Choć nikt nie wątpił w świętość Brata Alberta, jego proces beatyfikacyjny udało się podjąć jedynie z najwyższym wysiłkiem. Powodem była II wojna światowa
Jednym z warunków koniecznych do zakończenia procesu beatyfikacyjnego jest cud dokonany za pośrednictwem Sługi Bożego. W przypadku Alberta Chmielowskiego rozpoczęcie procesu utrudniła II wojna światowa, jednak udało się go podjąć, a krótko po jej zakończeniu zdarzył się cud: uzdrowienie robotnicy podczas nowenny za przyczyną Brata Alberta. [red.]
Kończąc nasze rozważania o świętym Bracie Albercie pragniemy przypomnieć najważniejsze etapy jego historii już po przekroczeniu progu nadziei. Beatyfikacja i kanonizacja niejako certyfikują to, o czym byli przekonani wszyscy, którzy osobiście poznali Szarego Brata.
Chociaż już do 1932 roku rozpoczęto gromadzić materiały do procesu beatyfikacyjnego, to jednak wybuch II wojny światowej zablokował te starania, ponieważ wielu braci było uwięzionych. Ważniejszą od beatyfikacji była sprawa przetrwania. Według prawa kościelnego proces beatyfikacyjny należało rozpocząć nie później niż 30 lat po śmierci kandydata na ołtarze, co w przypadku Brata Alberta oznaczało dzień 25 grudnia 1946 roku. Metropolita krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha wznowił proces na dwa dni przed upływem tej daty. 31 maja 1949 roku ekshumowano szczątki Brata Alberta i przeniesiono je z cmentarza Rakowickiego do krypty w kościele ojców karmelitów bosych. W tym kościele żarliwie modlono się o beatyfikację często z udziałem kardynała Karola Wojtyły, który 23 listopada 1969 roku powiedział w homilii: „Chcielibyśmy powiedzieć Namiestnikowi Chrystusa: Ojcze święty, w Polsce mamy człowieka, który był żywym wcieleniem Kościoła ubogich. Nadaj temu naszemu rodakowi, Słudze Bożemu Albertowi Chmielowskiemu, tytuł błogosławionego, tytuł świętego, ażeby pod tym tytułem mógł dalej głosić wielką sprawę Kościoła ubogich”.
Okazało się, że Pan Bóg chciał zaczekać, aby wypowiadający te słowa, ten który w swoim dramacie nazwał Brata Alberta „Bratem naszego Boga”, sam został papieżem i mógł wypełnić swoją prośbę, swój apel. Podstawą kanonizacji stał się cud zdziałany za przyczyną Brata Alberta już w 1948 roku. Uzdrowiona została zwykła robotnica fizyczna cierpiąca od 16 lat na ropiejącą przetokę pooperacyjną. Uzdrowienie nastąpiło nagle i na sposób stały podczas nowenny odprawianej za przyczyną Brata Alberta.
22 czerwca 1983 roku Ojciec święty Jan Paweł II podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny wobec ponad milionowej rzeszy wiernych zgromadzonych na Błoniach Krakowskich wypowiedział formułę beatyfikacyjną ustanawiając wspomnienie liturgiczne na dzień śmierci Brata Alberta, czyli 25 grudnia. Jednakże z racji na przypadającą w tym dniu uroczystość Bożego Narodzenia już rok później wspomnienie zostało przeniesione na dzień 17 czerwca (w tym dniu Adam Chmielowski został ochrzczony w 1847 roku). W homilii papież mówiąc o obu beatyfikowanych (drugim był Rafał Kalinowski) podkreślił: „Każdy z nich na swojej własnej drodze w dalszym ciągu urzeczywistniał te słowa Odkupiciela i Mistrza: „Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje”. Ojciec Rafał oddał to życie w surowym klasztorze karmelitańskim, służąc do końca w szczególności w konfesjonale; współcześni nazywali go „męczennikiem konfesjonału”. Brat Albert oddał swe życie w posłudze najuboższym i społecznie upośledzonym. Jeden i drugi oddał do końca swoje życie Chrystusowi. Jeden i drugi odnalazł w Nim pełnię poznania, miłości i służby. Jeden i drugi mógł powtarzać za świętym Pawłem: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego” (Flp 3, 8).
Ojciec Rafał i Brat Albert świadczą o tej przedziwnej ewangelicznej tajemnicy „kenozy”: wyzucia się, wyniszczenia, które otwiera bramy do pełni miłości. Ojciec Rafał pisze do siostry: „Bóg się cały nam oddał za nas, jakże nam nie poświęcić się Bogu?”. A Brat Albert wyznaje: „Patrzę na Jezusa w Jego Eucharystii. Czy Jego miłość obmyśliła coś jeszcze piękniejszego? Skoro jest chlebem i my bądźmy chlebem... Dawajmy siebie samych” . W ten sposób każdy z nich został „zdobyty przez Chrystusa Jezusa” (Flp 3, 12). W ten sposób też każdy z nich pozyskał Chrystusa i znalazł w Nim... sprawiedliwość pochodzącą od Boga... i w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdzie... do pełnego powstania z martwych (por. Flp 3, 8.9. 10-11 ). Z tą nadzieją ojciec Rafał zakończył swe życie w murach klasztoru karmelitańskiego w moich rodzinnych Wadowicach w 1907 roku - Brat Albert w swym krakowskim „przytulisku” w roku 1916. U progu naszego stulecia, w przeddzień odzyskanej przez Polskę niepodległości, dokonali swego życia ci dwaj wielcy synowie polskiej ziemi, którym dane było wytyczać drogi świętości wśród swoich współczesnych - a zarazem: dla przyszłych pokoleń”.
Po akcie beatyfikacji doczesne szczątki Brata Alberta zostają przeniesione z kościoła ojców karmelitów do Domu Generalnego sióstr albertynek przy ul. Woronicza 10. Wobec zbliżającej się beatyfikacji i spodziewanych wizyt pielgrzymów siostry już wcześniej rozpoczęły starania o wybudowanie kościoła w ogrodzie. Kościół Ecce Homo został wybudowany w latach 1982—1985, według projektu arch. Marzeny i Wojciecha Kosińskich. Kształt kościoła stanowi jakby nowoczesną wersję wiejskich, drewnianych kościołów, z czterospadowym wysokim dachem, zwieńczonym stylizowaną izbicą. Również sklepienie we wnętrzu kościoła wyłożone drewnem, ze wspierającym je belkowaniem, nawiązuje do tego samego stylu.
Kamień węgielny kościoła, pochodzi z Asyżu i został poświęcony przez Ojca św. Jana Pawła II i wmurowany przez ks. kard. Franciszka Macharskiego, 3 sierpnia 1984 roku. Autorem wystroju wnętrza kościoła jest prof. Stefan Dousa. Jest ono pełne prostoty, a cała uwaga koncentruje się na wiszącym nad mensą ołtarza obrazem Ecce Homo, przedstawiającym umęczonego Chrystusa w cierniowej koronie i purpurowym płaszczu, o którym pisaliśmy w poprzednich artykułach. Kościół został poświęcony 17 czerwca 1985 roku przez kardynała Franciszka Macharskiego. Uroczyste przeniesienie metalowej trumienki wykonanej przez Antoniego Oremusa, zawierającej doczesne szczątki świętego Brata Alberta, która od 3 sierpnia 1983 roku znajdowała się w prywatnej kaplicy domu generalnego sióstr albertynek, miało miejsce 30 czerwca 1985 roku.
Oczywiście kult bł. Brata Alberta szerzył się coraz bardziej i rozpoczęły się starania o kanonizację. Potrzebny był kolejny cud.
Oto jak oczekiwany cud opisuje postulator procesu ks. prałat Piotr Naruszewicz: „Cud miał miejsce 3 maja 1986 r., w jednym z warszawskich szpitali. Uleczone zostało niespełna dwumiesięczne dziecko. Cały zespół chorób, jednocześnie atakujących jego organizm, doprowadził do wyłączenia z funkcjonowania wszystkich narządów wewnętrznych. Kiedy lekarze i cały personel szpitalny stracili wszelką nadzieję na wyleczenie umierającego dziecka, zwrócono się z pełną ufnością do Lekarza Niebieskiego (...). Siostry wizytki w Warszawie, jak też siostry albertynki rozpoczęły modlitwy do błogosławionego Alberta o pomoc w tym dramatycznym momencie. W czasie nowenny nastąpiło nagłe uzdrowienie dziecka, które według orzeczenia lekarzy szpitalnych nie dawało się wytłumaczyć w żaden naukowy sposób”.
Sporządzono odpowiednią dokumentację na temat wydarzenia i akta przesłano do Rzymu. Jan Paweł II zatwierdził je 21 lutego 1989 roku i zezwolił na kanonizację. Miała ona miejsce w Rzymie w Bazylice św. Piotra 12 listopada tego samego roku. Tym razem towarzyszką Brata Alberta była Agnieszka z Pragi. Może zamiast zacytować słowa z homilii warto tutaj przytoczyć to, co powiedział Jan Paweł II podczas audiencji dla Polaków przybyłych na kanonizację: „Rok jego kanonizacji jest rokiem doniosłych zmian w Polsce. Wszyscy o nich wiedzą, nie trzeba ich opisywać. Te zmiany doniosłe są zarazem - dobrze to czujemy - wielkim dziejowym wyzwaniem, i to nie tylko na skalę naszej Ojczyzny. (...) Chodzi, jak to już kiedyś zostało powiedziane, o odbudowanie wymiaru dobra wspólnego w życiu społeczeństwa. Według nauki społecznej Kościoła dobro wspólne - właśnie dobro wspólne - jest tym, które zabezpiecza dobro każdego uczestnika wspólnoty. Zabezpiecza zaś w sposób suwerenny, czyli odpowiadający godności osoby: uczestnicząc w tworzeniu dobra wspólnego, każdy równocześnie jest szafarzem dobra własnego. (...) Przychodzi więc kanonizacja naszego Brata Alberta w momencie trudnego przełomu. Czy ten, który - idąc za Chrystusem - pomagał ludziom dźwigać się, odzyskiwać ludzką godność i podmiotowość, stawać się współtwórcami wspólnego dobra społeczeństwa - nie jest nam dany jako znak i jako patron tego trudnego przełomu?”
Celowo przytoczyłem te słowa, ponieważ wydaje się, że właśnie dzisiaj bardzo potrzebujemy odwołania się do wspólnego dobra, ponieważ ciągle podgrzewane emocje polityczne wykopują coraz większą przepaść pomiędzy podzielonymi częściami społeczeństwa. I to jest trudny czas. Retoryczne pytanie, które postawił św. Jan Paweł II
zostało podjęte przez Księży Biskupów, którzy tak napisali w liście na rozpoczęcie Roku świętego Brata Alberta: „Czego uczy nas dzisiaj św. Brat Albert? Jakie przesłanie nam pozostawia? Uroczysty akt beatyfikacji w 1983 roku oraz kanonizacji w 1989 roku ukazują nam św. Brata Alberta jako wzór dla naszych czasów. świadectwo jego życia wskazuje najpierw na prawdę o nierozerwalnej więzi między miłosierdziem a chrześcijaństwem. (...) Z kolei powstaje pytanie, w jaki sposób powinniśmy dawać świadectwo ewangelicznej miłości? Kardynał Wojtyła wyjaśnia nam, jak chrześcijanin powinien wyrażać swoją wiarę: „Trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, trzeba świadczyć sobą i tutaj Brat Albert jest dla nas wzorem nieporównanym. Przecież on nie miał prawie żadnych środków, ślubował najsurowsze ubóstwo, nie dysponował żadnymi funduszami, żadnymi gotowymi instytucjami, tylko postanowił dawać siebie”. święty porzucił sztukę, powab kariery i sławy, aby duszę swoją oddać Bogu i blizźnim, nie zatrzymując nic dla siebie. A czym może być owo „dawanie siebie” dzisiaj dla nas? To nic innego jak codzienny trud, cicha ofiara ze swojego czasu, swoich sił, swojego zdrowia, to umniejszanie siebie w służbie blizźnim, to bycie „dobrym jak chleb, który dla każdego leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”.
Księża Biskupi wyrazili wówczas życzenie, aby rok jubileuszu setnej rocznicy śmierci św. Brata Alberta stał się nie tylko okazją do przypomnienia świadka bez reszty oddanego Bogu, „ale przede wszystkim przynosił owoce przemiany serc, ożywionych nową i większą wrażliwością na ludzką biedę”.
Z naszej strony na łamach „Opiekuna” staraliśmy się przypomnieć świadka bez reszty oddanego Bogu, ale każdy z nas osobiście musi sobie odpowiedzieć, czy wpatrując się w Brata Alberta, Brata naszego Boga, dokonała się w nas jakaś przemiana serca.
Niniejszy artykuł stanowi część cyklu artykułów o św. Bracie Albercie z dwutygodnika „Opiekun” diecezji kaliskiej.
opr. mg/mg