Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze (fragmenty)
Wojciech Bonowicz Kapelusz na wodzie Gawędy o księdzu Tischnerze |
Tischner poznał księdza doktora Karola Wojtyłę na czwartym roku studiów. Po wakacjach w 1953 roku seminarzyści mieli przewidziane zajęcia z etyki społecznej. Przedmiot ten wykładał dotychczas redaktor „Tygodnika Powszechnego” i znakomity publicysta ksiądz Jan Piwowarczyk. Z powodów politycznych musiał on jednak opuścić Kraków i władze kościelne przysłały na jego miejsce Wojtyłę.
„Właściwie do tych wykładów nie był wówczas dobrze przygotowany”, opowiadał w 1981 roku Tischner. „Przedmiotem jego zainteresowań było co innego. Doktorat zrobił ze świętego Jana od Krzyża, a zatem z mistyki. Tymczasem przyszło mu wykładać etykę społeczną. Często tak się w życiu dzieje, że człowiek musi robić nie to, co potrafi najlepiej. Musiał się do tych wykładów z dnia na dzień przygotowywać. I śmiał się, że jest od swoich studentów mądrzejszy tylko o jeden wykład.
Otóż pisał te wykłady, dawał nam skrypt maszynowy, żeby się łatwiej było uczyć, ale pewnego dnia — było to w dzień świętego Franciszka — odłożył skrypt i zaczął mówić od siebie. Mówił mniej więcej w ten sposób: my tutaj, na tych wykładach, dużo mówimy o ekonomii, o polityce, dużo mówimy o gospodarce, o krążeniu towarów, jak gdyby to wszystko było najważniejsze. Tymczasem dzień dzisiejszy, dzień świętego Franciszka z Asyżu, mówi nam, że nie to jest najważniejsze. Świat — mówił doktor Karol Wojtyła — stoi na głowie, bo to, co naprawdę cenne, ceni najmniej, a to, co mało cenne, stawia na szczycie wartości. A cóż jest najcenniejsze? Najcenniejsze jest ubóstwo. Gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność. Powtórzył to kilka razy: gdzie jest ubóstwo, tam jest wolność! Do dnia dzisiejszego pamiętam właśnie ten wykład, podczas kiedy wszystkie inne, do których tak się przygotowywał, jakoś już mi uleciały z pamięci”.
Słowa Wojtyły nie zrobiłyby być może na Tischnerze takiego wrażenia, gdyby nie rzucająca się w oczy zgodność między tym, co młody wykładowca mówił, i tym, jak wyglądał. „To był człowiek wewnętrznie wolny od tego, co można by nazwać obsesją posiadania, obsesją własności”. Cechowała go „urocza niedbałość stroju”: znoszona sutanna z powycieranymi rękawami, lekko spłowiały zielony płaszcz... „W tym samym czasie”, wspominał Tischner, „widziałem go na przykład na Plantach, jak szedł na kolejny wykład i miał na ręku stos książek, a na szczycie tych książek — kałamarz z piórem. Myśmy jeszcze wtedy, zdaje się, nie używali długopisów, nie wiem, co się stało z jego wiecznym piórem — ale utkwił mi w pamięci ten kałamarz na stosie książek i ten Wojtyła idący wielkimi krokami na uniwersytet, gdzie miał mieć ćwiczenia z etyki”.
Tischner podkreślał wielokrotnie, że aby zrozumieć fenomen Wojtyły, trzeba zobaczyć go na tle czasu, w którym żył, i stylu bycia księdzem, jaki wówczas proponowano. „Można wtedy było zobaczyć księdza wspinającego się w sutannie na Rysy... Była to szkoła twarda i wymagająca. Okres komunizmu spowodował zwarcie w kręgach kościelnych, bo czuliśmy się obserwowani. Duszpasterstwo młodzieżowe też było tak robione, żeby między księdzem a młodzieżą istniał duży dystans. Ksiądz miał był wzorem, punktem odniesienia, ale jednocześnie miał być niedostępny. Wojtyła zrobił ogromny wyłom, bo »na cywila« poszedł ze studentami w Bieszczady, potem pojechał na kajaki. Tak niekonwencjonalnym sposobem zachowania budził niepokój”.
Dziś nikt się do tego nie przyzna, ale w latach pięćdziesiątych były w Krakowie osoby, które określały postępowanie Wojtyły jako „gorszące”. Nie tylko wśród duchownych. „Pamiętam”, opowiadał Tischner, „rozmowę z pewną panią, zresztą zaprzyjaźnioną z Wojtyłą, która zastanawiała się, czy to aby wypada, żeby ksiądz tak się zachowywał. W życiu Kościoła jest bardzo wiele takich momentów, które ocenia się z punktu widzenia »wypada — nie wypada«. Istniała wtedy taka klasyfikacja błędów teologicznych: herezja, bardzo blisko herezji, blisko herezji, a na samym dole tej drabiny było to, co obraża dusze pobożne”.
Wojtyła wedle Tischnera nie bał się „obrazić pobożnych dusz”, jeśli tylko był przekonany do tego, co robi. I „robił to w sposób niezwykle naturalny, prosty, subtelny. Nie było w tym nic z wyzywającej pozy. Zdarzały się wypadki, że niektórzy duchowni traktowali zdjęcie sutanny i pójście gdzieś po cywilnemu jako akt odwagi rzucony światu — i wtedy bywało to nawet humorystyczne. Natomiast Wojtyła po prostu chciał być z ludźmi, wśród których duszpasterzował, chciał wejść w ich środowisko. I wchodził — bardzo głęboko i naturalnie. Kiedyś jeden ze studentów zasugerował mu, żeby »przerobił« podręcznik do matematyki, tak aby wiedzieć, czego uczą na studiach. I Wojtyła zmierzył się z tym, mimo że przecież nigdy sam matematyką się nie zajmował”.
opr. aw/aw