Święta "przez pomyłkę"

O błogosławionej Marii Jabłońskiej

W życiorysach niektórych świętych już w okresie dzieciństwa można znaleźć wydarzenia świadczące o ich niezwykłym wybraniu i przeznaczeniu. Ale są i tacy, których historia życia zaczyna się zupełnie zwyczajnie

Panna z mokrą głową

Marynia Jabłońska w okresie dzieciństwa przypomina nieco postać "panny z mokrą głową" z powieści Kornela Makuszyńskiego. Jest dzieckiem bardzo żywiołowym, przedsiębiorczym i samodzielnym. Lubi jeździć konno, pływać, ślizgać się po lodzie i obcować z przyrodą. Zatrudniony przez rodziców nauczyciel, który ma nauczyć dziewczynkę czytania, pisania i rachunków, bawi w domu państwa Jabłońskich zaledwie pół roku, gdyż temperament uczennicy, nie dającej się okiełznać nawet przy pomocy rózgi, uniemożliwia mu wywiązanie się z tego zadania. Marynia pobiera więc nauki w domu kuzynostwa, chętnie też korzysta z biblioteki księdza proboszcza.
Ten beztroski czas kończy się wraz ze śmiercią jej ukochanej matki. Marynia ma wtedy 15 lat. Jej ojciec zaledwie w miesiąc później zawiera drugie małżeństwo. Dziewczyna, dotąd pełna radości, zamyka się w sobie, unika towarzystwa, szuka samotności i wyciszenia. Rodzi się w niej pragnienie życia pustelniczego, na wzór świętych, o których czytała w książkach. W najbliższej okolicy nie ma jednak żadnego zakonu żeńskiego, w którym mogłaby dowiedzieć się czegoś więcej o życiu sióstr.
O dalszym rozwoju wydarzeń decyduje "przypadek". 13 czerwca 1896 r., podczas odpustu ku czci św. Antoniego w Horyńcu, Maria spotyka Brata Alberta. Jest on prawdopodobnie pierwszym zakonnikiem, z którym ma okazję porozmawiać. Od niego uzyskuje potrzebne informacje o możliwości wstąpienia do zakonu. W dwa miesiące później osiemnastoletnia Maria, wbrew woli ojca, wstępuje do sióstr albertynek w Bruśnie.

W Domu Kalek

Już następnego dnia Brat Albert zawozi ją do Miejskiego Domu Kalek i Nieuleczalnych w Krakowie. Tu nowicjuszka z przerażeniem odkrywa, że nastąpiła straszna pomyłka. Zamiast grubych murów chroniących przed światem, zamiast oczekiwanej ciszy i pustyni, znalazła się w miejscu, gdzie w ogromnej ciasnocie wegetowały istoty niedorozwinięte, chore umysłowo, często niebezpieczne dla otoczenia i wymagające nieustannej uwagi. Zapewne gdyby nie osobista troska i duchowa opieka Brata Alberta, czym prędzej uciekłaby stamtąd.
Kiedy Maria przybyła do Zgromadzenia, pracowało w nim już prawie 30 sióstr. Kierujący nim Brat Albert coraz mocniej odczuwał potrzebę znalezienia kogoś, kto wziąłby odpowiedzialność za żeńską gałąź zgromadzenia Sióstr Albertynek, kto znałby kobiecą psychikę i lepiej od niego rozumiałby potrzeby sióstr. Przybycie Marii, w której dostrzegł "rozum i serce" - dwie cechy niezbędne do kierowania wspólnotą - przyjął jako odpowiedź Opatrzności na swoje modlitwy.
Po obłóczynach w 1898 r. Maria otrzymuje imię zakonne Bernardyna i zostaje przydzielona do pracy w znanym już sobie Domu Kalek. Zaledwie w rok później Brat Albert mianuje ją przełożoną przytuliska dla kobiet przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. Jest to jednak posunięcie najwyraźniej przedwczesne. Podwładnymi dwudziestoletniej przełożonej są siostry starsze od niej i wiekiem, i powołaniem, zaś wśród podopiecznych przytuliska nie brakuje złodziejek, prostytutek, pijaczek i awanturnic. Bernardyna źle się czuje w swojej roli i raczej usuwa się w cień niż kieruje przytuliskiem. Po trzech miesiącach swego niefortunnego przełożeństwa, zapewne z ulgą, wraca do dawnych zajęć w Domu Kalek, gdzie z poświęceniem służy chorym.

Brat Albert mimo tego niepowodzenia nie rezygnuje ze swych zamiarów. W dalszym ciągu wyróżnia Bernardynę i poświęca jej szczególnie dużo czasu, uwagi i modlitwy. Stopniowo wprowadza ją w obowiązki, które planuje powierzyć jej w przyszłości, omawia z nią potrzeby zgromadzenia. Więź łącząca Brata Alberta z młodszą o 33 lata Bernardyną przypomina relację ojca i córki. Albert nazywa ją zdrobniale Dynką. Bernardyna, jak wszystkie siostry w zgromadzeniu, zwraca się do niego "Tatusiu". On, łagodny i troskliwy a zarazem stanowczy, przygotowuje Bernardynę do podjęcia odpowiedzialności, ona zwierza mu się ze swoich problemów i duchowych rozterek. Tylko on wie, jak trudno jest Dynce wytrwać w zgromadzeniu, ile razy postanawia odejść. Nie znajdując innej rady na jej wątpliwości, wskazuje jedyną drogę - łączenie przeżywanych trudności z cierpieniem Chrystusa. Chcąc położyć kres jej wątpliwościom dotyczącym powołania przygotowuje akt heroicznego oddania się Bogu następującej treści: "Oddaję Panu Jezusowi moją duszę, rozum, serce i wszystko co mam. Ofiaruję się na wszystkie wątpliwości, oschłości wewnętrzne, udręczenia i męki duchowne, na wszystkie upokorzenia i wzgardy, na wszystkie boleści ciała i choroby, a za to nic nie chcę ani teraz, ani po śmierci, ponieważ tak czynię z miłości dla samego Pana Jezusa." Bernardyna, po zastanowieniu, podpisuje ten akt w Wielką Sobotę 1899 r. Wbrew oczekiwaniom Brata Alberta, to ślubowanie nie kładzie kresu rozterkom Dynki. Natomiast jej dalsze życie pokazuje, jak dosłownie Pan Bóg przyjął jej ofiarę.

Przełożona

Jest 1 kwietnia 1902 r. Brat Albert właśnie wyjeżdża z Krakowa. Stojąc w progu domu oznajmia Bernardynie, że "będzie Starszą Siostrą" i wychodzi. Nie ma czasu na protesty i łzy. W wieku 24 lat, po niecałych sześciu latach bycia w zgromadzeniu, Bernardyna zostaje jego przełożoną. Mimo młodego wieku wykazuje wielki talent organizacyjny. Za jej staraniem zostają powiększone warsztaty pracy w domu krakowskim. Odbywa się tam wyrób kilimów, sukna na habity dla braci i sióstr, pracują warsztaty szewskie, stolarskie, kowalskie. Ujawniają się te cechy osobowości Bernardyny, które intuicyjnie rozpoznał Brat Albert. Bernardynę jako przełożoną cechuje roztropność, zdrowy rozsądek, stanowczość połączona z dobrocią i wyrozumiałością. Jeszcze w roku mianowania jej Starszą Siostrą opracowuje krótki esej, w którym przedstawia swoje poglądy na rolę przełożonej: "Przyszło mi na myśl, że przy dobrej przełożonej złe siostry będą dobrymi, a przy złej, dobre - złymi i niezakonnymi. Przełożona powinna być bardzo dobrą, pełną miłości dla swych sióstr i wyrozumienia. Powinna się do ich myśli i pojęć zbliżyć, być dla nich matką." Siostry są bardzo zadowolone z rządów Matki Bernardyny, której osobowość przyciąga do zgromadzenia liczne nowe kandydatki.
Przez cały czas we wszystkich sprawach zgromadzenia Bernardyna konsultuje się z Bratem Albertem, najczęściej korespondencyjnie, z racji jego częstych podróży. Ogromnym ciosem jest dla niej jego śmierć w Boże Narodzenie 1916 r. Nie tylko traci najlepszego opiekuna i ojca duchowego. Teraz na jej barki spada troska o dalsze losy zgromadzenia. Ostatni spowiednik Bernardyny, ks. Matlak, porównuje jej rolę do tej, jaką odegrała niegdyś Klara wobec św. Franciszka. "On zdobył jej serce i duszę, był jej bezwzględnie pewny - pisze ks. Matlak - a ona całą, ale to naprawdę całą duszą umiała wyczuć jego ducha i tym duchem przepoić najdrobniejszy szczegół nowo organizującego się życia."
Na życzenie Księcia Arcybiskupa Sapiehy, niespokojnego o los zgromadzenia, które pozostało po śmierci Założyciela bez prawnej stabilizacji i napisanych ustaw, Bernardyna wraz z długoletnim przyjacielem zgromadzenia a równocześnie swoim ówczesnym spowiednikiem spisuje "Regułę Brata Alberta", która zawiera wszystko, co praktycznie zachowują jego duchowe dzieci. Powstały w latach 1917 - 18 rękopis zostaje złożony na ręce wyznaczonego przez Arcybiskupa opiekuna zakonu i... ze strony hierarchii zapada cisza na trzy lata. Bernardyna, którą nieustannie nękają różne choroby, niepokoi się o los zgromadzenia. "Jeszcze teraz nie chciałabym umierać, bo sprawy zgromadzenia są nieuporządkowane. Tatusia nie ma, Ustawy nie ukończone, a będzie robił po swojemu obcy. Polecę sprawę Bogu, co ze mną zechce, to niech robi, wola Jego Boska niech się pełni." Po trzech latach "Reguła" zostaje zwrócona Bernardynie wraz z poleceniem zwołania kapituły generalnej i nakazem opracowania w ciągu jednego roku konstytucji zgromadzenia.
Kapituła, zwołana w 1922 r., już w pierwszym głosowaniu wybiera Bernardynę Starszą zgromadzenia (39 głosami 43 obecnych sióstr). Jest to niewątpliwe wyróżnienie i uznanie dotychczasowej pracy, Bernardyna jednak zalewa się łzami. Przez 20 lat kierowania zgromadzeniem zdążyła poznać smak przełożeństwa, które od początku okupuje osobistym cierpieniem. W liście do swojego spowiednika skarży się: "Czasem mi bardzo ciężko, czasem lżej, a czasem się cieszę życiem i wszystkim. Często mnie rozpacz opanowuje i tak pcham to życie, jak wózek przed sobą. Nigdy nie lubiłam mówić ani spraw załatwiać, a teraz na tym życie spędzam. Tak mi się podobało życie pustelnicze, a teraz mam tyle kłopotów, zminęłam się z powołaniem i może się z niebem zminę. Nie wiem co mi Pan Jezus za to da, że tyle dla Niego się muszę namęczyć, bo ja nie chcę tego robić co robię, a robię już tyle lat, gdyż ćwierć wieku jestem w zgromadzeniu."
Jakby nie dość było tej udręki, Kapituła z 1922 r. zaleca Bernardynie opracowanie konstytucji zgromadzenia. Musi zmierzyć się z problemem, który prawdopodobnie zniechęcił Założyciela zgromadzenia do spisania Konstytucji. "Normy Rzymskie" nakazywały zgromadzeniom zakonnym posiadanie własności zapewniającej im byt materialny. Jak można było pogodzić ten wymóg ze "skarbem ubóstwa" którego strzec nakazywał Brat Albert? Po wielu trudnościach przysparzanych przez nieżyczliwych teologów, powstają jednak Konstytucje zachowujące ducha albertyńskiego. Arcybiskup Sapieha zatwierdza je na trzy lata w roku 1926 - dziesięć lat po śmierci Brata Alberta.

"na wszystkie udręczenia..."

Prace nad konstytucjami nie zwalniają Bernardyny z innych obowiązków przełożonej. Radzi sobie z nimi znakomicie, mimo iż samo zgromadzenie przysparza jej zgryzot. Przykre sytuacje zdarzały się jeszcze za życia Brata Alberta, kiedy to dwie z sióstr wznieciły zamieszanie w celu usunięcia Bernardyny ze stanowiska Starszej zgromadzenia. Z kolei w Przemyślu zgromadzenia albertyńskie zostały posądzone o czyny niemoralne popełnione na małych dzieciach.

Teraz jednak niepokoje mają dalej idące konsekwencje. Dotychczas w zgromadzeniu miała miejsce harmonijna współpraca obu gałęzi - siostry pomagały braciom prowadząc kuchnię, pralnię i szwalnię, bracia pomagali przy robotach męskich, jak stolarstwo, kowalstwo, ślusarstwo. Braciom zaczyna jednak ciążyć obowiązek wspomagania sióstr, których przybywa znacznie szybciej. Domagają się rozdziału, który faktycznie następuje w 1923 r. Dodatkową przykrością jest to, że wizytator podejmuje tę decyzję na podstawie jednostronnej znajomości sprawy, nawet nie rozmawiając z Matką Bernardyną.
Od momentu rozdziału siostry muszą być samowystarczalne. Oprócz pracy i kwesty, źródłem dochodów staje się przyjęty w dzierżawę nieduży majątek rolny pod Krakowem. Mimo trudności finansowych siostry uruchamiają w Krakowie dwie kuchnie dla bezrobotnych. Szeregi zgromadzenia powiększają się, dzięki czemu może ono obejmować nowe placówki opiekuńcze. Matka Bernardyna wysyła siostry na kursy dokształcające z zakresu pielęgniarstwa, wychowania dzieci i inne, przygotowujące je do pracy. Coraz więcej miast zaprasza do siebie siostry albertynki i powierza ich opiece swoich ubogich i chorych. Od 1933 do wybuchu wojny w 1939 w Polsce zostają uruchomione 24 placówki albertyńskie.
Uruchamianie nowych placówek stanowi jedynie fragment pracy związanej z kierowaniem zgromadzeniem. Dużo czasu Matka Bernardyna poświęca na osobiste rozmowy z siostrami. Mamusia - jak ją nazywają - kochana jest przede wszystkim za dobroć i skrupulatną troskę o każdą z podopiecznych. Daje rady i nauki, ale najskuteczniej oddziałuje poprzez osobiste świadectwo. Oto jedna z historii charakteryzująca Matkę Bernardynę: Pewnego dnia do domu wpadła ogrodniczka krzycząc, że złodzieje kradną jabłka. Jedna z sióstr natychmiast ruszyła interweniować, została jednak zawrócona przez Matkę Bernardynę słowami: "Siostrzyczko, pomału iść, nie lecieć, bo ten złodziej się wystraszy, na pewno to są dzieci, ze strachu będą uciekać, potargają sobie ubranie na parkanie i na parkanie mogą się skaleczyć, to są biedne dzieci. Kazać im zejść z jabłonki, dać im jabłek, dać im też do domu, niech się najedzą, to nie będą kraść.". Przy całej swej dobroci potrafi być też bardzo wymagająca. Gdy któregoś dnia jedna z sióstr wyrzuciła za ogrodzenie puszkę po konserwie, na polecenie Matki musiała jej szukać aż do skutku. Poszukiwania trwały jeszcze po zapadnięciu zmroku, kiedy to światło latarki wyłuskało puszkę zawieszoną na drzewie.
O tym, że Bernardyna jest znakomitą przełożoną, świadczą relacje sióstr a także głosowania kolejnych Kapituł. W 1927 r. na 62 obecne 60 sióstr głosuje za jej kandydaturą, w 1939 - 107 ze 109. Tak więc z woli swych podopiecznych Matka Bernardyna pełni funkcję przełożonej zgromadzenia przez 38 lat.
Pośród bardzo aktywnego życia nie opuszcza jej tęsknota za samotnością i za Bogiem: "Przed tabernakulum przeklęczałabym chyba życie całe, a najlepiej mi tam jest, jak nie ma nikogo, tylko Jezus, Aniołowie i Dynka." Często modli się przed Najświętszym Sakramentem późnym wieczorem lub w nocy. Miłość do Jezusa Eucharystycznego, której uczył ją Brat Albert, stara się Matka Bernardyna przekazać siostrom, ustanawiając w domu głównym nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu. Skąpy, z konieczności, czas na samotne spotkanie z Bogiem "uzupełnia" inną formą zjednoczenia z Nim - ofiarą. Z czasem widoczne jest to coraz bardziej nie tylko w znoszeniu "wątpliwości, oschłości wewnętrznych, udręczeń i mąk duchownych, upokorzeń i wzgardy", ale także "boleści ciała i chorób". Zdumiewające jest, że jeden człowiek może zostać tak obficie obdarzony rozmaitymi chorobami. Jak wspomina jedna z sióstr: "Kończyła się jedna choroba, to zaczynała druga. Po prostu przyzwyczailiśmy się widzieć matkę zawsze chorą i słabą, a jednak pogodną i cierpliwie zajmującą się sprawami zgromadzenia." Matka Bernardyna jakby kumuluje w sobie całą biedę ludzką, z jaką miała do czynienia - cierpi na reumatyzm, kamienie nerkowe, ischias, artretyzm, chorobę zębów, chorobę serca, zapalenia rogówki obu oczu, wreszcie cukrzycę, wskutek której zostaje o bsypana wrzodami. Umiera po krwotoku 8 września 1940 r.
Jeszcze za życia Matki Bernardyny siostry uważały ją za świętą. Po jej śmierci w dalszym ciągu doświadczały opieki Matki, otrzymując przez jej wstawiennictwo wiele łask. Już w 1969 r. rozpoczęły starania o beatyfikację Matki Bernardyny. Kardynał Karol Wojtyła zdecydował jednak o doprowadzeniu do końca najpierw procesu Brata Alberta, którego beatyfikował już jako papież Jan Paweł II 22 czerwca 1983 r., kanonizował zaś 12 listopada 1989 r. Podczas ostatniej pielgrzymki do Polski, 6 czerwca1997 r. w Zakopanem, do grona błogosławionych wprowadził także Dynkę - Marię Bernardynę Jabłońską.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama