Po Mszy Świętej długo pozostawał przy ołtarzu pogrążony w modlitwie i często padał nieprzytomny...
Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-7595-657-3
„Nie daj Boże, bym się miał chlubić z czego
innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa
Chrystusa” (Ga 6,14).
Dziwne rzeczy działy się z Ojcem Pio, gdy przebywał w kościele. Po Mszy Świętej długo pozostawał przy ołtarzu pogrążony w modlitwie i często padał nieprzytomny. Na początku współbraci przerażał ten widok, z czasem przyzwyczaili się i odchodzili, zostawiwszy tylko u drzwi klucze, by Ojciec Pio, doszedłszy do siebie, mógł zamknąć kościół. Jednego wszakże razu, gdy brat zakrystian przyszedł, by zadzwonić na południowy Anioł Pański, spostrzegł, że Ojciec Pio leży ciągle bez życia. Przejęty trwogą pobiegł z krzykiem do proboszcza: „Umarł zakonnik, umarł!”. Proboszcz, który znał źródło tych omdleń, uspokoił zakrystiana: „Nie bój się, zmartwychwstanie”.
Wszystko to budziło wielką ciekawość wśród ludzi, nikt jednak nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Tymczasem w życiu Ojca Pio urzeczywistniło się jego pragnienie, które dojrzewało przez lata w ukryciu. Niejeden raz ofiarowywał się Bogu jako ofiara dla zbawienia ludzi i Bóg zdawał się wysłuchiwać jego prośby.
Trudno wyjaśnić te głęboko tajemnicze sprawy. Są one związane z misterium Męki i Śmierci Jezusa. Kościół uczy, że Bóg, w swej nieskończonej miłości, chciał zbawić ludzi przez ofiarę własnego Syna. Kościół uczy też, że chrześcijanin, przez swoje cierpienia, może uczestniczyć w tej ofierze, kontynuując jej zbawcze działanie. Rozmyślając nad tą tajemnicą, niektóre szczególnie święte dusze ofiarowują się, by upodobnić się bardziej do Jezusa, a Bóg przyjmuje tę ich ofiarę, odnawiając w ich ciele fizyczne cierpienia Chrystusa Ukrzyżowanego. Tym tłumaczą się stygmaty niektórych wielkich mistyków jak św. Franciszka z Asyżu, św. Katarzyny ze Sieny i innych. Wielka tajemnica dokonała się też w życiu Ojca Pio, a zaczęło się to właśnie w Pietrelcinie.
Lata przeżyte w rodzinnych stronach pomogły mu w duchowym dojrzewaniu, którym kierowały nadprzyrodzone wydarzenia. Wszystko, co później świat mógł w nim podziwiać w ciągu pięćdziesięciu lat przeżytych w San Giovanni Rotondo, zaczęło się właśnie w rodzinnych stronach. Tu także otrzymał niewidzialne stygmaty. Kiedy w 1918 roku zauważono je na dłoniach Ojca Pio, on rzekł: „Wy widzicie je teraz, ja widziałem je już w 1910 roku”.
Było popołudnie, 7 września 1910 roku. Ojciec Pio modlił się w małej pustelni, którą własnymi rękami wybudował na polu rodziców, na Piana Romana. Wtedy ukazali mu się Jezus i Maryja, od których otrzymał niewidzialne stygmaty; na pamiątkę tego wydarzenia w tym miejscu została zbudowana kapliczka.
Często doświadczał przebicia serca, a prawie co tydzień poddawany był biczowaniu i koronowaniu cierniami. Jeśli w dzieciństwie, a jeszcze bardziej w latach przygotowania do kapłaństwa jego stałą medytacją było rozważanie Męki Pańskiej, co przyprawiało go o obfite łzy, to teraz nie chodziło już tylko o rozważanie cierpień Chrystusa, lecz także o przeżywanie ich we własnym ciele. A był to dopiero początek!
W dniach od 5 do 7 sierpnia 1918 roku Ojciec Pio przeżył jeszcze jedno niezwykłe zdarzenie. W czasie modlitwy w chórze zakonnym zobaczył przed sobą dziwną postać. Miała ona tylko ręce i jakieś długie żelazne narzędzie, podobne do włóczni, na końcu wyostrzone. Narzędzie to płonęło ogniem jak pochodnia. Ojciec Pio, patrząc na to, odnosił wrażenie, że lada moment owa ręka gwałtownym ruchem ciśnie i rzuci tą włócznią w niego. Przeżył okrutną udrękę, która trwała aż do rana 7 sierpnia. Ta zjawa napełniła go tak wielkim przerażeniem, że poczuł, iż „wnętrzności zostały przeszyte i rozszarpane tą bronią”. Ta broń to żelazna dzida i ogień. Tego dnia został śmiertelnie raniony. Odczuł, że we wnętrzu duszy otworzyła się rana, która jest „dotąd otwarta i powoduje potworne cierpienie”. Ta rana „nieustannie krwawi”. Odniósł wrażenie, że został „pogrążony w oceanie ognia”. Całe jego wnętrze „płacze krwią i dlatego dość często przysłania oczy, aby ono nie ujawniło się na zewnątrz”. Tajemnicza postać nie daje jednak spokoju. Na dawnych ranach otwierają się nowe, które powodują „straszliwy ból biednej żertwy ofiarnej”. Kierownicy duchowi starają się go uspokoić, dodać otuchy, że jest to jeszcze jeden znak miłości Boga względem niego. Choć bardzo cierpi i nie może zdobyć się na akt dziecięcej i napełnionej miłością wiary, to jednak jak dziecko ufa swoim kierownikom, „poddany we wszystkim niezbadanym wyrokom Bożej Opatrzności”. Stara się przyjąć postawę dziecka w ramionach matki.
Nauka do tej pory nie potrafi wyjaśnić fenomenu stygmatyzacji. Nierzadko lekarze nadal uciekają się w tym przypadku do wyjaśnień z dziedziny parapsychologii lub zaburzeń ustroju nerwowego oraz chorób wywoływanych na tle neurotycznym. A Kościół? Czy Kościół także nie umie wyjaśnić tego zjawiska?
Można tylko napisać, że wśród wielu stygmatyków liczni zostali ogłoszeni świętymi. Tak było w przypadku świętych: Franciszka z Asyżu, Anieli z Foligno, Katarzyny ze Sieny, Doroty z Mątowów, Katarzyny z Genui, Teresy z Ávila, Katarzyny von Ricci, Małgorzaty Marii Alacoque, Veroniki Giuliani, Gemmy Galgani i innych. Kościół, wynosząc na ołtarze stygmatyków, pośrednio wypowiedział się za prawdziwością tych nadzwyczajnych znaków. Tak też wyraził się papież Paweł VI na temat stygmatów Ojca Pio, mówiąc, że: „Przez stygmaty Pana naszego Jezusa Chrystusa noszone na swym ciele, zgromadził wokół siebie ludzi z całego świata”. Słowa papieża wyrażają chyba powszechną opinię, że najsilniejszym magnesem przyciągającym ludzi do San Giovanni Rotondo, klasztoru, w którym niemal całe swe życie spędził Ojciec Pio, były nadzwyczajne znaki na jego dłoniach, stopach i w boku.
(...)
opr. aś/aś