Dlaczego nadzieja jest mądrzejsza od rozpaczy
Nadzieja. Jej prawda, żywotność, perspektywy. W moim głębokim przekonaniu kwestia nadziei jest kwestią absolutnie najważniejszą dla przyszłości świata. Tak jak rozpacz - najgroźniejszą pokusą. Nadzieja prawdziwa: nie naiwna, nie „matka głupich", ale mądrzejsza od rozpaczy.
Życie jest pełne grozy, oczywiście. A jednak postawą, którą człowiek przybiera wobec tajemnic życia, nie jest ani rozpacz, ani ból, ani nienawiść, ani bezradność, ale hymniczność. To znaczy, że człowiek zachowuje się jak psalmista, który się skarży, ale i zachwyca jednocześnie, w tej samej modlitwie. „Opiewać okaleczony świat" - radzi Zagajewski.
Dla mnie, teologa, księdza, chrześcijanina, ten projekt jest najgłębiej związany z Chrystusem. Z samym jądrem chrześcijańskiej wiary: z Jego Osobą i Dziełem. Nadzieja jest chrystokształtna albo jej nie ma. Już wyjaśniam.
Chrystokształtność nadziei polega na tym, żeby próbować widzieć świat w taki sposób, jak go widział Jezus. Dopiero wtedy jest szansa na tę nadzieję, którą nazywam chrystokształtną. W Nim, w Jezusie - Bóg przyszedł do nas od takiej strony, z której się Go nikt nie spodziewał. Nie przyszedł ani od „strony rygorystycznej", ani od „strony laksystycznej". Przyszedł od „strony solidarnej obecności" we wszystkim, co ludzkie, proponując człowieczej wolności najgłębszą egzystencjalną wspólnotę z Nim (wspólnotę losu), w której i dzięki której spełnienie ludzkich pragnień jest możliwe.
Widzieć sprawy ludzi i życia z Jego „strony", z „Chrystusowego punktu" -to kwestia kluczowa dla nadziei. Myślę, że jest to szczególnie wyraziste w przestrzeni przebaczenia. W niej możemy doświadczyć dającej nadzieję wolności, z której płynie pieśń, będąca opiewaniem okaleczonego świata. Z której wychodzi droga biegnąca ostrą granią pomiędzy potępieniem i jałową tolerancją, pomiędzy fundamentalizmem a nieliczeniem się z Bożym prawem. Przebaczenie pokazuje, że „być jak Jezus" daje ufność i szczęście.
Początkiem przebaczenia jest wysiłek zobaczenia świata tak, jak go widzi Jezus. Próbować na wszystkie kwestie życia i śmierci spojrzeć Jego oczami. Oczami Boga w Jezusie. Rozważmy rzecz w następującej kolejności: przebaczenie drugiemu, przebaczenie Bogu, przebaczenie sobie samemu.
W przebaczeniu drugiemu człowiekowi spojrzenie na sprawę oczami Jezusa polega na tym, żeby spróbować zrozumieć, że z dwóch ludzi, krzywdziciela i skrzywdzonego, o wiele bardziej godnym współczucia jest krzywdziciel. Zrozumienie, że to właśnie czyniący zło jest niszczony wewnętrznie przez zło, które zaległo w jego sercu - oto „początek mądrości". Krzywdzonego zło dotyka niejako jedynie zewnętrznie. Taki jest zapewne sens ewangelicznych słów o nadstawieniu drugiego policzka. Przerwanie łańcucha zła, głównie po to, żeby ono nie dosięgło serca Jezusowego ucznia, próba zobaczenia więc tej sytuacji w głębszej prawdzie, oczyma Jezusa, jest podstawą przebaczenia. Człowiek, który tak widzi rzeczywistość, nie tyle koncentruje się na własnej krzywdzie - co po ludzku jest oczywiście zawsze trudne - co raczej na wewnętrznej krzywdzie krzywdzącego. Ponieważ dokonuje się destrukcja życia zło-czyńcy, jego osobowości, jego serca, przez zło, które zagnieździło się w nim.
Przebaczenie Bogu. Jeśli nie patrzymy na świat oczyma Jezusa (Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego), to wydaje nam się, że Opatrzność Boża powinna nas prowadzić prostą drogą ku szczęściu pojmowanemu po ludzku. Przytoczę fragment listu, który otrzymałem pół roku temu, od osoby, z której opinią bardzo się liczę i której myśli ogromnie dużo zawdzięczam. Ten fragment brzmi tak: „powraca mi obraz Boga, który mnie przeprasza. Prosi mnie, żebym Go zrozumiała, w tym, co się mnie i innym przydarza, w tym, co dla mnie trudne do zniesienia. Mówi, że mnie przeprasza. I że nie mogę teraz tego zrozumieć. Czasem nawet wydaje mi się, że na tym będzie polegał sąd: że Bóg zapyta, czy potrafimy Mu wybaczyć, czy nie chowamy żalu do Niego".
To tylko ludzkie słowa, ale myślę, że ich intuicja sięga Jezusowego spojrzenia na nasz los - nie mam wątpliwości. To jest próba poradzenia sobie właśnie ze złudzeniem, z iluzją, dotyczącą naszego życia: że jeśli Bóg jest blisko nas, to powinno nam się inaczej wieść niż Hiobowi.
Trzecia sprawa, kto wie, czy nie najtrudniejsza, to kwestia przebaczenia sobie. Podstawowa iluzja polega na tym, że jesteśmy przekonani, że powinniśmy być „świetni" (zawsze i wszędzie). Że powinno nam się wszystko udawać. A na samym dnie tego przekonania leży inne: że moje zbawienie zależy ode mnie, że ja je sobie zawdzięczam, dla siebie wykuwam. Umiejętność przebaczania sobie w dużej mierze zależy od wolności od tego właśnie, od świadomości, że to nie ja siebie zbawiam, ale Bóg mnie zbawia.
Myślę, że w każdej z tych sfer dotykamy serdecznego punktu, który wnosi na świat Chrystus. Nie da się żyć bez przebaczania: drugim, Bogu, sobie. Bez wybaczenia życie byłoby absolutnie nie do zniesienia. Albo osuniemy się w przepaść nieludzkiego rygoryzmu, bezwzględności wobec siebie i innych, i ziemia stanie się piekłem, albo osuniemy się w inny rodzaj piekła -w świadomość, że jedynym sposobem na życie jest cynizm i hedonizm. Bez przebaczania, bez „stylu Jezusa", będą to jedyne pomysły na życie.
Czy są jakieś tego zewnętrzne oznaki? Nie wiem, czy na pewno mam rację, ale myślę, że takim znakiem jest brak buntu w sercu. Także pewien rodzaj autoironii może być znakiem wolności od zalegających w sercu uraz. Umiejętność śmiania się z siebie, pozwalania na to również innym. Są ludzie, którzy nigdy, w żadnej sytuacji, o nikim nie mówią źle. Nawet w drobiazgach i niuansach. Choćby w tych, że ktoś niby nie mówi o innym źle, ale kogoś wspomina i wówczas mimika (na przykład) mówi wszystko. Grymas, który mówi wiele o prawdzie serca: nie wybaczyłem... Wiemy dobrze, jak to się robi... Ale są ludzie, w których jest absolutna czystość w tej dziedzinie. Którzy w żaden sposób nie pozwolą sobie na to. Są zbyt Jezusowi. Nigdy „nie nadają" w tak subtelny sposób na innych. Znaki nadziei, że da się tak żyć - współczując, nie sądząc.
Na ten temat cytat z Carla Marii Martiniego, z konferencji, którą, na krótko przed pójściem na emeryturę, arcybiskup Mediolanu wygłosił do swoich księży: „Współczesnemu światu przebaczamy brak zainteresowania nami. To, że uważa nas za zjawisko marginalne. Jest to świat, który w większości odnosi się do nas z wyższością. Często interpretuje nas w sposób redukcjo-nistyczny, w świetle kategorii doczesnych, społeczno-politycznych lub jako stronę w konfliktach. Oczywiście ubolewamy nad tym, lecz chcemy patrzeć na to, a zwłaszcza na poszczególne osoby, które podtrzymują to nastawienie wobec nas okiem miłosiernym, bez urazy Czasem z cierpieniem, lecz bez niechęci, tak jak matka patrzy na błędy i grzech syna, jak ojciec patrzył z bólem i miłością na marnotrawnego, który się oddalał, i nie tracił nadziei na jego powrót. W takim duchu przebaczamy współczesnemu światu. Fakt, że wydaje się on czasem daleki od nas, tak krytyczny, niezaangażowany. Przebaczamy, czując głęboką miłość do osób i pragnienie przekroczenia ich sposobu zachowania i odkrycia serca każdej z nich. Przebaczamy opinii publicznej, jej narzędziom. Massmediom przebaczamy, że nas ignorują i źle rozumieją. Bardzo chętnie podkreślają nasze negatywne strony, pomijając ogromną energie dobra, które wyzwala nasza służba, mozolna, męcząca, bez rozgłosu.
Przebaczamy w tym sensie, że dostrzegamy sposób, w jaki nas traktują i ganimy zniekształcenia, lecz bez złości, bez wrogości, bez pragnienia rewanżu, starając się naśladować Jezusa, który jest cichy i pokorny sercem".
Trudne. Ale możliwe, jedyne. I nadziejorodne.
To rozumiem przez chrystoksztalt-ność nadziei. Że nadzieja jest możliwa. Że jest w zasięgu naszego serca (właśnie: nie tyle ręki, co serca. Nie jesteśmy w stanie po nią sięgnąć „uzurpatorsko" - jest darem). Polega na wejściu w perspektywę „Jezusowego spojrzenia" na świat, na ludzi i na rzeczy. To znaczy na tak głębokim zjednoczeniu z Nim, żeby zobaczyć „wszystko" z Jego perspektywy. Wtedy jest świat do zniesienia i do przemienienia. Poza tą perspektywą: Jezusowego widzenia" grozi człowiekowi albo rygoryzm (ciemna, okrutna sprawa w świecie religii...), czyli przemoc tym straszliwsza, że „nadprzyrodzenie" usankcjonowana; albo druga otchłań, równie niszcząca: odejście od Źródła Życia. Oczywiście, stanąć w miejscu, z którego Jezus widzi świat, wymaga heroizmu, zgody na to, żeby niczego nie ściskać w ręku. Cokolwiek się ze mną stanie - czeka mnie los Jezusa. Do samego końca, to znaczy również do zmartwychwstania.
Ks. prof. Jerzy Szymik jako jedyny Polak jest członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Komisja, w której pracach uczestniczy, stanowi ciało doradcze kierowanej przez Kard. Josepha Ratzingera Kongregacji Nauki Wiary. Ks. prof. Szymik specjalizuje się w teologii dogmatycznej. Jest poetą i eseistą, a jego prace naukowe często dotyczyły pogranicza teologii i literatury, m.in. twórczości noblisty Czesława Miłosza. Jest autorem wielu książek m.in.: „Teologii w krainie pepsi-coli", „Teologii na początek wieku" i „Kocham teologię! Dlaczego?".
opr. mg/mg