Czy programy nauczania teologii w Polsce przekazują skutecznie gruntowną wiedzę teologiczną?
Nie istnieją niestety badania, które by pozwoliły dokonać pełniejszej, jakościowej i ilościowej oceny treści i wyników nauczania teologii w Polsce. Mogę więc przedstawić jedynie pewne obserwacje i hipotezy oraz zaproponować klucz do uporządkowania zagadnienia. Oceny przedstawione poniżej będą niestety z natury rzeczy dość subiektywne i ogólnikowe; można je przyjąć jako punkt wyjścia do dyskusji.
Czynniki procesu kształcenia to wykładowcy, studenci, książki i miejsce nauki. Jacy jesteśmy my, wykładowcy? Po pierwsze, chyba nie najgorzej przygotowani. Niewiele dyscyplin w Polsce ma tak wielu profesorów dzięki latom studiów i pobytów za granicą dobrze zorientowanych w aktualnej wiedzy. Prace doktorskie i habilitacyjne, które w swoim czasie przedstawili, nie muszą się zbytnio obawiać porównania z rozprawami prezentowanymi na większości uczelni zagranicznych. Pewną słabością jest jednak odtwórczość wielu tematów. Prace typu „Problem X u teologa Y” są czasem potrzebne, ale dominować powinny tematy problemowe, szukające rozwiązań raczej w źródłach podstawowych teologii, niż w nauce teologów obecnej doby. Być może jest to jednak tendencja powszechniejsza; w świecie również przeważają dziś chyba studia analityczne i sprawozdawcze, znacząco nowych i podstawowych pojawia się jakby mniej niż w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w biblistyce widzę to wyraźnie.
Niestety, praca naukowa często nie jest kontynuowana. Duża ilość zajęć dydaktycznych, z reguły w więcej niż jednym miejscu, pozostawia mało czasu na prace badawcze. Nacisk potrzeb popularyzacyjnych i duszpasterstwa sprawia, że większość z nas rozpowszechnia rzetelną naukę, nie odrywając się przy tym od życia, ale niestety w małym stopniu ją współtworzy i nieraz nie dotrzymuje jej kroku. Z wielkiego świata wracamy na prowincję… Poważniejsze studia umożliwia często dopiero ponowny wyjazd zagraniczny, na który zwykle brak czasu i środków; wysyłanie pracowników na stypendia itp. uczelnie powinny postawić więc wyżej niż dotąd na liście swoich zadań. Pisanie w języku prawie nieznanym w świecie też nie motywuje do twórczej pracy, choć wiele naszych monografii i artykułów mogłoby śmiało ukazać się w renomowanych seriach i periodykach zagranicznych. Nie wszystkie rzecz jasna ale tak bywa wszędzie.
Sądzę wreszcie, że naszą profesurę cechuje rozsądne wykorzystywanie nowych metod i propozycji. Są one prezentowane i wprowadzane do świata naszej myśli teologicznej bez przesady w jakąkolwiek stronę, bez ulegania modzie, ale i bez zaściankowej obawy. Wyjątkową postacią pozostaje więc i hołubiony przez postępowe media „Salonheretiker”, i podejrzliwy tradycjonalista. Trzymanie się złotego środka nie daje medialnej popularności, ale jest z pewnością słuszne.
Druga strona procesu kształcenia to studenci. Wydaje mi się, że motywacja bardzo znacznej większości studiujących teologię jest typu praktycznego, wiedzę traktują oni w dobrym znaczeniu tego słowa instrumentalnie. Widzą przed sobą pewne zadanie, a w sobie jakieś powołanie, duchowne czy inne. Wiedza potrzeba jest więc do pracy: pracy przyszłego księdza, katechety(tki), siostry zakonnej, albo ewentualnie do własnego rozwoju duchowego. Oznacza to jednak, że motywacja ta nie jest w gruncie rzeczy intelektualna! Nie chodzi o zamiar zdobycia możliwie najwięcej wiedzy, ani o przyszłe jej współtworzenie. Również ja sam, i ci koledzy, których o to pytałem, poszliśmy na studia teologiczne, bo chcieliśmy „coś zrobić”, wiedza była środkiem do celu; jej własną wartość odkryliśmy dopiero później. Jest to w pewnym sensie normalne, studia wyższe zawsze są w znacznej mierze zawodowe gdy jednak chodzi o wiedzę typu humanistycznego oraz o poznanie Boga i treści Objawienia, oczekiwać by można więcej ciekawości intelektualnej; jej niedobór często pogarsza owocność studiów.
Zdobywanie wiedzy jest oczywiście utrudnione i przez inne czynniki. Studenci świeccy dzielą czas między studia i inne zajęcia, zwłaszcza zarobkowe. Kleryków zastać można czy to w kaplicy, czy przed telewizorem, ale mniej w bibliotece. Przeglądając świadectwa maturalne kandydatów na studia teologiczne, dostrzegamy znaczną przewagę słabszych i przeciętnych. Mało jest więc kandydatów uzdolnionych i dobrze przygotowanych przez szkołę średnią, oczytanych. Część studentów świeckich trafiła na te studia raczej przypadkowo (nie dostali się na inne, chcieli uniknąć wojska).
Książki i innego rodzaju informacja naukowa to nasz słaby punkt. Dopiero od kilku lat funkcjonuje jako tako normalny rynek książkowy, na którym wolno publikować to, co jest potrzebne. Hamulcem pozostaje ubóstwo kraju, w którym książka naukowa jest luksusem. Nadal brakuje nam przekładów tekstów źródłowych i ważnych dzieł teologów zagranicznych. Ponadto zbyt wolno uczymy się korzystać z komputerów.
Biblioteki są bardzo ubogie. Dwie najlepsze (KUL i ATK [obecne UKSW]) są, dzięki wymianie, znośnie zaopatrzone w bieżące periodyki zagraniczne, choć nie bez luk. Ale już zakupy nowych książek zachodnich są niewielkie, dary zaś dostarczają rzeczy przypadkowych. Monografii ani podręczników po angielsku prawie się nie spotyka, choć w dziedzinie biblistyki wysunęły się one dawno na czoło, a w innych dziedzinach poważnie konkurują z twórczością niemiecką, a tym bardziej francuską. Młodzież zaś zna raczej angielski niż inne języki obce. Poza największymi miastami literatury zagranicznej w bibliotekach prawie wcale nie ma, a i polska jest niekompletna. Nowe ośrodki nie oferują wykładowcom i studentom prawie nic, co eliminuje lekturę z procesu kształcenia i zubaża materiały wykorzystywane w pracach dyplomowych.
Jeśli chodzi wreszcie o miejsce do studiowania, to w większych ośrodkach jest ono zazwyczaj skromne, ale wystarczające. W innych studenci, zwłaszcza zaoczni, są zbyt odlegli od większych ośrodków miejskich i uniwersyteckich, co grozi redukcją studiowania do serii prelekcji.
Rozważywszy te czynniki, można by oczekiwać mocno przeciętnego poziomu studiów. Taki też on zwykle jest na studiach zaocznych i w większości małych ośrodków, ale gdzie indziej nad ograniczeniami materialnymi zdaje się zwyciężać czynnik ludzki, kwalifikacje profesorów i motywacja studentów. O ile to mogę ocenić, studenci i absolwenci teologii w Polsce dysponują wiedzą porównywalną z tymi, którzy studiowali w lepszych warunkach na Zachodzie. Pod względem ilości wiedzy i zrozumienia problemów mogą wielu z nich nawet przewyższać.
Natomiast w dwóch punktach porównanie wypada na niekorzyść Polski. Po pierwsze, słaba jest u nas znajomość języków: normalnie zachodni absolwent teologii katolickiej jako tako rozumie Ewangelię w oryginale i łacińskie teksty kościelne oraz korzysta z literatury naukowej w jednym języku obcym. Po drugie, na naszych studiach teologicznych bardzo często praktykowane jest, niestety, litościwe wpisywanie ocen dostatecznych zamiast dwój podobnie jak w polskich szkołach podstawowych i średnich. [...]
Rozważmy z kolei sposób studiowania. Pod względem ilościowym programy są dość obszerne (poza wspomnianymi już językami obcymi), być może nawet zbyt obszerne. Na świecie mniej się przeważnie uczy teologów filozofii, nie pozwalając, by jej program replikował w skrócie program wydziału filozoficznego z jego specyficznymi zainteresowaniami; obejmuje on elementy filozofii ważne dla teologii właśnie, czy to w aspekcie przedmiotu badań, historii, czy metody (metafizyka, hermeneutyka).
Styl przekazywania wiedzy jest u nas zbyt wykładowy, i z założenia, i z powodu dużych grup słuchaczy. Profesorowie chcą wszystko tym sposobem przekazać, studenci pozostają bierni, a potem uważają, że na egzaminie wolno ich pytać tylko o treść wykładu. Wszystkim istotnym przedmiotom teologicznym powinny więc towarzyszyć w proporcji 2 + l ćwiczenia, skupiające się na pracy z tekstem w mniejszych grupach. Oznacza to w praktyce pewne skrócenie czasu wykładowego. Wymaga też pojawienia się asystentów.
Po drugie, za mało jest lektur i pracy własnej studenta. Ich szersze wprowadzenie wymaga jednak dobrej koordynacji i obliczenia czasu: w tej chwili wykładowcy egzekwujący lektury i prace pisemne zmuszają studentów do zaniedbywania innych przedmiotów względnie prac magisterskich. Plan studiów oprócz liczby godzin wykładów i ćwiczeń powinien zawierać liczbę określającą postulowane minimum pracy domowej studenta (w USA bywa, że wykładów i ćwiczeń przewiduje się 12 godzin w tygodniu, ale dalszej nauki domowej minimum 24). Dotyczy to też studiów zaocznych i języków obcych.
Na ile należy dopuścić wybieranie wykładów przez studenta? Krążą legendy, że w Ameryce jest to możliwe bez ograniczeń. Tak prawie nigdy nie bywa, na teologii czy gdzie indziej obowiązkowe pozostają introdukcje i przedmioty główne, wybór dotyczy specjalizacji i przedmiotów pomocniczych. Postulowałbym zatem jako model organizację studiów taką, jak na ATK, gdzie po 3 latach ogólnych można wybrać specjalność. Uzupełniać to powinna możność wyboru pewnej liczby wykładów dodatkowych, choć obawiam się, że z początku studenci wybierać będą te w dogodnych godzinach i te u łagodnych egzaminatorów…
Najistotniejszy jednak problem naszych metod nauczania teologii widzę gdzie indziej: w strategii, a nie w taktyce. Chodzi o oparcie wiedzy na źródłach, to znaczy na tekstach źródłowych bardziej niż na podręcznikach. Jest to zarazem postulat rzetelnej wiedzy typu humanistycznego (historii, literatury czy filozofii) i postulat wiary, która czerpie ze źródeł Objawienia.
Postulat ten w nauczaniu teologii realizowany jest bardzo niewystarczająco i to w większości uczelni na świecie. W najlepszej sytuacji jest biblistyka, ale i tam introdukcja szczegółowa przeważa często w wykładach nad samą lekturą i egzegezą tekstu. Znamienną rzeczą jest obecna dostępność w naszych księgarniach podręczników typu introdukcyjnego i brak komentarzy odpowiednich do kształcenia akademickiego. Znajomość greki jest u studentów znikoma. Brakuje u nas zupełnie świadomości, że grecki to „język ojczysty” teologii, język Nowego Testamentu, pierwszych soborów, głównych dogmatów, pojęć i rozumowań teologicznych wykutych przez Ojców Kościoła.
Wykład patrologii zawiera z konieczności obszerne wiadomości historyczne, a dzieł Ojców studenci zwykle nie czytają, chyba że muszą napisać sprawozdanie z lektury albo inaczej zaliczyć jej treść. Podręcznikom historii Kościoła nie towarzyszą wybory źródeł, przez co są szkolne, a nie akademickie. Tymczasem w przedwojennym podręczniku gimnazjalnym do historii wybrane teksty źródłowe stanowiły sporą część!
Układ dogmatyki jest zdecydowanie zagadnieniowy i podręcznikowy, podczas gdy rdzeniem jej nauczania winno być studium konkretnych tekstów na naukę wiary się składających. Tymczasem nawet ze skromnego, podręcznego ich zbioru (Breviarium fidei) za mało się korzysta; o „Denzingerze” (Enchiridion symbolorum) mało który student w ogóle słyszał, zresztą z nikłą znajomością greki i łaciny niczego nie zrozumie. Mógł za to spotkać krytykę teologii na Denzingerze opartej. Nie należy oczywiście brać wyrwanych z kontekstu zdań z wyboru dawnych dokumentów kościelnych i z nich ahistorycznie dowodzić abstrakcyjnych tez. Jeszcze bardziej nie należy jednak zaniedbywać dawniejszej nauki Kościoła i klasyków teologii na rzecz mniejszej rangi dokumentów, za to nowszych, tudzież nowszego nauczania teologów, nawet wybitnych i sławnych. Ich przeakcentowanie może nawet wywołać wrażenie, iż teologia jest rodzajem aktualnej ideologii; w języku angielskim już dziś tak się kojarzy!
Miejsce tych nowszych źródeł jest dwojakie. Po pierwsze, można je interpretować jako pewien przekład treści źródeł na język współczesny. Po drugie, stanowią element konfrontacji treści Objawienia z problemami i pytaniami dnia dzisiejszego. Sądzę też, że wśród nowszych teologów bardziej powinniśmy cenić tych, dla których oparciem była głównie dobra historyczna znajomość źródeł (jak u Congara), a nie koncepcja spekulatywna lub aktualia.
Jak wiadomo, dopiero niedawno ukończono nowy, lepszy ponoć przekład polski tekstów Soboru Watykańskiego II; gdy piszę te słowa, nie jest on jeszcze wydany. Od dawna nie wznowiono wersji łacińsko-polskiej, oby uczyniono to przy nowym przekładzie! Sytuacja ta dowodzi niewystarczającej troski o porządne studium źródeł. Łatwo też spostrzec, że powoływaniu się na Sobór często nie towarzyszy znajomość ani cytowanie jego konkretnych tekstów, wypiera go czasem na wzór zachodni nieokreślony postępowy „duch soborowy”.
Zadowalająca jest więc chyba tylko dostępność i znajomość źródłowa nowszego nauczania papieskiego, ale czy płynie ona ze zrozumienia jego miejsca w teologii? Zbyt mało widać tekstów biblijnych i patrystycznych w nauczaniu teologii moralnej, więcej nauczania kościelnego z lat nowszych; cała konstrukcja pozostaje podręcznikowa. Owe podręcznikowe uporządkowanie jest oczywiście pewnym dorobkiem, ale właściwsze dydaktycznie byłoby odkrywanie go i budowanie po poznaniu źródeł, a nie zakładanie go uprzednio. Warto też dążyć do bezpośredniego konfrontowania współczesnego problemu czy sytuacji z tym, co mówi źródłowy tekst wiary. Źródłowość jest też oczywiście konieczna w liturgice i teologii duchowości.
Jak z tego wynika, ostrzegam przed zbyt antropologicznym i współczesnym punktem wyjścia nauczania teologii. Najpierw trzeba poznać jej źródła, a potem dopiero konfrontować je z drugim biegunem, światem współczesnym, jego pytaniami i kryteriami.
Jeśli chodzi o sam program studiów, koniecznym uzupełnieniem przedmiotów źródłowych są oczywiście przedmioty-narzędzia. Chodzi o naukę języków oraz o znajomość pojęć i konstrukcji myślowych, a więc elementów filozofii i metodologii. Istotne jest też oczywiście to wszystko, co służy przyszłemu przekazowi treści wiary i teologii przez absolwenta: podstawowa wiedza psychologiczna i socjologiczna, przedmioty tradycyjne jak katechetyka, homiletyka i wiedza pastoralna, oraz nowsza, a bardzo ważna umiejętność wykorzystywania mediów. Tu zaliczałbym też literaturę piękną o tematyce teologicznej, która może być pożytecznym uzupełnieniem poprzednich dziedzin.
Źródło: Michał Wojciechowski, Wiara – cywilizacja – polityka, Dextra – As, Rzeszów – Rybnik 2001 (dextra@dextra.pl, dextra@rz.onet.pl + www.dextra.pl).
opr. mg/mg