Z ks. Markiem Dziewieckim rozmawia Magdalena Korzekwa
Grzeszyć to okradać samego siebie
z radości i z bogatego człowieczeństwa.
- Zacznijmy naszą rozmowę od postawienia zupełnie podstawowego pytania: kim jest człowiek?
Człowiek to ktoś wielki i jednocześnie to ktoś wielce zagrożony. To ktoś najważniejszy w całym wszechświecie. To ktoś kochany nad życie przez Stwórcę. To ktoś, kto potrafi mądrze myśleć, dojrzale kochać i solidnie pracować. Ale to także ktoś, kto potrafi krzywdzić samego siebie, do popadnięcia w śmiertelne uzależnienia i do samobójstwa włącznie. Żadne zwierzę samo siebie nie skrzywdzi, a każdy z nas w jakimś stopniu to czyni. Tylko ci, którzy w realistyczny sposób patrzą na samego siebie, wiedzą, że potrzebują czujności i dyscypliny. Wiedzą też o tym, że dojrzale kocha samego siebie nie ten, kto wszystko w sobie toleruje i akceptuje lecz ten, kto stawia sobie mądre wymagania. Stawianie samemu sobie wymagań to podstawowy przejaw miłości wobec siebie. Kto nie stawia sobie wymagań, ten lekceważy siebie i własny rozwój. Taki człowiek wcześniej czy później zacznie wyrządzać sobie drastyczne krzywdy.
- Czy wyrządzanie krzywdy i grzech oznacza to samo?
Nie, te pojęcia mają różne znaczenia, gdyż nie każda krzywda jest grzechem. Grzech to błogosławiona świadomość tego, że gdy krzywdzę ciebie lub siebie samego, to najbardziej cierpi wtedy Bóg, gdyż On mnie i ciebie kocha nieskończenie bardziej niż my potrafimy kochać samych siebie czy bliźniego. Wiem, że często słyszymy inne definicje grzechu, a mianowicie, że grzech to obraza Boga. Na szczęście Ten, który jest Miłością, nie obraża się na nas lecz cierpi wtedy, gdy kogoś krzywdzimy lub gdy ktoś nas krzywdzi. Świadomość tego, że krzywdzę samego Boga wtedy, gdy krzywdzę człowieka, to błogosławiona świadomość...
- W jakim sensie jest to świadomość błogosławiona? Wydaje się, że świadomość grzechu jest raczej ciężarem i przekleństwem niż błogosławieństwem...
Ciężarem i przekleństwem jest grzech, a nie świadomość grzechu. Świadomość grzechu jest błogosławiona, bo wtedy, gdy uświadamiam sobie, że Bóg cierpi z powodu popełnianego przeze mnie zła, mobilizuję się do tego, by już nikogo więcej nie skrzywdzić! Skoro Bóg złożył swój los w moje ręce, to we mnie budzi się zdumienie, poruszenie i wdzięczność. Skoro Bóg jest aż do tego stopnia wrażliwy na mój los i na los innych ludzi, to we mnie rodzi się ogromne pragnienie, by odpowiedzieć miłością na Jego miłość. Nie mobilizowałby mnie do szlachetności Bóg, który by się na mnie obrażał czy Bóg, który by mnie ścigał jak policjant, który ściga przestępcę. Przed takim Bogiem bym się co najwyżej ukrywał. Gdy przestajemy krzywdzić samych siebie i innych ludzi i gdy zaczynamy kochać, wtedy ratujemy Boga przed cierpieniem. Wtedy wyprawiamy Mu święto radości! Ojciec urządzający ucztę powracającemu synowi, sam przeżywa jeszcze większe święto, gdyż jest jeszcze wrażliwszy niż syn i kocha jeszcze bardziej niż ten, który powraca.
- Dlaczego pycha uznawana jest przez Kościół za pierwszy z grzechów głównych? Musi chyba w tym grzechu kryć się jakaś wyjątkowo groźna pułapka?
Tak jest rzeczywiście! Historia ludzkości potwierdza, że pycha stanowi początek wszelkiego zła. To właśnie pycha była istotą grzechu pierworodnego! Pierwsi ludzie wmówili sobie, że własną mocą odróżnią dobro od zła i że sami poradzą sobie z życiem. A jeśli będą się kogoś radzić, to z pewnością nie Boga, lecz syczącego głosu tych, którzy walczą z Bogiem i z człowiekiem. W swojej pysze Adam i Ewa uwierzyli w to, że Bóg jest zazdrosny o ich mądrość i że sami staną się jak bogowie, jeśli tylko nie posłuchają Boga. W rzeczywistości okazało się, że sami potrafią jedynie mieszać dobro ze złem i czynić zło. Istotą pychy jest ucieczka człowieka od prawdy o sobie. Pyszałek żyje w żałosnym świecie fikcji, czyli widzi wielkość, której w rzeczywistości nie posiada. Staje się samolubnym egoistą, niezdolnym do miłości. Odnosi się do innych ludzi z pogardą i traktuje ich jak własność, którą posługuje się dla zaspokojenia własnych potrzeb.
Po grzechu pierworodnym grzech pychy grozi każdemu z nas. W naszych czasach pokusa pychy jest wyjątkowo silnie odczuwana, gdy w prymitywnej kulturze ponowoczesności niepisanym ideałem jest właśnie pycha, czyli powtarzanie dramatu grzechu pierworodnego. Człowiek „ponowoczesny”— podobnie jak pierwsi ludzie - wmawia sobie, że jest nieomylny i że może czynić wszystko to, co sam uzna za stosowne. Przedstawiciele dominującej obecnie niskiej kultury usiłują nam wmówić, że jesteśmy mądrzy i wolni jak Bóg, a jednocześnie twierdzą, że niczym nie różnimy się od zwierząt i że nawet miłość nie wynikiem naszego działania świadomego i wolnego, lecz że jest ona jedynie kwestią popędów, hormonów i biochemii.
- Człowiek, który nie odróżnia siebie od Boga, przestaje odróżniać siebie od zwierzęcia! To naprawdę ważne dla nas, młodych ludzi, byśmy byli tego świadomi...
Cieszę się, że zdajesz sobie z tego sprawę! Kto uwierzy, że jest jak Bóg, paradoksalnie uwierzy też w to, że jest jak zwierzę i stanie się niewolnikiem swoich instynktów, popędów czy emocji. Pycha potrafi tak bardzo zaślepiać człowieka, że zaczyna on nie tylko kpić sobie z bliźnich, ale nawet szyderczo wyśmiewać Boga. Obecnie coraz częściej pycha przybiera wymiar społeczny. Oznacza to, że nie tylko pojedyncze osoby, ale też całe grupy społeczne stawiają siebie w miejsce Boga i przypisują sobie boską władzę. Przykładem są choćby ci politycy, którzy w Anglii uchwalili prawo pozwalające tworzyć hybrydy człowieka i zwierzęcia. Innym zbrodniczym przejawem pychy i arogancji u wielu polityków, jest przyznawanie sobie prawa do decydowania o tym, kogo będzie chroniło przyjęte przez nich ustawodawstwo a kogo z ludzi będzie można legalnie zabić.
- Większość ludzi sądzi, że najlepszą obroną przed pychą jest pokora. Czy tak jest naprawdę?
Najlepszą obroną przed pychą i przed każdym grzechem jest dojrzała miłość. Chrześcijańska dojrzałość polega na tym, by strzec się nie tylko pychy, ale też popadnięcia w drugą skrajność, jaką jest fałszywa „pokora”, czyli dostrzeganie wyłącznie własnych słabości. Pycha prowadzi do arogancji i bezmyślności, a opacznie rozumiana pokora prowadzi do zniechęcenia i rozpaczy. Bywa też ukrytą formą pychy wtedy, gdy ktoś mówi o swoich słabościach (zwykle nie o tych największych!) po to tylko, by inni zaprzeczali i by wychwalali jego cnoty. Grzeszną pychę i chorą pokorę należy odróżnić od zdrowej dumy. Taka duma to świadomość otrzymanej od Boga godności, którą możemy w sobie ochronić tylko wtedy, gdy będziemy pokorni, czyli gdy będziemy uznawać całą prawdę o sobie: zarówno o naszych cechach pozytywnych, jak też o słabościach i grzechach. Człowiek pokorny wie o tym, że jest kimś kochanym przez Boga i powołanym do świętości, ale wie również o tym, że potrafi krzywdzić siebie i bliźnich oraz ulegać negatywnemu naciskowi środowiska. Taki człowiek nie jest ani zadufanym w sobie pyszałkiem ani bezradnym nieudacznikiem. Jest natomiast mądrym realistą. Wie, że potrzebuje czujności, dyscypliny i pomocy Boga, gdyż tylko wtedy może wytrwać na drodze błogosławieństwa i radości.
- Coraz więcej moich rówieśników dąży do tego, by jak najwięcej mieć. Nawet za cenę sumienia i własnej godności. Dlaczego są ludzie, którzy dla pieniędzy sprzedają własną godność? Jaki mechanizm tutaj działa?
Przywiązanie do dóbr materialnych wydaje się zupełnie rozsądną postawą. Dramat zaczyna się wtedy, gdy rzeczy materialne stają się dla kogoś ważniejsze od osób. Biedny jest człowiek, który bardziej „kocha” pieniądze niż samego siebie i innych ludzi. Staje się wtedy kimś smutnym, gdyż radość płynie z dawania a nie z gromadzenia rzeczy materialnych. Warunkiem szczęścia nie jest wypchany portfel lecz kochające serce. Kto ulega chciwości, ten staje się biedakiem. Człowiek dojrzały wie, że dobrze wykorzystał tylko te pieniądze, które wydał. Zamienił wtedy symbol i możliwość na realne dobra: na żywność, ubranie, książkę, na dar dla tych, których kocha. Tymczasem człowiek chciwy staje się niewolnikiem tego, co posiada. Chciwość to zatem wyjątkowo groźna forma egoizmu. Chciwiec nie jest w stanie wydawać pieniędzy nawet na własne potrzeby. Troszczy się o swoje bogactwa nie tylko bardziej niż o potrzeby bliźnich, ale też bardziej niż o własne potrzeby. Chciwiec jest posiadany przez własną własność. Cieszy się bardziej rzeczami niż ludźmi, ale jest to „radość” równie chorobliwa, jak „radość” alkoholika czy narkomana.
Dojrzały chrześcijanin rozumie, że sensem posiadania pieniędzy i innych dóbr materialnych jest to, by z ich pomocą troszczyć się o własny rozwój i by wielkodusznie wspierać rozwój innych ludzi. Kto kocha, ten jest zawsze filantropem. Nie grozi mu to, że umrze z zapasem niewykorzystanych dóbr materialnych. Kto kocha, ten przed śmiercią zdąży rozdać wszystko, co posiada, gdyż wie, że śmierć doczesna całkowicie uwalnia nas od tego, co posiadamy i w pełni odsłania nam to, kim jesteśmy.
- Czy chciwością zagrożeni są jedynie ludzie bogaci materialnie?
Chciwością zagrożeni są wszyscy, którzy nie kochają! Można posiadać niewiele rzeczy, a mimo to być człowiekiem chciwym. Chciwość dotyczy każdego, kto dla rzeczy materialnych potrafi poświęcić swoje zdrowie, sumienie, czystość, wolność. Ulegając chciwości, człowiek staje się okrutny wobec samego siebie. Chciwość prowadzi bowiem do pracoholizmu, hazardu, lęku o przyszłość, a także do dramatycznego zawężenia pragnień, marzeń i ideałów. Człowiek chciwy jest chorobliwie zatroskany o swoją przyszłość, gdyż nie kocha. W konsekwencji usiłuje „kupić” sobie dobrą przyszłość za pomocą kolejnych filarów ubezpieczeń i kolejnych polis na życie, zapominając o tym, że polisy na życie wypłacane są jedynie w przypadku... śmierci.
Najlepszą ochroną przed chciwością jest świadomość, że to, kim jestem i jak mocno kocham, jest zdecydowanie ważniejsze niż to, co posiadam. Upewnia nas o tym Syn Boży, który zabiera ze sobą z nieba na ziemię wyłącznie to, kim jest. Rodzi się w stajni. Nie ma nawet pieluszek. Staje się ubogim wędrowcem bez dachu nad głową. Jest ogołocony ze wszystkiego poza miłością i radością. Człowiek dojrzały i szczęśliwy wie, że jest nieskończenie ważniejszy od rzeczy, które posiada. Jego poczucie bezpieczeństwa płynie z więzi, które buduje i z mądrych wartości, którymi chroni swoją przyjaźń z Bogiem, z samym sobą i z bliźnimi. Taki człowiek potrafi sprzedać i rozdać wszystko, co ma. Potrafi rozdawać innym ludziom samego siebie: swój czas, zdrowie, siły, życie doczesne. Kto naśladuje Chrystusa ten wie, że największym naszym bogactwem są osoby, które kochamy. Przyjaciół i ich miłości nie da się kupić za żadne pieniądze.
- Nieczystość to trzeci z grzechów głównych. Pismo Święte w stanowczy sposób przestrzega nas przed takimi grzechami. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie staje się oczywista wtedy, gdy uświadomimy sobie, że nieczystość to gwałty, współżycie przedmałżeńskie, cudzołóstwo czyli zdrady małżeńskie, pedofilia czyli znęcanie się seksualne nad dziećmi, molestowanie seksualne, prostytucja, masturbacja, pornografia, pożądanie. Wiele form nieczystości oznacza tak drastyczną krzywdę dla człowieka i tak bardzo rani jego godność, że te formy nieczystości są zakazane nie tylko normami moralnymi i religijnymi lecz także kodeksem karnym. Gwałty, pedofilia, molestowanie seksualne, stręczycielstwo, pornografia dziecięca to przykłady przestępstw, do jakich prowadzi grzech nieczystości.
Ludzie cyniczni dążą do lekceważenia najbardziej nawet okrutnych czy wulgarnych form nieczystości. W Holandii powstała partia polityczna, która dąży do legalizacji pedofilii a na ulicach europejskich miast w marszach „dumy” aktywiści gejowscy chwalą się tym, że nie kierują się świadomością, miłością i wolnością, lecz orientacją seksualną. Są zatem dumni z tego, że zachowują się jak zwierzęta, które też mają orientację seksualną i też się nią kierują. Najbardziej zdezorientowani są właśnie ci ludzie, którzy kierują się popędem seksualnym.
Każda forma nieczystości prowadzi do zerwania więzi z Bogiem, z samym sobą i z innymi ludźmi. Tymczasem w zamyśle Stwórcy ludzka seksualność jest błogosławieństwem. Dla człowieka, który dorasta do miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, seksualność staje się miejscem wyrażania miłości do małżonka oraz miejscem odpowiedzialnego przekazywania życia. Nieczystość zaczyna się wtedy, gdy człowiek odrywa seksualność od miłości i od płodności. Taka seksualność staje się miejscem wyrażania przemocy (do gwałtów włącznie) oraz miejscem przekazywania śmierci (do AIDS i aborcji włącznie). Nieczysta seksualność niszczy wolność, zabija radość życia i prowadzi do egoizmu.
Większość form nieczystości przynosi nieodwracalne skutki i prowadzi do spustoszenia duchowego oraz do popadania w stany rozpaczy. Jakże prymitywni duchowo i zrozpaczeni muszą być ci ludzie, dla których powodem do dumy nie jest miłość, wolność czy odpowiedzialność lecz orientacja seksualna? Jakże dramatyczna musi być sytuacja człowieka, który dla chwili przyjemności seksualnej poświęca sumienie, rodzinę, zdrowie i życie? Ludzie popadający w nieczystość - wbrew empirycznym faktom! - wmawiają sobie, że prezerwatywy dają „bezpieczny” seks (w rzeczywistości są one rodzajem rosyjskiej ruletki) lub że sięganie po zbędne hormony (antykoncepcja) nie niszczy zdrowia.
- W jaki sposób można chronić siebie przed grzechami nieczystymi? Z pewnością pomaga tu roztropność i dyscyplina w odniesieniu do mass-mediów oraz czujność w kontaktach z innymi ludźmi. Czy to jednak wystarczy?
To wszystko jest ważne, ale najlepszą ochroną przed grzechami nieczystymi jest świadomość własnej godności oraz tego, że nie istniejemy po to, by pożądać lub by ktoś nas pożądał, lecz po to, by kochać i być kochanym. Człowiek czysty wie, że miłość bez seksualności wystarczy mu do szczęścia, ale seksualność bez miłości nigdy mu do szczęścia nie wystarczy. Czystość nie jest zrozumiała, ani możliwa dla tych, którzy nie kochają. Nie ma czystości bez miłości! Prawdziwa miłość jest zawsze czysta i nie ma nic do ukrycia. Czystość to bycie darem dla drugiej osoby, a nieczystość to bycie złodziejem, który chce wykraść komuś godność i niewinność tak, jak złodziej usiłuje wykraść rzeczy, które do niego nie należą. Seksualność czysta to spotkanie dwóch osób, połączonych miłością małżeńską, a seksualność nieczysta to spotkanie dwóch popędów lub popędu z uległością.
Czystość nie wynika z lęku przed ciałem, seksualnością czy przyjemnością lecz z postawienia na pierwszym miejscu osoby i jej godności. Osoba jest tak niezwykłym dobrem, że jedynym właściwym odniesieniem do niej jest miłość oczyszczona z egoizmu i pożądania. Czystość to świadomość, że miłość nie jest chwilową namiętnością lecz nieodwołalnym darem na całe życie. Czystość chroni człowieka przed pokusą, by używać drugą osobę lub samego siebie jako środka, a nie jako celu. Człowiek czysty wie, że wartość osoby nieskończenie przewyższa wartość przyjemności! Bóg stworzył nas po to, byśmy kochali i szukali radości, a nie po to, byśmy pożądali i szukali jedynie przyjemności.
- Co Ksiądz sądzi o coraz częstszych wizytach ginekologów i seksuologów w Polskich szkołach?
Niestety większość z tych ludzi nie ma przygotowania pedagogicznego i w związku z tym zgodnie z przepisami Ministerstwa Edukacji w ogóle nie powinni być zapraszani do szkół. Nie mają bowiem odpowiednich kompetencji w zakresie budowania relacji wychowawczej z uczniami oraz w zakresie doboru języka i argumentów w kontakcie z nastolatkami. Po drugie, ogromna większość ginekologów i seksuologów nie przekazuje młodzieży podstawowej wiedzy z dziedziny, o której mówią. Nie informują uczniów o fizjologii płodności pary ludzkiej (płodność kobiety i mężczyzny wynosi maksymalnie 4 dni w każdym cyklu), o tym, że system immunologiczny w obrębie narządów seksualnych kobiety osiąga swą dojrzałą skuteczność około dwudziestego roku życia czy też o tym, że jedynym stuprocentowo pewnym sposobem ochrony przed niechcianą ciążą i przed chorobami wenerycznymi w zakresie zachowań seksualnych jest wstrzemięźliwość przedmałżeńska i wzajemna wierność małżonków. Po trzecie, większość ginekologów wprowadza młodzież w błąd, gdyż rozpowszechnia mit, że prezerwatywy dają „bezpieczny” seks a antykoncepcja nie niszczy zdrowia. Ginekolodzy nie przychodzą zatem do szkół po to, by przekazywać wiedzę lecz po to, by oszukiwać i reklamować antykoncepcję. Liczą przy tym na to, że ani uczniowie, ani nauczyciele ich nie zdemaskują - jedni przez grzeczność a inni przez naiwność czy z powodu braku odpowiedniej wiedzy.
- Księże Marku, kilka miesięcy temu byłam na szkolnym spotkaniu z seksuologiem i mogę potwierdzić, że nasz gość zachowywał się dokładnie według powyższego scenariusza. Pochwalę się, że jako jedyna miałam odwagę mu o tym powiedzieć. Pan seksuolog był kompletnie zaskoczony tym, że ktoś z jego słuchaczy potrafi krytycznie myśleć... A czy da się określić powody, które sprawiają, że dla niektórych nastolatków seksualność jest aż tak chorobliwie atrakcyjna, że poświęcą dla niej sumienie, zdrowie a nawet życie?
Oczywiście! Tego typu patologiczna atrakcyjność seksualności jest przejawem somatyzacji problemów poza-seksualnych. Otóż im bardziej ktoś z nastolatków jest nieszczęśliwy i niespokojny z powodu swojego sposobu życia, tym bardziej pragnie choćby na chwilę o tym zapomnieć i próbuje odreagować swoje napięcia. A do tego nadaje się alkohol, narkotyk, agresja i właśnie zachowania seksualne. Ktoś bardzo nieszczęśliwy najchętniej chciałby jednocześnie pić, ćpać, bić i współżyć, gdyby to tylko było możliwe. Odreagowywanie napięć poprzez zachowania seksualne jest jednak wyjątkowo groźną pułapką, gdyż prowadzi do jeszcze większych napięć, a także powoduje popadanie w uzależnienia. Często wiąże się też z zachowaniami przestępczymi.
- Jakie formy zła i grzechów uważa Ksiądz za wyjątkowo groźne w naszych czasach?
Chyba największym dramatem naszych czasów - i wszystkich czasów! - jest zabijanie dzieci przez własnych rodziców. Tego nie czynią nawet zwierzęta. Aborcja jest najstraszniejszą formą przemocy w rodzinie. Jeśli bowiem rodzice potrafią zabić zupełnie niewinne dziecko, to nic ich już nie powstrzyma od wyrządzania krzywdy sobie nawzajem. Warto w tym kontekście przypomnieć, że aborcji nigdy nie dokonuje matka lecz rodzice dziecka. W praktyce to zwykle ojciec dziecka jest najbardziej odpowiedzialny za jego śmierć, zwłaszcza wtedy, gdy bezpośrednio domaga się jego zabicia.
- W swoich wypowiedziach często podkreśla Ksiądz, że aborcji poddają się głównie te kobiety, które stosują antykoncepcję. Dla większości współczesnych ludzi to zaskakująca teza. Czy dysponuje Ksiądz jakimiś danymi empirycznymi na jej poparcie?
Oczywiście! Przytoczę choćby najnowsze badania w tym względzie. Brytyjski dziennik „The Guardian” opublikował niedawno badania seksuologów z Edynburga. Badania te są reprezentatywne i miarodajne, gdyż naukowcy objęli nimi prawie trzy tysiące kobiet w ciąży oraz 900 kobiet, które zamierzały poddać się aborcji. Najbardziej symptomatycznym wynikiem badań przeprowadzonych przez seksuologów z Edynburga jest fakt, że aż 75% wszystkich przypadków aborcji dokonują te kobiety, które stosują antykoncepcję! Natomiast tylko 25% ogólnej liczby aborcji dokonują kobiety, które nie stosują antykoncepcji. Te wyniki mogą być zaskakujące jedynie dla tych, którzy podchodzą do sprawy antykoncepcji w sposób ideologiczny, a nie realistyczny. Stosowanie antykoncepcji oznacza, że dana osoba rezygnuje z wiedzy na temat cyklicznej płodności pary ludzkiej i że szuka w tej dziedzinie rozwiązań opartych na tym, co łatwiejsze, a nie na tym, co mądrzejsze. Osoby, które decydują się na stosowanie antykoncepcji w miejsce ekologicznych metod regulacji poczęć i w miejsce świadomego rodzicielstwa, łatwo ulegają pokusie aborcji za każdym razem, gdy antykoncepcja zawodzi.
Badania seksuologów z Edynburga to kolejne, empiryczne potwierdzenie faktu, że antykoncepcja nie tylko nie zmniejsza liczby aborcji, ale przeciwnie — zwiększa skalę tego dramatycznego zjawiska. Ustalenia angielskich naukowców są jeszcze jednym dowodem na to, że najskuteczniejszym sposobem zmniejszania liczby aborcji nie jest upowszechnianie antykoncepcji, lecz upowszechnianie solidnej wiedzy na temat płodności pary ludzkiej oraz pomaganie nastolatkom w tworzeniu dojrzałych więzi międzyludzkich, chronionych mądrą hierarchią wartości.
Dramatem w naszych czasach jest to, że wielu — a w niektórych środowiskach zdecydowana większość! — seksuologów, pedagogów i psychologów nie ma odwagi nawet wspomnieć młodzieży o tym, że w sferze seksualnej możliwe są takie postawy, dzięki którym w ogóle nie ryzykuje się zdrowia i życia dla chwili przyjemności seksualnej. To oczywiste, że o swoich postawach decydują sami zainteresowani, ale rolą odpowiedzialnych wychowawców jest przekazanie wychowankom rzetelnej wiedzy, tak, by młodzi mieli szansę na podejmowanie świadomych decyzji.
Wychowankowie mają prawo wiedzieć o tym, że w odniesieniu do zachowań seksualnych wstrzemięźliwość przedmałżeńska i wzajemna wierność małżeńska to jedyny stuprocentowo pewny sposób ochrony przed AIDS i innymi śmiertelnymi chorobami wenerycznymi. Mają też prawo wiedzieć o tym, że znajomość fizjologii płodności pary ludzkiej pozwala na regularne współżycie seksualne z zachowaniem odpowiedzialnego rodzicielstwa, bez potrzeby sięgania po antykoncepcję, która niszczy płodność i zdrowie. Mają również prawo do wiedzy o tym, że najczęściej aborcji poddają się właśnie te kobiety, które stosują antykoncepcję. Mają wreszcie prawo wiedzieć o tym, że mit o tym, iż antykoncepcja chroni przed aborcją, będzie nadal z uporem podtrzymywany przez tych, którzy bogacą się na produkcji, sprzedaży i reklamowaniu antykoncepcji. Także o tym fakcie młodzi ludzie powinni dowiedzieć się od swoich rodziców i nauczycieli. Mniej wtedy będzie tych, którzy z powodu ignorancji czy naiwności krzywdzą w sferze seksualnej samych siebie i innych ludzi.
- „Żaden polityk nie ma prawa skazywać kobiet na piękną śmierć” — napisał Cezary Michalski w "Dzienniku" (17.05.2007), odwołując się do debaty na temat aborcji i zmian w prawie w kontekście sprawy p. Anny Radosz — kobiety oczekującej narodzin dziecka, która zrezygnowała z chemioterapii po to, by nie szkodzić na zdrowiu jej nienarodzonej jeszcze córeczce. Jak Ksiądz skomentuje tę wypowiedź publicysty „Dziennika”?
Tego typu komentarz to typowy przykład niezrozumienia sprawy, która nie ma związku z aborcją. Co więcej, ta sprawa nie miałaby nic wspólnego z aborcją także wtedy, gdyby pani Anna poddała się chemioterapii i gdyby w konsekwencji ratowania własnego życia jej dziecko poniosło straty na zdrowiu a nawet zmarło. Większość komentatorów, którzy wypowiadają się w sprawie heroicznej postawy Anny Radosz, nie potrafi lub nie chce logicznie myśleć. Otóż kiedy życie matki w ciąży jest zagrożone, to ma ona prawo zdecydować się na wszelkie formy koniecznej terapii! Także na takie formy terapii, które mogą doprowadzić do - niechcianej i niezamierzonej przecież! - śmierci dziecka. W takiej sytuacji nie ma mowy o aborcji, lecz jedynie o niezdolności lekarzy do jednoczesnej ochrony życia matki i dziecka. Ani matka, ani lekarz nie czynią w takim przypadku NIC, by zabić dziecko. Czynią jedynie to, co jest konieczne, by ratować życie matki.
To matka decyduje o tym, czy skupić się na zdrowiu i życiu dziecka czy też na ratowaniu własnego życia. Kobieta stoi wtedy w obliczu dramatycznego wyboru, który w obu przypadkach jest przejawem kierowania się przykazaniem miłości, bo chrześcijanin jest wezwany do tego, by kochać zarówno siebie jak i bliźniego. Jeśli matka stawia wyżej życie dziecka od ratowania własnego życia doczesnego, to okazuje wyjątkowy heroizm. Jeśli decyduje się ratować życie własne, by być darem dla męża i dzieci już narodzonych, to okazuje równie wielką dojrzałość. Mylenie ratowania życia matki z aborcją jest przejawem cynizmu albo bezmyślności. W obu przypadkach jest to postawa groźna, gdyż sprawia, że ci, którzy uważają się za intelektualistów i za autorytety moralne, wprowadzają w błąd znaczną część społeczeństwa. Niektórzy komentatorzy okazują się aż tak cyniczni, że próbują wykorzystać postawę heroicznej kobiety dla promowania... aborcji. Żadne prawo nie może i nie nakazuje kobiecie ratować życie dziecka kosztem ratowania własnego życia. Każde natomiast prawo powinno zakazywać aborcji, czyli zabijania przez rodziców dziecka w fazie rozwoju prenatalnego. Aborcja z definicji ma miejsce jedynie wtedy, gdy czyni się coś po to, by zabić niewinne dziecko, a nie po to, by ratować zagrożone życie matki.
- Z wypowiedzi Księdza wynika, że człowiek, który grzeszy, okrada samego siebie ze świętości i z radości. Na szczęście chyba zawsze jest możliwa nawet radykalna zmiana postępowania?...
Tak! Tylko w świecie przedmiotów bywają uszkodzenia i straty nieodwracalne. Niezwykłością człowieka jest to, że zawsze może się zmienić. I to zupełnie radykalnie. Wśród moich przyjaciół w Polsce i w innych krajach są ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat — zwykle na skutek uzależnień — czynili straszne rzeczy, a teraz żyją w sposób szlachetny i radosny!
- Chyba większość ludzi jest przekonanych, że nawrócić się to uznać swoje grzechy, żałować za nie, przeprosić Boga i już więcej nie grzeszyć. Ale nawrócenie to chyba coś znacznie trudniejszego i... radośniejszego?
Masz rację! Chrystus wyjaśnia, że przy końcu życia doczesnego będziemy sądzeni z miłości. Do ludzi potępionych Chrystus mówi: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 41 -43). Los potępionych jest konsekwencją faktu, że nie nauczyli się kochać. Do ludzi po prawej stronie Chrystus nie mówi, iż idą do nieba, gdyż są bez grzechu lecz dlatego, że nauczyli się kochać (por. Mt 25, 35-40).
Chrystus wie, że jedynym sposobem, by nie czynić zła, jest czynienie dobra. Oczywiście nawrócenie wymaga rozrachunku z grzeszną przeszłością. Wymaga żalu i odwrócenia się od zła. Ale jest to jedynie punkt wyjścia a nie punkt dojścia w nawróceniu. Kto się nawraca, ten powinien zapytać samego siebie, czy nie stawia jakichś rzeczy lub osób w miejsce Boga, czy nie krzywdzi rodziców, czy nie zabija, czy nie cudzołoży, czy nie kłamie, czy nie kradnie, czy nie pożąda? Od takich pytań trzeba zacząć proces nawrócenia. Ale na tego typu pytaniach nie można poprzestać. Człowiek, który nawraca się według kryteriów Ewangelii, stawia sobie znacznie trudniejsze pytania: czy naśladuję słowa i czyny Jezusa?; czy kocham?; czy dorastam do świętości?
- Nawrócenie to w takim razie niezwykły rozwój! To radość stawiania się kimś podobnym do Boga! To stawanie się coraz piękniejszą wersją samego siebie? Czy tak?
- Bardzo trafnie ujęłaś istotę nawrócenia! Gratuluję! Nawrócenie przestaje być akcją a staje się nowym sposobem istnienia i postępowania wtedy, gdy odzyskujemy marzenia i aspiracje na miarę godności i powołania człowieka, czyli by żyć w miłości, prawdzie i wolności dzieci Bożych. Lęk przed karą za grzechy czy niepokój o własną przyszłość to za mało, aby człowiek mógł zmienić własne życie. Nawrócić się to odzyskać pragnienia. To pragnąć już nie tylko tego, by uwolnić się od grzechów lecz by kochać i być kochanym, by doświadczać radości, jakiej ten świat dać nie może!
- Kto może być dla nas wzorem nawrócenia?
Oczywiście każdy ze świętych! Warto przyjrzeć się postawie św. Piotra i zestawić jego zachowania z postępowaniem Judasza. Ten ostatni też uznał swój grzech. Nie usprawiedliwiał się. Zdobył się na szczery rachunek sumienia, a później poszedł i powiesił się. Piotr inaczej zareagował na swoją słabość. On również był ogromnie rozgoryczony własną postawą. Chyba bardziej nawet niż Judasz. Zaparł się trzy razy swojego ukochanego Mistrza, któremu przyrzekał, że nigdy Go nie opuści, choćby wszyscy Go opuścili.
Jednak - w przeciwieństwie do Judasza — Piotr nie pozostaje sam ze swoim grzechem. Zawstydzony i zalękniony, idzie za Jezusem. Boi się, że znowu ktoś rozpozna w nim ucznia Jezusa i że zostanie zabity. A jeszcze bardziej lęka się chyba spojrzenia w oczy swojemu Mistrzowi. A mimo to idzie za Jezusem. Gdy ich spojrzenia się spotykają, wtedy Piotr wychodzi, by gorzko zapłakać, ale w przeciwieństwie do Judasza nie poddaje się rozpaczy lecz zmienia się w mocarza. Odtąd można go będzie zabić, ale nie można go będzie zastraszyć i zmusić do ponownego zaparcia się Chrystusa. Widząc przemianę Piotra, możemy domyślać się tego, co wyczytał on w spojrzeniu Zbawiciela: „czego się spodziewasz, Piotrze? Jeśli myślisz, że cię potępiam i przekreślam, to jeszcze Mnie nie znasz. Właśnie teraz, gdy ty się sobą tak boleśnie rozczarowałeś, idę oddać za ciebie życie, bo do końca cię pokochałem”.
Pójście za Jezusem z naszym grzechem to zatem kolejny warunek trwałego nawrócenia.
Gdy stajemy samotnie twarzą w twarz z bolesną prawdą o nas samych, to grozi nam — jak Judaszowi — rozpacz i zniechęcenie. Gdy natomiast — zalęknieni i zawstydzeni — idziemy z naszym grzechem do Jezusa, wtedy dzieje się coś niezwykłego. Mocą Jego miłości i przebaczenia stajemy się więksi od naszej słabości i otwiera się przed nami nowa przyszłość. Trwałe nawrócenie wymaga podejścia do kratek konfesjonału, by spojrzeć w oczy Jezusowi i by raz jeszcze — a może po raz pierwszy w życiu — przekonać się o tym, że Jego miłość większa jest niż nasza słabość i że naprawdę wszystko możemy w Tym, który nas umacnia.
- A na czym polega pojednanie z Bogiem? To chyba coś więcej niż tylko uznanie przed Nim własnej grzeszności i przeproszenie Go za popełnione zło?
Tak, to zdecydowanie coś więcej! Pojednać się z Bogiem, to powiedzieć z całego serca: Ty, Boże, masz rację a Twoje przykazania są moją mądrością, chlubą i radością! Pojednać się z Bogiem to pojednać się z Jego miłością, bo Bóg jest miłością. To zrozumieć tę miłość. To uznać, że nie jest łatwo kochać nas, którzy często nie umiemy kochać nawet samych siebie i którzy czasem obarczamy Boga odpowiedzialnością za bolesne konsekwencje naszych złych czynów.
- Każdy z nas potrzebuje też pojednania z samym sobą. Niektórzy sądzą, że pojednać się z samym sobą to zaakceptować siebie i swoją przeszłość...
Nic bardziej mylnego! W Piśmie Świętym w ogóle nie występuje słowo „akceptacja”. Kto siebie jedynie akceptuje zamiast kochać, ten kontynuuje obecny sposób życia i blokuje własny rozwój. Pojednać się z samym sobą to przebaczyć sobie błędy przeszłości i uczynić wszystko, by do nich już nie wracać! Jedną skrajnością jest okrucieństwo, gdy człowiek nie przebacza sobie błędów z przeszłości. Skrajność druga to naiwność, która polega na tym, że dany człowiek przebacza sobie błędy z przeszłości ale nadal do nich powraca.
Pojednanie z Bogiem i z samym sobą prowadzi do pojednania z bliźnimi. Ten, kto uświadomił sobie własną grzeszność, kto doświadczył miłosiernej miłości Boga i kto przebaczył sobie błędy z przeszłości, uświadamia sobie, że inni - podobnie jak on — są słabi i grzeszni, że często sami nie wiedzą, co czynią, że — podobnie jak on — potrzebują przebaczenia. Jednak pojednanie z bliźnim nie oznacza naiwności ani tolerowania zła! Oznacza natomiast wybaczenie mu krzywd i win, które nam wyrządził w przeszłości. Czy oznacza coś więcej, to już zależy od obecnej postawy tego, kto mnie krzywdził. Jeśli uzna swój błąd i zmienia swoje postępowanie, to pojednanie między nami osiąga pełnię. Jeśli natomiast nadal próbuje mnie krzywdzić, to przebaczam mu krzywdy, które wyrządził mi w przeszłości, ale już więcej nie pozwalam się skrzywdzić.
- Chrystus jest wielkim znawcą człowieka i wielkim realistą. Właśnie dlatego często zachęcał nas do zachowania czujności i wyjaśniał, że tylko ten, kto wytrwa do końca, będzie zbawiony. Co to znaczy, czuwać nad własnym życiem?
Czuwać to uznać własną bezradność wtedy, gdy przychodzi nam mierzyć się z twardą rzeczywistością w osamotnieniu, bez pomocy Boga i Bożych ludzi. Czuwać to żyć w obecności Boga i słuchać Go bardziej niż samego siebie. To uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii. To codziennie rozmawiać z Bogiem. To regularnie korzystać z sakramentu pojednania i karmić się Ciałem Chrystusa. To czytać Pismo Święte i formować w sobie wrażliwe sumienie. To włączyć się w solidne grupy formacyjne w swojej parafii czy w diecezji. To kochać i dorastać do świętości. Kto razem z Chrystusem czuwa nad swoim sposobem istnienia i postępowania, ten na co dzień doświadcza niezwykłej radości, jaka płynie z wychowywania samego siebie według zasad Ewangelii!
- Serdecznie dziękuję Księdzu za rozmowę.
opr. mg/mg