Tyle, ile czujesz

Na pytanie: „ile mam się modlić” nie ma jednej odpowiedzi dla wszystkich. Są różne osobowości, różne sytuacje życiowe. Zazwyczaj własne serce podpowiada nam, ile modlitwy potrzebujemy - pomocą może służyć też kierownik duchowy

 

Z ks. Piotrem Śliżewskim, autorem książki pt. „Pobudka. Jak rozpocząć dzień modlitwą”, pomysłodawcą filmu o kapłaństwie „Powołany”, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

 

Ile razy dziennie się modlić? Biblia mówi, że głównymi porami modlitwy były poranek i wieczór, kiedy w świątyni składano codzienną ofiarę. Czytamy również o trzykrotnej modlitwie, rano, w południe i wieczorem: „Wieczorem, rano i w południe narzekam i jęczę, a głosu mego On wysłucha” (Ps 55,18). Św. Paweł w końcówce Pierwszego Listu do Tesaloniczan, w krótkich - przypominających greckie maksymy etyczne - wezwaniach zachęca m.in.: „nieustannie się módlcie”.

Uważam, że nie ma ustalonych z góry ram dla modlitwy. W różnych sytuacjach życiowych potrzebujemy innej „ilości modlitwy”. Osoba będąca w kryzysie na pewno więcej, pozostali być może mniej. Modlitwa jest sprawą serca, a nie wypełnianiem obowiązku. Na pytanie: „ile?” odpowiedziałbym więc: tyle, ile czujesz, że będzie to dobre dla twojego duchowego rozwoju. Kiedy ktoś nie potrafi wyznaczyć sobie kształtu modlitewnej drogi, powinien to skonsultować z kierownikiem duchowym. Po poznaniu życiowych okoliczności mogą z jego strony paść konkretne liczby i pory dnia.

 

Myślę, że najwięcej osób ma problem z modlitwą poranną. Co z tego, iż wiem, że trzeba się modlić, co z tego, że pragnę być bliżej Boga, skoro poświęcenie czasu każdego dnia na dłuższą modlitwę wydaje mi czymś ponad moje możliwości: a to chce mi się spać, a to spieszę się do pracy, szkoły. Uklęknięcie zdaje się wtedy wysiłkiem na miarę biegu długodystansowego. Ma Ksiądz na to jakiś sposób?

Sprawa wygląda identycznie jak z każdą naszą działalnością. Dzień może pomieścić bardzo wiele: pracę, odpoczynek, obowiązki domowe, spotkania ze znajomymi, hobby, ale i czas na modlitwę. Ile poświęcimy na poszczególne sprawy? Wszystko zależy od priorytetów. To, co uznamy za ważniejsze, wygra z tym, co uważamy za drugorzędne. Dochodzi do tego jeszcze sprawa przypominania. Obowiązki dnia codziennego narzucają się nam i kiedy zostaną zaniedbane, pokazują w krótkim czasie swoje konsekwencje. Z modlitwą jest inaczej. Bóg nigdy nas nie przymusza do kontaktu ze sobą i nie wykonuje do nas emocjonalnych telefonów, gdy od jakiegoś czasu Go „nie odwiedzamy”. Jak sobie poradzić z tą innością modlitwy? Przede wszystkim uświadomić sobie, co dzięki niej zyskuję. To podstawa. Jeśli będziemy modlitwę traktować tylko i wyłącznie jako sposób zadawalania Boga i konieczność, by uniknąć wiecznego potępienia, bardzo sprawnie będziemy ją omijać i odkładać na półkę pn. „rzeczy na później”. Modlitwa nas zmienia. Wprowadza pokój serca. Porządkuje nasze myśli. Ukierunkowuje na dobre rzeczy. Budzi prawidłową wrażliwość. Sprawia, że mamy lepsze rozeznanie. Pomaga nam znieść wielorakie trudności. Uczy pokory względem życia... Długo mógłbym wymieniać. Zatrzymajmy się, dostrzeżmy owoce modlitwy. Gdy to zrobimy, na pewno w trakcie jej odkładnia nie pojawi się myśl: „przecież nic się nie stanie”. Dzień bez modlitwy to jak pozostawienie niezamkniętego domu. Czy gdy przypomnimy sobie, że będzie on otwarty przez długie godziny, gdy np. pójdziemy do pracy, nie wracamy, by przekręcić klucz w zamku? Bez modlitwy pozwalamy, by nasze myśli były mocniej „okupowane” przez zło. Wiem, to mocne słowa, ale bardzo wiele razy zostały potwierdzone.

 

„Módl się, jak potrafisz, a nie próbuj się modlić tak, jak nie potrafisz” zachęcał o. John Chapman OSB. Jaką modlitwę wybrać rano: spontaniczną, czyli własnym słowami, tradycyjny pacierz, dziesiątek Różańca?

Nie ma lepszej i gorszej modlitwy. Trzeba metodą prób i błędów sprawdzić, która forma najbardziej do nas przemawia oraz przynosi najlepsze duchowe owoce. Nie zawsze to, co najprzyjemniejsze, jest efektowne. Ze swojej strony doradzam dodatkowo zadbanie o różnorodność modlitwy. Tradycja katolicka ma w swoim skarbcu tak wiele różnych rozwiązań, że na pewno coś przypadnie nam do gustu. Jeśli chodzi o wybór między modlitwą „pacierzową” a tą własnymi słowami, uważam, że każdy dzień powinien zawierać zarówno jedno, jak i drugie. Im więcej jest w nas doświadczenia rozmowy z Bogiem, tym na pewno szala będzie się przechylać w stronę modlitwy płynącej z serca, ale mimo wszystko warto być zawsze „podłączonym” do tradycyjnego nurtu, ponieważ zawarte w nim słowa są torem wyznaczonym przez wiele pokoleń wierzących. Te sformułowania mają w sobie moc kształtowania pięknych ludzi, z których na pewno wielu jest świętymi u tronu Boga. Tak samo, jak powtarzamy piękne melodie od dobrych kompozytorów, tak powtarzajmy sprawdzone formuły modlitewne, które dobrze nastrajają na życie zgodne z wolą Boga.

Sam niejednokrotnie dostrzegam w sobie walkę między tym, co światowe, a tym, czego chce ode mnie Bóg. Co we mnie wygra? Wilk, którego karmię, cytując słowa piosenki Luxtorpedy.

 

Wstaliśmy wcześniej z zamiarem modlitwy. Klękamy, zaczynamy mówić do Pana Boga i nagle, jak stado kaczek, ze wszystkich stron nadlatują rozproszenia, przypomnienia, myśli o wszystkim, tylko nie o samej modlitwie. Próbujemy je odpędzić, ale wracają jak uprzykrzone muchy. Kończymy modlitwę bardziej zmachani niż po przebiegnięciu półmaratonu. Czy da się coś z tym zrobić?

Nie uciekać od swojego życia. Ja to ja. Także w trakcie modlitwy. Prowadzenie życia wewnętrznego nie oznacza wybudowania w swoim sercu dźwiękoszczelnej komory, która ma być oddzielona od reszty naszego wnętrza. Powtórzę jeszcze raz: ja to ja, także wtedy, kiedy się modlę. Nie muszę wyrywać jak chwasty swoich myśli o codziennych zadaniach, bo chwastami nie są. Te rzeczy trzeba włączyć w rozmowę z Bogiem. Proponuję przed każdą modlitwą chwilę zatrzymania - dwie minuty tak zwanego „niemyślenia o niczym”. Wtedy właśnie rozleją się natłoczone w głowie sprawy. Po chwili powiedzmy: „Taki właśnie, Panie Boże, jestem. Tak wiele spraw mam do zrobienia, tak wiele trosk przebiega przez moje wnętrze. Oddaję Tobie to wszystko, co składa się na moje życie. Jestem Twój, więc chcę, by te wszystkie rzeczy były również były Twoje...”.

Po takich słowach uspokojeni i przede wszystkim pogodzeni z rzeczywistością możemy przejść do słów modlitewnej miłości. A kiedy coś się nam przypomni, wystarczy krótkie westchnienie: „to też Ci oddaję”. Im dłużej się w ten sposób modlimy, tym przynosi to lepsze rezultaty.

 

„Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo” wplecione pospiesznie i niedbale między codzienne obowiązki, przeżegnanie się rano i wieczorem - to pełny zestaw modlitewny niejednego katolika. Co w momencie, gdy - pomimo naszych chęci - modlitwie brakuje żarliwości, staje się ona rutyną i obowiązkiem?

Oprócz tego, o czym mówiłem wcześniej, każdemu chrześcijaninowi proponuję rekolekcje. Zarówno te parafialne (wielkopostne, adwentowe, misje), jak i wyjazdowe (wakacyjne, małżeńskie, ignacjańskie). Rekolekcje, jak sama nazwa wskazuje, są czasem ponownego zbierania. Potrzebujemy co jakiś czas dłuższej chwili, by się zatrzymać i prawidłowo postawić akcenty. Postawione pytanie wychodzi z bardzo niebezpiecznego założenia - próbowałem, ale mi się nie udało. Uda się każdemu, kto naprawdę tego pragnie. Trzeba jednak z czegoś zrezygnować, nauczyć się mówienia nieprzyjemnego słowa „nie” różnym propozycjom. Czasami odnoszę wrażenie, że współczesnemu człowiekowi trzeba przywracać wiarę w sprawczość jego decyzji i wyborów. My naprawdę możemy się zmieniać, naprawdę możemy inaczej, lepiej i bardziej. Nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy zaprogramowani na takie, a nie inne rozwiązania. Psychologia mówi, że bardzo trudno zmienić przyzwyczajenia i nawyki. Znawcy tematu podają, że potrzeba na to 20 dni. Do tego czasu będziemy machinalnie wracać do tego, co jest nam bliskie, czytaj: do czego się przyzwyczailiśmy. Dlatego jeśli chcemy zmiany w przestrzeni modlitwy, musimy założyć, że będzie trzeba o to zawalczyć i pokonać nieprzyjemne stany, które będą nas zachęcać do powrotu na utarte ścieżki. Tak właśnie działa pokusa - świat nauki bardzo ciekawie ponazywał to, co w chrześcijaństwie znamy bardzo długo.

Dlatego zapytam na koniec: czy chcesz się zmienić mimo oczywistych trudności, czy raczej oczekujesz, że w przyjemnych stanach wszystko samo cudownie się odmieni? Książka, którą napisałem, pomoże przejść przez stany zniechęcenia i urozmaici życie modlitwy.

 

Dziękuję za rozmowę.

DY

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama