Nie jesteśmy skazani na naśladowanie współczesnych wzorców mężczyzn-mięczaków, niezdecydowanych i kruchych. Biblijne wzorce są całkiem inne
„Wszystkich mężczyzn chyba trudno zamknąć w jednym paradygmacie. Może też dlatego tak trudno znaleźć w Kościele jeden jedyny wzorzec męskości. Nawet Chrystus przecież nie do końca jest takim wzorem [...]. W paradygmacie Chrystusa zapewne najłatwiej odnaleźć się księżom, w końcu tylko o nich się mówi, że mogą działać in persona Christi („w osobie Chrystusa”). Inni mężczyźni mogą odnaleźć się w Janie Chrzcicielu [...], w Piotrze, Pawle, Janie czy Tomaszu, niektórym blisko do Mojżesza, a innym do Dawida. Ta wielość jest tutaj znacząca i myślę, że należy traktować ją jako coś pozytywnego”.
Elżbieta Adamiak[1]
Przypatrzymy się biblijnym modelom męskości. Będą to obrazy nie tylko odnoszące się do relacji mężczyzny z ludźmi, społeczeństwem. Naszym celem jest dotarcie głębiej: do duchowego wymiaru tych obrazów, do relacji mężczyzna—Bóg, a będzie on widoczny często w zwykłych sytuacjach życiowych. Wszystkie te obrazy: kochanka, wojownika, mędrca w jakiś sposób mieszczą się między symbolicznym lwem i barankiem, między siłą a zranieniem, między mądrością i słabością, między entuzjazmem a bólem.
Obserwacja plemion zajmujących się łowiectwem wskazała na pewne powtarzające się zjawisko: Plemiona te, przenosząc się z miejsca na miejsce, musiały przenosić też sprzęt domowy, chrust na opał itd. Wszystkie te rzeczy, a także dzieci, były niesione przez kobiety. Mężczyźni kroczyli z przodu pozbawieni ciężarów. Powodem nie było tu jednak lenistwo ani wyzyskiwanie kobiet, lecz to, że mężczyźni byli uzbrojeni i musieli mieć wolne ręce, w razie gdyby trzeba było bronić plemienia. Czasy wędrówek już minęły, ale niebezpieczeństwa pozostały, choć całkiem inne. Są nowe plemiona, nowe rodziny, nowe zagrożenia. Czy mężczyzna może podjąć na nowo etos wojownika? Kim byłby dzisiejszy mężczyzna—wojownik—chrześcijanin?
Wojownikiem jest Samson. Od urodzenia poświęcony Bogu, bardzo silny fizycznie, ale Biblia wyraźnie podkreśla, że jego siła pochodzi od Boga. Samson potrafił rozerwać na strzępy lwa, który stanął naprzeciw niego.
Gdy Samson zakochuje się w Filistynce o imieniu Dalila i poślubia ją, Filistyni zaklinają ją, żeby dowiedziała się, skąd Samson ma tę nadludzką moc. Samson trzykrotnie skłamał, dlatego powiedziała do niego:
„»Jak ty możesz mówić, że mnie kochasz, skoro serce twoje nie jest ze mną złączone? Oszukałeś mnie już trzy razy, nie wyjaśniwszy mi, w czym tkwi twoja wielka siła«. I gdy mu się tak naprzykrzała, że go przyprawiała o strapienie, a nawet o śmiertelne wyczerpanie, wówczas otworzył przed nią całe swoje serce i wyznał jej: »Głowy mojej nie dotknęła nigdy brzytwa, albowiem od łona matki jestem Bożym nazirejczykiem«” (Sdz 16, 15—17).
Jako nazirejczykowi, czyli poświęconemu Bogu, zgodnie ze zwyczajem żydowskim nie wolno mu było obcinać włosów. Dalila uśpiła go na swoich kolanach i obcięła mu włosy. Wtedy ogromna siła opuściła go, pojmali go Filistyni, wyłupili mu oczy i wtrącili do więzienia. W czasie święta ku czci ich bogów przyprowadzili go, żeby się zabawić jego kosztem. Ale jemu w tym czasie odrosły włosy. Samson oparł się o kolumny podpierające konstrukcję domu i zawalił je. Cały domu runął na niego i wszystkich zebranych.
„Tych, których wówczas zabił sam ginąc, było więcej aniżeli tych, których pozabijał w czasie całego swego życia” (Sdz 16, 30).[2]
Jest to pierwszy biblijny obraz „bożego wojownika”, którego cechą charakterystyczną jest nie tyle siła, ile oddanie Bogu.
W pozytywnym sensie wojownik oznacza tego, kto walczy nie z kimś, lecz o coś, o kogoś. Nie walczy przeciwko komuś, lecz dla kogoś, walczy za ludzi, żeby mogli żyć w pokoju. W jego wojowaniu jest zawsze element odpowiedzialności i ochrony, a nie zemsty. Przeciwieństwem wojownika nie jest mediator, rozjemca, a bierna ofiara, która identyfikuje się ze swoją rolą ofiary i ciągle tylko narzeka, jak jej źle, ale sama się nie zaangażuje w walkę o dobro.
We wczesnym Kościele wielu było świętych, którzy byli prawdziwymi żołnierzami, zanim zostali „żołnierzami Chrystusa”. Legendy, które o nich krążą, podkreślają ich waleczność i zaangażowanie jako żołnierzy. Byli wojownikami, którzy nie kierowali swojej walecznej natury przeciwko ludziom, lecz używali jej do ich obrony i bezpieczeństwa.[3] To bardzo istotna cecha prawdziwego wojownika.
Samson, jak widzimy, nie jest wszechmocny. Istnieje w nim słabe miejsce, w które można go zranić. Po obcięciu włosów opuszcza go wszelka siła. Grecy opowiadają o Achillesie, najdzielniejszym z bohaterów, którego można było zranić w piętę i zniweczyć jego moc. Każdy, kto żyje i podejmuje „walkę życia”, prędzej czy później odniesie w niej rany, dowie się o swoich własnych ograniczeniach i słabych punktach. One z kolei uczą go pokory. Prawdziwy mężczyzna nie ukrywa tych ran przed sobą samym i nie wypiera się swoich słabości, nie jest „gierojem”, który idzie naprzeciw świszczących kul. Prawdziwy wojownik z otwartymi ranami, ze świadomością własnych słabości walczy dalej, nawet jeżeli jest atakowany. Bardzo trudno współczesnemu mężczyźnie być wojownikiem, który ma słabości i przyznaje się do nich, może dlatego, że napatrzył się na różnych wojowników w telewizji i w grach komputerowych. Oni nie mają słabości, a jeśli mają, to nieistotne. Mężczyźnie wojownikowi potrzebne jest medytowanie Wojownika, który walczy w Ogrodzie Oliwnym i w drodze na Golgotę, żeby uratować „wielu” (Mt 26, 28), a potem trzy razy upada, odnosząc poważne rany.
Wojowanie oznacza walkę na śmierć i życie, oznacza gotowość do zaangażowania się w coś nawet za cenę życia. Najwyraźniej z byciem mężczyzną wiąże się ryzyko śmierci jako konsekwencja zaangażowania się po stronie życia. Ten, kto będzie chciał utożsamić się z obrazem wojownika, musi się liczyć z tym, że zostanie zraniony i że doświadczy lęku. Ale stanie wobec życia wraz z konfliktami, jakie ono niesie ze sobą. I tylko w ten sposób może stać się źródłem życia, bo inaczej będzie obserwatorem siedzącym ze szklanką piwa przed telewizorem. Z takiej obserwacji nie wynika nic poza narastającą nudą, bo po obejrzeniu dwustu filmów sensacyjnych można dostrzec, że wszystkie są prawie takie same. Wprawdzie obserwatorzy wszystko „wiedzą najlepiej”, ale nigdy nie angażują się w sprawy dotyczące życia, ochrony, podtrzymania czyjegoś życia.
Mężczyzna musi sobie co jakiś czas zadawać pytanie: czy ja o kogoś walczę? Czy poświęcam się w imię czyjegoś konkretnego dobra?
„Tak jak Samson z paszczy lwa wywiódł plaster miodu, tak Pan wyrwał z gardzieli diabła swój lud, który stał się słodkim przez wiarę”.
Chromacjusz z Akwilei
Jednym z pierwszych wojowników Kościoła był Antoni Pustelnik, którego znamy z Żywota świętego Antoniego autorstwa św. Atanazego.[4] Antoni na pustyni egipskiej dawał świadectwo nie tylko życia ascetycznego, ale ukazywał także inny ważny wymiar życia duchowego, jakim jest walka, przy tym walka, którą toczył, dotyczyła demonów. Książka zaczyna się od nawrócenia bohatera, mówiąc o jego życiu pokutnym, prowadzonym w miejscach poza miastem, a następnie pośród grobów, gdzie Antoni przebywał aż do 35 roku życia. Pojawia się postać, znana już dobrze z kuszenia Chrystusa, diabeł, „wróg dobra”, który jest wściekły, „widząc taki sposób życia młodego człowieka”. Dochodzi więc do walki między młodym ascetą a duchem potępionym. Walka nie jest przedstawiona jako coś zewnętrznego ani chwilowego, lecz niewidzialny i stały element życia Antoniego. Całe jego życie przebiega pod jej znakiem. Opis tego zmagania staje się więc swego rodzaju lekcją dla każdego mężczyzny, który zapragnął wypróbować swoje siły na drodze życia duchowego.
Droga Antoniego jest naznaczona nieustannymi interwencjami diabła. „Najpierw starał się go odwieść od uprawiania ascezy, przywołując mu na pamięć posiadłości [...], wzbudzał w nim żądzę pieniędzy i sławy [...], a wreszcie ukazywał wyboistą drogę cnoty i wielki trud, jakiego ona wymaga...”. Diabeł „wyruszył przeciw niemu, dręcząc go nocą i nagabując go za dnia [...]. Podsuwał mu bezwstydne myśli, a Antoni odpychał je modlitwami”. Była to pierwsza walka Antoniego z diabłem, ale — jak dodaje Atanazy — była to raczej walka Zbawiciela w Antonim, w celu zwyciężenia wroga. Prawdziwy wojownik nie walczy więc nigdy sam: to tak naprawdę Bóg walczy w nim przeciw wrogowi, który nie mogąc zwyciężyć potomka niewiasty (Jezusa), zwraca się ku jej potomstwu na ziemi (czyli Kościołowi). Antoni „prawie pokonał diabła”. „Prawie”, ponieważ diabeł kontynuował walkę za pomocą „wielu podstępów”, nie zaprzestając oblężenia. Wróg krążył wokół jak lew, „szukając sposobu na Antoniego” . Ten jednak nie opuścił się w czujności i, nie zaniedbując umartwiania, „oddawał się jeszcze gorliwszej ascezie”, przygotowując się do nowych ataków.
Kolejnym krokiem Antoniego na drodze ascezy było zamknięcie się w jednym z grobowców, „znajdujących się daleko od wsi”. Diabeł nie był w stanie znieść tego wyboru, ponieważ lękał się, że eremita za pomocą modlitwy i swoich praktyk ascetycznych porwie za sobą innych na drogę życia duchowego i sprawi, iż „wkrótce cała pustynia zapełni się ascetami”, co dla złego ducha byłoby katastrofą. Przyszedł jednej nocy „z całą gromadą demonów i zbił Antoniego tak bardzo, że ten głosu wydać nie mogąc od zadanych urazów, leżał na ziemi”. Chwilowo pokonany Antoni nie umarł jednak, tymczasem wróg przygotowywał nowy atak. Nocą demony „w postaci różnych dzikich zwierząt i gadów” zburzyły ściany grobowca, tak że „miało się wrażenie, że weszły przez ściany”. „Natychmiast miejsce to napełniło się zjawami lwów, niedźwiedzi, leopardów, bawołów, żmij, węży jadowitych, skorpionów i wilków. A każda z tych zjaw zachowywała się zgodnie z tym, co wyobrażała. Lew ryczał, jakby gotując się do skoku [...]. Antoni zaś, bity i kąsany przez nie, leżał na ziemi, czuwając”. Jęczał, zachowywał czujność, a także, co ciekawe, wyśmiewał je...
W końcu „przybył mu z pomocą Pan [...], asceta zobaczył strop jakby otwarty i spływający na niego jakiś promień światła [...]”, demony nagle zniknęły. „Gdzie byłeś Panie, podczas tej walki?” — pytał Antoni. A „głos” odpowiedział mu: „Tutaj byłem, Antoni, ale czekałem, żeby zobaczyć, jak się zmagasz. Skoro więc wytrzymałeś i nie uległeś, będę Cię zawsze wspierał i uczynię twoje imię znanym wszędzie”. Okazało się, że w wieku trzydziestu pięciu lat Antoni „jest mocniejszy niż przedtem”. Po jakimś czasie duchowy wojownik zrobił jeszcze jeden krok naprzód. Za rzeką znalazł opuszczoną od dawna warownię, która była pełna węży. Zatrzymał się tam, otrzymując tylko dwa razy w roku chleby, „podawane mu z góry przez dach”. Ci, którzy przychodzili do niego, „słyszeli, jakby wewnątrz jakiś tłum hałasował, wrzeszczał, zawodził i krzyczał”. Antoni nie doznawał jednak żadnej krzywdy od demonów ani nie czuł zmęczenia walką z nimi. I tak spędził „prawie dwadzieścia lat, prowadząc samotnie życie ascetyczne, sam nie wychodząc i przez nikogo nie będąc widziany”. Stało się jednak coś nieoczekiwanego: oto okazało się, iż Antoni, „wtajemniczony w święte misteria [...] i niosący w sobie Boga”, potrafił leczyć tych, którzy dręczeni chorobą, przychodzili do niego, a także uzdrowić opętanego przez demony. Ponadto był w stanie doradzać, pocieszać, jednać, czynić cuda. Co więcej, nakłaniał wielu do prowadzenia życia samotniczego. W rezultacie powstało w górach wiele pustelni, „a pustynia wypełniła się eremitami”.
Od tego czasu Antoni stał się kierownikiem wielu dusz. Mówiąc o tym, Atanazy, czyli autor opisu życia Antoniego, przedstawia głęboką i mądrą naukę na temat walki, przypominając między innymi o tym, że „za wrogów mamy straszliwie podstępne złe demony i z nimi się zmagamy, [...] tocząc walkę przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw duchom zła na wyżynach niebieskich”. Pisał o tym już Apostoł Paweł, a Antoni dodaje, że „jest ich ogromna chmara koło nas, w powietrzu, i nie są daleko. I między nimi są wielkie różnice [...]. To zaś, co nam bezwzględnie konieczne, to znać ich podstępy w stosunku do nas”. Jako doświadczony eremita Antoni nie tylko je zna, ale także może wskazać drogę do zwycięstwa nad nimi. Ten, kto otrzymuje „dar rozróżniania duchów”, może za pomocą nieustannej modlitwy i ascezy poznać wszystko, co dotyczy demonów: że jedne są mniej, inne bardziej złośliwe; że każdy z nich ma specjalne zadanie; w jaki sposób każdego z nich można pokonać i przepędzić. Mają one bowiem „przeróżne podstępy i chytre posunięcia”. Dlatego też „my, podlegający kuszeniom, powinniśmy się wzajemnie wspierać, abyśmy trzymali się od nich z daleka”. Możliwe jest również zwycięstwo nad nimi dzięki modlitwom, postom, wierze oraz znakom krzyża.[5]
Antoni rzeczywiście porwał swoim przykładem wielkie rzesze młodych ludzi do życia pustelniczego i ascetycznego. Kościołowi wszystkich czasów ukazał rzeczywisty aspekt życia chrześcijanina na ziemi: walkę duchową. Wskazał, że prawdziwy wojownik zmaga się ze złem: w sobie, w świecie, ale także ze złem osobowym, szatanem, który nieustannie chce odwieść każdego od dobrego życia.
Skojarzenie walki i duchowości wydaje się współczesnemu mężczyźnie czymś dziwnym i anachronicznym. Jednak rodzący się przed wiekami monastycyzm wprowadził bardzo silną ideę walki duchowej, mnisi szli na pustynię przede wszystkim, aby walczyć. Być może przyczyna braku zainteresowania dzisiejszych mężczyzn duchowością leży w tym, że zawiera ona zbyt dużo uspokajających elementów, a nie daje możliwości odkrycia siły wojownika. Dawniejsi mistrzowie duchowi bardzo wyraźnie umieszczali walkę w sercu życia duchowego. To tutaj, w sercu człowieka toczy się prawdziwa bitwa, w której wrogami są: wpływ świata, pragnienia ciała i szatan. Duchowa walka pociągała wówczas wielu młodych mężczyzn, zwłaszcza tych silnych. Można mieć wrażenie, że w dzisiejszych czasach to raczej mężczyźni słabi, zranieni i cierpiący czują się pociągani przez duchowość. Walka duchowa nie jest jednak ściśle walką wewnętrzną, lecz także walką na zewnątrz, ciągłą konfrontacją z wyzwaniami, jakie stawia życie. Warto podkreślić: częścią tej walki jest trwanie: Jezus trwał, walcząc w Ogrójcu i na krzyżu.
Biblia przedstawia czasy, w których mężczyźni nosili przy sobie miecze. Dlatego gdy niektórzy poruszali w swoich listach i mowach problemy życia duchowego, często padało słowo „miecz” jako pewien obraz duchowej walki i duchowej siły. W wypowiedziach Jezusa „miecz” pojawia się kilkakrotnie (np. Mt 10, 34). Także św. Paweł, mówiąc o życiu duchowym, operuje metaforą „miecza” (np. Ef 6, 17). A oto rady św. Piotra Chryzologa:
„Przyoblecz szatę świętości i przepasz się pasem czystości; osłoną twej głowy niech będzie Chrystus, krzyż na czole niech będzie ci obroną; twoją pierś niech okrywają tajemnice Bożej wiedzy; zawsze zapalaj wonne kadzidło modlitwy; chwyć miecz Ducha; uczyń swe serce ołtarzem. W ten sposób bez obawy składaj Bogu twe ciało w ofierze”.[6]
Miecz jest nie tylko symbolem walki, ale i konkretnym przedmiotem, który św. Piotr wziął ze sobą do Ogrodu Oliwnego, aby bronić swego Mistrza przed ewentualną napaścią. Jezus powiedział, że nie przyszedł przynieść pokoju, lecz miecz (Mt 10, 34), jednak gdy w Ogrodzie Oliwnym Piotr dobył miecza, Jezus kazał mu schować go do pochwy, ponieważ „ci, co za miecz chwytają, od miecza giną” (Mt 26, 52). Jezus przyniósł na ziemię „miecz”, czyli walkę, jednak nie chce, żeby był on używany jako narzędzie przemocy i cierpienia! Ciekawe jest to, że pozwolił jednak Piotrowi go mieć, przecież wiedział, że ma go ze sobą. Może mężczyźnie potrzebny jest taki miecz, żeby przypominał mu, kim jest, i żeby ten miecz w pewien sposób stwarzał mężczyznę? Być może miecz nie jest po to, żeby go od razu wyciągać i zabijać, ale w pewnych przypadkach, by móc go lekko wysunąć z pochwy, aby ci, którzy chcieliby zrobić krzywdę jemu lub jego najbliższym, byli poinformowani, że mężczyzna ma miecz i może dla obrony go użyć? Ten obraz Piotra jako wojownika gotowego użyć miecza w obronie Jezusa może być dla współczesnego mężczyzny inspiracją: dzisiaj mężczyźni albo nie mają miecza, albo noszą go zawsze w dłoni, i uderzają nim na oślep. Tacy wojownicy używają miecza z powodu frustracji, a nie do czyjejś obrony. Mężczyzna wściekły na samego siebie i na otaczający świat będzie bardzo niebezpieczny z mieczem w ręku. Dopiero mężczyzna, który zasmakował radości życia i jest szczęśliwy, potrafi dobrze walczyć. Dlatego nie należy dawać miecza do ręki młodemu mężczyźnie, który nie nauczył się tańczyć.
Przypatrując się kilkudziesięciu miejscom w tekście Nowego Testamentu, gdzie jest użyte słowo „miecz”, można wysnuć taki wniosek: mieczem, czyli narzędziem autentycznej walki jest duch i wiara, i tylko takiego miecza należy używać do jakiegokolwiek zwycięstwa. Walka duchowa jest tą walką, którą mężczyzna ma toczyć w warunkach każdej wojny i w warunkach pokojowych.
Tekst pochodzi z książki:
ks. Adam Rybicki
LEW I BARANEK
O duchowości mężczyzny
GAUDIUM, Lublin 2008
ISBN 978-83-89659-99-6
www.gaudium.pl
Zobacz więcej: Lew i Baranek. O duchowości mężczyzny • Obrazy męskości: krótka historia amerykańskiego paradygmatu mężczyzny • Mężczyzna: luzak, twardziel, profesjonalista... • Mężczyzna - wojownik • Mężczyzna - przywódca • Mężczyzna zainteresowany kobietami • Mężczyzna - ogień-prorok • Mężczyzna - dzikus
[1] Zob. Głos w dyskusji na łamach „Więzi”, 7(2003), s. 24.
[2] Zob. A. Grün, Walczyć i kochać. Mężczyźni w poszukiwaniu własnej tożsamości, tłum. B.M. Kamińska, Częstochowa 2005, s. 73—81.
[3] Tamże.
[4] Zob. Atanazy Aleksandryjski, Żywot świętego Antoniego, Warszawa 1987, s. 55—111.
[5] Zob. Atanazy Aleksandryjski, dz. cyt., s. 55—111; G. Fedalto, Chrześcijaństwo i znaki z zaświatów, tłum. G. Bubel, Kraków 2006, s. 76—81.
[6] Św. Piotr Chryzolog, Kazanie 108, Liturgia Godzin, Warszawa 1984, s. 607—608.
opr. mg/mg