Dobra rozmowa zaczyna się od słuchania. Nadmiar słów szkodzi wzajemnemu zrozumieniu
Przyjmując Regułę św. Benedykta w całości łatwo dostrzeżemy powiązanie zachęty do milczenia z pierwszymi zaleceniami Reguły „Słuchaj, synu...” Wszak milczenie jest warunkiem słuchania — skutecznego i budującego.
Wie o tym dobrze benedyktyńska tradycja i praktyka życia zakonnego. Znając naturę człowieka i stosując kluczową zasadę umiaru, oferuje ona klasztornej Wspólnocie momenty „bycia razem” tak zwyczajnie, tylko po ludzku — głównie na rozmowie. Ta tzw. rekreacja jest dzisiaj coraz bardziej aktualnym laboratorium wzajemnych relacji i kultury.
Warto przytoczyć tu zalecenia św. Benedykta dotyczące rozmowy. W rozdziale o narzędziach dobrych uczynków czytamy, iż mnich ma „Strzec ust swoich od złej i przewrotnej mowy. Nie mieć upodobania w wielomówstwie. Nie wypowiadać słów czczych lub pobudzających do śmiechu. Nie lubować się w nadmiernym lub głośnym śmiechu” (RB 4,51—54). Dziewiąty stopień pokory polega zaś na tym, że mnich powstrzymuje język od mówienia, a zachowując milczenie, nie odzywa się nie pytany, gdyż Pismo poucza, że nie uniknie się grzechu w gadulstwie (Prz 10,19; RB 4,58) i że mąż gadatliwy nie znajdzie kierunku na ziemi (Ps 139,12 Wlg; RB 7,56—57).
Nie da się ukryć, że każda rozmowa jest ryzykiem — nie tylko dlatego, że można popełnić grzech. Nie wiadomo, jak zareaguje rozmówca. Czy rozmowę podejmie, czy może nasze starania odrzuci. A ponieważ dzisiaj zasadniczo ludzie bardziej mówią, niż słuchają, rozmowa staje się rzadkością. Proszę to sprawdzić samemu, analizując ostatnie, „bezinteresowne” konwersacje przez siebie przeprowadzane. Zazwyczaj jest tak, że się opowiada o sobie, o swoich sprawach. Rzadziej chce się usłyszeć o innych a już prawie nigdy nie zachodzi wymiana myśli, czyli to, co jest istotą konwersacji — wspólne rozwijanie określonego wątku. Po jakości rozmowy można określić jakość relacji rozmawiających osób. Jest to tak samo aktualne i ważne w rodzinie, jak i w klasztornej wspólnocie.
Są wspólnoty (głównie żeńskie, ale nie tylko), które mają „rekreację” codziennie. Trwa ona pół godziny a nawet dłużej. W przypadku jednej Wspólnoty polega ona na wspólnej konwersacji: w rozmowie biorą udział wszyscy obecni. Swobodnie i twórczo rozwija się pewien temat, przy okazji dowiadując się ciekawych rzeczy. Każdy daje od siebie to, co ma — szczerze i spontanicznie. Wszystko rozwija się naturalnie, z wzajemnym szacunkiem ale nie bez humoru. Oczywiście nieobecni żałują, że ich nie ma.
Innym biegunem, często obecnym we wspólnotach męskich (ale nie tylko), jest „rekreacja wymuszona”, tzn. sprawiająca wrażenie, że jej uczestnicy wcale jej nie chcą. Ot, rozmawiają ze sobą kiedy indziej (tj. gdy chcą — zatem ... łamiąc klasztorne milczenie!). Poza tym — niekoniecznie wydają się zainteresowani kontaktem z takim czy innym bratem.
W większych wspólnotach nie jest to wielki problem. Można z powodzeniem unikać, i to nawet przez dłuższy czas, nielubianego (nudnego, denerwującego, problematycznego) brata. W mniejszych wspólnotach o takie postępowanie już trudniej. Dobra rozmowa staje się więc koniecznym wyzwaniem.
Wydaje się, że jakość wzajemnych relacji jest kluczem do dobrej i rozwijającej rozmowy. Tu właśnie konieczne jest milczenie — jednak nie mechaniczne czy abstrakcyjne, ale uważne, nasłuchujące, gościnne, rzec by się chciało — pełne miłosierdzia. Bo rozmowa może być czasem miłosierdzia — tj. odnajdowania i doceniania innych, wyrażania naszego zrozumienia, akceptacji i bliskości.
Do tego potrzeba zamilknąć o sobie, zatrzymać potok własnych spraw i słów, by wsłuchać się w to, co gra w sercu mego rozmówcy. Tylko wtedy jest szansa na usłyszenie, zrozumienie i odpowiedź — na podjęcie spraw tematu i wspólne kroczenie dalej drogą konwersacji.
Bardzo często w żyjącej ze sobą grupie tworzą się podgrupy — by nie rzec mocniej: koterie, stronnictwa czy nawet ...partie. Rozmawiają ze sobą ci, którym ze sobą zawsze jest dobrze, pozostawiając na zewnątrz mniej śmiałych czy mniej lubianych. Nieraz mogą powstać grupy antagonistyczne, których członkowie nigdy się ze sobą nie wymienią.
Szczera i głęboka rozmowa sprawia, że wspólnota staje się bardziej zintegrowana. Nikną wtedy podziały. Każdy staje się ważny i może mieć relacje z każdym. To, rzecz jasna ideał, ale jednak chyba możliwy.
W samej rozmowie potrzebna jest też inteligencja. To kolejny aspekt milczenia. Bo ono tworzy korzystną przestrzeń dla właściwej refleksji. Dzięki niej — znając interlokutora — wiemy, jak odpowiedzieć, jak pociągnąć temat, jak jeszcze bardziej go otworzyć — czyli pogłębić więź. O to chodziło św. Benedyktowi — by słowa nie były zbyt szybkie czyli nieprzemyślane. One maja być środkiem, narzędziem. A ważne jest nie tylko co, ale jak powiemy.
Czasem ktoś uważa, że trzeba nade wszystko mówić prawdę. Ale — kto ma na nią monopol? I czy nasz rozmówca jest na „naszą prawdę” przygotowany? Jeden ze współczesnych teologów (a zarazem artysta) powiedział, że prawdzie towarzyszy piękno. Jest przekazywana tak, by być przyjętą. Gdy dzieje się inaczej, nie jest prawdą. Jak w tym kontekście wyglądają nasze rozmowy?
Jakże łatwo nam się poróżnić, pokłócić — a nawet obrazić. Nie wspominajmy polityki. Wystarczą nasze rozmowy rodzinne. I w tych przypadkach milczenie może pomóc — jako możliwość właściwego dystansu — wręcz rozsądku — pomagającego przejść na wyższy poziom widzenia innych, niż tylko ich polityczne czy inne przyzwyczajenia.
Milczenie jest jak dobre wino. Zazwyczaj wino ożywia rozmowę. I może się zdarzyć nawet w praktyce klasztornej, że lampka wina uczyni wzajemne rozmowy mnichów jeszcze bardziej lotnymi. Ten jednak, kto jest „upojony” milczeniem — i to do tego stopnia, że jego słowa nabierają smaku poprzez milczenie — wie, że wcale nie potrzeba wina, by rozmowa stała się fascynującym odkryciem drugiego, wspólną drogą w nieznane. Wystarczy wierność milczeniu. Ono samo już się zatroszczy o płynące z tej wierności korzyści.
Bernard Sawicki OSB, Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg