Gdzie umrzeć w XXI wieku?

Fragmenty książki "Eutanazja czy życie aż do końca",wstęp do wydania polskiego autorstwa : Jerzego Brusiło OFMConv.

Gdzie umrzeć w XXI wieku?

Lucien Israël

Eutanazja czy życie aż do końca

Konsultacja merytoryczna dr Katarzyna Półtawska-Zaleska
Tytuł oryginału: La vie jusqu'au bout Euthanasie et autres dérives
© Plon, 1993
© Wydawnictwo WAM, 2002



Gdzie umrzeć w XXI wieku?

Żądanie eutanazji wysuwane przez zdrowych ujawnia, jak to widzieliśmy, bogatą serię spostrzeżeń, uczuć, ukrytych myśli i różnych lęków, gdy równocześnie, w ciekawy sposób, łączy się ze wzrostem kosztów i przyszłego zmniejszania środków na zdrowie. Ale sygnalizuje także postawę bardzo nowoczesną, która polega na ukrywaniu śmierci, na odgradzaniu się od umierających, pozostawieniu ich profesjonalnym służbom medycznym, na coraz częstszym spopielaniu zwłok, co sygnalizował już w 1966 roku Philippe Aričs. Także to, do czego wraca ostatnio Pierre Chaunu, który pokazał, że rozmowa niektórych intelektualistów o śmierci jest rozmową pustą, w której nie udaje się ukryć tego zupełnego odrzucenia, tej obelgi, którą stanowi śmierć drugich, w epoce, w której tryumfuje powszechny hedonizm, mający odbicie na przykład w reklamach agencji podróży. I jest faktem, że obserwujemy szczególną tendencję do wypełniania naszych oddziałów szpitalnych pacjentami z wielkimi problemami wówczas, gdy nadchodzą wakacje...

Nie zawsze tak było. Istnieje sporo dokumentów, na przykład opracowanie Michela Vovelle'a dla epoki klasycznej, lub też materiały wydane przez Claude'a Sutto, a dotyczące średniowiecza, które mówią o czymś odwrotnym. Śledząc tekst, przykłady, wskazówki dotyczące sposobu życia, przeciwstawiania się losowi, rytuały, widzimy, że śmierć jest zjawiskiem, które szanuje się, które przyjmuje się, które bierze się na serio i do którego trzeba się przygotować duchowo i / lub ze stoicyzmem. Literatura, sztuki piękne mówią o śmierci do elity, ksiądz na ambonie bezustannie o niej przypomina swoim owieczkom, orszaki żałobne bez przerwy przechodzą przez miasta i wsie. Nie ukrywane, zjawisko to bez przerwy jest wysuwane na pierwszy plan, przesyca myśl i wyobraźnię. Życie jest niepewne, każdy to wie, wobec epidemii, klęsk głodu, śmierci dzieci czy młodzieńców, konfliktów zbrojnych, bandytyzmu na szlakach. Trzeba obrać postawę, która liczy się z tą rzeczywistością, najczęściej wiarę i pobożność, agresywny libertynizm dla niektórych, ale nigdy zapomnienie czy negację, które są materialnie, ale także kulturowo niemożliwe. Dzisiaj, aby użyć określenia Philippe'a Aričs, śmierć jest „zakazana”. Nie ma już prawa obywatelstwa. Trzeba jak najmniej o niej mówić. Powinna dziać się gdzie indziej.

Nikt nie może, oprócz reżimów totalitarnych, dyktować reguł postępowania ani zawrócić biegu tych kulturowych fal. Trzeba czekać na odpływ, jeśli ma nadejść, i tworzyć nasze struktury w zgodzie z duchem czasu, bez ustępstw w istotnych zasadach. Jeśli rodziny chorych, jeśli zdrowi zabezpieczą się przed tą śmiercią, której nie umieją już spojrzeć prosto w twarz, ani znieść jej widoku, być może przestaną domagać się skrócenia życia bliźniego. Co więc robić? Gdzie odtąd umierać?

Pierwsza odpowiedź została udzielona dzięki pragmatyzmowi anglo-saksońskiemu przez tworzenie oddziałów zwanych ośrodkami opieki terminalnej. Chodzi o wyspecjalizowane struktury, gdzie kieruje się pacjentów, dla których już nic nie można zrobić. Nie cierpią tam, ponieważ ich ból został całkowicie opanowany. Nie są uzależnieni od aparatury, ponieważ nie usiłuje się za jej pomocą sztucznie utrzymywać ich przy życiu, ani od kroplówek, które miałyby ten sam cel. Są przedmiotem uważnej, wyspecjalizowanej opieki, pełnej poświęcenia, inteligentnej, udzielanej przez lekarzy i kompetentne pielęgniarki, solidarne, przepełnione poczuciem sensu i wagi swojej misji. Otaczają ich wolontariusze, którzy zmieniają się u ich wezgłowia. Tak długo, dopóki są świadomi, podtrzymują ich psychologowie i duchowni, przygotowują ich, towarzyszą im na tym ostatnim odcinku ziemskiej drogi, a także członkowie rodzin, jeżeli tego chcą (odsyłam do poważnej pracy Renée Sebag-Lanoë Mourir accompagné, która podejmuje całość postawionych tu problemów).

Oczywiście, tak jak już to powiedziałem, chcielibyśmy mieć pewność, że pacjent kierowany do takiego ośrodka nie ma już najmniejszej szansy poprawy lub stabilizacji stanu zdrowia na znośnym poziomie. Najczęściej jest to oczywiste. Czasem wzbudza wątpliwości, jak sam zdałem sobie z tego sprawę w czasie licznych podróży. Ale jest to problem naukowy i techniczny, który lekarze powinni uregulować między sobą. Oczywiste jest to, że trzeba jak najszybciej zwiększyć w takim kraju, jak nasz, liczbę tych ośrodków mniej więcej stokrotnie, dziesięciokrotnie byłoby zbyt mało. To w nich, jak można sądzić na podstawie bardzo jeszcze nielicznych przykładów francuskich, naprawdę można umrzeć z godnością, jako osoba. Z szacunkiem należnym tej iskierce, która błyszczała lub jeszcze błyszczy w każdej istocie. W otoczeniu swoich braci, mężczyzn i kobiet, odczuwających powołanie towarzyszenia, a nie pielęgniarek przeciążonych zadaniami oddziału intensywnej terapii i lekarzy źle przygotowanych do tej roli, ukrywających swój lęk za formularzami recept i znoszących agresję zdenerwowanej rodziny.

Gdy uwzględnimy otaczające nas różne prądy kulturowe, zwiększenie liczby takich ośrodków jest jedyną godną i dającą się zaakceptować odpowiedzią na postawiony problem. Można zresztą założyć się, że domaganie się eutanazji medycznej poważnie wówczas zmniejszyłoby się, dobrze się mający poczują się w ten sposób oszczędzeni. To wymaga szczególnej formacji, poczucia misji i kosztów. Ale kultura, która chce zachować szacunek dla samej siebie i oczywiste lub ukryte wartości, dzięki którym ma przeżyć, powinna stawić bardzo szybko czoło temu wyzwaniu, dokonując wyboru. Na przykład nie zajmując się niektórymi małymi nieszkodliwymi zagrożeniami, chorobami, które wyleczą się same, a które tak drogo kosztują ubezpieczenia społeczne, chociażby z powodu zwolnień chorobowych, których, przypomnijmy, nigdy nie biorą rzemieślnicy ani przedstawiciele wolnych zawodów. Uwolniłyby się wówczas fundusze i kredyty umożliwiające budowę i funkcjonowanie takich ośrodków, co rozwiązałoby wiele problemów, w tym problem przyzwoitości.

Nie jest wcale pewne, czy uzyskalibyśmy dzisiaj większość głosów za takim wyborem. Tak łatwo jest zobowiązać lekarzy ogólnych i szpitalnych do ekspediowania na tamten świat nieszczęśników, którzy, na długo przedtem, podpisaliby nieszczęsny papier. Nawet i niektórych, którzy nie zdążyli tego zrobić. Oszczędza się w ten sposób na ośrodkach opieki terminalnej i zmniejsza trwały niepokój, któremu nie jest w stanie stawić czoło mieszkaniec Zachodu lat 90-tych, gdyż jest zbyt słaby. Ale właśnie w ten sposób społeczeństwo gubi swoją duszę i może doprowadzić do wszystkich możliwych klęsk, w tym do zalegalizowania medycznej eutanazji, które okazałoby się prawdopodobnie bardziej zgubne niż nawet dyktatura totalitarna, gdyż nie potrafiła ona, dziś to widzimy, całkowicie zniszczyć dusz.

Jest więc sprawą pilną, aby ci, którzy decydują, podjęli problem i znaleźli środki na zwiększenie we Francji liczby ośrodków opieki terminalnej i towarzyszenia, otwartych dla rodzin. Można łatwo wyliczyć ilość potrzebnych łóżek. Koszty funkcjonowania wcale nie powinny być nieprzezwyciężoną przeszkodą w porównaniu z kosztami dniówki w szpitalach ogólnych. Z pewnością trzeba wprowadzić struktury decyzyjne, które by gwarantowały, aby pacjent kierowany do takich ośrodków rzeczywiście z nich korzystał. Trzeba także zwrócić się z szerokim apelem do wolontariatu, który na szczęście jest i wymaga tylko wydobycia z pewnego ukrycia i rozszerzenia. Z pewnością trudniej jest poświęcić więcej swojego czasu w ciągu tygodnia, aby ulżyć cierpieniu bliźniego, niż iść na manifestację i żądać usunięcia chorych, których nie mamy nadziei wyleczyć. Na szczęście jest pośród nas wielu wolontariuszy. Obserwowałem to podczas mojej kariery onkologa i chcę tu oddać hołd wielkoduszności i altruizmowi wszystkich tych, którzy w ramach licznych stowarzyszeń poświęcają swój czas, swoje uczucia i swoją pomoc chorym, dotkniętym nieszczęściem.

Ponieważ nie mamy już prawa umrzeć u siebie, wyjąwszy nagłą śmierć, pozostaje wybór pomiędzy pobytem na nieprzystosowanych oddziałach, szybką eutanazją, a tworzeniem ośrodków (oddziałów) opieki paliatywnej w celu opieki nad pacjentami o krótszym lub dłuższym okresie terminalnym.Wybór pomiędzy tymi różnymi możliwościami, dokonany przez tych, którzy mają władzę decydowania, może mieć wielki wpływ na obraz, który nasze społeczeństwo samo sobie stworzy.

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama