Fragmenty książki "Templariusze i Całun Turyński"
|
Barbara Frale TEMPLARIUSZE I CAŁUN TURYŃSKI |
|
Zbliżało się Boże Narodzenie 1806 roku i cesarz Napoleon Bonaparte znajdował się w obozie niedaleko polskiego zamku w Pułtusku, nad brzegami Narwi, około 70 kilometrów na północ od Warszawy. Był u szczytu władzy. Rok wcześniej wielkie zwycięstwo pod Austerlitz i będący jego pokłosiem traktat w Pressburgu pozwoliły mu rozciągnąć kontrolę nad prawie całą Europą. Krótko wcześniej, w sierpniu, tworząc Związek Reński w Ratyzbonie, zdecydował o włączeniu różnych państw niemieckich w sferę polityki francuskiej i w ten sposób położył kres tysiącletniej historii Świętego Imperium Rzymskiego. Jeszcze 14 października zadał wojsku pruskiemu dotkliwą klęskę w pobliżu miasta Jena. Obecnie przygotowywał się do odparcia wojsk rosyjskich, które wkroczyły na ziemię polską, aby powstrzymać jego natarcie, i których przeznaczeniem była również dotkliwa porażka, poniesiona w dzień świętego Szczepana właśnie w okolicach Pułtuska. W takim położeniu, pośród wojska zaniepokojonego z powodu mrozu i niedostatku żywności, cesarz znajdował odrobinę wolnego czasu, aby osobiście podjąć decyzję w pewnej sprawie, która najwyraźniej leżała mu na sercu.
Rozmyślał nad tragedią zatytułowaną Les Templiers, którą napisał jego rodak François Raynouard, adwokat pochodzący z Prowansji i historyk z zamiłowania. Dramat przypominał mroczną historię procesu wszczętego przez króla Francji Filipa IV Pięknego przeciwko najbardziej potężnemu zakonowi religijnemu i rycerskiemu średniowiecza, jakim byli „ubodzy rycerze Chrystusa”, bardziej znani pod nazwą templariuszy. Tragedia opowiadała właśnie o niezasłużonym końcu tych zakonnych rycerzy, którzy okazali się także ekspertami na polu dyplomacji i w dziedzinie bankowości. W przekonaniu Raynouarda byli oni niewinnymi ofiarami chciwości króla Francji, który zarzucił im zdradę, aby zagarnąć na własność ich majątek. Dzieło to nie przypadło cesarzowi do gustu. Powodem tego nastawienia był przede wszystkim fakt, że Napoleon, koronując się na cesarza w obecności papieża Piusa VII w katedrze Notre-Dame 2 grudnia 1804 roku, uważał się za moralnego spadkobiercę wielkiego charyzmatu, jaki był udziałem francuskich władców średniowiecza, namaszczonych olejem krzyżma świętego, który według tradycji dostarczyła w sposób cudowny gołębica, przynosząc go z nieba podczas chrztu króla Chlodwiga. Ten wizerunek — tak okrutny i cyniczny — Filipa Pięknego, który był przecież wnukiem wielkiego króla, świętego Ludwika IX, stanowczo wydawał się Napoleonowi nie na miejscu. Raynouard wystąpił jednak mocno przede wszystkim przeciw panującym przekonaniom, jakie żywiła cała kultura, której sam Napoleon był sławnym reprezentantem, wobec słynnego zakonu braci wojowników, który będąc u szczytu władzy i ciesząc się wielkim autorytetem i bogactwem, doświadczył niespodziewanego upadku pod ciężarem okrywającego niesławą oskarżenia o herezję. Była to historia pełna przygód, tajemnic i niejasnych sugestii, tym samym wyjątkowo pociągająca dla nowego romantycznego smaku, który skłaniał się ku temu, aby we wszystkim dostrzegać pierwiastek irracjonalny. Cesarz był jednak nade wszystko osobą praktyczną, a jego zainteresowanie tym wydarzeniem wynikało z zupełnie innych motywów. Kres zakonu templariuszy był w swoim czasie symbolem precyzyjnego planu politycznego. I paradoksalnie nie przestawał nim być, pomimo że wydarzenia te dokonały się dawno, przed pięcioma wiekami2
Ten niewolny od fantazji i nostalgii sposób postrzegania dawnego zakonu rycerskiego pojawił się w Europie u początków XVIII wieku. Był on owocem związku między szczerym pragnieniem odnowienia społeczeństwa i niezbyt obiektywną interpretacją wydarzeń historycznych. Już pod koniec XVII wieku we wszystkich krajach cywilizacji zachodniej istniało mieszczaństwo, które wzbogaciło się dzięki handlowi i rodzącej się produkcji przemysłowej, zgromadziło prawdziwe majątki i posłało na studia do najlepszych szkół swych synów, aby pobierali tam nauki obok potomków najstarszych rodów szlacheckich. Członkowie tej rodzącej się grupy społecznej, zamożni i dobrze przygotowani pod względem merytorycznym, czuli się gotowi do udziału w rządzeniu narodem, rzadko jednak dochodziło do tego, ponieważ społeczeństwo było od dawna zhierarchizowane według sztywnego i zamkniętego systemu, na mocy którego ster władzy spoczywał w rękach arystokracji. Dziedzicom tych fortun, zgromadzonych na sposób „plebejski” dzięki handlowi, którzy pragnęli osiągnąć wyższą pozycję społeczną, nie pozostawało nic innego, niż stać się członkiem tejże warstwy szlacheckiej. Następowało to w rezultacie małżeństwa z córką przedstawiciela jakiegoś znanego rodu, który właśnie popadł w niełaskę albo który był gotów pogodzić się z tym, że jego błękitna krew zmiesza się z krwią osoby niskiego pochodzenia. Po zawarciu małżeństwa świeżo upieczony członek rządzącej klasy przyjmował styl życia nowych przyjaciół i krewnych, zostając zatem niejako „wchłoniętym” przez system. Nowe myślenie, którego owocem było oświecenie, skłaniało powstającą klasę społeczną do poszukiwania właściwej dla siebie drogi ku władzy; drogi, która nade wszystko dawałaby możliwość podejmowania konkretnych działań prowadzących do rozwoju społeczeństwa i uczynienia go bardziej sprawiedliwym. Z podziwem spoglądano w przeszłość, a zwłaszcza na pewne obszary Europy, jak Flandria, Niemcy, terytoria francuskie lub Anglia, gdzie powstały wpływowe korporacje kupców i rzemieślników, które dzięki solidarności grupy potrafiły prosperować i bronić się przed despotyzmem klasy szlachetnie urodzonych. Korporacje murarzy, które wzniosły wielkie katedr y gotyckie jak ta w Chartres, podejrzewano szczególnie o to, że przechowywały wiedzę naukową znacznie wyprzedzającą ich czasy, przekazując ją poprzez wieki jako najbardziej strzeżony sekret. Uzasadniona ciekawość historyczna zmieszała się z potrzebą znalezienia znamienitych początków swego pochodzenia. Zjawisko to wyrażało się w powstawaniu na początku XVIII wieku prawdziwych „klubów” ożywionych ideałami oświeceniowymi, równocześnie jednak przekonanych do potrzeby uwiecznienia tradycji tajnych stowarzyszeń, sięgających wręcz czasów starożytności biblijnej. Także ich nazwa była zaczerpnięta z przeszłości, kluby owe przybierały bowiem miano, pod jakim były znane dawne korporacje murarzy. W języku francuskim nazwa ta brzmiała maçonnerie. W ówczesnym społeczeństwie istniało silne zamiłowanie do idei szlachectwa, szczególnie tego o starodawnym rodowodzie, wywodzącego się z czasów, kiedy to pośród mroków średniowiecza przodkowie najważniejszych dynastii dokonywali bohaterskich czynów, aby dla spadkobierców stworzyć przyszłość pełną splendor u i zaszczytów. Dawne zakony rycerskie promieniowały ogromnym urokiem i choć ich wizerunek nie był jednoznaczny, to jednak postrzegano je jako rodzaj uprzywilejowanej drogi, jako dający pierwszeństwo tor, mogący wynieść na szczyty władzy także osoby obdarzone naturalnymi darami, które jednak miały pecha, przychodząc na świat poza sferą arystokracji. Zakon templariuszy, najsłynniejszy i najbardziej kontrowersyjny, wydawał się dokładnie znajdować w punkcie, w którym zbiegały się wszystkie wymienione linie zainteresowań.
2 Partner, I Templari, ss. 155-179.
opr. ab/ab