Fragmenty książki "ABC chrześcijaństwa"
Copyright © Wydawnictwo WAM 2004
Zacznijmy od centrum, aby móc później wyprowadzić wnioski dotyczące naszej praktyki duszpasterskiej. Wtedy będziemy mieć zdrowy, zwarty punkt widzenia i odniesienia, na podstawie którego można by osądzić nasze prace.
Chodzi o to, aby umieć wybierać spośród tego, co życie mi oferuje, spośród różnego rodzaju możliwości, przede wszystkim to, co odpowiada mojej misji w Kościele.
Tym centralnym punktem jest pozytywny kerygmat. Popatrzmy teraz na inną funkcję Chrystusowego krzyża. Rozważmy to, co widzimy w Ewangelii św. Jana, że krzyż jest największym dowodem miłości Pana Boga. Przed grzechem, przed upadkiem człowiek mógł poznać pewne aspekty miłości Boga, ale nie był w stanie zrozumieć Jego najbardziej przepastnej cechy, jaką jest miłość do grzesznika. To stało się możliwe dopiero wtedy, kiedy pojawił się grzech.
Całe Pismo Święte jest z jednej strony ukazywaniem jak grzech coraz bardziej rozkłada, coraz bardziej niszczy kulturę ludzką i całe narody, jak drąży również wewnętrzną tkankę Izraela. Pokazuje, jak niewystarczająca jest ta prowizoryczna historia zbawienia, którą Bóg prowadził w Starym Testamencie, aby przygotować grunt na przyjście Jezusa Chrystusa.
Drugi nurt Pisma Świętego pokazuje, jak powoli objawia się miłość Boga. Dzieje się to od razu w Protoewangelii, w opowiadaniu etiologicznym, które opisuje pierwszy upadek człowieka. (Opowiadanie etiologiczne jest to opowiadanie, które pragnie wydarzeniem z zamierzchłej, niesprawdzalnej przeszłości wytłumaczyć jakiś obecny, rzeczywisty stan rzeczy, jakiś zwyczaj itp.)
Otóż cały opis raju ma charakter wybitnie etiologiczny, dlatego że pragnie wyjaśnić pewne stałe i najbardziej fundamentalne dane ludzkiej egzystencji, np. dlaczego człowiek się żeni. Odpowiedź: bo na początku Pan Bóg ustanowił małżeństwo. Dlaczego człowiek tak jest związany z ziemią, jak to widzimy w doświadczeniu? Dlatego, że Pan Bóg wyprowadził go z ziemi. Tutaj jest jeszcze w języku hebrajskim świetna gra słów: nazwa i imię człowieka jako takiego brzmi „Adam" i słowo „adam" oznacza również ziemię. Jest to ten sam źródłosłów; czyli hebrajski wyraz na określenie człowieka znaczy „glebianin", „ziemianin". I tu od razu widać jego wewnętrzny, istotny związek z ziemią. Człowiek jest z ziemi wyjęty i dla niej stworzony. Jego więź z ziemią należy również do konstytucji natury ludzkiej.
Słowem, opowiadanie to wyjaśnia, dlaczego jest tak a tak. Bo na początku było to a to... Etiologia dzieli się na historyczną i niehistoryczną. Historyczna to ta, która jako przyczynę podaje pewne prawdziwe wydarzenia z przeszłości. Niehistoryczna natomiast to ta, która wymyśla jakieś opowiadanie, żeby coś dzisiejszego wyjaśnić.
Również etiologią jest całe to opowiadanie, ukazujące skąd wzięło się zło, dlaczego panuje ono w świecie. Bo na początku stało się to a to... (W tym przypadku mamy do czynienia z etiologią historyczną, która wyczuła dobrze, co się stało na początku ludzkości.)
Dramat człowieka zrodził się z tego, że pierwszą wolną odpowiedzią na misję, którą Bóg pragnął mu powierzyć, był grzech. Człowiek zbuntował się przeciw tej misji. Postawił siebie na miejscu Boga, zamiast uznać siebie za stworzenie. Na szczęście Pan Bóg na ów grzech odpowiedział już w Protoewangelii, że ludzkości w tym stanie nie pozostawi.
W tym opowiadaniu etiologicznym są rzeczy ważne i mniej ważne, np. dlaczego wąż nie ma nóg, tylko pełza. Ponieważ był tym, który skusił pierwszego człowieka i teraz ponosi konsekwencje swego czynu. Wśród tych naiwnych, dziecięcych części etiologii, które dla nas dziś są mniej ważne, nagle pojawia się „ziarno", które przedstawia fakt ogromnej wagi teologicznej. Oto teraz Bóg ustanawia period historii, w którym będzie panowało ustawiczne zmaganie się między plemieniem Ewy - rodzajem ludzkim - a tym światem, który reprezentuje wąż. Ale ostatecznie w owej walce zwycięży rodzaj ludzki. W tym jest obietnica Boga względem człowieka: Ja ciebie nie opuszczę. Ja się tej walce przypatruję. Ja tobie w niej gwarantuję ostateczne zwycięstwo.
Dlatego dalsze rozdziały Pisma Świętego pokazują, jak Bóg powoli to realizuje. Kain i Abel - brat zabija brata. Ale zabójstwo to należy zobaczyć na tle prawa, które istniało w Starym Testamencie - prawa tzw. legalnego ścigania zabójcy przez krewnych zabitego. Nie tylko było to dopuszczalne, lecz wręcz podniesione do rangi obowiązku. Można tak powiedzieć w skrócie: zabójca nie ma prawa żyć. Tymczasem Bóg daje Kainowi jakiś znak na czole, który sprawia, że Kaina tykać nie wolno, że to prawo go nie dotyczy. Bóg go ułaskawia: ty możesz żyć.
Później przychodzi historia Lameka, w której widać, jak prawo zemsty doszło już do swojego ostatecznego paroksyzmu. Kain się pomścił siedem razy za swoją obelgę, a Lamek siedemdziesiąt siedem razy, już do najwyższej przesady.
Zauważmy, że prawa Starego Testamentu, które w naszym poczuciu są barbarzyńskie, na tle barbarzyństwa, które panowało wśród ludzkości, były ogromnym krokiem naprzód. Np. prawo zemsty (prawo talionu): „oko za oko, ząb za ząb" wyparło prawo, w imię którego za jedno oko niszczono siedem albo siedemdziesiąt siedem oczu. W Biblii Pan Bóg mówi: jedno oko wystarczy. Jest to powolne wprowadzanie ludzkości do ideału ewangelicznego. Nas to dzisiaj może gorszy, ale wtedy, na tamte czasy był, to ogromny postęp.
Dalej historia potopu przedstawia kompletne zniszczenie ludzkości do cna zdeprawowanej przez grzech. Przychodzi potop jako zapowiedź sądu eschatologicznego. Jest to typ sądu, który pokazuje, jak w wodach potopu Bóg ratuje jednego człowieka, by z niego wyprowadzić nową ludzkość.
Jest to pierwsza konkretyzacja obietnicy z raju, która mówi, że Bóg będzie zawsze ocalał w całej historii ludzkości małą resztę, by z niej stwarzać dalszą ludzkość. Ta zasada reszty będzie się przewijała przez cały Stary Testament.
Wieża Babel i pomieszanie języków. Uwaga! Pomieszanie języków to nie jest kara za grzech, ale dobrodziejstwo Boże, żeby grzech nie urósł do rozmiarów demonicznych. Dlatego Bóg mówi: wszyscy mają jedną mowę [...] A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić (Rdz 11, 6). To jest obawa, że człowiek przekroczy granice swojej natury i jego zło przybierze rzeczywiście demoniczny wymiar. Tutaj Pan Bóg dla dobrodziejstwa ludzi miesza im języki (mowę).
Żeby ludzkość wróciła do błogosławieństwa, którym się kiedyś człowiek cieszył w raju, Bóg podejmuje historię Abrahama (Rdz 12, 1-3). Jest to fragment redakcyjny włożony przez redaktora w usta Pana Boga, by wytłumaczyć sens historii, która zaczyna się w 12 rozdziale: Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy będą złorzeczyli, i Ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi».
Jak wiemy, cała ta historia została opowiedziana z myślą o wszystkich narodach, by błogosławieństwo, które ludzkość utraciła, powróciło do wszystkich.
Następnie Izrael został wyprowadzony z niewoli egipskiej. I przy tej okazji Pismo Święte podaje pierwszą definicję Pana Boga, która jest dla Starego Testamentu tym, czym dla nas jest stwierdzenie św. Jana Bóg jest miłością. W Księdze Wyjścia czytamy: Przeszedł Pan przed jego [Mojżesza] oczyma i wołał: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłościwy, litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność, zachowujący swą łaskę w tysiączne pokolenia, przebaczający niegodziwość, niewierność, grzech, lecz nie pozostawiający go bez ukarania, ale zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia» (Wj 34, 6-7).
Definicja ta pragnie ukazać prawdę, że w Bogu jest serce, które jest bardziej skłonne do przebaczania niż do karania. Powiedzmy, jest w Bogu jakiś hamulec, który mówi Mu, że skutki grzechu, tę truciznę, którą człowiek pije, w jakiś sposób trzeba zatrzymać i to możliwie szybko. Natomiast w świadczeniu ludziom - i to grzesznym ludziom - dobroci, miłosierdzia i przebaczenia Bóg nie ma granic. Zauważmy tu powolne odsłanianie rysu Bożej miłości, która jest miłością do grzesznika.
W historii Sędziów występuje taki charakterystyczny cykl: Naród Wybrany grzeszy i odstępuje od Boga. Jako skutek spada na niego trucizna zawarta w grzechu. Gdy jest z nią skonfrontowany, gdy musi ją pić, zwraca się do Boga i woła o miłosierdzie, o przebaczenie. Pan Bóg za każdym razem (tych cykli jest wiele) przychodzi, wzbudza jakiegoś zbawiciela-sędziego i wybawia swój naród. Bóg niestrudzenie czyni nowy początek.
Następuje wielkie wydarzenie, wielki kataklizm - niewola babilońska. Teraz nawet w Piśmie Świętym pojawiają się pytania: Czy to koniec? Czy to znaczy, że historia zbawienia cofnęła się do punktu zerowego? Czy została anulowana? Czy Bóg się nami znużył i odszedł? Tak by się mogło wydawać na podstawie logiki Przymierza, na której jest zbudowana Księga Powtórzonego Prawa.
Istnieje Przymierze, układ. Jesteśmy partnerami, mówi Bóg. Ja jestem twoim Bogiem, ty jesteś moim ludem. Ja ci będę świadczył wszystkie dobrodziejstwa (będziesz na tej ziemi wielki), a ty będziesz zachowywał Moje przykazania. Jeżeli tego warunku nie spełnisz, również Ja wycofam się z Moich obietnic. Utracisz swoją ziemię i wrócisz do Egiptu.
I tak się kończy Powtórzone Prawo. To pierwsze jego wydanie. W rozdziale 28 to ostatnie przekleństwo jest właśnie takie: „Wrócisz do Egiptu". Historia zbawienia znalazła się w punkcie zerowym. W czasie niewoli, gdy się to rzeczywiście stało, Izrael zapytuje: „Czy to koniec?". Przychodzą nowi prorocy: Deutero-Izajasz, Ezechiel, którzy mówią: Z tej śmierci, która jest czymś zasłużonym dla Izraela, mimo że Izrael nie ma żadnego tytułu do domagania się jakiegoś nowego początku, Bóg postanowił uczynić nowy początek.
Nie dla jakichś twoich zasług, nie dlatego, żeś o to Boga prosił, tylko dlatego, że Bóg obiecał Abrahamowi prowadzić tę historię zbawienia na wieki. Dlatego w czasie wyjścia i później u Nehemiasza pojawia się ta sama definicja Pana Boga wyjęta z Księgi Wyjścia, na której jest zbudowany dalszy ciąg historii zbawienia.
Szczytem objawień, w których Bóg objawia siebie, jest ukazanie miłości Jezusa Chrystusa do nas. Wszystko to, co się objawiło w Jezusie, a szczególnie - w punkcie kulminacyjnym na krzyżu.
To jest drugi aspekt krzyża: krzyż jako objawienie się Bożej miłości. Dokąd ona doszła? Jak daleko sięga? Z jednej strony jest to wyświechtany komunał, że Pan Bóg kocha grzesznika, z drugiej zaś strony w tym stwierdzeniu jest zawarta „bomba atomowa", rewolucja. Jest w nim kompletne przewrócenie tego, co sądzimy na temat miłości, jak miłość praktykujemy. Nie ma wszakże na świecie miłości do grzesznika, miłości do wroga. Grzesznik to z definicji wróg Boga. Zerwał z Bogiem. Pokazał mu plecy. Zabił w sobie życie Boże. Bóg, który w nim mieszkał, który był wewnętrznym motorem postępowania moralnego człowieka, został wygnany przez grzech. Jest to zniszczenie świątyni Bożej. Św. Paweł mówi o tym, że ten, który znieważa świątynię Boga, czyni coś najgorszego, co się może człowiekowi przytrafić.
U Żydów świątynia była czymś tak świętym, że za jej znieważenie groziła kara śmierci. Tymczasem w przypadku świątyni znieważonej w człowieku nie ma kary śmierci, tylko jest ułaskawienie. Pan Bóg wraca do grzesznika, ściga go swoją miłością. Bóg go kocha i akceptuje. I to się nie zgadza z tym, co my na świecie przeżywamy.
Zanalizujmy postępowanie ludzi. Kiedy jestem skonfrontowany z moim wrogiem, z tym, który obraził mnie czy coś święcie mojego, który mi ciągle udowadnia, że jestem głupi, że jestem nikim, który mnie stale przekreśla - nie mam do niego miłości bezgranicznej. Takiemu typkowi nie wydam się na ukrzyżowanie. Absolutnie nie. Przed takim uciekam, albo bronię się murem nienawiści. Bronię się murem jakiejś odległości, jakiegoś dystansu do niego. Bronię się murem zemsty.
Mówią, że grzesznika należy odpowiednio ukarać i wyłączyć ze społeczeństwa. Na tym rozumowaniu jest zbudowane całe nasze życie społeczne. Na tej zasadzie funkcjonują więzienia itp. Jest to dla nas czymś zupełnie normalnym. Powinny być więzienia, gdyż inaczej życie społeczne nie będzie funkcjonowało.
Wyobrażamy sobie, że w życiu między człowiekiem a Bogiem jest tak samo. A tymczasem Bóg mówi, że w tej sytuacji ma On dla nas Dobrą Nowinę. Dobra Nowina jest taka: Bóg jest światłością (1 J 1, 5).
Co to znaczy, że Bóg jest światłością? Mówi o tym 1 List św. Jana. Jest on skonstruowany na kunsztownej i trudnej do odkrycia dialektyce. Jest to zbudowanie zdań o Panu Bogu na kształt spirali. Cała Biblia powtarza te same rzeczy na coraz wyższej płaszczyźnie. W prologu zaczyna właśnie od tego, aby w swoim 1 Liście napisać, co to znaczy być światłem. Być światłem, to znaczy miłować brata (zob. 1 J 2, 10).
Można to tak powiedzieć: „Mamy wam do przekazania dobrą wiadomość, że Bóg jest światłem. To znaczy, że Bóg kocha to, co tej miłości nie jest warte, co jest ostatnie, co zasłużyło na odrzucenie, na co splunąć nie warto". Odpowiedzią Boga na to wszystko jest miłość. I to podkreśla objawienie całego Nowego Testamentu, że w Jezusie Chrystusie objawiła się miłość Boga szukająca grzesznika. Miłość, która jest czymś gorszącym.
Jak gorszącym, pragnie to zilustrować tzw. przypowieść o „Synu Marnotrawnym". Nie tytułuję jej jednak przypowieścią o Synu Marnotrawnym, tylko przypowieścią o dwóch braciach. Dlatego, że główną postacią w tej przypowieści jest starszy brat. Młodszy służy tylko za tło. Jezus pragnie za pomocą tej przypowieści rozprawić się z sądem, że miłość Boga do grzesznika jest za mocna, przesadzona. Ludzie sprawiedliwi bowiem, których reprezentuje starszy brat, którzy są stale w Kościele - zawsze są w Ludzie Bożym tacy, którym sumienie nie wyrzuca żadnych grzechów ciężkich - gorszą się tym, jak tak można postępować z grzesznikiem. Przecież to go rozwydrzy, to jest niepedagogiczne, to innych zachęci do grzechu. Takie jest tło tego rozumowania.
Dlatego ta przypowieść jest zaadresowana (jest to wyraźnie powiedziane w Łk 15, 13) do faryzeuszy, którzy się gorszyli, że Jezus je i biesiaduje z celnikami, grzesznikami i prostytutkami. Z tymi prostytutkami, na które wszyscy plują, które są synonimem najbardziej pogardzanego grzechu. No a celnik w tych czasach to był człowiek chciwy, kolaborant, zdrajca własnej ojczyzny i zdrajca własnych świętych ideałów. Dla tych największych grzeszników Jezus przynosi Dobrą Nowinę. I bierze pod uwagę te właśnie grzechy, które były w największej pogardzie. Przestaje z takimi ludźmi, żeby pokazać, iż Pan Bóg nie odpędzi ich ze swojego Królestwa, tylko ich zaprasza do wspólnoty stołu.
To oznaczają wszystkie uczty Jezusa z grzesznikami, tak bardzo gorszące faryzeuszy. Ich właśnie Chrystus przedstawia jako starszego brata. W tej wspaniałej przypowieści występuje typ grzesznika, który wziął majątek, wyszedł z domu i stracił go z nierządnicami (najgorszy grzech według faryzeuszów). Ogołocony ze wszystkiego, wraca do domu, gdzie na jego powrót czeka ojciec, który mu nie powiedział: „Ty mi tak, to ja ci tak. Koniec, mój dom dla ciebie jest zamknięty". Tak to sobie wyobrażał starszy brat: „Teraz, gdy on wrócił, ojciec może dać mu jeszcze jakąś możliwość. Jeżeli go chce jeszcze przyjąć, to niech będzie ostatnim parobkiem. Niech przebywa z końmi w stajni, niech im tam podaje siano. Ale z powrotem do domu go wpuszczać? Na równi ze mną? Przyodzianego w szatę? Do tego tańce, muzyka, wspaniała uczta? Czyś ty zwariował? Kto tak postępuje?". Takie jest rozumowanie starszego brata.
Przypowieść ta zawiera jeszcze wiele innych niuansów. Jej tłem jest również sytuacja starszego brata, który siedzi w domu ojca z poczucia obowiązku, który nie wie, że wszystko jest jego. Nie wie, że on w domu ojca jest wolny - jest wolny od niewoli, jaką daje grzech. On nigdy tego nie odkrył. Co więcej, starszy brat ma poczucie, że grzech jest przyjemnością, tylko - niestety - zakazaną. Ten gałgan przekroczył zakaz, obraził ojca. Teraz już nie ma prawa do ojcowskiej miłości, skoro go obraził. Dlatego ojciec daje mu katechezę, że grzech nie jest tym, za co go uważa - rzeczą przyjemną, wyżyciem się. Grzech jest śmiercią. Młodszy brat w grzechu był martwy, był chodzącym trupem. Jemu nie było dobrze. On się dosyć nacierpiał.
Ojciec wie o tym cierpieniu i dlatego przyjmuje syna do swojego domu. Ojciec wie, że grzech nie jest przyjemnością, ale tragedią dla egzystencji człowieka, że grzech go niszczy. Bóg tej tragedii nie chce i nie chce tego zniszczenia. On pragnie człowieka odbudować. Dlatego tę miłość objawił w rozmaitych swoich słowach. Jezus mówił: „Ja nie przyszedłem do zdrowych [czyli tych, którzy się uważają za zdrowych, sprawiedliwych, i nimi rzeczywiście są], tylko przyszedłem do hołoty, do grzeszników, którzy potrzebują lekarza" (por. Mt 9, 12). I szczyt tego objawienia jest na krzyżu.
Z tajemnicy krzyża rodzą się wymagania dla chrześcijan, skodyfikowane w Kazaniu na Górze: Wy kochajcie w ten sposób, bo jest to miłość taka, jaką kocha Pan Bóg. Inne miłości są ziemskie, dla was możliwe i łatwo dostępne. Jeżeli kochasz swojego przyjaciela, to co wielkiego czynisz? To czynią wszyscy. Jeżeli pożyczasz temu, który tobie pożyczył, czyż to jest coś wielkiego? Tak przecież jest w świecie. Ktoś do mnie przychodzi, to mu pożyczę, bo może za miesiąc ja też będę się musiał po coś zwrócić. I wtedy mam drzwi otwarte, bo wiem, że on mi nie odmówi, skoro ja mu dziś nie odmówiłem. To jest coś normalnego. To jest miłość w wymiarze ludzkim.
Jezus mówi: „Czyńcie coś nadto. Coś, czego cały świat nie czyni. Kochajcie waszych nieprzyjaciół, bo tak kocha Pan Bóg". I to pokazał na krzyżu. To jest miłość, która ma wymiar krzyża. Ta miłość - jak miłość Jezusa - daje się prowadzić na krzyż przez grzechy innych. I tam, na krzyżu, daje się zmiażdżyć, umiera. I to jest zwycięstwem chrześcijanina nad grzechem.
To jest dopiero pełna miłość. Jezus jeszcze tę miłość uzewnętrznia w modlitwie, którą zanosi na krzyżu. Gdy stoi w obliczu swoich wrogów, którzy Go ukrzyżują, nie ciska na nich gromów. Mówi: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). Widzimy tu usprawiedliwienie grzesznika wobec Boga.
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden moment, który nam ukazuje, do czego posuwa się miłość Jezusa, do jakiego stopnia Bóg kocha grzesznika. Oto Jezus godzi się umrzeć zniesławiony, w szacie grzesznika. Dlatego śmierć Jezusa trzeba rozważać na tle tego, co Stary Testament mówi na temat nieszczęść, jakie walą się na człowieka.
Cały Stary Testament żył w przekonaniu, że dowodem błogosławieństwa, akceptacji ze strony Boga są rozmaite dobra-błogosławieństwa. Dobrze ci się powodzi, masz zdrowe dzieci, dobrą żonę, długo żyjesz, choroby się ciebie nie imają, w interesach wszystko się układa, to znaczy, że Bóg cię kocha, akceptuje. Natomiast jeśli chorujesz, masz krótkie życie, spotyka cię gwałtowna śmierć, jest to dowód, że Pan Bóg ciebie nie akceptuje, że twoje postępowanie nie jest dobre.
Takie postawienie sprawy było czymś normalnym aż do II w. przed Chr., gdy jeszcze nie było objawione, że jest dalszy ciąg życia po śmierci: inny dla dobrych, a inny dla złych. Do II w. wierzono, że dobrzy i źli idą do ponurego Szeolu. Dlatego według tej mentalności całe wynagrodzenie za dobre uczynki musi być wypłacone na ziemi. Tą właśnie wypłatą było błogosławieństwo Boże w dobrach materialnych, w powodzeniu, w zdrowiu itd.
Na tym tle śmierć Jezusa przedstawiała się jako dezaprobata Pana Boga. Był to moment, w którym ludzie z napięciem czekali, czy się spełni to wołanie, które szło spod krzyża: „Hej, Ty, jeżeli jesteś Synem Bożym, to zejdź z krzyża, a uwierzymy Tobie" (zob. Mt 27, 40). To nie były drwiny, to było wołanie człowieka, który był zaszokowany tym, co się dzieje. „Przecież jesteś tym, który dobrze czynił tylu chorym, tylu cierpiącym. A jednak nasza władza, nasi sędziowie, nasi kapłani skazali Ciebie na śmierć. Kto ma rację? Czy Ty, czy oni?"
I teraz kryterium dla ludzi jeszcze przyzwyczajonych do tej mentalności miała być Boża interwencja. Sądzili, że choćby w ostatniej chwili Pan Bóg powinien Go zdjąć z krzyża, aby pokazać, że to Jezus miał rację, a nie faryzeusze, że wyrok jest pomyłką. Tymczasem nic się nie dzieje. Jezus umiera na krzyżu. To musiało być szokiem dla wielu, którzy patrzyli na Jego śmierć. A dla faryzeuszy - momentem uspokojenia ich sumień. Pan Bóg nie zainterweniował, ale pozwolił Mu umrzeć. To znaczy, że oni mieli rację. To znaczy, że sąd był sprawiedliwy.
Jezus umiera w opinii bluźniercy, który naciągnął lud, który oszukiwał. Aż do tego stopnia posunęła się Jego miłość. Wziął na siebie nasz grzech. Wziął na siebie posądzenie, że jest naprawdę oszustem. I przez pewien czas swoje imię okrył niesławą. Dopiero zmartwychwstanie odwróciło bieg rzeczy.
I to właśnie mówi do ludzi św. Piotr w innym kerygmacie: Bóg naszych ojców, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba wsławił Sługę swego, Jezusa, wy jednak wydaliście Go i zaparliście się Go przed Piłatem, gdy postanowił Go uwolnić. Zaparliście się Świętego i Sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami (Dz 3, 13-15).
Tutaj Jezus został skonfrontowany z Barabaszem. Tutaj są skonfrontowane dwa typy miłości.
Jedna miłość, to miłość Barabasza. On nie był byle jakim zabójcą. Barabasz był jakby partyzantem. Był nawet otoczony honorami, jak u nas partyzant z czasów II wojny światowej. Walczył o wyzwolenie swojego narodu. Ale z bronią w ręku, przemocą i gwałtem. Barabasz należał do stronnictwa Sykariuszy. Taka jest dzisiaj powszechna opinia egzegetów, że to nie był pospolity zabójca, który w zamieszkach dokonał mordu na jakiejś prorzymskiej osobistości czy rzymskim żołnierzu i czekał na skazanie. Mamy tu z jednej strony uosobienie miłości ludzkiej (tej do pewnych granic), która mówi, że odpowiem gwałtem na gwałt. Nie pozwolę niszczyć tego, co mi się należy. A z drugiej strony - Jezusa Chrystusa, który posunął się do tego, że umierał w niesławie oszusta. On swej decyzji nie zmienił tą możliwością, że Bóg przyjdzie i zdejmie go z krzyża. Miłość Jezusa nie odpowiada gwałtem na gwałt, jest miłością taką, jaką nam nakazał w Kazaniu na Górze; jest miłością, która przekreśla swoje święte prawa, która pozwala się ukrzyżować. Skonfrontowana z wrogiem, z nieprzyjacielem ma jedną odpowiedź - dać się zabić.
Teraz ludzie są powołani do rozstrzygnięcia, do wyboru. Kto ma rację? Czyja postawa jest rozumniejsza - Jezusa czy Barabasza? I ludzie wybierają Barabasza.
Ta sytuacja wiele razy powtarza się w naszym życiu, kiedy jesteśmy postawieni w konieczności wyboru. Mamy konkretny problem. I teraz ujawnia się, czy wierzymy, że Jezus i Jego miłość ten problem rozwiąże.
Nie! Bo jeżeli oprę się na tym, co mówi Jezus w Kazaniu na Górze, zginę. Ta miłość nie rozwiązuje żadnych problemów, konfliktów społecznych. Ta miłość jest słabością.
Natomiast to, co reprezentuje Barabasz (stosowanie w walce o słuszne prawa gwałtu, przemocy), owszem, to rozwiązuje problemy. I ustawicznie wybieramy metodę Barabasza.
Uwidacznia się tym samym to, co mówi ta lektura: Wydaliście Świętego i Sprawiedliwego Piłatowi na śmierć, a uprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Uważacie, że prawo do życia ma miłość ludzi reprezentowana przez Barabasza. To należy jeszcze dodać do negatywnego kerygmatu.
Teraz przychodzi pozytywny - właśnie tego Jezusa wskrzesił Bóg. To znaczy, że zmartwychwstaniem Pan Bóg zaaprobował ten sposób miłości. Temu typowi miłości Bóg zagwarantował prawo obywatelstwa w Nowym Królestwie; w Królestwie, które Jezus przyszedł otworzyć śmiercią i zmartwychwstaniem. To jest jedyna wartość, której Pan Bóg zagwarantował nieśmiertelność, przetrwanie. Natomiast wszystko to, co jest skażone naszą miłością, miłością Barabasza, jego logiką, jest plewą, która pójdzie w ogień, która nie ma zapewnionego życia wiecznego. Natomiast to, co będzie żyło, co naprawdę jest budulcem cywilizacji, co buduje człowieka, co naprawdę może rozwiązać konflikty społeczne, to jest paradoksalnie pójście na śmierć Jezusa Chrystusa, danie się ukrzyżować, oddanie swojego życia.
Jeżeli nie zaakceptujemy postawy Jezusa, całe nasze życie pójdzie w fałszywym kierunku. Nie będzie to budowanie Królestwa Bożego w duchu Jezusa, tylko budowanie ludzkiej sprawiedliwości według zasad Platona czy Arystotelesa. Musimy to sobie jasno określić i mocno uwypuklić, gdyż jest to „nerw" najbardziej istotny dla chrześcijaństwa.
opr. mg/aw