Msza w purpurze

Życie św. Maksymiliana jest podporządkowane naczelnej idei miłości - miłości do Maryi, do Boga i do bliźnich. Miłości, dla której oddał życie

Życie św. Maksymiliana jest podporządkowane naczelnej idei miłości - miłości do Maryi, do Boga i do bliźnich. Miłości, dla której oddał życie

Msza w purpurze

Dzień był piękny, jak zwykle jesienią w Rzymie. Ruiny przypominały nasączoną światłem gąbkę, a w stojącym, bardzo ciepłym powietrzu nieruchome pinie wyglądały jak kunsztowna dekoracja. Wcześnie rano ojciec D. wyszedł z byłego kolegium franciszkanów na przystanek autobusowy między wzgórzem palatyńskim a Skałą Tarpejską. Zaproszony do koncelebrowania u Świętego Piotra mszy kanonizacyjnej Maksymiliana Kolbego, modlił się żarliwie, by jego rodak i brat w zakonie został tego ranka uznany przez Jana Pawła II za męczennika. Wcale jednak nie był pewien, czy jego modlitwy zostaną wysłuchane. I kiedy czekając na autobus, wodził spojrzeniem od cesarskiego wzgórza do skały zdruzgotanych ambicji, jego nadzieje oscylowały między radością a obawą.

Wiedział, że do ostatniej chwili istniały trudności ze strony teologów i kanonistów. Nie podawali oni w wątpliwość świętości Maksymiliana Kolbego, którego bohaterstwo uznali przecież przed kilkoma laty. Któż zresztą mógłby zaprzeczyć temu, że człowiek, który poświęciwszy się Ewangelii, został uwięziony w Auschwitz i oddał swe życie, by ratować współwięźnia skazanego na śmierć głodową, nie jest godny kultu we wszystkich kościołach chrześcijańskiego świata?

Teolodzy zgadzali się na kanonizację Kolbego, jednak jako „wyznawcy” – normalna klasyfikacja w katalogu świętych – a nie jako „męczennika”. Konsultowani na ten temat, wypowiedzieli się negatywnie albo co najmniej powątpiewająco: w sierpniu 1941 roku Kolbe rzeczywiście spełnił akt najwyższej miłości, oddając swe życie za bliźniego, ale nie był przez oprawców pytany bezpośrednio o wiarę, jak tego wymaga tradycyjna definicja męczeństwa. Nie można więc czcić go z tego tytułu, nie wywołując przy tym rewolucji teologicznej.

Ojciec D. zastanawiał się, czy Jan Paweł II, mimo że jego wola ma moc prawa w tej materii, będzie czuł się związany opinią teologów – czy też nie będzie się z nią liczył i spełni powszechne oczekiwanie i własne pragnienie.

Była niedziela 10 października 1982 roku. Kiedy ojciec D. dotarł na plac Świętego Piotra, czekało tam już dwieście tysięcy osób, które wiedziały tyle co on. Monsignori spotykani po drodze unosili brwi na znak niewiedzy i choć w spojrzeniach tych świętych osób, u których milczenie Watykanu wyrobiło niezwykłą spostrzegawczość, nie malowała się troska, ich spuszczone powieki miały w sobie coś ze smutku zabłąkanego spaniela. Wyznawca? Męczennik? Jan Paweł II, geniusz komunikatywności, nic nie zakomunikował, a że rozmyśla na ogół w swoim oratorium, gdzie jedynie Boga ma za powiernika, jego tajemnice są dobrze strzeżone.

Ołtarz, okolony białymi i czerwonymi kwiatami, wzniesiony został na zwykłym miejscu, na szczycie schodów przed bazyliką. Między kolumnami jasnego frontonu długi gobelin zwisa z głównej lodżii bazyliki. U dołu herb Jana Pawła II – krzyż, którego jedno ramię osłania troskliwie inicjał Maryi. Pośrodku portret Maksymiliana Kolbego w czarnym habicie franciszkanina konwentualnego na tle granatowego, burzowego nieba usianego chmurami, przypominającymi białe ptaki; za nim z jednej strony płomienie i zgliszcza Auschwitz, z drugiej odległy kościół z Niepokalanowa – spięte tęczą. W górnych rogach dwa motywy ze sztucznych kwiatów, białych i czerwonych, pytały: Wyznawca? Męczennik?

Nikt tego nie wiedział: ani sprytni monsignori, ani dostojni biskupi, ani tłum ściśnięty w marmurowych kleszczach Berniniego; dopiero kiedy ojciec D. wszedł do zakrystii Świętego Piotra i zobaczył rozłożone na stole czerwone szaty liturgiczne, upewnił się, że ofiara Kolbego otrzyma należną jej konsekrację. Jan Paweł II, ignorując przeciwne zdania, orzekł męczeństwo i ojciec D. mógł wreszcie, po długim i pełnym niepokoju oczekiwaniu, zapłakać z wdzięczności.

Wierni zgromadzeni na placu zrozumieli wszystko, dopiero gdy w głównym wejściu bazyliki zobaczyli papieża w purpurze. Po chwili ciszy rozległ się szmer powszechnej aprobaty. Uroczystość kanonizacyjna, bardzo piękna, trwała od dziesiątej do południa.

Po pieśniach na wejście trzej obrońcy sprawy: kardynał prefekt Kongregacji Kultu Świętych, adwokat konsystorialny i postulator, przełożony generalny franciszkanów konwentualnych, podeszli do Jana Pawła II, by prosić go w imieniu Kościoła o zapisanie Maksymiliana Kolbego do katalogu świętych.

Jest to fragment książki:

André Frossard, Pamiętajcie o miłości
Wydawnictwo: PROMIC, ISBN: 978-83-7502-526-2
Książka jest >>TUTAJ<<

Biografia Maksymiliana Kolbego pióra André Frossarda odbiega od tradycyjnych publikacji tego typu, podobnie jak jej bohater nie mieści się w "klasycznych schematach świętości". Autor przedstawia Kolbego jako wielkiego mistyka, człowieka w sposób najbardziej radykalny i zaskakujący łączącego tajemnice wiary z całym swym życiem, ze wszystkimi działaniami: "...właśnie wtedy, gdy uważano, że zajmuje się mrzonkami, był największym realistą: po prostu jego rzeczywistość, która obejmowała i niebo, i ziemię, była bardziej rozległa i bogatsza niż nasza". Frossard rysuje konsekwentny, spójny portret szaleńca Bożego, szaleńca Maryi, dla którego "wszystko jest możliwe, zwłaszcza to, co niemożliwe", istoty, "której nic i nikt nie zatrzyma, nawet... ci, którzy ją zamykają w murach więziennych".

Autor, zafascynowany Kolbem, przedstawia nie papierową postać, ale prawdziwego człowieka, którego życie jest podporządkowane naczelnej idei miłości - miłości do Maryi, do Boga i do bliźnich. Miłości, dla której oddał życie.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama