Kult świętych jednych ludzi absorbuje tak, że zajęci nimi, na samego Boga nie mają czasu; innych odpycha, czasem z tego właśnie powodu. Święci jednak to ludzie z krwi i kości, a nie tylko postacie z ołtarzy!
A może dobrze byłoby pozwolić im czasem wygramolić się z ozdobnych nisz, poschodzić z ołtarzy – żebyśmy mogli odnaleźć ich tam, gdzie są w rzeczywistości: przy nas. Bo przecież właściwie wędrujemy razem, trochę wcześniej czy trochę później, to nie ma znaczenia; idziemy do tego samego Ojca, idziemy przez ten sam świat. Święci, jeżeli żyli dawno, mogli oczywiście nie wiedzieć, co to jest komputer, a może nawet słowo „pociąg” znaczyło dla nich, jak w dziewiętnastowiecznych słownikach, tylko atrakcję, bo o kolejach państwowych jeszcze nie słyszeli. Ale znali świetnie to, co w świecie Boskim i ludzkim niezmienne i co ważniejsze od chwilowych dekoracji. Znali Boga i znali naturę ludzką. Wiedzieli, co w nich samych jest dziełem Bożym, a co odruchem ich własnej ludzkiej słabości. Umieli odróżniać ziarno od plewy. A wędrując razem z nami, mogą nas niejednego nauczyć, o ile oczywiście zechcemy tę naukę zauważyć i skorzystać z niej.
Przecież i oni sami zdobywali tę wiedzę w mozolnym i nieraz długim trudzie; tym lepiej mogą zrozumieć tych, którym jej brak. Przecież i oni sami popełnili niejedno głupstwo, zanim do tej wiedzy doszli, a zdarzało się, że i potem. Tym lepiej mogą zrozumieć tych, którzy zaczynają już mgliście wiedzieć, że pobłądzili, tylko jakoś im nieporęcznie zastanowić się, jak nazwać swoją winę po imieniu i przeprosić za nią. Przecież i oni tak bardzo pragnęli kochać Boga, i tak bardzo nie umieli, aż wreszcie zdobyli się na to, że zawierzyli Jego miłości i mocy, zawierzyli, że poprowadzi ich lepiej, skuteczniej, prościej: jedyną drogą właściwą. Idąc z nami, tego wszystkiego nas właśnie uczą.
Dobrze jest mieć swoich prywatnych przyjaciół wśród świętych, a to dlatego, że cudowne bogactwo różnic w charakterach i uzdolnieniach ludzkich ułatwia nam porozumienie z jednymi spośród bliźnich raczej niż z innymi. Zatem, wędrując razem, szukamy takich towarzyszy drogi, z którymi rozumiemy się lepiej. Powiedzmy sobie od razu, że oblaci to tacy dziwni ludzie, którzy nie boją się monastycznych świętych, nawet właśnie szukają ich towarzystwa, więc możemy tu sobie o takich świętych mówić, nie obawiając się, że czytelnicy naszego pisemka rzucą nim w kąt z niesmakiem albo strachem.
A kiedy mowa o radości świętych, narzuca się przede wszystkim myśl o św. Hildegardzie (1098–1179). Wedle naszych pojęć trudno by od niej oczekiwać radości: ułomne dziecko, niechciane przez rodzinę, odepchnięte, wręcz zbyte do klasztoru jak rodzinny kłopot. Owszem, była wyjątkowo inteligentna – ale w jej świecie zapotrzebowanie na kobiety inteligentne było praktycznie żadne. Znamy dobrze schemat, którego by tu się należało spodziewać: kompleksy, ponure bytowanie w świadomości swojej niższości i odrzucenia... Nic z tego! Mała tam właśnie rozkwitła. Znalazła potwierdzenie dla swojej świadomości, że Bóg ją kocha i wzywa, i znalazła możliwość rozwoju intelektualnego w służbie Bożej. Ów zagadkowy cień obecności Bożej mógł się tutaj wyjaśnić, no i było o czym myśleć, a tego jej w rodzinnym domu brakowało. Rzuciła się w świat ksiąg; oczywiście w tym celu musiała się nauczyć łaciny, ale dla niej język, mowa, środki wyrazu były zawsze radością, ulubionym tworzywem. Więc autorzy starożytni, na których dziełach uczono łaciny, a potem Pismo św. w codziennej lekturze i codziennej liturgii, aż niemal całe weszło w pamięć; Ojcowie Kościoła oczywiście, ale także i to, co napisano o świecie: bestiaria, herbaria... Interesowało ją wszystko: od Bożego planu zbawienia przez muzykę do zielarstwa. Radość, radość. Jakież cuda stworzył Bóg, i jakiż podwójny cud uczynił, dając nam ich poznanie! Przez dwadzieścia kilka lat żyła tak w gronie mniszek. Energia ją roznosiła: skąd tyle mocy w tym wiecznie słabującym ciele? Zajmuje się klasztorną apteką i szpitalikiem, układa i komponuje hymny, które mają być na wzór liturgii niebieskiej, toteż oddechów w nich nie przewidziano; aniołom oddechy nie są potrzebne ... więc ludziom bardzo trudno te hymny wykonać. Pisze też jeden moralitet, jakby sztukę teatralną na użytek mniszek.
Potem obrano ją ksienią. Przeniosła klasztor w dogodniejsze miejsce, a zaraz potem musiała jeszcze zbudować i drugi, tyle było chętnych kandydatek. Kazała im w święta ubierać się na biało, żeby było radośniej. Wkrótce zasłynęła jako mistrzyni życia modlitwy i pisywali do niej z prośbą o radę także świeccy i ludzie Kościoła – od św. Bernarda zaczynając. Ale słynęła także z odwagi. Jeżeli jakieś dzieło uznała za dobre, nikt i nic nie mógł jej odwieść od niego; nawet kara kościelna, rzucona przez nadgorliwą kapitułę diecezjalną. Pewien rycerz był tej kapitule winien dużą sumę, ale umarł, nie zapłaciwszy długu; kanonicy zakazali go pogrzebać, dopóki by spadkobiercy nie zapłacili, ale to się mogło ciągnąć latami, więc panna ksieni wbrew zakazowi, ale w zgodzie z przykazaniem Boskim, sprawiła mu chrześcijański pogrzeb. Za to kapituła (biskupa chwilowo diecezja nie miała) obłożyła jej klasztor interdyktem czyli zakazem sprawowania Sakramentów świętych. Ksieni i jej mniszki zniosły ten interdykt, a ciała nie wydały. Uważały, że warto cierpieć w słusznej sprawie.
Od św. Hildegardy dowiadujemy się więc przede wszystkim właśnie tego: że warto. Że radość Boża ma ostatnie słowo, bo przecież będzie je miał Bóg.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.