Fragment książki "Pragnę! Od Małej Teresy do Matki Teresy" (Wydawnictwo Księży Marianów 2005)
ISBN 83-7119-477-3
Od Samarii po Kalwarię, od Grenady po Paray-le-Monial, od Lisieux po Kalkutę — w mrokach świata rozlega się wciąż to samo wołanie, trzeba koić wciąż to samo pragnienie Jezusa, wciąż poszukiwać przyjaciół, aby czuwać i modlić się wraz z Jezusem, pocieszać Go, razem z Nim dźwigać cierpienia świata. „Pragnę, ale tak żarliwym pragnieniem, żeby być kochanym przez ludzi w Najświętszym Sakramencie, że to pragnienie mnie spala; i nie znajduję nikogo, kto wedle mojego pragnienia stara się ugasić moje pragnienie, odwzajemniając moją Miłość”. Było to wcześniej, zanim pojawiły się takie geniusze Miłości, jak Małgorzata-Maria, Teresa z Lisieux, Matka Teresa; można by tu dodać inne osoby, na przykład Martę Robin. Chciały one zaspokoić miłość Jezusa, przyjmując zdroje czułości, stłumione w Jego miłosiernym sercu.
Pascal napisał: „Jezus będzie konał aż do skończenia świata: tego czasu nie można przespać”. Bernanos uczyni z tego konania główny wątek swoich powieści. Komuś, kto nie słyszał śpiewu improperiów (wyrzutów) w Wielki Piątek, kiedy wierni oddają cześć odsłoniętemu krzyżowi, trudno jest odczuć skargę znieważonej miłości Pana.
Ludu mój, ludu, cóżem ci uczynił,
W czymem zasmucił albo czym zawinił?
Jam cię wyzwolił z mocy Faraona,
A tyś przyrządził krzyż na me ramiona.
Jam cię wprowadził w kraj miodem płynący,
Tyś mi zgotował śmierci znak hańbiący.
Jam ciebie szczepił, winnico wybrana,
A tyś Mnie octem poił, swego Pana...
Jam ci ze skały dobył wodę zdrową,
A tyś Mnie poił goryczą żółciową...
Jam cię wywyższył między narodami,
Tyś Mnie na krzyżu podwyższył z łotrami...
Co zrobić, żeby pocieszyć Jezusa i towarzyszyć Mu w konaniu, które pomimo paschalnego zwycięstwa wydaje się nie mieć końca? Milczenie miłości — jednogłośnie odpowiadają mistycy. Zjednoczyć się z Jego „sercem rozdartym miłością” i ofiarować Mu na mocy zasług Najświętszego Serca swoje życie i swoją wolność. Nie zapominać o Nim pośród codziennych zajęć, być dla Niego domem, dawać schronienie temu żebrakowi miłości, jak mawiała Teresa. Miłować Go w innych, jak dobry Samarytanin, który „okazał się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców” (Łk 10,36). Po prostu trwać w milczeniu i miłować tak jak Jezus w noc Wielkiego Czwartku, jednocząc się z tą niemocą, i pozwolić Duchowi Świętemu, aby modlił się w nas modlitwą Jezusa. W pełni żyć tym milczeniem miłości, nawet na dalekiej ziemi, trwając „przed pustym tabernakulum, w czarnej i niemej nocy Wielkiego Czwartku, i nawet jeśli nic z tego nie pojmujemy, czuwać razem z Chrystusem na Górze Oliwnej — szczególnej górze, na której nie dokonuje się żadna epifania, żadne objawienie ani przemienienie, lecz skupia się absolut milczenia”.
Pisarka Sylvie Germain pisze o tym podatnym na zranienie i bezbronnym Bogu w książce Les échos du silence („Echa ciszy”), którą dedykowała siedmiu trapistom z klasztoru w górach Atlasu, zamordowanym w Algierii w 1996 roku. Bóg potrzebuje sprawiedliwych, takich jak Matka Teresa, którzy pomagają Mu, niosąc pomoc innym ludziom; potrzebuje świętych, takich jak Teresa z Lisieux, którzy Go pocieszają, przygotowując Mu schronienie w sercu ludzi, którzy Go odrzucają. Ci sprawiedliwi i święci znieśli próbę nocy wiary, która ich dogłębnie ogołociła. Są obcy na tej ziemi, ich serce przebywa na wygnaniu, oczyszczane w tyglu nadziei. Iluż chrześcijan jest zdanych wyłącznie na siły swego poranionego serca, w świecie, który rozwija się coraz bardziej poza ich Kościołem! Są jak lud Izraela na wygnaniu w Babilonie, w 587 roku przed Chrystusem, rozproszony w chaldejskim imperium, wezwany, by na nowo odkryć Przymierze wpisane w jego serce. Ci sprawiedliwi stali się także osamotnionymi pasterzami, „z sercem rozdartym miłością”.
Ich główną troską jest to, by wciąż pomagać temu bezbronnemu Bogu, pocieszać tego odrzuconego Boga, znajdywać Mu nowe miejsca schronienia — jedyne, w jakich zgadza się zamieszkać: niezliczone ludzkie serca. Ci bowiem, którzy trwają na kolanach (a przecież uparcie są w drodze) w głębi swego ogołoconego jestestwa, w jedności z Bogiem, czują wyraźnie, że Bóg cierpi, z powodu odrzucenia przez tak wiele swoich dzieci, niestałych, zbuntowanych, złodziei i bratobójców. Wiedzą, że choćby ich miłość do Boga była najżarliwsza, to nie wystarczy, aby zaspokoić Boży głód miłości, głód nieustannie podsycany przez skąpstwo serc grzeszników. Chcą też dzielić tę fantastyczną radość miłowania mimo wszystko.
(...)