Fragmenty wstępu p.t. "Prawdziwa świętość jest symfoniczna" autorstwa o. Jana Góry
Podczas dłuższego pobytu w Rzymie lubiłem siadać na jednym z tarasów Kwirynału i patrzyłem na historyczne dzielnice Wiecznego Miasta. Spoglądałem na stłoczone czerwone dachy domów, tworzące jakby wielką renesansową mozaikę, w której wyróżniały się baniaste barokowe kopuły znanych rzymskich bazylik. Ta największa, zaprojektowana przez Michała Anioła, znajdująca się po drugiej stronie Tybru, przyciągała wzrok najbardziej. Tu znajdowało się centrum chrześcijaństwa, pod nią — grób świętego Piotra. Tam urzędował Piotr naszych czasów — Jan Paweł II.
Watykan z tego miejsca jawił się jako niedostępna forteca, ale wystarczyło przyjść na środową audiencję generalną, aby dosłownie „otrzeć się” o Papieża, dotknąć jego śnieżnobiałych szat, ucałować w przelocie podaną rękę z pierścieniem Rybaka. Dzięki naszemu Papieżowi Watykan stał się otwarty dla wszystkich. Dla większości wiernych spotkanie z Ojcem Świętym podczas audiencji generalnej musiało wystarczyć na całe życie, chociaż wielu spotykało go później na wielkich celebrach podczas jego licznych pielgrzymek przez świat. Dla wybranych były jeszcze spotkania indywidualne, Msze święte w prywatnej kaplicy papieża, rozmowy w bibliotece, wspólne posiłki...
Czy to wszystko miało nagle przejść do historii? Pójść w zapomnienie? Myślałem o tym z troską, kiedy 2 kwietnia 2005 r. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca. Kilka dni później zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Gdy podczas pogrzebu papieża rozległo się spontaniczne wołanie miliona wiernych zgromadzonych na placu świętego Piotra: Santo subito (natychmiast święty), doznałem wzruszenia. „Oto rozpoczyna się nowa epoka w Kościele — pomyślałem — a właściwie powrót do pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy lud rzymski przez aklamację wynosił po śmierci świątobliwe osoby na ołtarze”. Teraz domagało się tego pokolenie Jana Pawła II, pielgrzymi z całego świata, dla których słowo „święty” znaczyło tyle samo, co święty Jan Paweł II. Niemal odruchowo sięgnąłem za pióro, aby zanotować swoje refleksje, tym razem o świętym papieżu, o którego przecież się „ocierałem”, którego spotykałem i podziwiałem!
Bardzo szybko rozpoczął się proces beatyfikacyjny, pojawiły się nowe światła, nieznane fakty, wyjawione zostały niektóre tajemnice z życia Jana Pawła II. Jakże są one ważne dla naszej wiary, dla przyszłości Kościoła, zwłaszcza te związane z orędziem fatimskim, z zamachem na życie papieża, z krzyżem cierpienia. Wielu pytało, jaki jest jego sens? Jak dotąd żaden z papieży przed Janem Pawłem II nie był leczony w szpitalu. Skoro papież Polak znalazł się aż 10 razy w poliklinice Gemelli i łącznie spędził w niej ponad 150 dni, należy pytać o sens jego krzyża, o to, czy Kościołowi było potrzebne to doświadczenie. Przypomnę tylko trzy wydarzenia z tej papieskiej drogi cierpienia, aby ukazać jej dar i tajemnicę. Papieskie cierpienie zapoczątkował zamach na placu świętego Piotra, 13 maja 1981 r., po którym Ojciec Święty po raz pierwszy trafił do rzymskiej polikliniki Gemelli. Zamach przepowiedziany w trzeciej tajemnicy fatimskiej ukazał światu papieża Fatimy, tego, który miał spełnić polecenia Matki Bożej: cierpieć, a następnie zawierzyć świat i Rosję Jej Niepokalanemu Sercu, aby ustąpiły „błędy Rosji”.
Po upadku w łazience i złamaniu stawu biodrowego papież przebywał w klinice od 29 kwietnia do 27 maja 1994 r. Miał wówczas powiedzieć: „Jeszcze tego cierpienia brakowało mi w tym Roku Rodziny”. Faktycznie w Kościele trwał wówczas Rok Rodziny, dlatego dla papieża sprawy ocalenia wartości i powołania rodziny, a także świętości życia, warte były każdej ofiary. Jeszcze inny fakt, już zupełnie tajemniczej natury, opowiedział włoski kardynał Francesco Marchisano, który w 2000 r. przeszedł operację tętnicy szyjnej, po której utracił głos. Wróciwszy ze szpitala, został zaproszony przez Jana Pawła II. Papież przez cały czas trzymał rękę przy uchu, aby usłyszeć, co kardynał Marchisano usiłował mu powiedzieć. Na koniec Ojciec Święty podniósł się, podszedł do kardynała i przez kilka minut gładził ojcowskim gestem pooperacyjną ranę, mówiąc: „Proszę się nie bać, głos powróci. Pomodlę się za to. Odwagi!”. Kardynał odzyskał głos, a papież wkrótce go utracił. Czy i ten przykład nie wskazuje na to, że cierpienie Jana Pawła II było jakby czymś „zaplanowanym” przez Opatrzność? Że na te czasy był potrzebny papież krzyżowany jak Chrystus, dotknięty stygmatem cierpienia, papież ubogi jak święty Franciszek, papież, który stał się doskonałym narzędziem Bożej Opatrzności, znakiem sprzeciwu dla świata, drogowskazem dla wszystkich ludzi. Patrząc z tej perspektywy na choroby i cierpienia Jana Pawła II, można je porównać do męki Chrystusa, która przemieniła świat.
Dziś, kiedy Jana Pawła II nie ma wśród nas, dla wszystkich stało się jasne, że jego pontyfikat stanowi ważną cezurę w historii Kościoła. To papież Polak wprowadził nas „płynnie” w trzecie tysiąclecie wiary, wytyczył drogę Kościoła w XXI w. Opatrzność Boża dała mu wystarczająco dużo czasu, a także sił i talentów, aby mógł spełnić swoją wielką misję. Byliśmy bowiem świadkami najdłuższego pontyfikatu XX w. i czwartego co do długości w dziejach papiestwa. Ale przecież nie sama długość sprawowania urzędu wpływa na to, aby określić ten pontyfikat słowami: „wielki i święty”. Historycy czy socjologowie słusznie zauważyli, że posługą i nauczaniem Jana Pawła II można by obdzielić kilku lub nawet kilkunastu papieży. Ogłosił 14 encyklik, 14 adhortacji apostolskich, 10 konstytucji, 37 listów apostolskich i 23 „motu proprio”, w których uporządkował naukę Kościoła, wydał Katechizm Kościoła Powszechnego, przyjął tysiące osobistości i wygłosił dziesiątki tysięcy przemówień. Zwołał 8 konsystorzy zwyczajnych, podczas których wyniósł do godności kardynalskiej 201 biskupów; osobiście udzielił sakry biskupiej 321 kapłanom, w sumie mianował mniej więcej 2/3 światowego episkopatu; wyświęcił też własnoręcznie 2810 kapłanów, ochrzcił 1378 osób (dzieci i dorosłych), bierzmował 1581 i udzielił sakramentu chorych 77 osobom. Liczby powyższe są w ogóle nieporównywalne, gdyż w przeszłości papieże bardzo rzadko udzielali sakramentów innym wiernym, a jeśli już do tego dochodziło, to na ogół byli to najbliżsi współpracownicy lub członkowie rodziny.
Ponadto Ojciec Święty przyjął na oficjalnych audiencjach w Watykanie 426 szefów państw oraz koronowanych głów, 187 premierów i 190 ministrów spraw zagranicznych (wielu kilkakrotnie). Listy uwierzytelniające otrzymał od 642 ambasadorów akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej. W czasie jego pontyfikatu odbyło się ponad 1000 audiencji generalnych, w których uczestniczyło blisko 20 milionów pielgrzymów. Do tego należy dodać rekordową liczbę beatyfikacji i kanonizacji: Jan Paweł II wyniósł na ołtarze podczas 140 obrzędów beatyfikacyjnych ponad 1350 Sług Bożych, w tym 160 Polaków, a w czasie ponad 55 kanonizacji dał Kościołowi 470 świętych.
Nie trzeba również przypominać, że za przyczyną tego papieża rozpoczęły się gwałtowne przemiany w świecie, które doprowadziły do upadku imperium zła — jak prezydent USA Ronald Reagan nazwał Związek Radziecki. Osoba Jana Pawła II zostanie na zawsze związana z powstaniem ruchu „Solidarność” w Polsce, a w konsekwencji z upadkiem muru berlińskiego, z rozpadem żelaznej kurtyny. Stąd należy z mocą podkreślić, że wielkość i świętość papieża Polaka stały się darem dla świata. Któż zliczy ślady jego apostolskiej obecności wśród największych i najmniejszych, w pałacach i leprozoriach. Dla niego każdy człowiek był „drogą Kościoła”. W iluż milionach domów znalazła się pamiątkowa fotografia z Ojcem Świętym, ileż łez radości wylano podczas spotkania z nim! Jego nauczanie natchnęło odwagą wiary miliony ludzi na wszystkich kontynentach. Owszem, byli i tacy, którzy wyliczali mu koszty pielgrzymek, ukrywali przed kamerami przybyłe na spotkanie z nim milionowe rzesze, bo chociaż stał się gwiazdą mediów, to różni manipulatorzy próbowali go zignorować, pomniejszyć jego apostolski trud. Mimo to udało mu się opasać Paryż łańcuchem rąk oddanych na służbę wiosny Kościoła. W Berlinie wskazał na miejsce Kościoła w nowoczesnym społeczeństwie jednoczącej się Europy. W azjatyckiej Manili padł rekord udziału we wspólnocie eucharystycznej — uczestniczyło w niej 5 mln ludzi. Mając to wszystko w pamięci, nikt nie powinien mieć wątpliwości, że od 16 października 1978 r. brał udział w wielkim i nadzwyczajnym wydarzeniu w Kościele, któremu na imię Jan Paweł II. Jednym słowem, nigdy jeszcze nie było papieża, który zyskałby tak wielki rozgłos na całym świecie, zdobyłby tak entuzjastyczne poparcie młodzieży. Nigdy też nie było papieża, który zostawiłby po sobie tyle spraw otwartych, do kontynuowania. W to dziedzictwo doskonale wpisuje się nowy pontyfikat papieża Benedykta XVI.
W poprzednich moich książkach o Janie Pawle II pisałem o najbardziej istotnych sprawach pontyfikatu. Pierwsze dwie, zatytułowane Być pielgrzymem (Opole 1986) oraz Charyzmat Apostoła (Kraków 1986), ukazywały duszpasterski fenomen Jana Pawła II. Trzecia książka, Kto się lęka Papieża (Wrocław 1989), opisywała najtrudniejsze problemy pontyfikatu. Z kolei książka Fatima, klucz do tajemnicy ujmowała zamach na życie Jana Pawła II w świetle objawień fatimskich. Następnie w książce Papież końca czasów (książka roku 1996 II Targów Wydawców Katolickich w Warszawie) ukazałem stosunek Ojca Świętego do zagrożonych wartości. Podkreślałem, że szerząca się kultura śmierci, której przejawami są aborcja, eutanazja, atak na tradycyjną rodzinę, eksperymenty nad klonowaniem człowieka, a także brak spokoju w przyrodzie wywołany ingerencją człowieka, zmusiły papieża do bardzo odważnego nauczania w obronie przyrodzonych praw człowieka i Bożego porządku na ziemi. Wiele papieskich wypowiedzi o odrzuceniu świętości życia nawiązywało do zbliżającej się samozagłady, a w perspektywie religijnej — przybliżania się zapowiedzianej paruzji.
Następnie w książce Jan Paweł II Wielki (Częstochowa 2002) przedstawiłem postać papieża jako największego autorytetu moralnego naszych czasów, szanowanego i kochanego przez miliony wiernych. Jego obecność we wszystkim, co ważne dla świata, jego bliskość poprzez pielgrzymki i przemówienia, wiara twarda jak skała, nieustanna modlitwa — stały się dla wielu umocnieniem w wątpliwościach i trudach życia. To była książka oceniająca misję i powołanie Jana Pawła II, podsumowująca największy pontyfikat ostatnich wieków. Przypomnę, że jako pierwszy użył przydomka „Wielki” kardynał Paul Paupard, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury, kiedy na zakończenie obchodów 20-lecia pontyfikatu powiedział, iż jest przekonany i z całego serca przyznaje Ojcu Świętemu tytuł, który z pewnością przyzna mu historia: Jan Paweł II Wielki. Natomiast moja książka była pierwszą poważną publikacją na świecie noszącą taki tytuł.
Niniejsza książka Święty XXI wieku. Jan Paweł II dodaje do zmienionej treści poprzedniej książki opis ostatnich lat życia papieża oraz lata procesu beatyfikacyjnego, który ukazał świętość życia Jana Pawła II, w tym jego osobiste przekonanie, że to Opatrzność kierowała jego życiem, a on starał się być jedynie poddany woli Bożej, przyjmował z zaufaniem wszystko, wiedząc, że w ostatecznym rozrachunku to Bóg jest panem ludzkich losów.
Wielkości i świętości Jana Pawła II nie można zrozumieć bez Chrystusa. Ten pontyfikat nosi bowiem cechy wielkiej tajemnicy. Zarysowała się ona od pierwszego dnia wyboru, który przypadł w uroczystość świętej Jadwigi Śląskiej, 16 października 1978 r., aż do dnia śmierci w wigilię święta Miłosierdzia Bożego 2 kwietnia 2005 r. Dzień inauguracji pontyfikatu, 22 października, wybrany przez Jana Pawła II, przypadł w 30. rocznicę śmierci kardynała Augusta Hlonda, który na łożu śmierci wypowiedział prorocze słowa: „Zwycięstwo, gdy przyjdzie — będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny”. Godzina śmierci wybrana przez Boga przypadła na zakończenie Apelu Jasnogórskiego, bo przecież Jan Paweł II czuł się papieżem „wziętym spod Jasnej Góry”.
Przyszłe pokolenia zapewne jeszcze głębiej dostrzegą w powołaniu i życiu papieża Słowianina ową duchową wielkość i świętość, siłę zawierzenia Bogu, wyrażającą się w słowach osobistego fiat, czyli Totus Tuus, Maryjo. My, ludzie współcześni papieżowi, mamy jednak przywilej dokonania oceny tego pontyfikatu na podstawie własnego doświadczenia, osobistych przeżyć i wzruszeń ze spotkania z Piotrem naszych czasów. O tym jest niniejsza książka.
opr. ab/ab