O osobistym doświadczeniu autora w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym
Mnie osobiście Odnowa przyniosła wielkie ożywienie. Dzięki niej, mimo moich dziewięćdziesięciu jeden lat i fizycznych dolegliwości, czuję się wewnętrznie młody. To jest największy dar, jaki otrzymałem. Duch Święty jest Życiem, to On ożywia
charyzmatyczna
nowość
Wszystko zaczęło się w 1975 r. Miałem wtedy sześćdziesiąt trzy lata, przebywałem w klasztorze we Wrocławiu. Kiedyś przyjechał do nas lider francuskiej Odnowy, Albert de Mouleon. Zapytał, czy chcę wziąć udział w spotkaniu modlitewnym. To była dla mnie zupełna nowość. Wiedziałem, czym jest Msza św., nieszpory, ale spotkanie modlitewne? Mimo to zgodziłem się. Zaprowadzono nas, tzn. mnie i siostrę urszulankę, z którą mieliśmy tłumaczyć spotkanie, do pięknej barokowej salki katechetycznej. Prócz ojca i francuskiej animatorki było tam około trzydziestu osób. Po pewnym czasie tłumaczenie znudziło mnie, poprosiłem więc siostrę, aby mnie zastąpiła. Siadłem obok i czekałem, aż spotkanie się skończy. Przybrałem postawę obojętnie nieżyczliwą, "na nie i do tyłu".
Nagle poczułem, że spada na mnie spokój. Ale nie taki zwyczajny, tylko majestatyczny. Myślę sobie: co to może być? Czy ten spokój działa na wszystkich, czy inni też go doświadczają? Zacząłem rozglądać się po sali, ale o. Mollat skarcił mnie, że się wiercę i przeszkadzam. Usiadłem więc i zanurzyłem się w ten spokój. Miałem coraz głębszą świadomość, że ów niezwykły spokój przyniósł Ktoś, że jest to spokój Obecności. W pewnym momencie poczułem, że z okolic mojego serca tryska strumień wody. Myślę sobie: ze mną koniec. Muszę iść do psychiatry, wziąć jakieś tabletki, może mi przejdzie. Przez moment wpadłem w panikę. Wtedy przypomniałem sobie słowa Pisma świętego: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza (J 7, 38). Jestem zdrowy...
Od tego momentu nastąpił całkowity zwrot w moim nastawieniu do Odnowy. We Wrocławiu zorganizowałem pierwsze spotkanie modlitewne. Trochę na siłę. Przyszło kilkunastu studentów. Wziąłem Biblię, świecę i zacząłem się zastanawiać, co robić dalej. Brakowało animatorów, scholi, gitary. Nie było niczego. Nagle patrzę, a wszyscy mają w oczach łzy. Otrzymali, niezwykle ceniony w pierwotnym Kościele, dar żalu. Coś nadzwyczajnego! Tak zaczęły się spotkania, na początku bardzo nieformalne.
byłem fanatykiem
Po pewnym czasie zostałem przeniesiony do Krakowa. Byłem wtedy fanatykiem. Uważałem, że jeśli ktoś nie jest charyzmatykiem, to nie jest prawdziwym chrześcijaninem, bo prawdziwa wiara jest tylko w Odnowie. Wszystko inne było formalne, wątpliwe. W Krakowie spotkania ruszyły pełną parą. Na początku w kapitularzu modliło się sto osób. Potem, gdy pojawili się świeccy animatorzy, przychodziło jeszcze więcej ludzi. W szczytowym okresie na spotkania modlitewne przychodziło kilka tysięcy osób. Masy ludzi, którzy modlili się w Duchu Świętym. A modlili się całymi godzinami.
W kapitularzu odbywały się wystawienia Najświętszego Sakramentu. Przeważnie siedziałem z tyłu. Pamiętam, jak przede mną modliła się pewna dziewczyna. Po godzinie klęczenia usiadła na piętach i tak minęła kolejna godzina. Jeden ze studentów powiedział mi kiedyś: "W czasie modlitwy czas znika. Mija godzina, a jakby jej nie było". To była kontemplacja, kontemplacja wlana.
Po jakimś czasie w Bielsku-Białej powstała filia krakowskiej wspólnoty. Założyło ją dwóch lekarzy. Na jednym ze spotkań odprawiałem tam Mszę świętą. Postawiłem kielich na ołtarzu i słyszę, jak w jednym kącie kościoła podnosi się powoli śpiew. Przepiękny śpiew w językach. Przebiega przez kościół, gaśnie, a potem wraca i znów gaśnie. Po nim następuje absolutna cisza, kontemplacja. Cisza od Ducha Świętego, cisza Obecności. To kontemplacja wlana, typowa dla pierwszego okresu Odnowy, ale jak się później okazało, przejściowa.
każdy ma dar uzdrawiania
Odnowę cechował niezwykły głód Słowa Bożego i czystość relacji między młodymi ludźmi. Z tego okresu pochodzą bardzo dobre małżeństwa. Ci młodzi ludzie sami uważali, że nie ma współżycia przed ślubem. Nie dlatego, że ktoś im zakazał - to było natchnienie Ducha Świętego. Intuicyjnie wyczuwali wartość czystości przedślubnej. Oni naprawdę myśleli poważnie o swoim związku i przyszłości, a nie o tym, jakby tu szybko pójść ze sobą do łóżka. Z tych par rodziły się później świetne małżeństwa; nie kombinowane naukowo, nie dzięki wiedzy książkowej, ale spontanicznie.
Oczywiście, pojawiały się też inne owoce. Było jedno spotkanie modlitewne, na którym, jak uważano, rodziły się charyzmaty: modlitwa w językach, dar poznania Słowa, dar proroctwa, uzdrawianie itd.
Według mnie, daru uzdrawiania nie można mylić z darem czynienia cudów. Jest to dar naturalny. Można go wypracować medytacją, ćwiczeniami, ale wtedy on został nam wlany. Mam wielu znajomych, którzy go posiadają. Szczególnie zaś na ten dar wyczulone są matki. Myślę, że wszystkie go posiadają, chociaż nie wszystkie potrafią sobie to uświadomić. Popatrzmy na małe dzieci: gdy się skaleczą lub zranią, najpierw biegną do mamy, aby pocałowała, podmuchała. To jest instynkt. One wiedzą, że mama im pomoże. To nie jest żadna magia.
Możliwe jest jednak leczenie poprzez zabieranie energii innym, jak to robią niektórzy bioenergoterapeuci. Wtedy ten "dar" pochodzi od Złego. Jeśli coś jest darem naturalnym, szatan może mieć do tego dostęp, natomiast do czegoś, co jest darem łaski, dostępu nie ma.
jedność,
której dziś brakuje
Wszystkie charyzmaty były bardzo żywe, ale przygasły, i to nie tylko w Krakowie, ale na całym świecie. Dlaczego? Bo zabrakło jedności pomiędzy charyzmatykami. Obecnie grupy z jednego miasta nie mają nawet kontaktu między sobą.
Bardzo silne przeżycia osobiste w grupie zamykają na kontakt z innymi ludźmi. Jeżeli przeżyłem coś, a inni tego nie doświadczyli, i na dodatek śmieją się z tego, to rodzi się we mnie zamknięcie.
Podczas I Kongresu Odnowy w Duchu Świętym w Częstochowie wygłaszałem w czasie nocnego czuwania homilię (kongres odbywał się jeszcze w bazylice na Jasnej Górze, bo obecnie, z powodu wielości osób, został przeniesiony na wały klasztorne). Wszedłem na ambonę i poczułem, że świetnie rozumiemy się bez słów - to była całkowita jedność Kościoła. Powiedziałem tylko: "To jest to" i odpowiedziała mi burza oklasków, to była jedność głoszącego słowo i wiernych. Ten charyzmat jedności był bardzo wyraźny. Dzisiaj go brakuje.
antyintelektualizm
Polska Odnowa została mocniej wciągnięta do Kościoła, kiedy opiekę nad nią objął bp Bronisław Dembowski. Początkowo duchowni byli bardzo negatywnie nastawieni do tego ruchu, a w odpowiedzi na to charyzmatycy przyjęli postawę antyklerykalną. Gdy kler już się otworzył, znikła niechęć do duchowieństwa. Jeden z wiejskich proboszczy powiedział mi kiedyś: "Ojcze, ja w ogóle tego nie rozumiem, tych śpiewów w językach itd. Ale mam za to w parafii, bij zabij, dwustu żarliwych katolików".
Ja sam robiłem co mogłem, żeby wciągnąć młodych dominikanów w spotkania modlitewne. Niestety, bez efektów. Na modlitwę przychodziło mnóstwo ludzi, przyjeżdżały nawet autobusy ze Śląska, a duchownych było tylko dwóch: ja i Mieczysław Bednarz SI (to był swoisty ekumenizm: jezuita u dominikanów - coś niesamowitego...). Jeśli nawet przychodzili księża i głosili kazania, to nie potrafili trafić do ludzi. Mówili o Duchu Świętym spekulatywnie, kim On jest, jak działa, a my przecież mieliśmy Go, znaliśmy Go od wewnątrz...
Niestety, takie podejście nie wyszło Odnowie na dobre. Za mało było pracy intelektualnej, brakowało formacji. Jeśli był wykład o Biblii, to prawie nikt nie przychodził. Jeśli mówiono o modlitwie charyzmatycznej, sala była pełna. Antyintelektualizm był bardzo mocnym zagrożeniem. Trzeba było pokierować tym ludzkim żywiołem, skierować go na właściwe tory. Potrzeba było głoszenia teologii w sposób atrakcyjny, bo ludzie pragną przybliżenia im Boga, ale niekoniecznie w sposób naukowy i w oparciu o najlepsze nawet źródła. Do tego potrzebny jest Duch Święty! Zbyt dużo intelektu gasi entuzjazm, za dużo entuzjazmu gasi intelekt. Tym rozentuzjazmowanym żywiołem można było pokierować tylko od wewnątrz, ale nas, kapłanów, było zdecydowanie za mało.
kłopotliwy
entuzjazm
To wszystko, co działo się w Odnowie, ten cały entuzjazm i emocje, każdy odbierał inaczej. Według zasady św. Tomasza: "wszystko, co jest przyjmowane, jest przyjmowane na sposób przyjmującego". Jeśli ktoś miał problemy nerwowe czy psychiczne, to wychodziły one na zewnątrz. Silne podniecenie powodowało uboczne skutki, stąd u niektórych pojawiały się pewne problemy psychiczne. Wszyscy wokół to zauważali, ale nie zauważali przy tym modlitwy tych ludzi.
Myślę, że generalnie ludzie przychodzili na spotkania modlitewne, aby szukać Pana Boga, choć może nie wszyscy robili to świadomie. Niektórzy wiedzieli, że u dominikanów dzieje się coś atrakcyjnego, gdzie mówi się o Bogu, więc przychodzili. Byli też tacy, którzy szukali czegoś fajnego, przeżyć. Ci wszyscy ludzie wnosili ze sobą cały bagaż emocji. Czasem było tych emocji więcej a wiary mniej, czasem na odwrót. Silne wrażenie emocjonalne powinno zawsze przejść na poziom duchowy. Entuzjazm powinien być osadzony na umyśle. Uczucia powinny być silne, ale spokojne. Jednakże poprowadzenie ludzi w taki sposób jest niezwykle trudne.
Ja takiego podniecenia nigdy nie odczuwałem, było mi ono zupełnie obce. U mnie zawsze była zupełna cisza, spokój. Być może ten entuzjazm był potrzebny. Pytanie, skąd on się brał? Żeby dotrzeć do człowieka w pełni, trzeba poruszyć jego uczucia, emocje. Z Odnową Charyzmatyczną było podobnie jak z zakochaniem. Ci ludzie zakochali się w Duchu Świętym, otrzymali niezwykle silne poczucie miłości i w niektórych sytuacjach stracili kontakt z rzeczywistością. Bardzo trudno było tak nimi pokierować, żeby ich zakochanie przeszło w codzienną praktykę religijną. Po zakochaniu musi nastąpić coś, co przeniesie to uczucie w zwykłą codzienność.
głębiej
niż Odnowa
W swojej naiwności sądziłem, że Odnowa rozejdzie się na cały Kraków a potem na cały Kościół. Nic takiego się nie stało.
Ten ruch, oparty w dużej mierze na przeżyciu, nie mógł trwać długo. Dlaczego? Bo entuzjazmu nie da się długo podtrzymywać. Myślę, że Odnowa nie ma już szans gromadzić tylu ludzi, co na początku, i odgrywać takiej roli.
Dzisiaj powstało wiele ruchów, które wywodzą się z Odnowy, opierają się na charyzmatach Ducha Świętego - są to na przykład wspólnoty francuskie. One idą głębiej, są bardziej teologiczne. Emocjonalne przebudzenie przygasło, natomiast sama istota działania Ducha Świętego pozostała. Te wspólnoty są spokojniejsze i bardziej duchowe. I tutaj następuje postęp. Wszystko to jest oczywiście za cenę masowości, ale to też nie jest złe.
Osobiście wolę tysiąc normalnych wierzących ludzi, od kilku tysięcy "nawiedzonych". Wartościowszy jest konwencjonalny ruch ze stałą opieką duszpasterza, od nagłego wybuchu entuzjazmu.
Osobiście Odnowa przyniosła mi wielkie ożywienie. Dzięki niej, mimo moich dziewięćdziesięciu jeden lat i fizycznych dolegliwości, czuję się wewnętrznie młody. To jest największy dar, jaki otrzymałem. Duch Święty jest Życiem, to On ożywia.
JOACHIM BADENI OP
opr. ab/ab