Rozmowa z s. Beatą Piekut, która znała św. Faustynę Kowalską
— Jak Siostra poznała s. Faustynę?
— Było to na początku mojego nowicjatu. Uczyłyśmy się szyć stroje zakonne, kiedy do szwalni weszły dwie starsze siostry. Nowicjuszka, która nas uczyła, powiedziała, że przygotowują się one do ślubów wieczystych. Byłam ciekawa, jak wyglądają siostry, które od 7 lat są w zgromadzeniu. Myślałam, że są już zapewne święte, mają aureolę, tylko ja, niegodna, nie mogę jej zobaczyć. Jedna z nich była bardzo rozradowana i emanowało z niej jakieś piękno. To była siostra Faustyna. Potem uczestniczyłam w jej ślubach wieczystych. Kiedy wyjechałam do Warszawy, zostałam przydzielona do pracy w Walendowie. Termin mojego pobytu mijał właśnie w Wielkanoc i wypadało, że dni świąteczne spędzę w podróży. Trochę się tym martwiłam. Kiedy opowiedziałam s. Faustynie o swoim zmartwieniu, odparła: „Niech się siostra pogodzi z wolą Bożą, bo siostra zostanie tutaj do wieczystych ślubów albo dłużej”. Zdezorientowana powiedziałam, aby nie prorokowała, a wtedy inna z sióstr zaczęła żartować, że może zostanę przełożoną, na co Faustyna odparła: „Przełożoną nie zostanie, ale będzie bardzo pożyteczną w zgromadzeniu”. Myślę, że to sprawdziło się po latach.
— Jaka była siostra Faustyna?
— To była niezwykła osoba. Pogodna, promienna, usłużna. Gdy przychodziła na rekreację, mówiono, że „idzie nasz teolog”, bo zawsze mówiła o Bogu. Pomimo słabego zdrowia pomagała innym bez słowa użalania się nad sobą.
— Czy Siostry wiedziały wówczas o objawieniach s. Faustyny?
— Nie, całe zgromadzenie do ostatniej chwili nic nie wiedziało, choć prawdą jest, że Koronka siostry Faustyny była znana i rozpowszechniana, zwłaszcza w Wilnie i Krakowie, jeszcze za jej życia, chociaż nie wiedziano, kto jest autorem. Dopiero po 1938 r., czyli po jej śmierci, dowiedziałyśmy się o tym. Matka Generalna, choć domyślała się nadprzyrodzonych zdolności s. Faustyny, nie mogła zarządzić odmawiania nowej Koronki. Wtajemniczony we wszystko był spowiednik ks. Michał Sopoćko, dzięki któremu Faustyna zaczęła spisywać swoje duchowe przeżycia. Z nich powstał słynny „Dzienniczek”.
— Jak doszło do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny?
— Zaczęło się od świadectwa śmiertelnie chorej kobiety, która na skutek modlitwy o wstawiennictwo do Faustyny otrzymała łaskę uzdrowienia. Opowiedziała o tym siostrom, a potem biskupowi. Zalecił on spisywanie wszystkich informacji. W Rzymie natomiast rozpoczęto badanie „Dzienniczka”. W wyniku błędnego tłumaczenia stwierdzono, że nie ma tu nic nadprzyrodzonego i zakazano odmawiania Koronki. Mimo tego ludzie otrzymywali coraz liczniejsze łaski. W 1964 r. Matka przełożona wytypowała mnie do kompletowania dokumentacji i skontaktowania się z abp. Karolem Wojtyłą. Sprawa została przedstawiona w Rzymie. W odpowiedzi Kongregacja ds. Świętych, a zwłaszcza jej prefekt, którego matka została uzdrowiona za przyczyną Faustyny, postanowił rozpocząć proces. Zebraną dokumentację wysłaliśmy do postulatora w Rzymie. Później nastąpiły dodatkowe badania, uzupełnienia, aż w końcu beatyfikacja w 1993 roku.
— Istnieją dwa wizerunki s. Faustyny. Który z nich jest wierniejszy?
— Wcześniejszy portret został namalowany na podstawie zdjęcia z dowodu osobistego, który ja posiadam, więc jest bardzo podobny. Natomiast ten drugi jest raczej symboliczny, bardziej oddaje wizję artysty niż rzeczywistą twarzy siostry Faustyny.
— Dziękuję za rozmowę.
opr. mg/mg