Z ks. Wiesławem Wilkiem, wykładowcą w Wyższym Seminarium Duchownym w Sandomierzu, rozmawia Józef Augustyn SJ
Ksiądz Profesor specjalizuje się w literaturze pięknej oraz jej związkach z religią i duchowością.
Literatura to dla mnie doskonały środek ewangelizacji, który pomaga człowiekowi odkrywać i przeżywać sacrum. Oczywiście mam tu na myśli dzieła, które zakładają głębsze cele, chcą budzić sumienia, niepokoić i przeobrażać wewnętrznie. Zauważmy, że przeciętny człowiek wierzący rzadko sięga po teologiczne traktaty, chętnie natomiast obejrzy wartościowy film czy przeczyta ciekawą książkę.
Porozmawiajmy zatem o książkach, które mają moc wewnętrznego przeobrażania.
To temat rzeka...
Ograniczmy się więc do dwóch ostatnich stuleci.
W literaturze współczesnej wyróżniam trzy wciąż żywe nurty, które mogą pobudzić czytelnika do refleksji i przemyśleń, a w konsekwencji także do wewnętrznej przemiany. Po pierwsze, to nurt egzystencjalizmu, który ukazuje absurd istnienia (Martin Heidegger). W kręgu tego nurtu powstały wielkie powieści i dramaty Jean-Paula Sartre'a (1905-1980), Alberta Camusa (1913-1960) czy Friedricha Dürrenmatta (1921-1990). Literatura egzystencjalizmu schodzi do otchłani ludzkiej egzystencji, ukazując tragizm człowieka uwikłanego w niepewność i względność norm postępowania. Nie wiadomo, po co człowiek żyje i dokąd zmierza. Nie ma niczego trwałego, czym mógłby się kierować. Względne są także wartości moralne, bo wszystko jest na sprzedaż.
Ten ostatni motyw doskonale ukazał Dürrenmatt w sztuce z 1956 roku pt. Wizyta starszej pani. Tytułowa bohaterka wraca po latach do miasteczka, gdzie przed laty przeżyła zawód miłosny. Chce ukarać człowieka, który ją wtedy odrzucił. Jest bogata, oświadcza więc miejskim notablom, że przekaże na rzecz miasteczka dużą kwotę, ale władze muszą skazać na śmierć jej byłego narzeczonego. I rzeczywiście na końcu zostaje on skazany, choć na początku wszyscy się oburzali: „Jak to? Nie może być. To człowiek niewinny”. Bo sumienie, bo prawo moralne... Miliony „starszej pani” zaczęły im jednak błyszczeć coraz bardziej i w końcu, a to lekarz, a to nauczyciel, wreszcie także pastor zaczęli szukać winy u zupełnie niewinnego człowieka. I znaleźli ją...
Drugi nurt to humanizm laicki, który szuka już jakichś trwałych wartości, jednak poza religią. Inaczej niż w egzystencjalizmie życie człowieka ma więc tu sens i istnieją wartości, dla których warto się poświęcić.
Gdzie szukać tych wartości?
Z jednej strony znajdują się one w samym człowieku. Dzięki własnym siłom może on sam się niejako uratować. Wątek samoocalenia znajdziemy chociażby u Ernesta Hemingwaya (1899-1961) w opowiadaniu Stary człowiek i morze z 1952 roku. Bohater — Santiago — chce złowić rybę większą niż inne, by w ten sposób udowodnić, że mimo wieku nie jest kiepskim i nieużytecznym rybakiem. Udaje mu się. Jednak złowiony marlin jest tak wielki, że rybak nie może wciągnąć go na pokład i w drodze powrotnej martwego marlina pożerają rekiny. Przybija więc do brzegu z niczym. To jednak tylko pozorna porażka, bo tak naprawdę Santiago wygrał z własnymi słabościami i teraz myśli o wyprawie na tygrysy.
Mit siły człowieka eksploatowały filmowe westerny, ale także dziś jest on bardzo modny i nadal oddziałuje. Z nim przecież wiąże się mit wiecznej młodości, na którym opiera się współczesna reklama. Człowiek urzeczywistnia się poprzez dążenie do wiecznej młodości i zabawy. To zredukowanie człowieka jedynie do sfery cielesnej pokazują powieści na przykład Alberto Moravii (1907-1990) czy Françoise Sagan (1935-2004).
Humanizm laicki odnajduje wartości nadające sens ludzkiemu życiu także w heroicznym aktywizmie i poświęceniu się człowieka. Poświęcenie się jakiejś pracy, wypełnianie jakiejś misji, zaangażowanie na rzecz jakiegoś dzieła — to droga do samorealizacji. Wątki te obecne są na przykład w powieściach Antoine de Saint-Exupéry (1900-1944). Exupéry dziś kojarzony jest przede wszystkim jako autor Małego Księcia, ale jest także autorem opowiadań Nocny lot (1931 rok) czy Ziemia, planeta ludzi (1939 rok), w których na pierwszym miejscu postawione jest wypełnienie przez bohaterów obowiązków.
To mamy też u Zbigniewa Herberta (1924-1998) w Przesłaniu Pana Cogito (1974 rok). Podmiot liryczny mówi: „wstań, idź”, „bądź odważny”, „czuwaj”, „bądź wierny”. Nie ma tu jednak odwoływania się do siły zewnętrznej. To ty sam masz być herosem. Takim herosem w pewnym sensie jest na przykład Bogumił Niechcic z powieści Marii Dąbrowskiej (1889-1965) Noce i dnie (1932-1934). Żona głównego bohatera ciągle ma mu za złe, że pracując w dzierżawionym majątku, nabija tylko kabzę Dalenieckiemu, właścicielowi ziemi. Tymczasem Bogumił mówi: „Ja nie dla Dalenieckiego to robię, ale dla tej ziemi”.
Z takim heroicznym aktywizmem mamy do czynienia także w Dżumie (1947 rok), powieści wspomnianego przy okazji nurtu egzystencjalnego Alberta Camusa. Główny bohater — doktor Bernard Rieux — w obliczu zagrożenia chorobą mobilizuje mieszkańców do działania. Nie chce jednak pomocy ojca Paneloux, ponieważ ten wierzy w Opatrzność Bożą, a według doktora taka wiara osłabia ludzi. Wierząc w Opatrzność, człowiek nie podejmuje wysiłku, by samemu rozwiązać swoje problemy, tylko czeka na interwencję Boga.
Inny przykład heroicznego aktywizmu to Los człowieka (1956 rok) Michaiła Szołochowa (1905-1984), opis przeżyć radzieckiego jeńca w hitlerowskiej niewoli. Znajdziemy tu wątki heroicznego poświęcenia się dla ojczyzny i partii.
W ramach humanizmu laickiego mieści się też bogate zjawisko literatury moralistycznej. Z literatury polskiej można tu wymienić Granicę (1935 rok) i Medaliony (1946 rok) Zofii Nałkowskiej (1884-1954), Kamienny świat (1947 rok) Tadeusza Borowskiego (1922-1951), Inny świat (1951 rok) Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (1919-2000). Z utworów tych wyłania się świadomość prawa, określenie dobra i zła. Owa świadomość wypływa jednak z utrwalonej tradycji czy ludzkiego nawyku, a nie z obiektywnego prawa Bożego. Pewnych rzeczy człowiek po prostu nie może robić. Istnieje granica dobra i zła, której ustalenie nie odwołuje się do sankcji religijnych, a do poczucia pierwotnej uczciwości i przyzwoitości.
Wreszcie trzeci, zasadniczy nurt we współczesnej literaturze to właśnie literatura religijna. Próbuje ona ukazać obecną w utworze rzeczywistość „dwupłaszczyznowo”: zarówno w jej wymiarze przyrodzonym, jak i nadprzyrodzonym. Stara się dostrzec to, co transcendentne, „niewidzialne dla oka”, i szuka odpowiednich środków wyrazu, by tę rzeczywistość ukazać.
Jakie zatem należałoby wskazać kryteria, według których możemy ocenić, że dany utwór mieści się w nurcie religijnym?
Na pewno tym kryterium nie jest tytuł czy tematyka utworu. One zawsze mogą być mylące, na przykład Drewniany różaniec (1953 rok) Natalii Rolleczek (1919-2009), powieść napastliwa i brutalnie atakująca wychowanie zakonne. Są utwory, które sięgają do tematów biblijnych, hagiograficznych itd., a wcale nie są religijne, czasem bywają wręcz wrogie religii.
Tym kryterium nie może być też odbiorca. Literatura określana jako religijna czy wręcz katolicka jako literatura dla katolików rezygnowałaby z ambitnych celów właściwych sztuce, zacieśniając się do swoistego „getta” odbiorców. Każdy ambitniejszy twórca chce docierać do jak najszerszego kręgu odbiorców.
Istotnego kryterium nie stanowi też osoba autora, choć ta sprawa nie jest tak jednoznaczna. Wprawdzie twórca niezależnie od osobistych przekonań może budować swe dzieło w określonych ramach ideologicznych, jednak zazwyczaj tak bywa, że autor, któremu obcy jest świat religijny, zrezygnuje z wypowiedzenia się takim rodzajem twórczości, który jest dla niego wewnętrznie odległy. Słynny filozof chrześcijański Jacques Maritain (1882-1973) w Sztuce i mądrości (1920 rok) wprost upominał, by twórcy, którzy chcą tworzyć dzieła chrześcijańskie, nie kusili się o odłączenie w sobie artysty od chrześcijanina. Uważał, że dzieło nie będzie nosić w sobie odbłysku ukrytej w nim łaski, jeśli nie wypływa z serca objętego łaską.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie można stawiać znaku równości między intensywnością życia religijnego autora a sugestywnością i głębią religijną jego twórczości. Należy wziąć pod uwagę miarę talentu. Karol Antoniewicz SJ, autor znanej i śpiewanej powszechnie pieśni maryjnej Chwalcie łąki..., był zapewne świątobliwym kapłanem i znakomitym kaznodzieją, ale miernym poetą religijnym. Brak mu było i talentu, i warsztatu literackiego. Stąd skłonność do przesadnego sentymentalizmu i dydaktyzmu w jego wierszach.
Zatem istotnym kryterium pozostaje umiejętność sugestywnego i pogłębionego przedstawienia problematyki religijnej, w całej jej złożoności. Utwór religijny czy wręcz katolicki to taki, który kształtuje ukazywaną w nim rzeczywistość w koncepcji religijnego ładu świata i jego sensu. Jest on przeniknięty nadprzyrodzonym widzeniem przedstawianej rzeczywistości. Chodzi tu zarazem o koncepcję Boga, jak i człowieka. Koncepcja człowieka w strukturze takiego utworu to ukazanie osoby ludzkiej, która nosi znamię grzechu, a jednocześnie podlega działaniu odkupieńczej łaski Bożej. Grzech i łaska będą obecne w zdarzeniach, myślach, odczuciach człowieka, krótko mówiąc — w jego sferze motywacyjnej. Dzieło takie może pokazać i upadek, i grzech, i klęskę człowieka, byle nie były one ostateczne. Ostatni głos w takim dziele zawsze należy do Boga.
Porozmawiajmy o katolickich twórcach nurtu religijnego.
Początki nurtu literatury katolickiej to koniec XIX wieku. Ów nurt był wyrazem sprzeciwu wobec ówczesnego modernizmu. U jego podstaw leży myśl filozoficzna neotomizmu. Pojawili się wówczas twórcy, często konwertyci, dla których wiara była czymś osobiście głęboko przeżytym. Jednocześnie, dzięki rozwojowi filozofii chrześcijańskiej, w tym także dzięki przyswojeniu współczesności myśli św. Tomasza, mieli szerszy światopogląd, sięgali niejako do głębi.
Wśród autorów tego nurtu warto wymienić: Paula Claudela (1868-1955), Gilberta Keitha Chestertona (1874-1936), Gertrudę von Le Fort (1876-1971), Giovanniego Papiniego (1881-1956) czy Sigrid Undset (1882-1949). Dla nich sfera nadprzyrodzona stanowiła rzeczywistość dotykalną. Pokazywali żarliwe przeżycie tajemnicy sacrum, z pasją demaskowali też egoizm i faryzeizm, jak chociażby François Mauriac (1885-1970) czy Georges Bernanos (1888-1948) oraz inni pisarze tego nurtu. Swego czasu ich utwory silnie oddziaływały na religijność wielu ludzi. To był przełom mentalny końca XIX wieku, wieku pary, maszyny, materializmu i wiary w siłę ludzkiego rozumu.
Moje pokolenie zaczytywało się w powieściach Claudela, Papiniego, Bernanosa i Mauriaca. Dziś wydaje się, że w świadomości czytelników te nazwiska nie istnieją.
To prawda. Dlatego prof. Stefan Sawicki w książce Z pogranicza literatury i religii, w szkicu Czy zmierzch literatury katolickiej? nazywa ten nurt „zstępującym”. Niestety, dziś już nie ma takich pisarzy, wielkich pisarzy, którzy by z taką ostentacją eksponowali w swej twórczości problematykę religijną czy właściwie katolicką, jak tu wymienieni czy wielu innych, o których zapewne będziemy rozmawiać.
Jednak nadal można mówić o obecności religii w literaturze w tak zwanym nurcie wstępującym. Nie ma już w niej takiej ostentacji religijnej, jak w tak zwanej literaturze katolickiej ubiegłego wieku. Element religijny u niektórych współczesnych pisarzy występuje w sposób bardziej ściszony, dyskretny, czasem ambiwalentny, niejako na pograniczu sacrum i profanum. Poprzez „chwyty językowe” twórcy ci ujawniają motywację religijną określonych zdarzeń literackich. Wystarczy przywołać tu niektóre utwory Bronisława Maja, Stanisława Barańczaka, a zwłaszcza twórczość Wojciecha Wencla, aby się o tym przekonać. W nich przecież z sytuacji poetyckiej wyłania się człowiek religijny.
Czy moglibyśmy nieco szerzej omówić twórczość chociaż niektórych wymienionych przez Księdza pisarzy, jako zachętę, by sięgnąć do ich dzieł?
Na przykład Giovanni Papini — włoski dziennikarz i pisarz. Był konwertytą i dosyć długo dochodził do wiary. Jeszcze w dzieciństwie zastanawiał się, dlaczego ojciec nie pozwala mu chodzić na religię: „Co takiego opowiada uczniom ten na czarno ubrany pan, że nie mogę tego słuchać”. I kiedyś usłyszał: „Czcij ojca swego, czcij matkę swoją...”. Bardzo go to wtedy zaintrygowało. Jednak w swoich pierwszych utworach, na przykład w Pamiętnikach Pana Boga (1911 rok), występował jako programowy ateista. I nagle, w 1921 roku, pojawia się powieść Dzieje Chrystusa, w której daje wyraz swojemu katolicyzmowi. Mówiono, że duży wpływ wywarła na niego żona, a momentem przełomowym była Pierwsza Komunia Święta jego córek.
W każdym razie Dzieje Chrystusa były powieścią tłumaczoną na wiele języków i szeroko znaną w całej Europie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zetknąłem się z Papinim w czasach seminaryjnych, także na mnie zrobił duże wrażenie. Jego emocjonalność w wierze, silne zaangażowanie i ukazanie doświadczenia religijnego z perspektywy człowieka, który właśnie doznał olśnienia... To był w ówczesnej literaturze swego rodzaju wyłom, wielkie wydarzenie.
Inny przykład autora nurtu katolickiego to Paul Claudel — poeta i dramaturg francuski, brat rzeźbiarki Camille Claudel, także konwertyta. Jeden z jego biografów pisał, że pochodził z rodziny tradycyjnie chrześcijańskiej, która wydała wielu księży, ale niewiele wspólnego miała z prawdziwą wiarą. Claudel był człowiekiem poszukującym, interesował się Biblią, św. Augustynem. Nawrócił się na katolicyzm jako stosunkowo młody człowiek, bodajże dwudziestoletni, pod wpływem silnego przeżycia w katedrze Notre-Dame w Paryżu. W swoich pamiętnikach wspomina, że kiedy klerycy zaczęli śpiewać tam Adeste fideles — „Przybądźcie wierni”, to doznał jakiegoś przejmującego i przerażającego jednocześnie olśnienia. To było fizyczne odczucie Transcendencji — Boga. Odczucie, które powaliło go na kolana. Oczywiście bastiony agnostycyzmu jeszcze w nim tkwiły i do sakramentów przystąpił kilka lat później, ale właśnie wtedy zaczęła się jego droga nawrócenia. Najbardziej znane w Polsce jego dramaty to Zakładnik (1911 rok), Zwiastowanie (1912 rok) i późniejszy Atłasowy trzewiczek (1929 rok).
W Zwiastowaniu pojawia się bardzo znaczący motyw ofiary głównej bohaterki Violeny, podjętej z motywów nadprzyrodzonych, dzięki której odradza się nie tylko ona sama, ale także inni bohaterowie sztuki. I na tym właśnie polega siła duchowa podjętej ofiary, która może zaowocować w najmniej spodziewanym momencie.
Bardziej znany w Polsce był chyba Georges Bernanos.
Był znany głównie dzięki edycjom Wydawnictwa Pax. Stowarzyszenie Pax w dziejach polskiego Kościoła odegrało mało chlubną rolę. Natomiast wydawnictwo wiele zrobiło dla popularyzacji literatury religijnej, która w Polsce Ludowej nie była znana. To nakładem tego wydawnictwa ukazały się najbardziej znane powieści Bernanosa: Pod słońcem szatana, debiut z 1926 roku, Pamiętnik wiejskiego proboszcza z roku 1936, uważany za najważniejszy utwór pisarza, oraz dramat Dialogi karmelitanek, ukończony w 1948 roku, tuż przed śmiercią autora.
Bohaterami jego powieści są przede wszystkim księża. Poprzez ich losy, a właściwie poprzez opis ich życia wewnętrznego, ukazywał dramat duchowej walki człowieka oraz ścierania się w nim łaski i grzechu. Zgodnie ze słowami z Apokalipsy — Obyś był zimny albo gorący! (Ap 3, 15) — bohaterowie Bernanosa są albo zimni, albo gorący, z bardzo dynamicznym życiem wewnętrznym. Nie ma tam postaci letnich, obojętnych.
W okresie moich studiów filozoficznych rozczytywałem się w popularnym wówczas François Mauriacu.
François Mauriac, członek Akademii Francuskiej, laureat Literackiej Nagrody Nobla z roku 1952. Jego najgłośniejsze powieści to między innymi Kłębowisko żmij (1932 rok), napisana w konwencji listu schorowanego i stojącego u progu śmierci adwokata, którego serce niczym właśnie tytułowe żmije otaczają ponure uczucia. Bohater dopiero pod koniec życia przechodzi przemianę. Inna powieść to Faryzeuszka (1941 rok), w której Mauriac doskonale ukazuje zakłamanie głównej bohaterki. Kobieta była tak zadufana w sobie, jakby miała polisę ubezpieczeniową na życie wieczne. To także powieść Jagnię (1954 rok), w której jeden z bohaterów, ekskleryk, ulega wypadkowi, a swoje cierpienie ofiaruje w intencji przeżywającego ogromny kryzys małżeństwa.
Niektórzy krytycy przeciwstawiali twórczość Mauriaca utworom Bernanosa. Mówiono, że Bernanos pokazuje życie wewnętrzne bohaterów i ich współpracę z łaską. Mauriac z kolei skupia się na słabościach i grzeszności człowieka. Opisuje bagno, w którym tkwi, i kiedy dzięki jakiemuś wydarzeniu, poprzez które działa łaska Boża, zaczyna z owego bagna wychodzić, to powieść się kończy. Nie widzimy już tej duchowej ewolucji i meandrów życia wewnętrznego jak w przypadku bohaterów Bernanosa. Zastanawiano się nawet, czy pisarz katolicki ma prawo ukazywać w tak drastyczny i naturalistyczny sposób upodlenie człowieka, z jakim zetkniemy się w powieściach Mauriaca.
Niektórzy uważali jego powieści za psychologiczne, a nie religijne.
Rzeczywiście nieprzygotowany czytelnik może je w taki sposób interpretować. Dlatego przyznam, że rzadko proponowałem swoim klerykom jego książki do lektury. Mauriac to autor wymagający, dla dojrzałego już czytelnika, który będzie umiał odczytać tak zwane głębsze dno utworu.
Nie jest łatwo napisać dobrą powieść religijną, ale dobra powieść religijna to także zadanie dla odbiorcy. Nie można zrozumieć wymowy i sensu utworu religijnego bez przyjęcia rzeczywistości nadprzyrodzonej i działania łaski. Jest to o tyle niekorzystne, że tak naprawdę błędna interpretacja niszczy strukturę dzieła. Inna rzecz, że czasami odbiorca nie tyle nie umie interpretować, ile nie chce. Za czasów komunistycznych dla niektórych „interpretatorów” Dziady Adama Mickiewicza miały wymowę wyłącznie ludowo-folklorystyczną, by ograniczyć się jedynie do tego przykładu.
Chciałbym zapytać o Grahama Greene'a, swego czasu także bardzo popularnego pisarza katolickiego.
Graham Greene (1904-1991), angielski powieściopisarz i dramaturg, autor między innymi powieści Moc i chwała (1940 rok) oraz Sedno sprawy (1948 rok), w swoich utworach poruszał problematykę etyczno-religijną, ale nieobce były mu także wątki społeczne, polityczne czy sensacyjne.
Wspomniana powieść Moc i chwała wywołała ogromną sensację. Oczywiście za sprawą poruszanej problematyki. Akcja powieści rozgrywa się w czasie rewolucji meksykańskiej, to lata 1911-1917. Istotną cechą tej rewolucji była walka z katolicyzmem. W tym czasie księża, którzy nie wyemigrowali z Meksyku do Stanów Zjednoczonych, byli aresztowani i najczęściej traceni. W powieści Greene'a głównym bohaterem jest właśnie ukrywający się w jednej z meksykańskich wiosek katolicki ksiądz, który nie najlepiej się prowadzi — nadużywa alkoholu i jest ojcem dziecka jednej z mieszkanek owej wioski. Sytuacja więc mocno gorsząca.
Ksiądz ten jest przez rewolucjonistów ścigany, ale zostaje ze swoimi parafianami, by móc sprawować dla nich sakramenty święte. I na tym właśnie polega owa tytułowa „moc i chwała”. To moc i chwała Kościoła, w którym nawet za sprawą tak niegodnych narzędzi dokonuje się misterium zbawienia. Ów ksiądz ostatecznie zostaje podstępem schwytany i przed straceniem sam nie ma się przed kim wyspowiadać. Jednak kiedy ginie, do pobliskiego miasteczka portowego przybywa w konspiracji ksiądz z Europy, który podejmie jego misję. Misterium zbawcze będzie kontynuowane. Ale ze względu na wspomniane tu „gorszące realia” powieść wzbudziła kontrowersje.
Także w Polsce mieliśmy nurt literatury katolickiej.
Rzeczywiście, choć nurt powieści katolickiej w naszym kraju pojawił się później. Pierwszym polskim autorem, który pisał w duchu Bernanosa, był Jerzy Andrzejewski (1909-1983), choć dziś pewnie mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Kojarzymy go z komunizującą powieścią Popiół i diament, tymczasem w 1937 roku ukazała się jego powieść Ład serca, za sprawą której Andrzejewskiego zaczęto uważać za pisarza nurtu katolickiego. Akcja Ładu serca toczy się w ciągu jednaj nocy w białoruskiej wiosce, gdzie stykają się losy kilku postaci. Głównym bohaterem jest katolicki ksiądz Siecheń, który zmaga się z wypełnianiem swojej duszpasterskiej misji i stara się pozostać wierny powołaniu. To postać bardzo bliska bohaterom Bernanosa.
Później Andrzejewski przeszedł na pozycje marksistowskie, a po jakimś czasie stał się pisarzem kontestującym rzeczywistość Polski Ludowej. Wtedy ukazały się jego powieści Bramy raju (1960 rok) i Idzie skacząc po górach (1963 rok), w których pod osłoną metafory krytykuje komunistyczny system totalitarny.
Kogo jeszcze z polskich pisarzy zaliczyłby Ksiądz do nurtu powieści katolickiej?
Za koryfeuszkę nurtu uważam Zofię Kossak-Szczucką (1889-1968), pisarkę chyba niesłusznie zapomnianą, autorkę kilkudziesięciu utworów. Nurt religijny wiązał się w jej pisarstwie z nurtem historycznym, czego przykładem są Krzyżowcy (1935 rok), opowieść o pierwszej wyprawie krzyżowej, czy Król trędowaty opowiadający o utracie Jerozolimy przez krzyżowców (1937 rok).
Przed wojną była atakowana za te powieści zarówno „z lewa”, jak i „z prawa”. Ci pierwsi uważali, że apoteozuje krucjaty, ci drudzy, że je zbyt odbrązawia. W Krzyżowcach tytułowi rycerze zostali ukazani jako ludzie pogrążeni w kłótniach, chciwości i wzajemnej nienawiści. Z kolei w Królu trędowatym na końcu powieści sułtan, widząc upadające chrześcijaństwo, pyta, czy to Bóg opuścił swoich chrześcijan, czy chrześcijanie opuścili swojego Boga. I tylko św. Franciszek z Asyżu — to już powieść Bez oręża (1937 rok) — dzięki swojej prostocie i wierze dociera do Ziemi Świętej i dostaje zgodę sułtana, by nawiedzić święte miejsca.
Kossak-Szczucka to także autorka powieści o św. Stanisławie Kostce.
To powieść pt. Z miłości (1925 rok). Przyznam, że kiedy sam po raz pierwszy czytałem tę książkę jako alumn w seminarium, zrobiła na mnie duże wrażenie. Pisarka ukazuje tu św. Stanisława Kostkę jako postać „z krwi i kości”, w kontekście historycznym, a nie bohatera angelicznego, do czego byłem przyzwyczajony. To była dla mnie rewelacja i zupełne novum. Dziś pewnie książka nie ma już takiej siły oddziaływania. Zmieniła się przez te lata wrażliwość młodych czytelników. Ja byłem zachwycony, a moi obecni studenci seminarzyści pewnie nie byliby w stanie doczytać tej książki do końca.
W każdym razie Kossak-Szczucka była pisarką może nie najwyższych lotów, ale umiała w swoich powieściach w interesujący sposób połączyć wątki historyczne z religijnymi.
Kolejnym przedstawicielem nurtu polskiej powieści katolickiej jest Jan Dobraczyński.
Jego współpraca z władzami PRL-u wzbudza kontrowersje, jako polityk i działacz skończył żałośnie. Trzeba jednak przyznać, że powieści Jana Dobraczyńskiego (1910-1994) były wielokrotnie wznawiane i tłumaczone na wiele języków. Dobraczyński napisał ponad pięćdziesiąt powieści. Rzadko się zdarza, by pisarz był tak płodny. Dobraczyński miał też duże zasługi w popularyzacji Pisma Świętego przez swoje powieści biblijne. Pamiętajmy, że to czasy Polski Ludowej, kiedy Biblia miała małe nakłady i nie była szeroko dostępna. Biblijne powieści Dobraczyńskiego to między innymi Wybrańcy gwiazd o Jeremiaszu (1948 rok), Pustynia o Mojżeszu (1955 rok), Cień ojca o św. Józefie (1977 rok), Święty miecz o św. Pawle (1949 rok) i Listy Nikodema, najbardziej poczytna jego powieść z 1951 roku — opowiada o uczonym faryzeuszu, który przechodzi na chrześcijaństwo, ale pośrednio przedstawia także historię Jezusa.
W „Listach Nikodema” rozczytywaliśmy się w nowicjacie. Byliśmy zachwyceni, a mnie osobiście było żal, gdy ponad dwadzieścia lat później Dobraczyński tak się kompromitował.
Jego powieści były poprawne merytorycznie i napisane z dużą kulturą literacką. Miały — moim zdaniem — ogromną wartość ewangelizacyjną. Były komunikatywne i docierały do szerokiego odbiorcy.
W naszym minileksykonie nie możemy pominąć także Władysława Jana Grabskiego.
Powieść Władysława Jana Grabskiego (1901-1970) W cieniu kolegiaty z 1939 roku rzeczywiście uważa się za reprezentatywną dla polskiej literatury katolickiej. Była po wojnie wielokrotnie wznawiana. Jej kontynuacją jest książka Konfesjonał (1948 rok). Bardzo mi się podobały obydwie powieści, ale kiedy omawiałem je na zajęciach w seminarium, wśród kleryków nie wzbudzały już takich emocji. A przecież w Konfesjonale jest wiele świetnych przykładów dla posługi spowiednika. Główny bohater obu powieści — Sadok — w pierwszej części zmaga się z decyzją, czy ma wrócić do seminarium, w drugiej jest już świętym kapłanem, wzorem spowiednika i kaznodziei, który musi rozwiązać wiele duszpasterskich dylematów. Na przykład przychodzą do niego do spowiedzi narzeczeni. Ona — czysta jak łza, a narzeczony mówi coś innego. I co zrobić? Obydwoje idą do Komunii i on tej Komunii musi udzielić i jej, i jemu.
Ostatnio mówi się o odrodzeniu powieści katolickiej i w tym kontekście podaje się nazwisko Jana Grzegorczyka.
To autor między innymi książek: Adieu. Przypadki księdza Grosera, Trufle, Cudze pole. Owszem, wszystkie je przeczytałem.
I jak je Ksiądz ocenia?
Grzegorczyk umie pisać bardzo interesująco, zna środowisko księży, zna dużo faktów, jest tropicielem różnych sensacyjnych wydarzeń, w jego pisarstwie czuć żyłkę dziennikarską. Tyle że dziennikarstwo i styl reportażu biorą górę nad głębią problematyki. Grzegorczyk moim zdaniem zbyt mocno koncentruje się na pokazaniu środowiska księży od tej najgorszej strony — od strony „księżowskiego bagienka”.
Oczywiście nie chodzi o to, by o księżach mówić czy pisać tylko dobrze, ale u Grzegorczyka dużo jest w tym agresji i chęci przypodobania się czytelnikom wrogo nastawionym do Kościoła. Miałbym trudność z zaliczeniem go do nurtu pisarzy katolickich. Problemy moralno-duchowe są tu potraktowane banalnie. Poza tym w kolejnych książkach powiela wcześniejsze schematy i nieustannie goni za sensacją. Te książki nie nadają się, by polecać je jako inspirację religijno-duchową.
Wydaje się, że dziś z jednej strony spotykamy się z krytyką Kościoła przez środowiska lewicowo-liberalne, a z drugiej strony jest jednak w społeczeństwie zapotrzebowanie na postacie, które prezentują Kościół od strony pozytywnej. Dużą popularnością cieszą się przecież bohaterowie z telewizyjnych seriali: „Plebania”, „Ojciec Mateusz”, „Ranczo”...
Postać ojca Mateusza wzorowana jest na księdzu Brownie, bohaterze cyklu detektywistycznych opowiadań (1911-1936) wspominanego wcześniej Gilberta Keitha Chestertona. Ksiądz Brown to postać sympatyczna, jowialna, potraktowana przez autora bardzo ciepło.
Z kolei proboszcz z Rancza i wójt, jego brat, wiele mają z postaci don Camillo i burmistrza Peppone z cyklu książek Giovanninego Guareschiego (1908-1968). Mam tu na myśli przede wszystkim ich ciągłe słowne utarczki i konflikty.
Ciepło o księżach umiał pisać Bruce Marshall (1899-1987), autor między innymi powieści Chwała córy królewskiej (1944 rok) i Czerwony kapelusz (1959 rok). Prawie wszyscy bohaterowie jego powieści to księża. Pisarz ukazuje ich słabości i dziwactwa, ale w sposób sympatyczny, za pomocą anegdotek. Poza tym pisze także o poświęceniu swoich bohaterów. To niewątpliwie przyciąga i wzbudza sympatię. I chyba rzeczywiście także dziś czytelnicy czy widzowie lubią czytać takie książki i oglądać filmy z takimi bohaterami.
Na koniec chciałbym zapytać, do których książek nurtu katolickiego — zdaniem Księdza — warto powracać?
Myślę, że zawsze warto sięgać po Jezusa z Nazaretu Romana Brandstaettera (1906-1987). O tym autorze jeszcze nie wspomnieliśmy, a powinien się tu pojawić. Jezus z Nazaretu to czterotomowa znakomita powieść historyczna, pisana przez Brandstaettera w latach 1967-1973. Bardzo wysoko oceniana nie tylko przez krytyków literackich, ale także przez biblistów. Warto sięgnąć także po jego Krąg biblijny (1975 rok), zbiór szkiców historyczno-literackich i autobiograficznych, czy Dzień gniewu (1962 rok), utwór nazwany przez prof. Irenę Sławińską najbardziej dojrzałym polskim dramatem religijnym drugiej połowy XX wieku.
Warto też sięgnąć po prozę Antoniego Gołubiewa (1907-1979) — o nim także nie mówiliśmy — zwłaszcza po pisaną wiele lat kilkutomową powieść Bolesław Chrobry (1947-1974) o początkach państwa polskiego. Znakomitą pisarką jest także Hanna Malewska (1911-1983), autorka powieści Przemija postać świata z roku 1954. Nie gardziłbym także prozą Dobraczyńskiego. Wielką poczytnością — i słusznie — cieszy się ciągle twórczość poetycka ks. Jana Twardowskiego.
Nie omawialiśmy tu dziewiętnastowiecznych pisarzy rosyjskich, jak Fiodor Dostojewski czy Lew Tołstoj. Ci autorzy wymagaliby odrębnej rozmowy. To wielka literatura nurtu moralno-religijnego, choć nie katolickiego, do której warto wracać.
Moim zdaniem wybierając lekturę, trzeba przede wszystkim szukać książek dobrych, czyli takich, w których opowiedziana historia nie skupia się na sprawach powierzchownych i oczywistych, ale ma drugie, głębsze dno znaczeniowe. Bo właśnie te książki mają siłę oddziaływania i kształtowania naszej duchowości.
opr. ab/ab