Co wspólnego mają św. Łukasz, Kosma, Damian i Józef Moscati? Wszyscy byli świętymi lekarzami
Przez wieki przeciwstawiano sobie ciało i duszę. Tymczasem jest to nierozerwalna i wyjątkowo współzależna całość. Wiedzieli o tym doskonale święci lekarze, którzy dbali o obie natury człowieka - duchową i fizyczną. Oby i współcześnie takich nie zabrakło.
Pierwszym z nich był Święty Łukasz, Ewangelista, który współcześnie jest patronem lekarzy i służby zdrowia. Niewiele co prawda wiemy o jego karierze lekarskiej, ale w Liście do Kolosan św. Paweł nazywa go „umiłowanym lekarzem” (Kol 4, 14). Potwierdzają to uczeni, którzy podkreślają, że w tekstach przypisywanych Łukaszowi występuje wyjątkowo dużo fachowej terminologii medycznej, występującej także u takich postaci, jak sam Hipokrates czy Galen. Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Około 50 roku po raz pierwszy spotkał św. Pawła, by przyłączyć się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. W Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach zostawił go, by w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 roku, ponownie z nim wyruszyć i już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu w wędrówce do Jerozolimy i do Rzymu. Łukasz jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej, Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii. Nie wiadomo, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła. Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc, w których miał nauczać. Bardziej prawdopodobna jest wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II wieku) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł „pełen Ducha Świętego”.
Święci Kosma i Damian byli prawdopodobnie bliźniakami. Otrzymali solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Jako lekarze cieszyli się szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych - również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa. Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dlatego w medycynie wiele osiągnęli. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Za swoje usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8). Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury i do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 roku podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim.
Zdecydowanie bardziej współczesnym świętym lekarzem jest św. Józef Maria Karol Alfons Moscati, pochodzący z włoskiego Benevento, gdzie urodził się w 1880 roku. Jego ojciec - Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka - Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chłopiec dzieciństwo spędził w Ankonie i już wtedy wykazywał niezwykłe zdolności i pilnie się uczył. W każdej szkole zbierał najwyższe noty. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie o światowej sławie, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej. Nie bał się on wyrażać swoich poglądów. Również na studiach Józefowi świetnie szło. Potem przyjął posadę w jednym z miejskich szpitali. Niedługo później przeniósł się do szpitala Santa Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala, po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii Świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej za darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie w placówce. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących - do powrotu do Boga. Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: „Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”. Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
Pisał: „Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Nie założył własnej rodziny, całe życie poświęcając powołaniu.
Zmarł 12 kwietnia 1927 roku we własnym domu na koniec zwyczajnego dnia pracy i modlitwy. Obecnie jego szczątki spoczywają w kościele Jesu Nuovo, gdzie nieustannie przybywają pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej może to robić przed tronem Boga po śmierci. Kilka lat temu w cyklu „Ludzie Boga” ukazał się film o tym Świętym.
W marcu 2019 roku w Hiszpanii do chwały ołtarzy został wyniesiony lekarz, mąż i ojciec rodziny, który został zamordowany w wieku 39 lat. Mariano Mullerat i Soldevila był lekarzem dusz i ciał, który swoim przykładem życia ukazał prymat miłości i przebaczenia. Urodził się w 1897 roku, a wykształcenie odebrał w szkole katolickiej. Był członkiem Straży Honorowej Najświętszego Serca Jezusa. Wstąpił do młodzieżowej organizacji konserwantystów w wieku 18 lat. W 1914 zaczął studiować medycynę na uniwersytecie w Barcelonie, którą ukończył w 1921 roku. Miał żonę i pięć córek. Był lekarzem leczącym w Arbece i w okolicach tego miasta, często z poświęceniem i troską przyjmował pacjentów w ich domach. Pisał do katolickiego pisma L'Escut wydawanego w języku katalońskim. W 1924 roku wybrano go burmistrzem miasta Arbeca. Stanowisko to piastował aż do 1930 roku, kiedy wycofał się z działalności politycznej. Podczas hiszpańskiej wojny domowej chciał schronić się w Sarragossie, jednak wrócił do chorych, by nie zostali bez opieki. 13 sierpnia 1936 roku został aresztowany, a potem rozstrzelany. Przed śmiercią wybaczył swoim prześladowcom. Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 roku, a 7 listopada 2018 papież Franciszek uznał jego męczeństwo.
opr. mg/mg