Bardzo niebezpieczny święty

O św. Klemensie Marii Hofbauerze (Dworzaku) i jego śladach w Warszawie i Wiedniu

Niepozorny kościół św. Benona, skryty na końcu uliczki na Nowym Mieście w Warszawie, mieści zaledwie kilkanaście rzędów ławek. Ojcowie redemptoryści odprawiają w nim w niedziele tylko trzy Msze św., bo w promieniu kilkuset metrów znajduje się sześć okazałych kościołów. Pokonując kamienne schody i patrząc na proste, surowe wnętrze trudno sobie wyobrazić, że kiedyś do tej nieparafialnej świątyni ściągały tłumy z całej Warszawy, aż "cmentarz otaczający kościół i ulica wprost wielkich drzwi były napełnione modlącymi się". Za czasów św. Klemensa Hofbauera była ona pełna ludzi, śpiewów, modlitw, nauk i nieustannej spowiedzi. "Permanentne misje" to forma duszpasterska, którą św. Klemens po raz pierwszy wprowadził właśnie "u Benona".

- Wtedy świątynia była nieco większa, od północy połączona z budynkiem klasztoru - mówi o. Henryk Zienkiewicz CSsR, pokazując powiększenia archiwalnych zdjęć, które przechowywane są na wystawie poświęconej św. Klemensowi w podziemiach kościoła św. Benona. Właściwie tylko o tych podziemiach można powiedzieć z całą pewnością, że pamiętają Świętego. Po wypędzeniu redemptorystów z Warszawy w 1808 r., ich kościół na Nowym Mieście przekształcano kolejno w siedzibę artylerii polskiej, cerkiew, skład sukna, płótna i skór, fabrykę noży. W czasie Powstania Warszawskiego został zbombardowany. Redemptorystom pozwolono go odbudować dopiero w 1956 r., po "październikowej odwilży". Przez historyczne zawieruchy w Polsce nie zachowało się nic, co należało do św. Klemensa. Pierwszych spustoszeń dokonał Napoleon, który kazał zniszczyć archiwum zgromadzenia oraz zatrzeć po nim wszelkie ślady. Jego polecenie wykonano tak skutecznie, iż dzisiejsi redemptoryści nie mają aktów własności łąk na skarpie wiślanej, na tyłach kościoła św. Benona. W tym miejscu - jak wskazują zapiski w kronikach - w czasach św. Klemensa znajdował się ich ogród z drzewami owocowymi, w którym w sierpniu odprawiano nowennę ku czci założyciela Zgromadzenia św. Alfonsa Liguoriego. Jedyne pamiątki po św. Klemensie: fotel, na którym spowiadał, oraz czerwono-złoty ornat przyjechały z domu sióstr urszulanek z Wiednia. - Przypuszczamy, że św. Klemens mógł używać jeszcze innego ornatu oraz płaszcza - ks. Zienkiewicz wyjmuje z szafy dwie bogato wyszywane złotem szaty. - Święty bardzo dbał o piękną oprawę liturgiczną: kościół zawsze był ozdobiony kwiatami, paliły się dziesiątki świec, kadzidła, a w czasie Mszy św. - nawet w dni powszednie - grała pięćdziesięcioosobowa orkiestra i śpiewał chór. Uważał, że uroczysty nastrój liturgii przyciąga serce do Boga.

Orzechowe duszpasterstwo

To niecodzienne jak na ówczesne czasy duszpasterstwo zjednało benonitom wiernych, którzy początkowo traktowali ich jak "obcych Niemców". Nie podobało się jednak ani warszawskim władzom kościelnym, nieprzychylnie nastawionym do zakonów, ani nawet przełożonym redemptorystów w Rzymie. Generał o. Piotr Blasucci wielokrotnie upominał o. Klemensa, że nie zachowuje w swoim zakonie poobiedniej sjesty, głosi za dużo kazań i odwraca uwagę wiernych od Boga organizując śpiewy w świątyni. "Taki kraj, taka tradycja tutejszych ludów" - odpisywał o. Hofbauer. Nie bez powodu mówi się o św. Klemensie, że obudził w ówczesnej Warszawie ducha wiary. Dbał o to, by kościół na Nowym Mieście przyciągał pięknem, wzniosłością i świętością. W świątyni złożonych było ponad dwieście relikwii różnych świętych. Od czasu walk o miasto w 1793 r. trwała tu nieustanna adoracja Najświętszego Sakramentu. Od godz. 5.00 do późnych godzin wieczornych słuchano spowiedzi w języku polskim i niemieckim. Codziennie odprawiano cztery Msze św., a na każdej - jak św. Klemens donosił przełożonym - do Komunii św. przystępowało ponad sto osób. Każdego dnia głoszono pięć, sześć kazań. O. Klemens odprawiał Mszę św. o godz. 10.00, na którą przychodziły dzieci. Z ambony zadawał im pytania, podpowiadał odpowiedzi, zaś w nagrodę obiecywał im modlitwę w czasie Eucharystii. - Ojciec Hofbauer był najwybitniejszym kaznodzieją we wspólnocie św. Benona - mówi o. Andrzej Rębacz, przełożony klasztoru, mieszczącego się przy parafii św. Klemensa Dworzaka na warszawskiej Woli. - Od niego powinniśmy się uczyć języka kazań - prostego, jasnego, poruszającego. To on mówił przecież, że "Ewangelia powinna być głoszona w całkiem nowy sposób". Mówił też, że "na ambonie należy gwałtownie strząsać orzechy z drzewa, a w konfesjonale łagodnie je zbierać". Jego kazania były krótkie, rzeczowe, ale docierające do wnętrza człowieka. Podobne duszpasterstwo prowadził o. Hofbauer jako rektor wiedeńskiego kościoła sióstr urszulanek, już po wygnaniu z Polski. Jego pokój zawsze był otwarty, pełen młodzieży, a dyskusje przeciągały się do rana. Nic więc dziwnego, że stał się kierownikiem duchowym ówczesnej dorastającej inteligencji Wiednia.

Jałmużna z tabernakulum

Dzisiaj przy Rynku Nowego Miasta 6/8/10 - w długim budynku położonym naprzeciwko kościoła św. Benona - mieszczą się przedsiębiorstwo projektowo-usługowe, stowarzyszenie kombatanckie i prywatne mieszkania. Prawdopodobnie w tym miejscu - dawniej przy ul. Pieszej 1877 - stał mały budynek z czterema izbami, w którym benonici urządzili sierociniec dla chłopców. Trafiały do niego dzieci niemieckie, polskie, rosyjskie, z rodzin katolickich i protestanckich. Później zorganizowali także sierociniec dla dziewcząt. W czasie okupacji rosyjskiej utworzyli pierwszą w Polsce bezpłatną szkołę zawodową dla dziewcząt oraz taką samą dla chłopców. Poziom nauczania musiał być wysoki, skoro uczęszczali do nich również dwaj krewni króla Stanisława Augusta. Sam król zaś chciał w dowód uznania dla działalności oświatowo-kulturalnej redemptorystów powierzyć im kościół Opatrzności Bożej, który zamierzał wybudować jako wotum wdzięczności za Konstytucję 3 Maja. W czasach wojen sierocińce się zapełniały. Liczba uczniów i uczennic w niektórych latach dochodziła do pięciuset. Redemptoryści sami drukowali podręczniki, prowadzili lekcje i starali się o pieniądze na utrzymanie placówek. A to nie było łatwe. Któregoś dnia o. Hofbauer, zbierając jałmużnę, znalazł się w gospodzie. Kiedy podszedł do grających w karty mężczyzn i poprosił ich o ofiarę, jeden z nich plunął mu w twarz. "To dla mnie - powiedział wówczas Hofbauer - teraz proszę dać coś także dla dzieci". Zmieszany mężczyzna przekazał mu sporą sumę pieniędzy. Jednak, jak opisują świadkowie, Święty nieraz pukał w drzwiczki tabernakulum, prosząc Jezusa o pomoc w zdobyciu funduszy. Do Rzymu pisał, że ich domy "jedynie Opatrzność Boża utrzymuje". Mimo tego żaden żebrak nie odchodził z furty redemptorystów z pustymi rękami. Kiedy ekonom zarzucił o. Klemensowi zbytnią rozrzutność wobec biednych, ten odpowiedział, iż kapłan, który należycie spełnia swoje obowiązki, może być spokojny o byt materialny: "Gdyby się tylko jeden bochenek chleba na świecie znajdował, Pan Bóg przysłałby mu z tego połowę". - Kontynuujemy tradycję opieki nad ubogimi dziećmi - mówi o. Rębacz. - W oratorium św. Klemensa na Woli codziennie pięćdziesięcioro dzieci dostaje ciepły posiłek i ma opiekę przez kilka godzin. W naszym domu w Gliwicach założyliśmy placówkę opiekuńczą dla dzieci, z możliwością noclegu. O św. Klemensie mówi się, że był to Święty bez cudów. Ten średniego wzrostu brunet, o mocnej budowie, ale delikatnych dłoniach - jak mówili jego współbracia - miał w sobie coś z chłopa. Nawet jako wikariusz generalny pracował w kuchni i w polu. Był prawy, praktyczny, konkretny, szczery i bezpośredni, niekiedy wydawać się mogło, że oschły. Nie znosił dewocji i małostkowości. - Któregoś dnia wezwano o. Hofbauera do siostry zakonnej, która nie wiadomo już, na ile chorób cierpiała - opowiada o. Rębacz. - Zastał ją rzeczywiście bardzo wyniszczoną, schorowaną. Porozmawiał z nią, a później... polecił siostrom ugotować tłustego rosołu. Siostra, która ze zmartwień pogrążała się w chorobie, zaczęła jeść i wkrótce wyzdrowiała. Innym razem, widząc jak skrupulatny kapłan nie może skończyć wycierania kielicha i pateny po Komunii św., podszedł do niego i powiedział: "Zostawże też coś dla aniołów". To był bardzo ludzki Święty, z poczuciem humoru. Ciągle walczył ze swoim porywczym temperamentem, chociaż do współbraci żartobliwie mawiał: "Codziennie Bogu dziękuję, że mi pozostawił tę wybuchowość i drażliwość, bo to utrzymuje mnie w pokorze i chroni od pychy". Na nagrobku Świętego w kościele Maria am Gestade w Wiedniu widać twarz dojrzałego mężczyzny. Prawa ręka z krzyżem spoczywa na sercu. Obok w trumience spoczywają jego relikwie. Cząstki z nich znajdują się w dwóch warszawskich świątyniach: w głównym ołtarzu kościoła św. Klemensa Dworzaka oraz w klasztornej kaplicy w podziemiach "u Benona".

Policyjny życiorys

Podsumowując jego życie można pomyśleć, że był człowiekiem przegranym. Cokolwiek rozpoczynał, zostawało przerwane, cokolwiek planował - nie spełniało się. Nie znalazł wsparcia wśród warszawskiego duchowieństwa, które krytykował za opieszałość duszpasterstwa. On z kolei był krytykowany za stworzenie tajnego Stowarzyszenia Oblatów Najświętszego Odkupiciela, które miało być przeciwwagą dla idei oświecenia i wpływów masonerii. Jego Msze św. dla służących, odprawiane codziennie o godz. 5.00, ponoć odciągały służbę od obowiązków, a szkoły dla biednych niepotrzebnie uczyły łaciny. Zaborcy pruscy zarzucali mu szerzenie fanatyzmu katolickiego i polskości, nękali go wizytacjami, zakazami i przesłuchaniami. Dążyli do likwidacji zakonu i szkół. Taki sam cel przyświecał zwolennikom Napoleona, którzy z kolei oskarżali benonitów o działalność wywrotową i szerzenie fanatyzmu. Nie udały się św. Klemensowi próby założenia misji zakonnej w innych częściach dawnej Rzeczpospolitej, ani w Kurlandii, Szwajcarii, czy w Niemczech. Nie zezwolono mu też na założenie zakonu, kiedy pod koniec życia przebywał w Wiedniu. Kolejne władze posądzały go o działalność antypaństwową, uprowadzanie dzieci, wywoływanie zamieszek po nabożeństwach, a nawet o przemyt naczyń liturgicznych do Wiednia. Był śledzony, przesłuchiwany, aresztowany, a jego kazania spisywano i przekazywano odpowiednim władzom. Niewątpliwie był jednym z nielicznych Świętych, który miał częste kontakty z policją i ówczesnymi członkami służb specjalnych, zarówno w Polsce, jak i w Wiedniu. Nic więc dziwnego, że szczegóły jego życia są dziś znane głównie z raportów policyjnych. Cudem było więc to, że mimo tylu przeciwności o. Hof-bauer nie zniechęcił się, nie stracił nadziei, nie powrócił do Rzymu. Jak napisał Jan Paweł II w liście przysłanym w 1987 r. z okazji 200-lecia przybycia św. Klemensa do Warszawy: "Był to wielki program zwycięstwa dobra nad złem w duszy człowieka i w wymiarze społecznym".

* * *

Wdzięczni Austriacy wypuścili w 1970 r. okolicznościowy 2-szylingowy znaczek pocztowy z podobizną patrona Wiednia, św. Klemensa Hofbauera. Mieszkańcy Warszawy ufundowali swemu Apostołowi kamienny pomnik, który na Rynku Nowego Miasta poświęcił w 1932 roku abp Stanisław Gall (po wojnie pomnik stanął kilkadziesiąt metrów dalej, w ogrodzie sióstr sakramentek, gdyż władze komunistyczne nie zgodziły się na umieszczenie go na publicznym placu). Dopiero wiele lat po śmierci Świętego zaczęło rozrastać się to, co kiedyś zapoczątkował. Rozwijał się kościelny ruch reformy, rozszerzył się i powiększył zakon redemptorystów, upowszechniło szkolnictwo, trwa opieka nad ubogimi dziećmi, rozwija się dialog z wyznawcami innych wiar. Kardynał Józef Glemp, Prymas Polski, mówił kiedyś o św. Klemensie: "Od niego trzeba nam się nauczyć, że wszelki wysiłek położony dla dobra sprawy, dla Kościoła i ojczyzny nie będzie daremny, chociażby nie dawał doraźnych rezultatów".

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama