Fragment książki "Oddychać wolnością" o oczyszczających rytuałach dla ciała i duszy (Księgarnia św. Jacka 2005)
Przekład: Karol Tomecki
ISBN: 83-7030-463-x
Człowiek nie jest w stanie oczyścić się na tyle, aby doskonale czystym stanąć przed Bogiem. Ani rekolekcje, ani posty, ani modlitwa, ani medytacja nie mogą uwolnić go od całego wewnętrznego brudu. Sam Bóg przy śmierci oczyści człowieka od wszelkich plam i każdego piętna, przez co uczyni go zdolnym do zjednoczenia się z Nim. O tym ostatecznym oczyszczeniu wiedzą wszystkie religie. Wiele z nich mówi o specjalnym miejscu oczyszczenia, do którego trafia człowiek po śmierci, aby przygotować się do wejścia do nieba. W chrześcijańskiej tradycji to miejsce oczyszczenia zwane jest czyśćcem, po łacinie purgatorium. Purgare oznacza właśnie „oczyścić”. Tam zostaniemy oczyszczeni. Nie musimy w tym celu niczego już robić sami. Po niemiecku mówi się Fegfeuer, co oznacza ogień, trawiący to, co nieczyste i oczyszczający w ten sposób. Sama Biblia nie zna przedstawienia czyśćca. W Kościele naukę tą rozwinął dopiero Orygenes. Przejmuje on pojęcia świata greckiej myśli, Platona i tradycji orfickiej. W tradycji łacińskiej Tertulian i Augustyn w swoich przedstawieniach miejsca oczyszczenia po śmierci znajdowali się pod wpływem Eneidy Wergiliusza, który mówił o zstąpieniu w zaświaty i o oczyszczeniu ludzi poprzez ogień.
W pobożności ludowej przekazywane były bardzo wątpliwe przedstawienia czyśćca. Wierzono, że duszę czyśćcową można uwolnić, jeśli „pomodlić się za nią jednym odpustem”. Zaprotestował przeciw temu Marcin Luter. Odrzucił on naukę o czyśćcu, ponieważ w ten sposób zdeprecjonowane by było odkupienie przez krzyż Chrystusa. Luter obnaża tutaj usprawiedliwienie z uczynków, jak gdyby oczyszczenie dusz uzyskać można było za pomocą samych pieniędzy i modlitw odpustowych. Zapewne na przedstawienie czyśćca wpłynęły fałszywe wyobrażenia Boga i zbawienia dokonanego przez Jezusa Chrystusa. Gdy jednak teologicznie zastanawiamy się nad obrazem czyśćcowego ognia i purgatorium, to jednak znajdujemy tam coś prawdziwego. W hinduizmie istnieje przekonanie, że człowiek musi ciągle oczyszczać się poprzez wiele reinkarnacji, aby wreszcie mógł zjednoczyć się z Bogiem. My, chrześcijanie, wierzymy, że to, czego dokonać możemy w naszych wysiłkach oczyszczających, stoi daleko za Boską czystością. Nie znajdujemy się pod naciskiem wyczynowości, jakbyśmy sami musieli perfekcyjnie się oczyścić. Nawet jeśli oczyścimy się poprzez modlitwę i medytację, to i tak zawsze wobec Boga czuć się będziemy nieczystymi. Dlatego On sam nas oczyści. To oczyszczenie jednak nie jest żadną karą, lecz dokonuje się w spotkaniu z miłującym nas Bogiem. Ostatecznie to właśnie miłość Boża nas oczyszcza. Zawsze to Bóg sam nas oczyszcza, a nie nasze własne działanie. Musimy tylko pozwolić Mu tego w nas dokonać.
Znamy doświadczenie oczyszczenia także i w spotkaniu z ukochanym człowiekiem. Im bliżej podchodzą do nas w miłości małżonek, małżonka, tym bardziej boleśnie stwierdzamy, jak twardzi jesteśmy, jak wiele jest w nas tego, co niejasne i nieczyste. Odkrywamy, że żyjemy dla siebie samych, że pozwalamy kierować się miarami tego świata, żądzą posiadania, że zależni jesteśmy od sądów innych ludzi, a siebie z tej przyczyny coraz bardziej naginamy i zakłamujemy swoje prawdziwe Ja. W spojrzeniu ukochanego odkrywamy naszą najgłębszą prawdę. I odkrycie to zawsze związane jest z bólem. W świetle Boskiej miłości odkrywamy wszystko, co w nas błędne, przemieszane z niejasnymi motywami. Widząc siebie w Boskiej miłości, stajemy się świadomi własnego życiowego kłamstwa. Miłość jednak wiedzie nie tylko do bolesnego samopoznania. Miłość posiada także i oczyszczającą siłę. Miłość ukochanego człowieka ujmuje nas pomimo naszych błędów i słabości. I w momencie spotkania z ukochanym dokonuje się oczyszczenie. Czujemy się oczyszczeni spojrzeniem miłości. Miłość czyni nas czystymi. Tak możemy sobie wyobrazić i ostateczne oczyszczenie w momencie śmierci. Wtedy miłość Boża wypali w nas wszystko, co jest jeszcze zabrudzone i zepsute. A my poprzez Bożą miłość staniemy się czyści i jaśni.
Przedstawienie miejsca oczyszczenia po śmierci zdejmuje z nas balast własnego perfekcjonizmu, jakbyśmy to my sami musieli przed Bogiem się całkowicie samodzielnie oczyścić. Kto zbytnio zadufany jest we własnej czystości, ten będzie wiele nieczystości w sobie wypierał. Im bardziej ktoś chce być czysty, tym więcej nieczystości otrzyma on sam i jego otoczenie. Będzie bowiem całą tę nieczystość, której się wypiera, projektować na innych. Jako ludzie nie jesteśmy w stanie wszystkiego w nas oczyścić i wyjaśnić. Ciągle na nowo będziemy przeżywać, że nasza dusza jest brudna i zanieczyszczona. Jest sprawą odwagi, by przyznać, że nigdy nie będziemy mogli osiągnąć absolutnej czystości. Ciągle będziemy miotać się pomiędzy czystym i nieczystym. Nasze białe szaty w przeciągu całego życia będą wystarczająco często brudne. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko powierzyć cały nasz brud oczyszczającej miłości Boga. Wspomóc nas w tym mogą oczyszczające rytuały. Nie są one jednak w stanie zmyć nasz brud na zawsze. Dokona tego Bóg w chwili naszej śmierci, gdy spotkamy Jego bezmierną miłość. Miejsce oczyszczenia nie jest jednak jakimś miejscem w kosmosie, w którym przez pewien czas musielibyśmy pozostać dla odpokutowania naszych grzechów. Miejscem oczyszczenia jest raczej miłość Boża, która w swej niezmiernej pełni spotka nas w chwili śmierci. Czyśćcem jest moment spotkania, nie zaś czasowa kara, którą skrócić moglibyśmy modlitwami i ofiarami. Naszą modlitwą za zmarłych towarzyszymy im w chwili tego spotkania z Bogiem, aby mogli się oni bezwarunkowo powierzyć Jego miłości. Jeśli to zrobią, będą czyści, oczyszczeni przez miłość. A my powinniśmy ufać, że także i my w swej śmierci zostaniemy przyciągnięci Bożą miłością tak, że przejdziemy poprzez ból oczyszczenia, aby na zawsze pozostać w Bogu, aby zjednoczyć się z tą Bożą miłością.
opr. mg/mg