Ekstasis (z gr.) oznacza "bycie na zewnątrz siebie"
Zdarza się to niektórym ludziom. Trwa niedługo, od paru sekund, do najwyżej paru godzin. Czasem następuje po długim przygotowaniu, postach i modlitwach, czasem spada na delikwenta znienacka, jakby piorun w niego uderzył. Człowiek nadal jest tym samym człowiekiem, znajduje się w tym samym miejscu, spogląda na te same rzeczy, ale równocześnie wszystko wokół niego jest całkowicie inne, można by powiedzieć przemienione od wewnątrz. Do tego dołącza się niezwykłe odczucie jedności, pełni, spokoju, czasem przepojone religijną czcią. Pojawia się nowe rozumienie siebie, świata i swojego w nim miejsca. Niekiedy rodzi się przemożne odczucie świętości całej egzystencji i pragnienie zmiany swojego życia. Często łączy się to z zanikiem lęku i głęboką zgodą na własne życie i własny los
Tak w uproszczonym opisie wygląda fenomen zwany ekstazą. Stan znany zarówno ojcom pustyni, plemiennym szamanom, buddyjskim mnichom, jak i kochankom, użytkownikom środków psychodelicznych czy praktykującym sporty ekstremalne. W potocznym rozumieniu jest ona niezwykłym doświadczeniem - przyjemnym, wzniosłym i bardzo intensywnym. Czy dlatego jednak jest tak znana i pożądana przez ludzi każdej kultury i religii? Żeby to zrozumieć trzeba sięgnąć po źródłosłów, czyli po grecki termin ekstasis, który oznacza „bycie na zewnątrz siebie". Skąd bierze się w człowieku tak wielka potrzeba wychodzenia poza siebie, że gotowy jest nawet zadawać sobie ból, aby ten stan osiągnąć?
Warto najpierw zastanowić się, czy zwierzęta znają ekstazę. Innymi słowy: czy, aby jej doznawać, wystarczy być istotą żywą, czy też koniecznie trzeba być człowiekiem? U niektórych gatunków zwierząt możemy zaobserwować stany, które są nieco podobne do ekstatycznych, zwłaszcza podczas zachowań godowych. Zwierzęta stają się wówczas kompletnie obojętne na to, co się dzieje w ich otoczeniu. Tak zachowuje się na przykład głuszec. Kiedy tokuje, wydaje się nie słyszeć i nie widzieć niczego, co dzieje się wokół niego. Jest oszołomiony i niejako „wyrzucony" ze swojego normalnego funkcjonowania. Czy jednak rzeczywiście wychodzi wtedy „z siebie", przeżywa ektazę? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw zadać inne: „co mu daje taki stan? czy jest on dla niego na tyle pociągający, że dąży do niego intencjonalnie?". Raczej nie. To, co robi głuszec, jest w całości realizacją scenariusza, który napisała dla niego ewolucja i jego własny udział jest w tym wszystkim znikomy.
Z człowiekiem jest prawdopodobnie trochę inaczej. Z jakichś powodów dla niego pociągający jest sam stan ekstatyczny. Dlaczego? Możliwe są dwie odpowiedzi: albo w tzw. naturalnym stanie człowieka jest coś takiego, co jest dla niego niewygodne, albo w tym, do czego ekstaza prowadzi, jest coś, co go przyciąga. Obie tezy są warte rozważenia. Kluczem do zrozumienia ekstazy wydaje się pojęcie świadomości. To ona daje człowiekowi sporą przewagę nad zwierzętami, ale jednocześnie jest dla niego ogromnym ciężarem. Sprawia, że wszystkie trudy życia, choroby, nieszczęścia, utrata bliskich, a nawet własna śmiertelność są poddane refleksji. W III w. Plotyn przyrównał świadomość do lustra, bo sprawia ona, że każda rzecz, z jaką człowiek ma do czynienia, równocześnie jest odbijana w naszej psychice -nie tylko coś robię, ale też wiem, że to robię. Wydaje się, że zwierzę tego nie wie, że ma inny typ kontaktu ze swoim życiem i ze swoją śmiercią, nie wiemy jaki, ale z dużym prawdopodobieństwem inny. Zwierzę cierpi, ale nie pyta o sens cierpienia. Błażej Pascal uchwycił to najlepiej: „Gdyby nawet wszechświat go [człowieka] zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera, i zna przewagę, którą wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic o tym". Taka jest różnica pomiędzy człowiekiem a każdym zwierzęciem: ja wiem, że umrę, że będę cierpiał, że pewne rzeczy będą się toczyć tak a nie inaczej, zwierzę tej świadomości nie ma.
Drugą, obok wiedzy, nieprzyjemną konsekwencją świadomości jest osobność. Człowiek wie, że gdy umiera, świat nie ginie wraz z nim. Jeśli jestem ranny, jeśli cierpię, jeśli jestem chory, to cierpienie jest tylko moje. Nawet gdy są przy mnie bliskie osoby, nawet gdy przynależę do rodziny, grupy, to istnieją granice między mną a nimi, które stanowią o mojej odrębności i przez które w normalnych warunkach oni nie mogą przeniknąć, aby współbyć ze mną.
Dlatego od wieków, we wszystkich kulturach szukano sposobów na to, by osłabić te negatywne konsekwencje świadomości. I znajdowano je. Przypadkiem lub celowo, odkrywano środki, które „wyrzucały" człowieka ze stanu wiedzy i osobności.
Pierwsze remedium znaleziono w chemii: w grzybach, kaktusach, w sfermentowanym miodzie albo owocach, czyli w tym, co dzisiaj nazywamy narkotykami i alkoholem. Wywołane przez nie oszołomienie uwalnia skutecznie (choć tylko na krótki czas) od wiedzy o śmiertelności i osobności. Dlatego właśnie ludzie piją i biorą narkotyki, mimo że doprowadza ich to do upodlenia i samozniszczenia. W wypadku niektórych narkotyków z grupy halucynogenów często mają wrażenie, że dostają nowego rodzaju wiedzę. Nie jest ważne, czy to, co wtedy przeżywają, jest prawdziwe czy iluzoryczne. Siła tego doświadczenia sprawia, że chcą je ponawiać. Odczuwają na przykład z przemożną siłą, że są w jakichś przedziwnych więziach z innymi ludźmi, z niebem, z kamieniami, z całą naturą... Ciało przestaje być dla nich granicą, czują, że są wszędzie. Z punktu widzenia tradycyjnej psychiatrii znajdują się w stanie „sztucznej", wywołanej psychozy: mają halucynacje, słyszą głosy, nie są w stanie odróżnić iluzji od rzeczywistości. Od najdawniejszych czasów ludzie na całym świecie używali środków halucynogennych, zwłaszcza w Ameryce Środkowej, w północnej Europie oraz na Syberii. W pewnym momencie jednak w większości miejsc porzucono je na rzecz alkoholu. Alkoholowa ekstaza nie ma elementu poznawczego - zabiera świadomość i nie daje nic w zamian. Ze względu na to wydaje się bezpieczniejsza.
Drugim powszechnym lekiem na świadomość stał się seks. Większość zwierząt nie zna erotyki, seks służy im tylko do prokreacji. Wyjątkiem są m.in. szympansy bonobo, które używają seksualności na wiele sposobów, na przykład do budowania więzi czy na powitanie. Człowiek ma bardzo rozbudowaną sferę erotyki, seks może mu służyć do okazania dominacji, do pocieszania, do zdobycia materialnego... W pewnym momencie ludzie dostrzegli w nim także sposób na transcendowanie.
Później odkryto jeszcze inne praktyki, dzięki którym zawsze można było osiągnąć stan ekstazy. Pierwotnie były to głównie zachowania deprywacyjne: niewyspanie, głodzenie się, przebywanie w ciemności, odosobnienie, sensoryczna jednorodność... Mnisi, którzy udawali się na pustynię, decydowali się właśnie na taką sensoryczną jednorodność - zamiast barwnych krajobrazów widzieli tylko piach. Jeśli dołączymy do tego głód, niewyspanie i samotność, otrzymamy zestaw bodźców naturalnie sprzyjający powstawaniu wizji.
Obserwując świat natury, a zwłaszcza zachowania godowe zwierząt, ludzie znaleźli kolejne sposoby osiągania ekstazy. Dostrzegli na przykład, że odtwarzanie rytmów wywołuje pożądane przez nich stany odmiennej świadomości. Człowiek, jak cała przyroda, jest rytmiczny. Rytm jest najbardziej pierwotnym jego doświadczeniem - od chwili poczęcia „słyszy" i „czuje" miarowe bicie serca matki. Gdy Indianie chcą odtworzyć głęboki stan wspólnoty i jedności w swojej wiosce, wygrywają na bębnie dzień i noc rytm serca. Ma to rodzić poczucie bezpiecznego schronienia w łonie Matki Ziemi. Później odkryto techniki oddechowe, a potem kolejne rzeczy, które wyrzucają ze stanu „gorzkiej wiedzy" i osobności. Wraz z upływem czasu ludzie uporządkowywali sobie te różne doświadczenia, rozwijali je, wysubtelniali, katalogowali. Tak właśnie rodziły się różne techniki medytacji, kontemplacji, rozmaite typy zachowań religijnych.
Badacze, przyglądając się temu, jak wygląda ekstaza w różnych religiach czy kulturach, wyróżnili trzy podstawowe jej typy: wulkaniczną, oceaniczną i noetyczną.
Doświadczenia wulkaniczne polegają na tym, że coś w nas stopniowo narasta, a potem szybko ulega rozładowaniu. Niektórzy badacze uważają, że ten typ ekstazy jest symbolicznym odtworzeniem porodu. Kiedy przeciskaliśmy się przez drogi rodne - najpierw było coraz straszniej i straszniej, a potem nastąpiło ogromne rozluźnienie. Taka ekstaza nie musi wiązać się z żadną wiedzą. Pozytywny stan nie wynika z tego, że coś osiągnąłem, ale z tego, że przestałem cierpieć. Działa na zasadzie kompensacji: nie miałem, nie miałem, i nagle mam. Wulkaniczna ekstaza jest prostym typem ekstazy, bo jest najbardziej organiczna. Jedzenie i seks to najlepsze jej przykłady. Głód czy seksualne podniecenie nie są przyjemne same w sobie, a jedynie wtedy, gdy jest nadzieja na ich zaspokojenie; jeśli jej nie ma - są po prostu dojmująco przykre. Dopiero po rozładowaniu napięcia człowiek odczuwa przyjemność, bo nie jest już głodny czy podniecony. To odczucie jednak szybko mija. Dlatego obecne w wielu tradycjach religijnych wyobrażenie wiecznego życia jako nieustającej uczty czy związku ukochanej z ukochanym („Pieśń nad pieśniami") nie jest przypadkowe, wspólnota oraz brak głodu i napięcia popędowego jest najłatwiejszym sposobem wizualizacji wiecznego szczęścia.
Kolejny typ ekstazy nosi nazwę oceanicznej. Jest on, jak chcą niektórzy badacze, pamiątką błogostanu związanego z pobytem w łonie matki. W takiej ekstazie odczuwamy ogromne szczęście, wynikające z przeżywania harmonii ze światem. Ekstaza oceaniczna jest słabsza niż omawiana wcześniej, ale równocześnie trwalsza i spokojniejsza. Ma kontekst nie biologiczny, ale bardziej społeczny, na przykład szczęście z powodu życia w rodzinie, we wspólnocie: „Jestem na właściwym miejscu, żyję takim życiem, jakim powinienem żyć". Przykładem ekstazy oceanicznej jest kultura rozumiana jako spełnienie się ludzi przez rozwijanie własnych talentów.
Za ekstazę noetyczną, poznawczą, odpowiadają doświadczenia, które mają charakter - mówiąc językiem zachodniej nauki -wglądów. Dzięki niej człowiek dostrzega coś, co było wcześniej przed nim zakryte. Doświadczenie tego typu można porównać do momentu zrozumienia dowcipu, kiedy człowiek nagle odkrywa: „Aha! A więc o to chodzi!". Zmienia się jego postrzeganie świata. Mistycy wszystkich czasów i kultur doświadczają tego stanu bardzo podobnie, jako poczucia uwolnienia od siebie i zanurzenia w kimś lub czymś od siebie większym. Świat wokół nich się nie zmienia. Nadal jest w nim pełno nieszczęść, przemocy, chorób, ale mistyk dostaje klucz do zrozumienia, dlaczego tak się dzieje. Może próbować to zmienić, wyzwolić od tego innych ludzi (buddyjski ideał bodhisatwy) - ale sam znajduje się jakby na zewnątrz, poza zasięgiem doczesności.
Niemal nasuwa się automatycznie pytanie: „na ile te wglądy są prawdziwe? czy dostarczają rzeczywistej wiedzy o wszechświecie, czy też są jakąś iluzją? jak można odróżnić te prawdziwe (jeśli takie są) od złudnych?". Odpowiedź jest bardzo złożona. Na pewno nie jesteśmy w stanie jej udzielić posługując się wyłącznie metodami nauki. Niemożliwa jest bowiem ocena w kategoriach „prawda - fałsz" na przykład doświadczenia szamanów, którzy po zażyciu Ayahuaski, opisują szczegółowo miasta europejskie, w których nigdy w realnym życiu nie byli. Mistyka wymyka się nauce. Najzagorzalsi ateiści zatrzymują się w tym miejscu - Richard Dawkins (autor „Ślepego zegarmistrza", „Samolubnego genu" i „Boga urojonego") pytany o doświadczenie mistyczne, odmawia komentarza, tłumacząc się niewiedzą. Dlatego, że w doświadczeniu mistycznym nie jest ważne szczegółowo to, co się widzi, ale to, w jaki sposób wpływa ono na życie człowieka.
Nasza zachodnia tradycja często interpretuje takie doświadczenia jako psychozę czy halucynacje. Jednak człowiek w trakcie ostrej psychozy nie jest w stanie dalej działać ani dbać o siebie i zwykle ląduje w szpitalu psychiatrycznym. Tymczasem ludzie po ekstazach mistycznych są silni i dają sobie radę z zadaniami przekraczającymi możliwości przeciętnego śmiertelnika. To odróżnia ich doświadczenie od choroby. Św. Paweł, gdyby był tylko epileptykiem i psychotykiem, raczej nie mógłby zdziałać tego wszystkiego, co dało mu przydomek „Apostoła narodów". Wielu przywódców czy nauczycieli religijnych, których działalność zapoczątkowały takie doświadczenia, było w stanie długo i efektywnie funkcjonować, często w bardzo ciężkich warunkach. Na bazie ich doświadczeń mistycznych zostały zbudowane systemy duchowe, intelektualne, które istnieją i rozwijają się, pomimo że ich założyciele od dawna nie żyją. Gdyby byli chorzy i obłąkani, ich dzieła i projekty z pewnością by nie przetrwały; ba, nawet by nie powstały. Prawdziwą ekstazę rozpoznać można właśnie po aspekcie zadaniowości. Tak jak z dobrej miłości wynika sensowne i harmonijne życie, a ze złej - długi i szaleństwa, tak z dobrego transcendowania wynika dobro, a ze złego - nieszczęście.
Kiedy ekstaza może przynieść zgubne rezultaty? Wtedy gdy człowiek zamiast traktować ją jako odpoczynek i umocnienie przed zmierzeniem się z problemami w realnym świecie, czyni z niej ucieczkę od nich. Paradoksalnie jednak jej potrzebę odczuwają bardziej ludzie, którzy mają więcej problemów. Jeśli mam chorą żonę lub dziecko albo wyrzucili mnie z pracy, to jestem bardziej skupiony na sobie i bardziej dojmujące są dla mnie konsekwencje świadomości. Trudno utrzymać wewnętrzną równowagę, bo chęć ucieczki jest większa niż wtedy, gdy życie codzienne jakoś szczególnie nie doskwiera.
W sporej części przypadków, religijna ekstaza jest nasileniem zdrowej postawy wobec świata, charakteryzującej się tym, że ktoś nie zajmuje się sobą, ale pracą, którą ma wykonać. Zdrowy człowiek z natury nie jest bowiem skierowany do środka, ale na zewnątrz siebie. Wszystkie narządy zmysłów: oczy, uszy, nos, język nastawione są na odbieranie bodźców z zewnątrz. Ekstaza jest więc naturalnym odpoczynkiem od siebie, od przebywania z tym diabłem, który się nazywa „ego". Jej przeciwieństwem jest natomiast pogrążenie w sobie, czyli egocentryzm. On jest podstawą większości zaburzeń psychicznych, na przykład nerwicy.
Świat - współczesny i nie tylko - zna tę naturalną potrzebę ekstazy u człowieka i w każdym czasie dostarcza niezależnych od religii własnych sposobów jej zaspokojenia. Współczesna popkultura dysponuje wręcz nieskończoną ilością jej substytutów. Nie muszę już dzisiaj zaspokajać potrzeby ekstazy za pomocą religii, bo mam do wyboru wiele innych produktów, które w jakimś stopniu pomagają mi transcendować.
Jednym z nich jest muzyka, a ściśle jej ogólnodostępność. Jeżeli wsiadam do pociągu, nakładam sobie na uszy słuchawki odtwarzacza mp3 z „Wariacjami Goldbergowskimi" i to przenosi mnie w inny świat. Przypominam sobie swoje podróże sprzed ponad dwudziestu lat słynnym pociągiem Przemyśl - Szczecin. To był koszmar, jazda w potwornym tłumie, w pozycji na jednej nodze, często z głową nad toaletą. Teraz z Bachem na uszach mogę przeżyć taką samą podróż zupełnie inaczej, bo dzięki muzyce przez dwie godziny jestem w innym świecie. Współczesny świat produkuje miliardy dźwięków, które mogą dać transcendencję na każdym poziomie przygotowania muzycznego. Jeśli z jakichś powodów nie jestem gotów na „Wariacje Goldbergowskie", biorę sobie utwory dowolnego wykonawcy współczesnej, transowej muzyki elektronicznej (jak Aphex Twin czy The Chemical Brothers) i - pomijając drugorzędne w gruncie rzeczy szczegóły - osiągam mniej więcej to samo.
Kolejną szansę na doświadczenie ekstazy dają niektóre sporty ekstremalne. Mam bliską przyjaciółkę, której wielką pasją jest skakanie ze spadochronem, a szczególnie tzw. free flow, czyli swobodne spadanie w powietrzu, przed otwarciem spadochronu, co może trwać nawet siedemdziesiąt sekund. Ma za sobą ponad sześćset skoków i kiedy opowiada o tym doświadczeniu, jej słowa bardzo przypominają opisy ekstaz mistyczek chrześcijańskich.
Takie i podobne aktywności zaspokajają potrzebę ekstazy w bardzo różnym, raz mniejszym, raz większym stopniu, ale człowiek ciągle szuka czegoś nowego, mocniejszego. Ci, którzy przeżyli ekstazy religijne, twierdzą, że tym nie można się znudzić. Jest to doświadczenie chwilowego, ale za to całkowitego wyzwolenia ze strachu, z cierpienia, zawiści, krzywd. Ale, aby to zrozumieć, każdy musi tego doświadczyć sam.
Nieszczęściem rozwiniętych systemów religijnych jest to, że większy nacisk kładą one na słowo niż na doświadczenie. Miejsce przekazu o doświadczeniu zajął przekaz o doktrynie. Wyobraźmy sobie, że ktoś przychodzi do Papuasa i mówi: „Pan Bóg stworzył świat i Jezus Chrystus cię zbawił". On pyta: „Skąd to wiesz?", a w odpowiedzi słyszy: „Bo jest taka książka - Biblia, i w niej można o tym przeczytać". Nawracający nie odwołuje się do żadnego własnego doświadczenia. Większość religii zorganizowanych niestety w ten sposób funkcjonuje. Ich współczesny przekaz często opiera się na twierdzeniu: „Uwierz, że tak jest. Taka jest tradycja i tak powinieneś robić".
Natomiast u początków każdej religii, w tym również chrześcijaństwa, było doświadczenie. Miał je Jezus, jego uczniowie również. Przypomnijmy sobie chociażby to, co wydarzyło się na górze Tabor. Jezus „przemienił się" na oczach uczniów. Piotr był tak szczęśliwy, że, według relacji Ewangelisty, zaproponował: „Postawmy namioty - jeden dla Ciebie, jeden dla Eliasza, jeden dla nas". Chciał, aby ten stan trwał jak najdłużej. Wszyscy trzej Apostołowie byli pod takim wrażeniem tego, co przeżyli, że chcieli się tym podzielić z innymi ludźmi. Doświadczenie w Wieczerniku pchnęło ich do pójścia na cały świat. Było dla nich niezwykłe zarówno z tego powodu, że wyrzuca z takiego stanu, który jest dla człowieka nieprzyjemny, jak i dlatego, że wartością jest to, do czego to prowadzi. Człowiek wie, że nadal są choroby, śmierć, zło, ale jego to już nie przeraża. Dlaczego? Bo - jak powie „oazowiec" - „wiem, Komu zawierzyłem. Wiem, bo Go spotkałem w tym moim doświadczeniu".
Dzięki doświadczeniu ekstazy można uwierzyć, że istnieje możliwość uwolnienia się - całkowitego i bezwarunkowego - od rozpaczy, lęku, poczucia samotności. I to jest pozytywna strona doświadczeń ekstatycznych. Jednocześnie jednak uświadamiają nam one, że na co dzień żyjemy w straszliwym więzieniu własnych myśli i obaw: o to, co z nami będzie, czy zdążymy na czas, czy zarobimy wystarczającą ilość pieniędzy, czy nie stracimy pracy... Tym silniej doświadczamy teraz tego, że żyjemy w niewoli strachu o siebie, o bliskich, o przyszłość. Doświadczenie mistyczne, ekstaza, uwalniają tylko na chwilę, gdyż - wszystko na to wskazuje - człowiek nie ma sam z siebie tyle siły, żeby utrzymać się w takim stanie dłużej. Stąd wypływa jeszcze jeden wniosek: w przeżywaniu ekstaz bardzo potrzebna jest człowiekowi przynależność do grupy, Kościoła, plemienia. Po pierwsze dlatego, że daje mu to „teologiczną nadbudowę" do tego, co przeżył. Doświadczenia tego rodzaju źle zrozumiane albo nie przepracowane nie tylko nie przyniosą żadnego pożytku, ale mogą być nawet szkodliwe. Ktoś, kto ma głębokie doświadczenia mistyczne, widzi coś, na nazwanie czego nie ma nawet odpowiednich kategorii pojęciowych. Próbuje opisać to za pomocą tego, co zna, tego, co jest mu najbliższe, bo wypracowane we własnej kulturze. Jak bardzo może się w tym pomylić, opowiada przykład tzw. kultu Cargo. Tubylcy jednego z archipelagów, którzy doświadczyli różnicy między powodzeniem białych najeźdźców a swoją sytuacją materialną, zinterpretowali ją w następujący sposób: „Brakuje nam lotnisk, na które bogowie zsyłają białym wszelkie dobra". Budowali więc z liści palmowych imitacje lotnisk, ponieważ myśleli, że wówczas bogowie przylecą także do nich. Samo doświadczenie zatem nic jeszcze nie daje - niezbędny jest system pojęć, dzięki którym będzie je można zrozumieć.
Po drugie, przynależność do wspólnoty daje dostęp do środków, które stwarzają możliwość powracania do tego stanu, ale także przekładania tego doświadczenia na codzienność. W pojedynkę nie udźwignie się konieczności przygotowania swojego życia do zmierzenia się ze starością, chorobami i śmiercią. Istnienie doświadczeń tego rodzaju uświadamia potrzebę wspólnoty, która nawzajem tłumaczy swoje doświadczenia, nawzajem też się wspiera, podtrzymuje i stymuluje.
opr. aw/aw