Niezwykła to rzecz w średniowieczu: nie znalazł się żaden mężczyzna, który prędzej czy później nie skapitulowałby przed Hildegardą - to, co robiła i mówiła, nie było bowiem pochodzenia ziemskiego.
Św. Hildegarda z Bingen, czyli słowo o świętej radości
Najmłodsza i najsłabsza z dziesięciorga dzieci; nie beniaminek, nie; raczej rodzinny problem. Wiecznie to chore, a poza tym jakby trochę niesamowite: cokolwiek zapowie, to się i zdarza. Za żonę nikt takiej bez wielkiego posagu nie zechce, a właśnie na posag dla niej już pana ojca nie stać, za dużo jest starszych córek, zdrowszych, urodziwszych, wartościowszych. Co z nią zrobić? Oddać do klasztoru. To i pobożnie, i tanio. Zaraz, już. Siedmioletnią. Jakoś jakby spokojniej będzie w domu.
Powiedzielibyśmy: odepchnięte dziecko, jakże może się prawidłowo rozwinąć? A jej właśnie dano szansę jedną na tysiąc, tę jedną, która ją poprowadziła we właściwym kierunku. Kiedy ją odwożono do klasztoru w owym roku Pańskim 1106, nikt nie wiedział, że mała kryje w sobie tajemnicę, że żyje w jakimś świetlistym cieniu — inaczej tego nie umiała nazwać — o którym boi się wspomnieć komukolwiek w domu. Nie wspomniała także bardzo długo i w klasztorze. Tylko że tutaj było zupełnie inaczej. Potraktowano ją od razu jak wolnego człowieka: zaliczono do uczennic, nie do nowicjuszek, i tak było przez osiem lat. Bóg, który sam jeden mógłby kiedyś wyjaśnić zagadkę owego cienia, był tu przez cały dzień w centrum uwagi, a więc jakoś bliżej. No i było o czym myśleć, a tego też jej w rodzinnym domu brakowało. Rzuciła się w świat ksiąg. Oczywiście w tym celu musiała się nauczyć łaciny, ale dla niej język, mowa, środki wyrazu były zawsze radością, ulubionym tworzywem. Kiedyś wymyśli nawet całkiem nowy język (z pełnym słownikiem), którym by mniszki mogły się porozumiewać między sobą przy obcych... Gramatyka łacińska na początek: „albowiem litera rozkoszny ogród otwiera”, jak wtedy mówiono. A trzeba pamiętać, że tej „litery” uczono się w kręgu monastycznym na pismach starożytnych autorów, na pogańskiej literaturze pięknej, bez której łacina nie byłaby sobą: przez tę więc literaturę wchodziło się do owego ogrodu. Potem zaś wszystko, co w nim było pod ręką: Pismo Święte w codziennej lekturze i codziennej liturgii, aż niemal całe weszło w pamięć; Ojcowie Kościoła oczywiście, ale także i to, co napisano o świecie: bestiaria, herbaria... Interesowało ją wszystko: od Bożego planu zbawienia do zielarstwa. Radość, radość. Jakież cuda stworzył Bóg i jakiż podwójny cud uczynił, dając nam ich poznanie!
Było dla niej zupełnie oczywiste, że chce zostać na zawsze w klasztorze, chociaż wcale nie wszystko jej się tam podobało. Piętnastoletnią, a więc na ówczesne pojęcia już dorosłą, dopuścił opat do obłóczyn. Tak, opat: wspólnota była podwójna, gdyż przy starym opactwie pod wezwaniem św. Disiboda — założonym jeszcze w początku VIII wieku przez celtyckich mnichów — niedługo przed przyjściem Hildegardy osiadła rekluza Jutta; a do niej z kolei zaczęły ściągać uczennice, tak że ostatecznie powstała niewielka wspólnota żeńska, której Jutta była przeoryszą pod władzą opata. Wszystko to były panny z wysokich rodów — swoich klasowych przesądów nie wyzbędzie się Hildegarda przez całe życie.
Przez dwadzieścia kilka lat żyje tam w gronie mniszek. Energia ją roznosi. Skąd tyle mocy w tym wiecznie słabującym ciele? Zajmuje się klasztorną apteką i szpitalikiem, układa i komponuje hymny, które mają być na wzór liturgii niebieskiej, toteż oddechów w nich nie przewidziano; aniołom oddechy nie są potrzebne... więc ludziom bardzo trudno te hymny wykonać. Pisze też jeden moralitet, jakby sztukę teatralną na użytek klasztornego teatru mniszek. Nie jest zresztą jasne, czy w jej czasach w owym teatrze grano na scenie, czy tylko czytano z podziałem na role, podobnie jak Pasję w liturgii Wielkiego Tygodnia. Niemniej ten teatr odpowiadał, jak widać, kulturalnym i religijnym potrzebom zakonnic, kształconych między innymi na starożytnych dramatach. Może miały też teksty Hroswity?
I nadal Hildegarda milczy, nie mówi nikomu o tym „świetlistym cieniu”. Do końca życia zresztą jej ekstazy będą dla otoczenia niezauważalne. Nie towarzyszy im żadna utrata przytomności, żadna nawet przerwa w wykonywanym zajęciu. Po prostu — jeżeli tu cokolwiek jest proste — naraz zjawia się drugi plan rzeczywistości, i póki trwa, Hildegarda jest cała w obu. Ale czytała już przecież o słupie ognia i słupie obłoku, który szedł przed Izraelitami przez pustynię, czytała o tej świetlistej chmurze, którą widzieli uczniowie na górze Tabor. Coraz lepiej wie, że za tym wszystkim kryje się Pan:
Od czasów dzieciństwa (...) — napisze później — miewam ciągle tę wizję. Zgodnie z upodobaniem Boga dusza moja bądź to wzbija się wysoko w niebo i przebywa na rozmaitych obszarach przestworzy, bądź też przechadza się pośród przeróżnych ludów, mimo iż zamieszkują krainy odległe i okolice nieznane (...). Rzeczy tych nie słyszą uszy moje, nie doświadczają ich uczucia moje ani też pięć moich zmysłów (...). Postrzega je tylko dusza moja, a oczy pozostają otwarte, gdyż nigdy nie doznaję omdlenia w chwili ekstazy (...). Dla mnie światłość ta jest cieniem Światła Żywego. Jak słońce, księżyc i gwiazdy odbijają się w wodzie, tak samo pisma, rozmowy, cnoty i inne dzieła człowieka jaśnieją dla mnie w tym świetle. Długo zachowuję pamięć o tym, co widziałam lub czego dowiedziałam się podczas mojej wizji. Podobnie też pamiętam, jak długo ona trwała; jednocześnie widzę, słyszę i rozumiem, momentalnie też zapamiętuję to wszystko (...).
Ale jeszcze milczy. Reguła św. Benedykta nie jest nastawiona entuzjastycznie do żadnej niezwykłej, w osobliwych formach przejawianej pobożności. Hildegarda ma wszelkie powody mniemać, że po to dano jej przeżywać te rzeczy w sposób tak ukryty, żeby mogła je zachować dla siebie. Ale czy na pewno?
W roku 1136 zmarła Jutta. Mała wspólnota jednogłośnie wybrała na jej miejsce Hildegardę, a opat Kuno wybór zatwierdził, nie przeczuwając, co go czeka. Na razie nowa przeorysza wkłada całą swoją zdumiewającą energię w bieżące sprawy domowe. Cztery lata później ogień, który ją od tylu lat spalał, wreszcie wybucha. Dłużej już milczeć nie można, głos Boży rozkazuje wyraźnie:
Istoto ludzka ułomna, prochu i popiele! Mów i zapisz to wszystko, co widzisz i słyszysz (...) ponieważ widzisz i słyszysz to, co dzieje się na wysokościach, w niebie, poprzez cuda boskie.
Widzenie było tym razem szczególnie intensywne:
Ogniste światło o niespotykanej jasności przeniknęło do mojego mózgu, rozpaliło moje serce i wypełniło moje piersi płomieniem, który nie palił, lecz rozgrzewał.
Odtąd więc mówi, wkrótce będzie także zapisywać, a raczej dyktować, uzupełniając tekst rysunkami, które przedstawiały jej widzenia w obrazowej lub symbolicznej formie. Oryginalny rękopis jej najważniejszego dzieła, zwanego Scivias, zachował się do dzisiaj tak, jak wyszedł spod ręki jej sekretarza mnicha Wolmara. Sekretarza podówczas potrzebował każdy, kto miał już lat ponad czterdzieści i wzrok, jak to w tym wieku, coraz gorszy; a okularów jeszcze nie wymyślono.
Opat Kuno miał z nią nie lada kłopot. Z jednej strony jej rosnąca sława była wielce korzystna dla klasztoru, z drugiej jednak... co najmniej dziwna była jej nauka! Zamiast wdrażać mniszki do poczucia niższości, obowiązującego wszędzie i zawsze to gorsze, już z natury swojej zepsute stworzenie, jakim jest kobieta — domina Hildegarda tak w swoich wizjach, jak i w pouczeniach najwyraźniej przedstawia kobiecość jako dobrą i w stosunku do mężczyzn równowartościową formę człowieczeństwa. Zamiast przygnębiać mniszki świadomością grzechu, uczy je radości płynącej z triumfu Boga. W święto chce je nawet ubierać na biało, żeby czuły się tym radośniej. Powinny śpiewać z radości — zamiast płakać, czego przecież uczy tradycja monastyczna!
I może opat zaczął wprowadzać porządek wedle swoich pojęć, bo w roku 1147 przeorysza mu się zbuntowała i postanowiła zabrać mniszki i osiąść osobno. Sądząc z obrazów, jakich użyła, by to uzasadnić, obrazów wyraźnie nawiązujących do Księgi Wyjścia, widziała siebie w roli Mojżesza wyprowadzającego swój lud z ziemi niewoli. Opat najpierw się oburzał, a potem ustąpił. Ani przedtem, ani wtedy, ani potem nie znalazł się żaden mężczyzna, jakiejkolwiek godności czy rodu i jakikolwiek by piastował urząd, który prędzej czy później nie skapitulowałby przed Hildegardą. Dyskutować z nią lub nawet postąpić wbrew jej zdaniu zdarzało się czasami (rzadko) tylko kobietom. Stare benedyktyńskie martyrologium wylicza z dumą papieży, cesarzy i biskupów, którzy zasięgali jej rady: Eugenius III, Anastasius IV, Adrianus IV, Alexander III romani pontifices; Conradus III (et) Fridericus I imperatores; moguntinus praeterea, treverensis, coloniensis, bremensis, salisburgensis, magdeburgensis, aliique Germaniae, pluresque per Italiam, quin et hierosolymitanus archiepiscopi et episcopi... i że sam nawet wielki Bernard, doktor miodopłynny, pytał ją w ważnych sprawach jak prorokinię, jak ma postąpić... Można by jeszcze dodać wielu innych wielkich ludzi, którzy się z nią konsultowali i otrzymywali od niej listy (samych do dziś zachowanych jest trzysta), ale może ciekawiej będzie zapytać, jak to było możliwe — o tym za chwilę.
I jeszcze w jednej sprawie była uznanym ekspertem: w sprawie prywatnych objawień. Do niej właśnie zwrócił się o pomoc opat Hildelin z Schönau, kiedy miał problem z wizjami mniszki Elżbiety — opowiemy o nich w rozdziale poświęconym Elżbiecie.
To wszystko zaczynało się już, kiedy osiadła ze swoją wspólnotą na Górze św. Ruperta (Rupertsberg) koło Bingen. Była tam ksienią jeszcze przez trzydzieści dwa lata. Trzeba było klasztor zbudować od fundamentów, a gdy to było już z grubsza gotowe, natychmiast zbudować także drugi, bo kandydatek napływało tyle, że się już nie mieściły. Budowa, zarząd, dyktowanie kolejnych dzieł, korespondencja — to wszystko była radość, bo tak chciał Bóg. Wszystko, co On stworzył i zarządził, jest dobre i niesie radość. Tego podówczas nie rozumieli katarowie, zaprzeczający dobroci stworzenia, toteż Hildegarda była jednym z wielkich głosów swej epoki zwalczających tę herezję. Ale zwalczała ją na swój sposób: argumentem, nie silą. „Wyłączcie tych ludzi z Kościoła, ale ich nie zabijajcie, gdyż stworzeni są również na podobieństwo Boga”. Któż poza nią gotów był wtedy o tym podobieństwie pamiętać?
Epoka pełna była walk i udręk. Trwały krucjaty, ale Palestyna była już stracona. W Europie odtąd będzie się głosić świętą wojnę najczęściej przeciw lokalnym heretykom, co było bezpieczniejsze, łatwiejsze i pachniało łupem — tak idea krucjaty, od początku ambiwalentna, skarlała ostatecznie i stała się krwawą karykaturą pierwotnego rycerskiego zapału. Cesarzem był najpierw Konrad III, potem (od 1152) niespokojny duch, Fryderyk I Rudobrody (Włosi nazwali go Barbarossa). Niekwestionowanym autorytetem był w Europie św. Bernard, od roku 1115 opat Clairvaux, który jednak zmarł już w roku 1153, a więc krótko po przeniesieniu się Hildegardy do Rupertsbergu. Niecałe dwadzieścia lat potem, kiedy zażegnał on jedną schizmę w Kościele, w roku 1159 nastała druga. Tym razem jednak już nie jeden, ale trzech antypapieży rozdzierało Kościół, nie bez wsparcia Barbarossy, który chciał mieć papiestwo słabe, podległe i posłuszne władzy cesarskiej. Głos Boży nie pozwalał Hildegardzie pozostać na uboczu, jak mniszce przystało; w latach sześćdziesiątych podjęła kilka podróży, przemawiając w kościołach i na placach, nawołując duchowieństwo do odnowy, cesarza do jedności Kościoła, a wszystkich do nawrócenia. Listów pisała tyle, że w ikonografii jednym z jej atrybutów jest właśnie list wręczany posłańcowi.
I można było powiedzieć: ot, baba uparta, musi się we wszystko wtrącić. Bo rzeczywiście była uparta i rzeczywiście się wtrącała; a jednak tak nie mówiono, przynajmniej poza paru niechętnymi jej kręgami. Można było jej widzenia odrzucić: niejednej już się śnili anieli. Ale nie odrzucano, chociaż przecież nikt nie widział tego co ona i nie mógł się bezpośrednio od tych jej ekstaz żarem rozpalić. Najwyżej teologowie mogli fachowo stwierdzić, że nie ma w tym doktrynalnego błędu. Dlaczego jej tak powszechnie słuchano, dlaczego nawet Barbarossa cierpliwie pozwalał się gromić? Wydaje się, że sekret tej kobiety leżał w jej dobroci, która była tak wielka, że nie dało się tego nie widzieć: nie można było nie dać się ująć. Radość, która z niej promieniowała, musiała rozlać się na innych: to był jej pierwszy imperatyw. Nie było w niej krzty strachu, i to zapewne psychicznie ułatwiało jej postawę dobroci. W każdym razie jej rzeczą było przede wszystkim nieść radość, pocieszać, opiekować się. Gromy rezerwowała dla wielkich tego świata, ale w codziennym życiu — nie dla niej wynaleziono srogość! Każdy człowiek, kiedy słyszy o ślubach zakonnych, o posłuszeństwie i ubóstwie, wyprowadza z nich jako wniosek dla mniszek przede wszystkim obowiązki: to a to muszą robić, tego a tego muszą unikać. Hildegarda w tych ślubach dostrzegała przede wszystkim prawa: skoro mniszki sobie już nie mogą radzić, to mają prawo do jej opieki. Obowiązki szły dopiero potem. Każdy zresztą miał prawo do jej opieki — tym większe, im był słabszy i bardziej bezradny: broniła więc heretyków, broniła kobiet, broniła żywych i umarłych. Słynny jest epizod z okresu jej starości, kiedy to wolała razem ze swoją wspólnotą znosić przez jakiś czas interdykt, niż wydać na zniewagę ciało człowieka pogrzebanego na klasztornej ziemi. Porównywano ją z tej racji z Antygoną... a ona była przede wszystkim matką: wobec każdego, kto był słaby. Jak to było możliwe, skoro sama niewiele chyba zaznała matczynej miłości? Może tę funkcję spełniła wobec niej w jakimś stopniu Jutta, ale przede wszystkim to był dar Boży: dobroć, która przelewała się przez nią, płynęła z jej poznania Bożej dobroci.
Bardzo ciekawe i nietypowe: prawie wszystkie inne wielkie święte nauczycielki będą w Kościele rozwijać naukę o drogach świętości, o życiu wewnętrznym, będą mieścić się w dziedzinie ascetyki i mistyki. Hildegarda czerpie swą radość przede wszystkim z dziedziny, którą dziś nazywamy dogmatyką. Poznaje prawdę o Bogu, o Jego dziełach, o Jego drogach — Scito vias Domini — i tę prawdę stara się przekazać: objaśnia więc Skład Apostolski, Pismo Święte i całą historię zbawienia. Mieści się w nurcie nauki Ojców Kościoła, którą najwyraźniej zna świetnie i której nie próbuje uzupełniać własnymi teoriami — a jednocześnie wlewa w swój wykład całą siłę osobistego przeżycia i przekonania, całe bogactwo świeżej symboliki i obrazu. Wszystko inne to po prostu skutki tego przekonania, i tu jest miejsce ascetyki i mistyki.
Jej wielkie tematy moglibyśmy ująć trynitarnie: Stworzyciel — Zbawiciel — Uświęciciel. Bóg Stwórca i Jego dzieło, dobre i piękne — historia zbawienia, idąca przez całe dzieje ludzkości — i wreszcie Kościół, który w jej ujęciu ma przede wszystkim rysy i funkcje macierzyńskie. Ale oczywiście z tych głównych tematów wypływa mnóstwo innych, na prawach wniosków raczej niż dygresji; dzisiaj pismami Hildegardy fascynują się fizycy atomowi oraz historycy astronomii i medycyny, gdyż dostrzegają tam sformułowania, które o setki lat wyprzedzają odkrycia tych nauk. Oby znaleźli tam także i tę radość, którą ona usiłowała przekazać całemu chrześcijańskiemu światu.
Fragment książki „Od Radegundy do Julianny”
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.