Biografia Ojca Pio - fragmenty książki "Ojciec Pio - stygmatyk z Pietrelciny"
Wydawnictwo "M" Kraków 2002
© Copyright by Wydawnictwo "M", Kraków 2002
ISBN 83-7221-389-5
Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl
Ojciec Pio ma stygmaty" ta sensacyjna wiadomość rozeszła się w maju 1919 r. po San Giovanni Rotondo, a wkrótce i po całych Włoszech. Nikt jednak poza garstką wtajemniczo nych nie wiedział, że kapucyn już kilka lat wcześniej zaczął odczuwać bóle na dłoniach i pod stopami. A było to tak.
Tuż po święceniach kapłańskich w katedrze w Benewencie i po prymicjach w rodzinnej miejscowości, Ojciec Pio pozostał w Pietrelcinie ze względu na zły stan zdrowia. Tam otrzymał po raz pierw szy (latem 1910 roku) stygmaty. Prawie nikt o tym nie wiedział, dopiero po roku Ojciec Pio napisał do swojego spowiednika ojca Benedykta:
" Przydarzyła mi się pewna rzecz, której ja nie umiem ani wyjaśnić, ani pojąć. Na środku dłoni pojawiło się coś czerwonego, jakby w formie pieniążka, z towarzyszącym silnym i ostrym bólem w środku tej czerwonej plamy. Ból ten był bardziej odczuwalny w lewej dłoni, tak iż jeszcze go czuję. Również pod stopami czuję lekki ból. To zjawisko powtarza się już od roku; ale teraz od dawna nie występowało".
Widoczne ślady znikły, ponieważ młody kapucyn przeraził się i poprosił Pana Jezusa, aby je usunął. Pozostał tylko ból odczuwalny w pewnych okolicznościach. W pismach Ojca Pio odnaleziono krótką notatkę z 21 marca 1912 roku:
" Od czwartku wieczorem aż do soboty, a także i we wtorki przeżywam bolesny dramat. Czuję, że me serce, ręce i nogi przeszywa jakaś szpada. Czuję jednak ból i nic więcej".
Miejscowy lekarz Andrea Cardone, badał pierwsze stygmaty Ojca Pio. Na obydwu dłoniach zauważył dziury o średnicy około półtora centymetra. Przechodziły one na wylot, tak że widać było przez nie prześwitujące światło. By przekonać się, czy rany młodego kapucyna są otwarte czy zabliźnione, włożył w ranę jego prawej dłoni kciuk i palec wskazujący, tak żeby dotknęły jeden drugiego.
" Hej, doktorze, jesteś jak święty Tomasz. Mnie te rany bolą" krzyknął Ojciec Pio.
W październiku 1915 roku ujawnił swemu kierownikowi duchowemu ojcu Augustynowi, że od kilku lat przeżywał "cierniem ukoronowanie" i "biczowanie".
Ojciec Pio był zakonnikiem, więc nie mógł zbyt długo pozostawać poza klasztorem. Czwartego września 1916 roku przybył do San Giovanni Rotondo. Przełożeni spodziewali się, że tamtejszy klimat będzie mu dobrze służył. Z czasem miejscowość tę nazwano miastem Ojca Pio, gdyż właśnie tam prowadził swoją niezwykłą działalność duszpasterską przez ponad pół wieku do końca życia.
Każdy, kto przybywa dziś do San Giovanni Rotondo, z daleka dostrzega dzieło życia Ojca Pio szpital Dom Ulgi w Cierpieniu oraz jasne mury klasztoru ojców kapucynów i nowy kościół Matki Bożej Łaskawej. Nad miastem wznosi się skaliste pasmo wzgórza Gargano. Ale na początku ubiegłego stulecia klasztor znajdował się parę kilometrów za miasteczkiem, a przy nim mały kościółek. Miejsce było odludne, doskonale nadawało się do życia w ciszy i skupieniu. W klasztorze życie płynęło monotonnie i spokojnie.
Wszystko się zmieniło, gdy 18 maja 1919 roku prasa rozpowszechniła sensacyjną wiadomość o stygmatach Ojca Pio. Cichy klasztor zaludnił się pielgrzymami, miasto obudziło się z letargu. Sam fakt, że przebywał w nim Ojciec Pio, przyczynił się do jego błyskawicznego rozwoju. A wszystko zaczęło się w sierpniu i wrześniu 1918 roku i było odpowiedzią Chrystusa na wcześniejszą deklarację młodego kapucyna:
" Od jakiegoś czasu odczuwam w sobie potrzebę ofiarowania siebie Panu jako żertwy za biednych grzeszników i za dusze czyśćcowe. To pragnienie stale wzrasta w moim sercu do tego stopnia, że stało się ono wręcz moją mocną pasją".
Chrystus zaaprobował prośbę swego sługi. W jednym z listów Ojciec Pio zapisał słowa Pana Jezusa doń skierowane:
"Synu mój [...] potrzebuję ofiar, aby zniwelować słuszny i Boski gniew mojego Ojca; odnów dla mnie poświęcenie siebie w całości i zrób to bez żadnych zastrzeżeń".
Wieczorem 5 sierpnia Ojciec Pio spowiadał chłopców z kapucyńskiego seminarium. Ten jeszcze mało znany włoski mistyk został "zaatakowany" przez "jakąś niebiańską postać". Jego dusza została "ogarnięta płomieniami miłości do Boga", "przeszyta strzałą ognia", tak że objęła ją "rozkoszna słodycz w najwyższym stopniu". Tak otrzymał wyjątkową łaskę "przeszycia", czyli transwerberacji. Była ona preludium do daru stygmatów, które uzyskał kilka tygodni później.
Nadszedł piątek 20 września 1918 roku. Ojciec Pio udał się po Mszy świętej na chór, by tam odprawić dziękczynienie przed Krucyfiksem. Ponad godzinę siedział skulony na drewnianej ławce i kontemplował oblicze Ukrzyżowanego. Wtem zobaczył tajemniczą postać, której "ręce, nogi, klatka piersiowa, ociekały krwią".
" Ogarnął mnie stan jakiegoś spoczynku, podobny do słodkiego snu zapisał Ojciec Pio. Wszystkie zmysły wewnętrzne i zewnętrzne, jak również same władze duszy pogrążyły się w odpoczynku nie do opisania. Przy tym wszystkim wokół mnie i we mnie panowała całkowita cisza, natychmiast nastąpił wielki pokój i zgoda na całkowite wyrzeczenie się wszystkiego oraz wytchnienie w nieszczęściu. Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu. A w czasie, gdy to wszystko się działo, zobaczyłem przed sobą tajemniczą postać podobną do tej, którą widziałem wieczorem 5 sierpnia, różniącą się tylko tym, że z jej dłoni, stóp i boku ściekała krew. Jej wzrok mnie poraził, tego, co czułem w tym momencie w sobie, nie umiałbym opowiedzieć. Czułem, że umieram, i byłbym umarł, gdyby nie zainterweniował Pan, podtrzymując moje serce, które czułem, że wyskakuje z piersi. Obraz postaci zniknął, a ja zobaczyłem, że dłonie, stopy i bok były zranione i ściekała z nich krew. Proszę sobie wyobrazić, jakiej udręki doświadczyłem wtedy i jakiej doświadczam ciągle prawie każdego dnia. Rana serca broczy krwią, zwłaszcza od czwartku wieczorem aż do soboty. [...] Umieram z bólu z powodu udręki i zamieszania, jakie potem nastąpiły, a których doświadczam w swej duszy. Boję się, że umrę z wykrwawienia, jeśli Pan nie wysłucha jęków mojego biednego serca..."
I tym razem Ojciec Pio odebrał stygmaty nie jako "wyróżnienie", lecz jako "zawstydzenie". Całym sercem składał siebie Bogu w ofierze, ale zarazem wołał:
" O gdyby tak Pan zechciał zesłać na mnie największy ból i cierpienie, ale nie ujawniał go przez zewnętrzne znaki..."
Chrystus miał jednak wobec młodego zakonnika inne plany. Rany zewnętrzne pozostały.
W roku 1918 Ojciec Pio przeżył jeszcze doświadczenie "włóczni w sercu". Tak o tym napisał:
" Od kilku dni odczuwam w sobie rzecz podobną do żelaznej włóczni, która od dolnej części serca przechodzi aż pod prawą łopatkę w kierunku poprzecznym. Powoduje ostry ból i nie pozwala mi na chwilę wytchnienia: cóż to może być? To nowe zjawisko zacząłem odczuwać po ponownym ukazaniu się tej samej tajemniczej postaci w dniach 5 i 6 sierpnia, i 20 września".
Ta krótka relacja włoskiego Stygmatyka to zupełna nowość. O takim doświadczeniu nie mówili żadni stygmatycy. Niektórzy naukowcy, powołując się na Całun Turyński, wysuwają hipotezę, że Chrystus został przebity na wylot. Czy za tą hipotezą przemawiają również słowa proroka Zachariasza: "Będą patrzeć na Tego, którego przebili" (Za 12,10) i świętego Jana Apostoła: "Będą patrzeć na Tego, którego przebodli" (J 19,37)? Czy potwierdza ją także oświadczenie Ojca Pio?
Dla przełożonych cała sprawa stygmatów Ojca Pio była wielce kłopotliwa. Najpierw liczyli, że one znikną. Później wezwali lekarzy specjalistów. Pierwsze badania zakończyły przypuszczenia, że pacjent sam się poranił, że zraniła go druga osoba, że to musi być jakaś patologia.
Hipotezy były wygodne, ale mało prawdopodobne. We wrześniu 1919 roku sprawą zajął się profesor Jerzy Festa. Stwierdził on, że Ojciec Pio śpi tylko trzy godziny na dobę i bardzo mało je; prowadzi niezliczone rozmowy z wiernymi i nie zachowuje żadnej równowagi między zużytymi siłami a ich odzyskaniem poprzez sen i odżywianie; przez cały czas traci wiele krwi, a mimo to jest ciągle żywotny, energiczny, promieniujący; nie cierpi na żadną chorobę układu nerwowego i trawiennego, płuc i serca, ale temperatura jego ciała dochodzi do 48,5 stopnia, zwłaszcza wówczas gdy więcej cierpi i jest bardziej podniecony.
Wniosek: Ojciec Pio powinien dawno umrzeć. A przecież żył.
Inny lekarz stwierdził rzetelnie: "Ran Ojca Pio nie da się właściwie zaklasyfikować ze względu na ich charakter i przebieg leczenia do żadnych ze znanych powszechnie rodzajów obrażeń chirurgicznych. Mają zupełnie inne źródło, którego nie znam".
Dla profesora Amico Bignami zaskoczeniem było symetryczne umieszczenie ran i brak jakichkolwiek zmian. Nakazał on obandażować rany i opatrzyć opatrunki pieczęcią w obecności dwóch świadków. Aby mieć pewność, że rany nie były dotykane i o wiele mniej pielęgnowane, polecił kontrolować pieczęcie przez osiem dni. Sądził, że w ten sposób zagoją się. Nic takiego się nie stało.
Dokładny opis stygmatów przekazał profesor Festa: "Ręce są przebite na wylot; otwór jest taki, że można przez niego zobaczyć to, co znajduje się na drugiej stronie. Dłoń można tylko przymknąć z wielkim wysiłkiem i nie całkowicie. Na stopach są okrągłe rany. Ciągle sączy się z nich krew, która moczy buty. Naciśnięcie tych ran palcem sprawia bardzo silny ból. Na lewym boku klatki piersiowej jest zranienie w formie odwróconego krzyża. Dłuższy odcinek ma siedem centymetrów, a krótszy pięć. Z tej rany sączy się więcej krwi aniżeli z innych. Ojciec ma ją zawsze zabandażowaną i co parę godzin zmienia opatrunek, który przemięka krwią".
Znamienną cechą stygmatów było to, że nie podlegały fizjologicznym prawom normalnych ran. Nie dały się zaleczyć, nie ropiały, nie przechodziły stanów zapalnych i zazwyczaj wydawały delikatny zapach kwiatów.
Sensacyjna wiadomość o niezwykłym stygmatyku spod Gargano obiegła Włochy. Do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać tłumy ludzi. Niektórych przywiodła tu zwykła ciekawość, większość jednak pragnęła wyspowiadać się u "przedstawiciela Pana Jezusa".
" Nie mam wolnej minuty, a cały czas poświęcam na wydzieranie braci z sideł szatana. Przybywają tu nieprzeliczone rzesze ludzi ze wszystkich klas społecznych i obu płci tylko w tym celu, by się wyspowiadać, i tylko o to mnie proszą. Zdarzają się tu wielkie nawrócenia" zapisał Ojciec Pio w czerwcu 1919 roku.
Stygmaty stały się dobrym "magnesem", a właściwie orędziem nieba, które przekonało wielu, że Bóg znów nawiedził swoje dzieci i nie zostawia ich samych. Nawet ludzie, którzy przybywali do San Giovanni Rotondo z niskich, nie religijnych pobudek, gdy zobaczyli Ojca Pio i wzięli udział we Mszy świętej przez niego odprawianej, zmieniali swoje nastawienie, przystępowali do Sakramentu Pokuty, nawracali się. Nie mogli pozostać obojętni, skoro Chrystus tak wyraźnie pokazał, że to Kościół katolicki zachowuje Jego prawdę.
Władze kościelne nie potrafiły zająć jednoznacznego stanowiska wobec stygmatów Ojca Pio. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa, wolały "dmuchać na zimne". Drugiego czerwca 1922 roku Święte Oficjum wydało dekret wzywający do "unikania wszelkich postaw czci wobec Ojca Pio i zamieszania". Rok później 17 czerwca 1923 roku Ojciec Pio otrzymał zakaz publicznego odprawiania Mszy świętej i odpowiadania na tysiące listów, które otrzymywał ze wszystkich stron świata. Wierni oczywiście zaprotestowali i po kilku dniach zakaz wycofano. Parę lat później w maju 1931 roku ponownie zakazano Ojcu Pio wszelkich wystąpień publicznych. Nie mógł też spowiadać wiernych. Dopiero w roku 1933 znów odprawił Mszę świętą w kościele, a rok później podjął swoją posługę w konfesjonale. Święte Oficjum już nie miało wątpliwości, że rany na ciele posłusznego zakonnika są autentycznymi stygmatami.
Rany pozostały otwarte i krwawiące przez pół wieku. Zaczęły się zasklepiać i zanikać w roku 1966. Najpierw zagoiły się stopy i bok. Latem 1968 roku zanikły rany dłoni po zewnętrznej stronie. 22 września 1968 roku Ojciec Pio odprawił swoją ostatnią Mszę świętą. Wtedy był jeszcze widoczny stygmat na lewej dłoni. Następnego dnia Stygmatyk z San Giovanni Rotondo zmarł. Ostatni strup odpadł w chwili śmierci. Po ranach nie pozostały najmniejsze blizny.
Stygmaty Ojca Pio stały się widomym znakiem, że od czasu do czasu Bóg daje światu wyjątkowych ludzi, świętych i mistyków, którzy spełniają rolę proroków wzywających do nawrócenia.
W dwudziestowiecznych dziejach Kościoła było bardzo wiele osób, które nosiły na swym ciele Rany Chrystusa. Imbert Gourbeyre wymienia 321 stygmatyków. Pierwszym stygmatykiem był święty Paweł Apostoł. Niektórzy jak święta Faustyna Kowalska mieli stygmaty niewidzialne, inni jak święty Biedaczyna z Asyżu widzialne. Lecz dopiero Ojciec Pio był pierwszym kapłanem, a więc i z racji sakramentu kapłaństwa alter Christus, który otrzymał wszystkie stygmaty.
Więź, jaka zawiązała się 20 września 1918 roku pomiędzy nim a Ukrzyżowanym Zbawicielem, pozostanie tajemnicą. Lecz wierni, którzy spotykali się z Ojcem Pio, próbowali jakoś oddać sens stygmatów tego mistyka "ukrzyżowanego bez krzyża", nazywając go "męczennikiem konfesjonału", "świadkiem Kalwarii przy Stole Eucharystycznym". Nie może być wątpliwości: Chrystus wybrał Ojca Pio na świadka swej bezgranicznej miłości miłosiernej, którą sam potwierdził w chwilach zbawczej Męki i Ukrzyżowania. Zbawiciel uznał, że włoski kapucyn był tak pokorny, iż może być "narzędziem" trwającego przez pięćdziesiąt lat cudu. I dzięki temu małe prowincjonalne miasteczko w południowych Włoszech stało się jednym ze światowych centrów odnowy duchowej.
Ojciec Pio był znakiem Bożym dla współczesnego świata, ponieważ jak powiedział Papież Paweł VI "odprawiał pokornie Mszę świętą, spowiadał od rana do wieczora i był [...] opieczętowanym przedstawicielem stygmatów naszego Pana", przedstawicielem ukrzyżowanej miłości Chrystusa. Całym sobą przypominał prawdę, że to grzesznicy przybili Chrystusa. Modlitwy i cierpienia tego męża Bożego i stygmatyka, kapłana, który miał władzę odpuszczania grzechów i sprawowania Eucharystii, dokonywały cudów uzdrowień duchowych i fizycznych. Ze znakami Męki Pańskiej pokonywał on swoją jakże bolesną i długą, bo pięćdziesięcioletnią, drogę krzyżową. W ten sposób uczestniczył duchowo i fizycznie w miłości, która składa w ofierze samego siebie dla dobra innych ludzi.
Ojciec Pio w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że to sam Chrystus go "ukrzyżował", przenicował całe jego życie; że Ukrzyżowany wypełnił go całym sobą. Ale Pan Jezus nie odebrał mu wolności i dlatego Ojciec Pio niejako w odpowiedzi jeszcze bardziej zapragnął zjednoczyć się ze swym Zbawicielem, oddać się Mu i miłować Go. W tym kontekście można umieścić słowa Stygmatyka:
" Przede wszystkim wielkim dla mnie utrapieniem jest fakt, że nie potrafię wylać na zewnątrz siebie owego zawsze płonącego wulkanu, który mnie spala, a który Jezus wlał do mego, jakże maleńkiego serca. Wszystko sprowadza się do tego: spala i wyniszcza mnie miłość Boga i bliźniego. Bóg tkwi zawsze w moim umyśle i pieczętuje moje serce".
Taki był sens stygmatów Ojca Pio. Poprzez cierpienia pięciu ran uczestniczył on w sposób heroiczny w męce Zbawiciela. Przez pół wieku zanurzał w ranach Chrystusa całe swoje życie. W nich odnajdywał nadzieję na drogach swego trudnego, wręcz wyczerpującego posługiwania kapłańskiego. Jego życie było na przemian cierpieniem i błogosławieństwem. Można powiedzieć, że odsłaniał niebo. W sposób przedziwny, jako że będąc zwykłym człowiekiem, jednocześnie przebywał w rzeczywistości mistycznej. Upodabniając się stale do Chrystusa Ukrzyżowanego, potwierdzał nieosiągalną dla nas prawdę, że maksymalne cierpienie może być maksymalną radością. Nie prosił Boga o widoczne stygmaty. Przeciwnie, próbował targować się z Panem Jezusem, aby zostały mu odebrane. Ten fakt jest znamienny, gdyż oznacza, że źródłem łaski stygmatów nie mogą być jakiekolwiek wysiłki ascetyczne co najwyżej dobrym podglebiem a jedynie decyzja samego Boga, z którym mistyk jest duchowo zjednoczony. Teologowie mówią: stygmatyk Ojciec Pio znalazł się na najwyższym poziomie łaski wlanej. Był żywym zwiastunem nowych niebios i nowej ziemi, zanurzenia w morzu miłości Boga i bliźnich.
" Jezus pisał Ojciec Pio tak bardzo zakochał się w moim sercu, że sprawia, iż cały płonę ogniem Jego miłości".
opr. mg/mg