Zwyczajna prosta dziewczyna z francuskiej wioski Châteauneuf de Galaure, spędziła ponad 50 lat w swoim pokoju złożona chorobą. W tym czasie przyjęła ponad sto tysięcy osób
1 grudnia 1918 roku Marta, która od jakiegoś czas nie czuła się zbyt dobrze, upada na podłogę w kuchni. Sprawa wydaje się bardzo poważna. Marta przechodzi szereg badań i, jak na tamte czasy, jest pod możliwie najlepszą opieką lekarską. Zapada w śpiączkę, a jej bliskim wydaje się, że umarła. Po pewnym czasie dziewczynka powraca do życia, ale jej choroba się nie kończy. Spędza dwadzieścia siedem miesięcy w stanie letargu. Pozostaje cały czas w łóżku, nie toleruje już światła, jest sparaliżowana z jednej strony, cierpi okrutnie całymi dniami i nocami, krzycząc z bólu. Mówi wtedy: Gdyby mnie włożyć do wrzącego prania, nie cierpiałabym więcej. Oprócz aspiryny nie ma niczego, co mogłoby przynieść jej ulgę w cierpieniach. W lipcu 1919 roku choroba postępuje: pojawiają się skurcze mięśni, kłopoty ze snem, problemy trawienne i trudności związane ze wzrokiem.
W kwietniu i w maju 1921 roku następuje remisja choroby. Marta odzyskuje nawet częściowo zdolność widzenia. Jednak w następnych miesiącach następuje pogorszenie, a potem znów lekka poprawa. Marcie udaje się powrócić do pracy w gospodarstwie, chodzi też na pielgrzymki do pobliskich sanktuariów. Zajmuje się wyszywaniem i haftowaniem, podobnie jak inne kobiety z jej regionu, żeby zarobić trochę na życie i odciążyć rodziców, gdyż cały czas pozostaje na ich utrzymaniu. Jest wyjątkowo utalentowaną hafciarką.
W październiku 1923 roku podda się kuracji w kąpielach żywicznych w miejscowości Saint-Péray, w regionie Ardeche. W listach opisuje z poczuciem humoru sposób, w jaki przebiega ta kuracja i opieka. Ma nadzieję, że przyszłość będzie dla niej lepsza. Choroba jednak znowu atakuje. W 1927 roku po raz kolejny wydaje się, że Marta umrze. Przezwycięża jednak kryzys, mimo to jest coraz słabsza. Pochłanianie całych opakowań aspiryny odbija się na jej zdrowiu, szwankuje jej żołądek. Czym jest tak naprawdę jej choroba? Podczas procesu beatyfikacji eksperci potwierdzili, że Marta cierpiała na zapalenie mózgu. W tamtym czasie nie potrafiono dobrze diagnozować tej choroby, a jeszcze mniej znano się na jej leczeniu.
Rodzina Marty jest zdezorientowana tą całą sytuacją. Leczenie choroby dużo kosztuje. Marta staje się więc bezużytecznym członkiem niezamożnej rodziny, jest dla niej wręcz prawdziwym ciężarem. Matka musi poświęcać jej większość czasu kosztem pracy w gospodarstwie. Ojciec zadaje sobie pytanie: Cóż ja zrobiłem, że mam taką córkę? i odsuwa się od Marty, podobnie jak jej brat Henri. Marta cierpi ogromnie w tej sytuacji, tym bardziej że jej relacja z ojcem nie zawsze była łatwa. Jej siostry nadal są z nią bardzo związane, ale nie mieszkają już w domu rodzinnym i przyjeżdżają tam tylko od czasu do czasu. W wiosce uważa się, że Marta jest albo histeryczką, według kategorii psychologicznej, odkrytej przez neurologiczną szkołę Ecole de la Salpetriere, która po trosze wyjaśnia wszystko, albo że cierpi na chorobę zakaźną. Być może faktycznie schorzenie Marty, które zaczęło się w roku 1918, mogło być następstwem pandemii grypy hiszpanki, która pustoszyła wówczas Europę? Marta jest więc zupełnie odizolowana od ludzi. Nikt jej nie odwiedza. Tymczasem w Châteauneuf pojawia się nowy proboszcz, ojciec Faure, który jest dobrym i oddanym księdzem, choć nieco surowym. Nie znajduje z Martą porozumienia, więc rodzina nie zachęca go do ponownych odwiedzin córki.
Dziewczyna pozostaje sama całymi dniami, pogrążona w swoim cierpieniu. Później Marta powie, że nie życzy nikomu tego, co przeżyła przez te długie dziesięć lat.
W tym bardzo ciężkim okresie mimo wszystko Marta miała szczęście, gdyż nawiązała kilka przyjaźni, które były dla niej niezwykle cenne. Pierwszą przyjaźń oferuje dziewczynie pewna pani poznana w Saint-Péray podczas kuracji. To pani du Bäy, baronowa Alboussiere.
Prowadzą intensywne duchowe rozmowy, podczas których pani du Bäy opowiada Marcie o Męce Chrystusa. Inną zaprzyjaźnioną osobą jest pani Delatour z Saint-Claude w regionie Jury. Z nią również Marta nawiązuje prawdziwą duchową zażyłość. Zachowała się wymiana pięknej korespondencji między nimi z lat 1923-1928. Obydwie kobiety wywierają wpływ na wewnętrzną, duchową wędrówkę Marty.
Bardzo szczera przyjaźń łączy Martę z młodą Gisele Boutteville mieszkanką Lyonu, która poznaje Martę w 1924 roku i będzie z nią związana aż do śmierci. Następnie z Francine Bonnet, żoną wiejskiego stolarza, czy wreszcie z Marguerite Lautru, położną z wioski, która zostanie później siostrą zakonną pracującą w szpitalu i pozostanie w bliskiej relacji z Martą do końca jej życia. Przyjaźnie te są dla Marty niczym oaza na pustyni, którą przemierza.
Innym elementem, jeszcze bardziej wspierającym Martę, jest działanie Boga w niej samej.
Marta zaczyna faktycznie nowe życie w relacji z Bogiem, życie bardziej wewnętrzne, o wiele bardziej głębokie. Świat Boga stoi przed nią otworem. Wszystko to za sprawą serii mistycznych zdarzeń. W 1921 i w 1922 roku objawia się jej Maryja. W 1927 roku podczas krytycznej fazy choroby ukazuje się jej Teresa od Dzieciątka Jezus, która rzuca światło na przyszłość Marty i jej powołanie. Dziewczyna zachowa je w swym sercu jako coś najdroższego.
Martę trawi w rzeczywistości to jedno wielkie pytanie, które stawiają sobie wszyscy ciężko chorzy: Dlaczego ja? Dlaczego ta choroba? Pogłębienie życia duchowego naprowadza ją na trop odpowiedzi. Czyż cierpienie nie jest w pewnym sensie powołaniem? Przecież na świecie źle się dzieje, wiara nie jest jeszcze wszędzie poznana, a ludzie są niegodziwi.
Czyż nie potrzeba takich ludzi, którzy mogliby ten stan rzeczy naprawić dla innych? Coraz częściej mówi się o duchowości ofiary, którą można wówczas znaleźć właśnie u Marty.
W 1925 roku po złożeniu aktu oddania się Bogu, napisanego przez ojca Bouchaud, Marta pisze swój własny, przez nią zredagowany akt oddania się Bogu. Naprawdę pragnie oddać się Bogu, pragnie, by jej życie stało się użyteczne poprzez jej cierpienie. Ten akt oddania jest cudowną chwilą w jej życiu. Pisze w Dzienniku, który prowadzi: Chcę zaprowadzić wiele, wiele dusz do Jezusa przez miłość i całkowitą ofiarę z mego życia i cierpienia, jedynie z woli Boga i żadnej innej albo raczej z mojej woli w pełni zjednoczonej z wolą mojego Boga.
Trwały i głęboki pokój zrodzony z modlitwy, a najczęściej z cierpienia, podobny jest do przezroczystego, spokojnego i cichego strumyka płynącego między dwoma kwiecistymi brzegami. Pokój jest dobry, tysiąc razy lepszy niż osiągnięcie sukcesu. Maryja jest zachwycającą jutrzenką zwiastującą światu bliskie nadejście boskiego Słońca... tak wyczekiwanego Mesjasza. Jest błogosławioną gwiazdą, która rozświetla nadzieją noc wygnania. Jest Gwiazdą wieczorną poprzedzającą nas na drodze do pełnego oddania się woli Boga.
opr. ab/ab