Fragmenty biografii Jana Pawła II, zatytułowanej "Święty XXI wieku Jan Paweł II"
Karol Wojtyła miał szczęście urodzić się już w wolnej Polsce, choć w maju 1920 r. kraj był w stanie wojny z bolszewicką Rosją i tylko sierpniowy „cud nad Wisłą” uratował odzyskaną po 123 latach zaborów niepodległość. Bitwa Warszawska porównywana jest do największych bitew w historii świata, ponieważ powstrzymała marsz bolszewików na zachód. Według planów mieli zatrzymać się na Atlantyku. W każdej ze stolic Europy miała wybuchnąć leninowska rewolucja, a wraz z nią nowa wojna z chrześcijaństwem. Choć nie na froncie, uczestniczył w tej wojnie ojciec przyszłego papieża, Karol senior, który awansował w tym czasie do stopnia porucznika.
Dom w Wadowicach, w którym na pierwszym piętrze mieszkali Wojtyłowie, należał do Chaima Bałamutha, jednego z członków bardzo licznej diaspory żydowskiej w mieście. Z 7 tysięcy mieszkańców Wadowic 30 procent stanowili Żydzi. Skromne mieszkanie Wojtyłów nie wyróżniało się niczym szczególnym, poza tym że znajdowało się w pobliżu pięknej świątyni farnej, co miało wpływ na dobry kontakt młodego Karola z parafią. Matka, Emilia z Kaczorowskich, starała się o ciepły rodzinny klimat, choć z powodu nie najlepszych warunków materialnych dorabiała szyciem.
Karol Wojtyła senior jako zawodowy żołnierz miał zapewne okazję spotkać się z ojcem Rafałem Kalinowskim, powstańcem i sybirakiem, dzisiaj świętym, który posługiwał w klasztorze „na Górce” służącym jako kościół garnizonowy. Do ojców karmelitów w Wadowicach chodzili mieszkańcy do spowiedzi, tu wielu z nich otrzymało szkaplerz. Od najmłodszych lat związał się również z tym klasztorem i świątynią Karol Wojtyła. On także w dniu Pierwszej Komunii Świętej otrzymał z rąk karmelity — ojca Sylwestra Gleczmana, szkaplerz. Tu, w klasztorze „na Górce”, poznał ojca Alfonsa Mazurka, prefekta niższego Seminarium Duchownego, który zginął później w Dachau, wyniesionego na ołtarze wśród 108 męczenników obozów koncentracyjnych. W klasztorze Ojców Karmelitów przyszły papież kształtował swoją pobożność maryjną, przyswajał nabożeństwo szkaplerzne. Jak napisze o tym po latach, „poprzez szkaplerz czciciele Maryi z Góry Karmel wyrażają pragnienie kształtowania swego życia w oparciu o Jej przykład jako Matki (...), przyjmując z czystym sercem słowo Boże i oddając się żarliwej służbie braciom” (Dar i tajemnica).
Przyszłego papieża wcześnie osierociła matka, która zmarła w 1929 r. Tak się złożyło, że tę wiadomość przekazała chłopcu nauczycielka w szkole. Kiedy próbowała go pocieszyć, dziewięcioletni Karol odpowiedział poważnie: „Taka była wola Boga”. Potem Lolek spędził długie godziny nad grobem matki, a swoje uczucia wyraził w napisanym wierszu.
Kiedy starszy brat Edmund ukończył w 1930 r. Akademię Medyczną w Krakowie, Karol wraz z ojcem uczestniczyli w jego promocji. Później odwiedzali go w szpitalu w Bielsku, gdzie podjął pracę. Między braćmi zawiązała się głęboka przyjaźń. Karol opowiadał bratu o wszystkim, co działo się w wadowickim gimnazjum, do którego zaczął uczęszczać. A miał o czym mówić. W gimnazjum młody Wojtyła spotkał wiele osób, które wywarły na niego duży wpływ. Byli wśród nich m.in. ksiądz Kazimierz Figlewicz, katecheta a zarazem spowiednik Karola, a także Stefan i Mieczysław Kotlarczykowie, którzy prowadzili w Wadowicach amatorski teatr. Od 1932 r. Karol należał niemal do rodziny Kotlarczyków. Dzięki tej serdecznej atmosferze mógł ze spokojem przyjąć śmierć brata, który zmarł podczas epidemii szkarlatyny, zarażony przez jednego z pacjentów. Jako papież powiedział o tym bolesnym ciosie: „Śmierć mojej matki wywarła na mnie głębokie wrażenie (...), ale odejście mojego brata może jeszcze głębsze, z powodu dramatycznych okoliczności, w jakich do tego doszło, i ponieważ byłem dojrzalszy. Tak więc dość wcześnie stałem się pozbawionym matki jedynakiem”.
Pozostał mu z bliskich ojciec — ale tylko tak długo, jak to było potrzebne Opatrzności, aby wprowadzić Karola na drogę powołania kapłańskiego. Podczas rozmowy z André Frossardem Jan Paweł II z odległej perspektywy czasu dostrzeże w tym opuszczeniu przez najbliższych wyraźną wolę Bożej Opatrzności. Szczególnie ciepło zabrzmi świadectwo o ojcu: „Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca, którego życie duchowe po stracie żony i starszego syna niezwykle się pogłębiło. Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełnienia własnych obowiązków”.
Jednym z pierwszych podjętych samodzielnie obowiązków było założenie w gimnazjum Sodalicji Mariańskiej Młodzieńców. Karol zwerbował do niej prawie wszystkich swoich kolegów. Zachęcał ich swoim przykładem do modlitwy, zwłaszcza spędzając długie chwile przed Najświętszym Sakramentem w kościele. Częściej także niż inni ministranci służył do Mszy świętej. Wielu pamięta go z tych lat jako zatopionego w modlitwie, na klęczkach. Potrafił też przerwać odrabianie lekcji, aby pójść do innego pokoju pomodlić się. Ten zwyczaj pozostał mu na całe życie. Nikt inny nie będzie potrafił tak odizolować się od otoczenia, by poświęcić się modlitwie.
Karol Wojtyła ukończył gimnazjum, uzyskując z większości przedmiotów oceny bardzo dobre. Na uroczystość rozdania świadectw maturalnych, 6 czerwca 1938 r., przyjechał z Krakowa arcybiskup książę Adam Sapieha. Młody Wojtyła został wyznaczony do wygłoszenia mowy powitalnej. Kiedy skończył, zauroczony mową ksiądz arcybiskup powiedział do miejscowego proboszcza, księdza Edwarda Zachera: — Czy ten chłopak zamierza zostać księdzem, przydałby się nam w Kościele ktoś taki.
Ksiądz Zacher, wiedząc, że Karol jest oczarowany teatrem, zaprzeczył, mówiąc, że od jesieni Wojtyła wybiera się na studia polonistyczne. — To szkoda — odparł arcybiskup.
W sierpniu, po kilkutygodniowym obozie przysposobienia wojskowego, Karol przeprowadził się z ojcem do Krakowa. Zamieszkali na niskim parterze kamienicy należącej do rodziny matki Karola. Mieszkanie było małe i zagracone, nie dochodziło do niego słoneczne światło. Budynek znajdował się tuż nad Wisłą. Kilka minut drogi dzieliło dom od Rynku Dębnickiego, a za mostem było Stare Miasto.
We wrześniu 1938 r. Karol Wojtyła rozpoczął studia na najstarszym i zasłużonym dla kultury w Polsce Uniwersytecie Jagiellońskim. Bardzo szybko młody student wszedł w krakowskie środowisko teatralne. Koledzy wspominają, że na początku „Karol nosił się bardzo godnie. Miał nowy kapelusz z szerokim rondem. Zamiast normalnych spodni ubierał modne pumpy i sztylpy powyżej kostek. Długie włosy, nietypowo, opadały mu na kark”. Oczywiście pisał wiersze, choć — według ich opinii — były one niezbyt zrozumiałe.
W krótkim czasie student zmienił swój wygląd — zaczął chodzić w zniszczonym ubraniu, a niegdyś eleganckie buty przetarły się, aż pewnego dnia trzeba je było podkleić grubą podeszwą, co zapewne zrobił ojciec. Po wykładach nie chodził jak wszyscy do kawiarni, ale spieszył się do domu, do ojca, który chorował i wymagał troskliwej opieki. Nie zapominał Karol o modlitwie. W Wielkim Tygodniu w 1939 r. uczestniczył w nabożeństwach odprawianych przez arcybiskupa Sapiehę w katedrze na Wawelu. Po nich widywano go zagłębionego w modlitwie przed grobem króla Władysława Jagiełły. W maju udał się z pielgrzymką do Częstochowy.
Wojna całkowicie pokrzyżowała jego naukowe plany. Aby uniknąć aresztowania i wywiezienia na roboty do Niemiec, w marcu 1940 r. Karol rozpoczął pracę w sklepie jako goniec, a od października tego roku znaleziono mu pracę w kamieniołomie fabryki sody „Solvay”. Jak wspominają jego koledzy z „Solvayu”, „na nocnej zmianie, około godziny 24, klękał na środku oczyszczalni i modlił się. Nie wszyscy jednak pracownicy odnosili się z szacunkiem do człowieka pobożnego. Byli i tacy, którzy w czasie jego modłów rzucali w niego pakułami lub innymi przedmiotami, przeszkadzając mu”. „W pracy nierzadko prosił o zwolnienie, aby skoczyć na nabożeństwo, nie ominął też żadnego południowego Anioł Pański” (por. ks. M. Maliński, Wezwano mnie z dalekiego kraju, Poznań 1980).
Ojciec Karola prawie cały czas chorował, ponadto niedosłyszał. Kiedy młody Wojtyła pracował do południa, ojcem opiekowali się Kydryńscy. Zanosili mu jedzenie, palili w piecu. A zima w 1940 r. była bardzo surowa. Karol, wychodząc rano do pracy w kamieniołomie, smarował twarz wazeliną, aby uchronić ją przed odmrożeniem. Kiedy wracał, opiekował się ojcem, potem szedł na spotkanie grupy teatralnej, brał również udział w tajnym nauczaniu. Ponieważ uniwersytet był zamknięty, a większość profesorów została wywieziona do obozów koncentracyjnych, zajęcia odbywały się w prywatnych mieszkaniach. Wszyscy ryzykowali życiem.
Podobnie sroga była zima w 1941 r. Ojciec Karola leżał przykuty do łóżka. Pewnego dnia Karol pobiegł do ośrodka zdrowia, aby przynieść lekarstwa, potem wstąpił do Kydryńskich po obiad dla ojca, a kiedy wrócili — z Marią Kydryńską — znaleźli ojca nieżywego. Z wielkim smutkiem Karol uświadomił sobie, że dziwnym zrządzeniem losu nie było go przy śmierci najbliższych mu osób. Poproszono kapłana z kościoła świętego Stanisława Kostki, przyszedł również Juliusz Kydryński, brat Marii. Spędzili z Karolem przy ojcu całą noc, modląc się i rozmawiając o sprawach życia i śmierci. Następnego dnia Karol przeprowadził się do Kydryńskich. Został sam, bez rodziców i bliskich krewnych, jakby to było jego przeznaczenie; bez żadnych zobowiązań. Po latach powie: „Kiedy miałem dwadzieścia lat, straciłem już wszystkich, których kochałem. W pewien sposób Bóg przygotowywał mnie na to, co miało się wydarzyć. Ojciec był człowiekiem, który wyjaśnił mi Boską tajemnicę i sprawił, że ją zrozumiałem. Nawet teraz, kiedy nie śpię w nocy, przypominam go sobie, modlącego się na kolanach” (Dar i tajemnica).
Smutek po śmierci ojca starał się Karol rozproszyć pisaniem oraz pasją teatralną. To wówczas powstały jego dramaty Hiob i Jeremiasz, a także liczne wiersze i poematy. A kiedy przybył z Wadowic do Krakowa Mieczysław Kotlarczyk i zamieszkał razem z Karolem, rozpoczęła się praca teatralna nad rapsodami Króla Ducha Słowackiego, potem był Beniowski, Hymny Kasprowicza, Pan Tadeusz, Samuel Zborowski. W repertuarze trzymano się wielkich spraw narodu, a Karol Wojtyła był najlepszym aktorem w zespole. O Mieczysławie Kotlarczyku, który rozwinął w nim umiłowanie kultury literackiej i artystycznej, polskiej i światowej, papież Wojtyła powie po latach: „Poznałem go jako pioniera oryginalnego teatru w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa, jako wyraziciela rdzennie polskich i chrześcijańskich zarazem tradycji tej sztuki, którą przekazała nam cała nasza literatura, a przede wszystkim literatura romantyczna i neoromantyczna”.
W tym czasie Opatrzność zesłała mu także innego duchowego ojca. Był nim Jan Tyranowski, mężczyzna mieszkający w pobliżu, na Dębnikach, przy ul. Różanej 11. Początkowo pracował jako urzędnik, szybko jednak postanowił zostać, jak jego ojciec, krawcem. Uważał, że praca w zakładzie krawieckim pozwalała pełniej zjednoczyć się z Bogiem, dawała spokój i ciszę potrzebne, by otworzyć się na głos Pana. W swoim poszukiwaniu drogi zjednoczenia duszy z Bogiem odnalazł wspaniałego nauczyciela — był nim święty Jan od Krzyża, mistrz życia mistycznego. Jak to się stało, że ten, który modlił się w zaciszu warsztatu i domu, stał się apostołem — Bóg jeden wie. Kiedy rozpoczęła się okupacja hitlerowska, Jan Tyranowski poczuł silną potrzebę zgromadzenia wokół siebie ludzi modlitwy. Będąc związany z parafią księży salezjanów, rozpoczął tam głoszenie nauk dla młodzieży męskiej. Spotkania te przekształciły się w koła Żywego Różańca. Ponieważ Niemcy aresztowali wielu księży tej parafii, niektóre z zadań duszpasterskich musieli przejąć świeccy. Animatorem grupy formacyjnej obejmującej młodzież męską został właśnie Jan Tyranowski.
Ten starszy, siwiejący już mężczyzna, zawsze schludnie ubrany, nazywany w gronie młodych „prezydentem”, gromadził przy sobie chłopców, prowadził dla nich kurs życia wewnętrznego nie jako zwyczajną naukę katechizmu, ale dając osobiste świadectwo zawierzenia Bogu. Tyranowski był bardzo rozważny w dobieraniu kandydatów; obserwował młodzieńców przychodzących na Mszę świętą do pobliskiego kościoła Księży Salezjanów, przyglądał się tym, którzy wytrwale się modlili. Każdego z nich poddał „cichemu” egzaminowi. Także Wojtyłę. Obserwował go podczas rekolekcji parafialnych, wysłuchał jego uwag na wieczornych spotkaniach biblijnych, prowadzonych przez jednego z profesorów uniwersytetu. Wreszcie pewnego dnia podszedł do Karola i stłumionym głosem powiedział: „Czy mogę zamienić z panem kilka słów?”. Dopiero po tej rozmowie zaproponował mu wstąpienie do Żywego Różańca. Odtąd raz w tygodniu Wojtyła przychodził do mrocznego pokoiku przy Różanej 11, gdzie trzy maszyny do szycia tonęły wśród niezliczonej ilości książek. „Prezydent” podsuwał mu rozmaitą lekturę religijną i teologiczną, wprowadzał w tajemnice wielkich mistyków, zwłaszcza świętego Jana od Krzyża i świętej Teresy z Avili. Dla Karola spotkania na Różanej były pielgrzymką do duchowych źródeł chrześcijaństwa.
„Prezydent” stawiał również wymagania, cały bowiem dzień Karola musiał być podporządkowany wskazaniom, aby nauczył się go planować i kontrolować w najdrobniejszych szczegółach. Karol Wojtyła polubił długie rozmowy z Janem Tyranowskim prowadzone podczas spacerów nad Wisłą, wzdłuż ulicy Tynieckiej. Odczuwał radość, że miał przewodnika duchowego, człowieka charyzmatycznego, który delikatnie przekonywał go do pójścia drogą powołania kapłańskiego. Napisał później o nim: „Nieraz można go było spotkać w pobliżu Wisły albo po prostu zastać we własnym domu, kiedy wyjaśniał młodym słuchaczom istotę cnót boskich, sposoby rozmyślania czy też tajemnicze dary Ducha Świętego. Wiedział o nadprzyrodzonych darach złożonych przez łaskę w głębi dusz i chciał być wychowawcą tej wewnętrznej boskości w człowieku, chciał ją odkryć i uświadomić każdemu ze swych młodych towarzyszy. Chciał pomóc rozwinąć ten zasób, wlany człowiekowi, a jednak ciągle zdobywany”. Kiedy indziej doda do tej opinii słowa: „Byłbym niesprawiedliwy, gdybym w tym miejscu nie wspomniał Jana Tyranowskiego, inteligenta, a równocześnie rzemieślnika, człowieka, który wybrał swój zawód po to, ażeby się bardziej oddać obcowaniu z Bogiem. Człowieka, który potrafił wywierać na młodych ogromny wpływ. Nie wiem, czy jemu zawdzięczam powołanie kapłańskie, ale w każdym razie ono zrodziło się w jego klimacie” (8 III 1964). Jeszcze później powie o Tyranowskim, że był to „jeden z nieznanych świętych, ukrytych jak cudowne światło na dnie życia, w głębinach, gdzie zwykle panuje noc. Przez swoje słowa, duchowość i przykład życia całkowicie poświęconego samemu tylko Bogu reprezentował nowy świat, którego dotąd nie znałem. Ujrzałem piękno duszy otwartej na oścież przez łaskę”.
W klimacie osobowości Jana Tyranowskiego rozwijało się powołanie kapłańskie młodego Karola Wojtyły. Dodać można, że z tego duchowego kręgu wyszło 13 kapłanów. Dla Wojtyły zaś dodatkowym owocem tych rozmów o świętym Janie od Krzyża było podjęcie tematu pracy magisterskiej: Pojęcie środka zjednoczenia duszy z Bogiem w nauce świętego Jana od Krzyża oraz pracy doktorskiej: Doktryna wiary według świętego Jana od Krzyża. Przyszły papież nauczył się sztuki rozmowy z tym nauczycielem wiary — z jego językiem i myśleniem. Święty Jan od Krzyża stał się dla niego przewodnikiem po tajemnicach wiary. Można dodać, że spotkanie z tym świętym omal nie zakończyło się wstąpieniem do nowicjatu Ojców Karmelitów w Czernej, czemu sprzeciwił się arcybiskup Adam Sapieha. Jan Tyranowski nie przeczytał prac Karola Wojtyły o świętym Janie od Krzyża, zmarł bowiem w 1947 r.
opr. ab/ab