O akceptacji
Kilka lat temu spotkałem mężczyznę, który uznał, że nie jest godzien, by przystąpić do sakramentu pojednania. Codziennie chodził na Mszę św., czytał Pismo Św., jednak jego poczucie winy nie pozwalało mu się wyspowiadać, a raczej przyjąć rozgrzeszenia - bo o swoich grzechach opowiadał dość chętnie. Rzadko mi się zdarza używać mocnych słów wobec osób, których nie znam zbyt dobrze, ale wtedy powiedziałem prosto z mostu: "To jest zwyczajna, obrzydliwa pycha". Wbrew pozorom, brak przebaczenia sobie jest przejawem próżności.
Zdarza się, że nawet po uzyskaniu przebaczenia w sakramencie pokuty, nadal towarzyszy nam bolesny wstyd z powodu popełnionego grzechu. Dręczy nas pytanie, jak mogliśmy do niego dopuścić. Ciągle na nowo przeżywamy tamtą sytuację.
Nie zawsze oznacza to, że nie umiemy sobie przebaczyć. To normalne, że odnajdujemy w swojej przeszłości wydarzenia, które nadal bolą, czasem nawet bardzo mocno. Jeśli jednak pamięć o wyrządzonym niegdyś złu paraliżuje nas w teraźniejszości, jest to znak, że przebaczenia w nas nie ma.
W Ewangelii spotykamy dwóch zdrajców: Judasza i Piotra. Prezentują oni dwie zupełnie różne duchowe postawy. Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną - mówił o sobie Judasz (por. Mt 27, 4). Nie potrai ł sobie wybaczyć tego, co zrobił. Powiesił się. Piotr również był świadomy swego grzechu. Później jednak trzykrotnie odpowiedział Jezusowi: Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham (por. J 21, 15-19). Ważne jest więc to, aby tu i teraz próbować nadać swojemu życiu sens, aby dostrzec w nim wartość, bez względu na to, co wydarzyło się wcześniej.
Brak przebaczenia sobie wiąże się często z przekonaniem, że opłakując własne słabości, udowadniamy Bogu swoją skruchę. W rzeczywistości wynika to jednak przede wszystkim z egocentryzmu. Oczekujemy od Boga specjalnego traktowania tylko dlatego, że okazaliśmy się zdolni do zła, o które się nie podejrzewaliśmy. Ucierpiało nasze wyobrażenie o nas samych, nasze ego. Nieważne są ani konsekwencje tego grzechu, ani drugi człowiek, ani Bóg i Jego miłosierdzie. Jestem tylko ja i moja udręka. "Jakim sposobem JA - dobry, rozsądny, opanowany - mogłem coś takiego zrobić?" "Ja" - wszechobecne, wszędobylskie i rozrastające się jak perz w ogródku.Największe kłopoty z przebaczeniem sobie mamy w sferze, której dotyczy szóste przykazanie. W dużo mniejszym stopniu dręczą nas świństwa wyrządzone innym ludziom, obmawianie ich czy niszczenie relacji między nimi. Łatwiej zapominamy o swojej zazdrości niż o nieczystości. To jeszcze jeden powód, by brak przebaczenia sobie wiązać z próżnością. Grzechy, które człowiek popełnia w sferze seksualnej, najmocniej dotykają jego ego, bo dotyczą jego największych i najintymniejszych pragnień. Dlatego właśnie wstyd jest bardziej dojmujący. Jednak warto pamiętać, co mówi św. Tomasz z Akwinu: grzechy popełniane w sferze cielesnej są lżejsze od grzechów w sferze duchowej.
Fundamentalne znaczenie w ocenie naszej przeszłości ma obraz Boga, jaki w sobie nosimy.
Jeżeli wyobrażam Go sobie jako kogoś z kijem, kogoś, kto chętnie zdzieli mnie po głowie, gdy tylko przekroczę Jego zakaz, przebaczenie sobie może być bardzo trudne. Często także myślimy o przebaczeniu z perspektywy ludzi wielokrotnie zranionych, którzy boją się po raz kolejny zaufać. Unikamy tych, którzy nas skrzywdzili, aby uniknąć kolejnych zranień. Przenosimy te doświadczenia na naszą relację z Panem Bogiem. Wydaje nam się, że jeśli zgrzeszyliśmy, On odwraca się od nas i nie chce mieć z nami nic wspólnego. Tymczasem Bóg nie ma powodu się na nas zamykać, ponieważ my Mu nie zagrażamy. On przebaczył mi mój grzech już w chwili, gdy go popełniałem. Teolog pośród poetów, Charles Peguy, w wierszu zatytułowanym "Przypowieść" porównuje Miłosierdzie Boże kolejno do wiernego psa, bezwstydnej nierządnicy i siostry szarytki. Bóg nie ma najmniejszych trudności, aby uporać się z naszym grzechem. On wie, w jakim świecie żyjemy. Gdyby nie zdawał sobie z tego sprawy, Syn Boży nie stałby się człowiekiem, a zbawienie nie dokonałoby się tak, jak się dokonało.
Przez ostatnie pół roku myślę o jednym ze zdań Drugiego Listu do Koryntian, o bardzo mocnych słowach, na granicy herezji: On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą (2Kor 5, 21). Syn Boży dla nas stał się grzechem! Wchodzi tak głęboko w rzeczywistość naszego życia, że dotyka nawet tej przestrzeni, w której człowiek jest najbardziej zagubiony i w której boi się Boga. Kocha nas równie mocno wtedy, gdy grzeszymy, i wtedy, gdy ze wszystkich sił przy Nim trwamy. My natomiast ciągle chcemy być wspaniali, zamiast pozwolić się kochać takimi, jakimi jesteśmy. Dlatego właśnie mamy problemy z przebaczeniem samym sobie.
Św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian wspomina również o pewnym mistycznym doświadczeniu, które nazywa ościeniem dla ciała i wysłannikiem szatana (por. 2Kor 12, 3-11). Będący w pełni sił męskich Apostoł, nakarmiony sukcesami, cieszący się wielkim autorytetem w Kościele, doświadcza nagle czegoś odstręczającego, czegoś, o czym nie chce nawet pisać wprost. Jest to dla niego na tyle trudne, że trzykrotnie (co oznacza: "natarczywie") prosi Pana, aby uwolnił go od tego doświadczenia. Czuje się też najprawdopodobniej niegodny bycia apostołem. Co na to Bóg? Mogłoby się wydawać, że są dwie możliwości: zostawić Pawła samemu sobie albo zabrać mu to upokarzające doświadczenie. Pan jednak zaskakuje, wybiera bowiem trzecie, niepojęte dla rozumu ludzkiego rozwiązanie i mówi: "Oścień pozostanie, a ty, mimo niego, nadal będziesz mi służył. Wystarczy Ci mojej łaski". Okazuje się zatem, że mogę być zwyczajnym, nawet beznadziejnym i nudnym człowiekiem, a Bóg i tak, jeśli zechce, będzie przeze mnie działał cuda.
Roman Brandstaetter mawiał, że "Bóg pisze prosto po krzywych liniach naszego życia". Rzecz w tym, by skupić się na tym, co On pisze, a nie na studiowaniu własnych krzywych linii. One są, takie jakie są, i sami ich nie wyprostujemy. Jeśli będziemy próbować, czeka nas wyłącznie frustracja. Nikt nie podniesie sam siebie do góry, trzymając się za sznurowadła. Jeśli ktoś nie wierzy, niech spróbuje...
Człowiek może być w stosunku do własnej przeszłości albo "apostatą - odstępcą", albo "konwertytą - nawróconym". Decyduje tu duchowa postawa człowieka.
Św. Augustyn jest typowym przykładem konwertyty - potrafił dostrzec w swojej przeszłości obecność Boga. W "Wyznaniach" opowiada o tym, jak Bóg prowadził go przez największą ciemność, jak krok po kroku odkrywał przed nim bezsensowność jego działań, wysiłków, niemądre zaangażowania. Augustyn zapragnął nawrócenia, zanim jeszcze potrafił to nazwać. Szukał Boga po omacku, a Ten go do siebie przyciągał, również przez jego błędy.
Są ludzie, którzy w taki sposób się nawracają, że potępiają swoją przeszłość z równą siłą i bezwzględnością, z jaką onegdaj grzeszyli. Przypominają bardziej apostatów niż nawróconych. Kard. J.H. Newman w jednym ze swoich kazań mówi o takich pozornych nawróceniach, które nie przynoszą chwały religii. Z jednej skrajności przechodzą w drugą, nie zmieniając swego serca, a jedynie poglądy. Taki człowiek będzie z nienawiścią odnosił się do wszytkiego, co było treścią jego poprzedniego życia. Dawny rozpustnik stanie się wrogiem wszystkiego co cielesne, były miłośnik modnych nurtów New Age znajdzie diabła w naturalnej medycynie, a niegdysiejszy buddysta potępi wszystko, także to, co w tej filozoii jest dobre i otwarte na spotkanie z chrześcijaństwem. Odwołam się znowu do św. Tomasza. Według niego zło nie jest bytem samym w sobie. Istnieje tylko dlatego, że istnieje dobro. Każde zło, bez wyjątku, jest deprawacją jakiegoś dobra. Ale to oznacza także, że u korzeni mego zła jest dobro, którego pragnąłem, choć głupio i niemądrze - autentyczne dobro, choć czasem zdeformowane nie do poznania. Zdolność dostrzegania dobra nawet w grzechu jest - moim zdaniem - niezbędna, aby przebaczyć samemu sobie. Grzech sprawia bowiem bardzo często, że przestajemy akceptować w sobie tę sferę, której dotyczyło zło. Ważne jest oddzielenie dobra naturalnego od jego złego wykorzystania. Nożem można kroić chleb i można też zabić, ale ciągle będzie to ten sam nóż. Obawa przed złym zastosowaniem nie może nas powstrzymywać od używania go.
Istnieje zatem dobra pamięć zła. Nie oznacza ona wcale zdolności do zapamiętania jak największej liczby szczegółów, ale umiejętność dostrzeżenia dobra, które było u źródeł popełnionego zła. Można też źle pamiętać rzeczy dobre. Przykładem tego jest odcinanie kuponów od sukcesów życiowych sprzed lat. Przebaczenie sobie wymaga augustynowej pamięci, wymaga powiedzenia sobie: "Nagrzeszyłem, ale w tym wszystkim szukałem Boga i to On w końcu mnie znalazł".
Ks. prof. Edward Staniek zalecał często swoim penitentom, aby dziękowali za to, jacy są: za ręce, głowę, nogi, całe ciało, za to wszystko, co jest w nich i wokół nich. To bardzo trudna, ale lecząca praktyka. Wyobrażam sobie, jak trudno jest dziękować Bogu za nadmierny obwód bioder, gdy jest się młodą dziewczyną! Gdy jednak wracamy do przeszłości, ta zdolność do dziękczynienia za to jacy jesteśmy, jest nieoceniona, ponieważ nieprzebaczenie sobie wynika z braku akceptacji siebie, tego, kim i jacy jesteśmy, oraz tego, że nie jesteśmy tacy, jacy być powinniśmy. W jednym z wierszy Josifa Brodskiego odnajdujemy wyznanie człowieka, który próbował w życiu prawie wszystkiego:
"Piłem każdy płyn z wyjątkiem suchej wody. (...) Pozwalałem strunom głosowym na wszystkie dźwięki prócz wycia. (...) Dziś mam czterdzieści lat. Co mogę powiedzieć o życiu? Rzecz to w sumie dość długa, tylko nieszczęście budzi we mnie zrozumienie, ale dopóki ust nie zatka mi gliniasta gruda, będzie się z nich dobywać tylko dziękczynienie".
Brodski nie jest poetą religijnym, ale zawarł w tym wierszu doświadczenie każdego wielkiego świętego: przeszłość zostanie uleczona, jeśli zacznę dziękować Bogu także za bylejakość swojego życia, także za moje upadki. Jeśli przychodzi do mnie osoba, która ciężko zgrzeszyła przeciw szóstemu przykazaniu, nakazuję jej dziękować Bogu za własną płciowość: "Dziękuj za to, że jesteś kobietą. Dziękuj za to, że jesteś mężczyzną. Dziękuj za to, że doświadczasz seksualnego podniecenia. Dopóki tego nie zrobisz, nie uporządkujesz tej sfery swojego życia".
Dziękczynienie uodparnia nas także na kolejne upadki. Nie znaczy to, że ich nie będzie, ale że będziemy umieli z nich wyciągać wnioski i przestaniemy się ich bać.
Mój współbrat z Irlandii, ojciec Paul Murray opowiedział mi kiedyś, że po kłótni z jednym ze swoich braci zakonnych, poszedł porozmawiać o tym ze swoim spowiednikiem. Na koniec tej rozmowy oświadczył: "Jedną rzecz wiem na pewno - już nigdy więcej tego nie zrobię!". Spowiednik odpowiedział mu wtedy ze spokojem: "Zrobisz, i to wiele razy". Taka jest prawda - człowiek popełnia wiele razy te same błędy. Przebaczenie samemu sobie wiąże się więc z nabraniem dystansu do siebie, do faktu, że jestem grzesznikiem, że jestem biedny i głupi. Czasem najlepiej po prostu odpocząć od siebie: wypić kawę, pójść na długi spacer, zobaczyć, że świat jest piękny, a ja nie jestem jego pępkiem.
Ludzi pobożnych, duchownych i świeckich, bardzo często prześladuje lęk, że zrobią coś złego. To prawda, że każda pomyłka jest bolesna i wymaga zrewidowania swojego myślenia o sobie i o świecie. Nie rodzimy się jednak niewinni. Jesteśmy naznaczeni złem, grzechem pierworodnym. Wyobrażamy sobie, że zło jest wokół nas, a my stoimy w środku, osłonięci zbroją, i czekamy tylko, aby odeprzeć atak. Tymczasem granica między dobrem a złem nie przebiega na zewnątrz, ale we mnie. Czy mi się to podoba, czy nie, jestem polem bitwy. Człowiek, który z lęku nie podejmuje działania, też się myli, tylko bardziej fundamentalnie. Polskie słowo "sterylny" pochodzi od sterilis, co oznacza "bezpłodny". Język łaciński jest tu bardzo precyzyjny. Żeby być płodnym, trzeba się ubrudzić.
Tomasz Kwiecień OP
opr. aw/aw