo bezpośrednie, bez przemilczeń i wygładzania. Jest bardzo ważne, by z robotnikami rozmawiać ich językiem. Po co ma być jeszcze jeden tłumacz między nami a Bogiem - stwierdza jeden z hutników Karol Szadurski - Jerzy dotarł do naszych serc i związał się z nami. Zaczęła się lawina chrztów, ślubów, doprowadził do Boga wielu, bardzo wielu ...
Zagrożenie narastało. Nastał stan wojenny. Już po pierwszych aresztowaniach ks. Popiełuszko troszczył się o wszystkich pozbawionych wolności, otaczał opieką rodziny internowanych, modlił się za nich.
- Nie potrafił przejść obojętnie obok człowieka w potrzebie. Kilka razy byłem świadkiem jak zatrzymał się, by udzielić komuś pomocy, wezwać ambulans. Kiedyś zauważył samochód, który wpadł do rowu z wodą. Zakasał nogawki, sutannę podniósł do góry i wskoczył w błoto... Udało nam się zaczepić linkę holowniczą i wyciągnęliśmy auto - relacjonuje Szadurski.
- Bardzo mi pomógł, gdy moja żona poroniła dziecko - zwierza się pracownik Huty Warszawa. Był wtedy bardzo blisko mnie, jak w czasie mojej rozprawy, gdy dał mi swój sweter i swoje lekarstwo.
-Potrafił oddać wszystko, co miał. Zależało mu tylko na połatanym swetrze, który dostał od studentów medycyny - potwierdza Waldemar Chrostowski, przyjaciel i kierowca księdza. Zaś s. Justyna z kancelarii parafii św. Stanisława Kostki opowiada:
- Kiedyś przyszedł do ks. Jerzego mężczyzna. Skarżył się, że nie ma butów. Ksiądz zdjął z nóg własne i mu oddał. Te buty mężczyzna zachował do dziś.
Siostra pamięta też, jak w wigilię stanu wojennego ks. Jerzy wstał od wieczerzy i z torbą pełną opłatków obszedł posterunki wojskowo-milicyjne na Żoliborzu.
Organizował również pomoc medyczną, sprowadzał dary z Zachodu, rozdzielał je.
- Jego mieszkanie szybko stało się miejscem spotkań dla prześladowanych. Przyjmował wszystkich, słuchał ich. I każdy miał wrażenie, że to on jest najważniejszy- przyznaje Katarzyna Soborak z parafii św. Stanisława Kostki.
Coraz większą popularność zyskiwały odprawiane przez ks. Popiełuszkę Msze za Ojczyznę.
- Czasem wpadał do nas na kilka godzin i pisał kazania - Barbara Janiszewska, lekarka księdza wskazuje na ulubiony fotel księdza. Jej mąż dodaje:
- Gdy Jurek zaczynał mówić, wokoło zapadała głucha cisza, te słowa tak bardzo jednoczyły Polaków, dodawały otuchy. W jego kazaniach nie było polityki, Jurek tylko przypominał czym jest miłość, wiara, dobro. Mówił o ludzkiej godności, o moralności. Często przywoływał słowa kard. Wyszyńskiego albo Ojca Świętego.
- Jego postawa i słowa uczyły, jak żyć, wnosił optymizm, przywracał nadzieję, wyzwalał z nienawiści. Ludzie wychodzili z kościoła lepsi- ocenia Wojciech Bąkowski. Katarzyna Soborak natomiast konkluduje:
-Miał charyzmat. Gdy na pogrzebie Grzesia Przemyka poprosił wielotysięczny tłum o ciszę, wszyscy zamilkli.
- Ta cisza, w jakiej szedł kondukt, robiła niesamowite wrażenie, była najwymowniejszą formą protestu przeciw przemocy i bezprawiu- tłumaczy Chrostowski. Pamięta, jak wtedy ks. Jerzy spuentował: Gdyby człowiek mógł przewidzieć, że będzie miał taki pogrzeb, łatwiej byłoby umierać...
Ks. Jerzy był coraz bardziej zmęczony i chory. Przebyta operacja, nadczynność tarczycy, anemia, nieregularny tryb życia - za to regularne zastrzyki i tabletki. Niezmiernie wyczerpany pracował coraz intensywniej. Do późnych godzin nocnych w jego pokoju paliło się światło. Rano, już o szóstej odprawiał Mszę świętą.
Jesień 1983 roku przyniosła nasilenie działań Służb Bezpieczeństwa wymierzonych przeciw ks. Popiełuszce. Był permanentnie śledzony. Otrzymywał coraz więcej listów z pogróżkami: Będziesz wisiał na krzyżu, Zostaniesz bohaterem Warszawy numer dwa (po Przemyku)- głosiły anonimy. Podrzucano mu różne materiały do domu.
-Mówił, że nie rozumie tych ludzi, że powinni mieć odwagę przedstawić swoje zarzuty osobiście - podkreśla Chrostowski.
Napięcie wciąż rosło. Wszelkie próby zastraszenia okazywały się jednak nieskuteczne. Ani prowokacje, ani areszt, ani kłamliwe artykuły w prasie nie złamały ducha ks. Jerzego. Znajomi proponowali mu opiekę.
- Najczęściej odmawiał, nie chciał nikogo narażać - podkreśla pani Soborak.
- Robotnicy wysłali do Księdza Prymasa prośbę, by pozwolił Jerzemu wyjechać za granicę. Kard. Józef Glemp zaproponował wysłanie go na studia do Rzymu. Jerzy powiedział wtedy: Nie mogę tych ludzi zdradzić, gdy ich opuszczę, to się załamią - relacjonuje świadek tamtej rozmowy, ks. inf. Zdzisław Król.
- Był u mnie na tydzień przed śmiercią- wspomina ks. Zygmunt Malacki. - Nie wiem dlaczego, ale zapytałem go wtedy: Jurek, czy ty jesteś świadom zagrożenia życia? Tak. Jestem świadom - odpowiedział z absolutnym spokojem. Byłem zaskoczony. Zrozumiałem, że w wybór swojej drogi życiowej wkalkulował śmierć.
Inni znajomi księdza twierdzą, że często powtarzał: Ja długo nie pożyję albo: Jestem gotowy na wszystko.
- Dzień przed porwaniem odwiedziłem księdza w domu - opowiada dr Bąkowski. - Pamiętam, pokazał mi książeczki, w których było nabożeństwo do... Krwi Chrystusa. Miał zamiar je rozpropagować...
Wieczorem ks. Jerzy w kościele ss Wizytek odprawił Mszę świętą dla pracowników służby zdrowia. - Na znak pokoju podszedł do mnie. Przytuliłem go, i zobaczyłem, że z jego oczu płyną łzy - wyznaje ks. inf. Król.- Domyślałem się, że coś przeżywa.
Po Eucharystii, na wspólnej kolacji, prawie nic nie mówił, był zamyślony - oznajmia bp Kraszewski. - Po skończonej wieczerzy pożegnałem się z nim słowami: ˚egnaj bohaterze narodowy...
Nadszedł 19 października 1984 roku. Rano, jak zawsze, ks. Jerzy udał się do Kościoła, by odprawić Mszę świętą.
- Zanim wszedł do zakrystii, ukląkł przed ołtarzem i dłużej niż zwykle, modlił się. Był poważny. Skupiony - opowiada s. Justyna.
Po Mszy świętej przez chwilę rozmawiał z lekarką.
- Jurek, jak wrócisz, to zadzwoń. A on na to: Ale ja nie wiem, kiedy wrócę....- Barbara Janiszewska odtwarza w pamięci przebieg wydarzeń.
- Zdążyłam jeszcze dać mu kilka świeżych rogali na drogę - przypomina sobie siostra. Gdy już szedł do samochodu, odwrócił się, podałam mu je przez parkan, uśmiechnął się i ...nigdy więcej już go nie zobaczyłam.
Waldemar Chrostowski, który prowadził wtedy samochód, twierdzi, że w drodze do Bydgoszczy ks. Jerzy zachowywał się zwyczajnie. Odmówił różaniec, potem trochę rozmawiał, drzemał.
Na wieczornej Mszy świętej padły ostatnie słowa księdza: "Módlmy się, abyśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy, odwetu i przemocy".
- Czy słyszeli je oprawcy? - zastanawia się Chrostowski.
Pytam, jakie ostatnie słowa do niego wypowiedział ks. Jerzy.
- Zatrzymaj się...
-A jakie w ogóle ostatnie słowa księdza pan zapamiętał?
- Opowiadał mi, że jako dziecko rzeźbił kasztanowe ludziki. W pewnym momencie gwóźdź się obsunął i przebił mu dłoń na wylot. Patrząc na ranę, dziewięcioletni wówczas chłopiec pomyślał: mam podobną ranę, jak Chrystus, kiedy został przybity do krzyża...
- A ostatnie słowa...?
- Panowie, dlaczego mnie tak traktujecie... Chwycili Jerzego za rękawy sutanny i siłą zaczęli ciągnąć. Usłyszałem głuche uderzenie i trzask zamykanego bagażnika.
30 października 1984 roku. Godzina 19.30. W Dzienniku Telewizyjnym spiker odczytał oficjalny komunikat o odnalezieniu w Wiśle ciała ks. Popiełuszki.
Godzina 20. Kończyła się Msza święta w kościele św. Stanisława Kostki. Ks. Andrzej Przekaziński zaczął mówić łamiącym się głosem: Bracia i siostry, dziś w wodach zalewu we Włocławku odnaleziono księdza...
Ludzie upadli na kolana. Ktoś próbował zaintonować: Któryś za nas cierpiał rany, ale zagłuszyła go ludzka rozpacz. Rozpacz tysięcy ludzi, który od momentu porwania, dzień i noc stali przed kościołem i czekali na powrót swego kapłana.
opr. mk/po/mg