Kościół jest wspólnotą, ale potrzebna jest także samotność - aby iść za Jezusem, a nie za tłumem
Naśladujemy Jezusa we wspólnocie wierzących, w Kościele, bo i pierwsi uczniowie byli zorganizowani we wspólnotę, ale idziemy za Jezusem także w samotności, bierzemy aktywny udział w Jego osamotnieniu, współdzielimy je. Być może, zwłaszcza w świecie współczesnym i z wielu względów, jakie zostaną podane poniżej, jesteśmy powołani do tej drugiej opcji.
Spójrzmy najpierw na temat samotności w wymiarze wspólnoty chrześcijańskiej. Do dziś wielu ludzi pamięta, jak kościoły w Polsce pękały w szwach od tłumów wiernych, podobnie wielu chętnych było jeszcze niedawno w seminariach i nowicjatach zakonnych. Oczywiście, nie można powiedzieć, że chrześcijaństwo w naszym kraju się skończyło, ale z pewnością straciło wielu wyznawców. Jeśli spojrzymy za naszą zachodnią granicę, dostrzegamy pustki w kościołach i w klasztorach. Jest kilka zakonów lub kilka instytutów życia konsekrowanego, które są popularne i cieszą się napływem kandydatów, lecz jednocześnie mnóstwo wspólnot po prostu wymiera, podczas gdy jeszcze pięćdziesiąt lat temu nic nie zapowiadało takiego krachu. To jest pierwszy wymiar samotności — jeszcze wczoraj chrześcijanie byli siłą, większością, potężną grupą wyznawców, dzisiaj w wielu krajach o chrześcijańskich korzeniach stanowią mniejszość.
Od dobrych kilku lat mówi się dużo, aż do przesytu, o potrzebie otwarcia na wspólnotę, o byciu komunikatywnym, o dynamice wspólnoty itd. A człowiek przecież jest stworzeniem niepowtarzalnym, mikrokosmosem i to nie jest grzechem. Wręcz przeciwnie, różnorodność jest jednym z piękniejszych darów stworzenia. Tylu ludzi na świecie, a jednak każdy jest inny, inaczej się wyraża, zachowuje, gestykuluje, myśli, mówi, każdy ma swoje niepowtarzalne odciski palców, każdy ma swoją niepowtarzalną relację z Bogiem, swoje życie duchowe. I to jest drugi wielki wymiar naszej samotności przeżywanej z Bogiem. Święty Benedykt z Nursji rozpoczynał swoje życie monastyczne jako pustelnik w grocie w Subiaco, później był przełożonym we wspólnocie, z którą nie rozumiał się do tego stopnia, iż pozostali mnisi chcieli go otruć. A taki św. Bernard z Clairvaux? Mnich w klasztorze kontemplacyjnym, który przez około trzydzieści lat bez żadnej przesady można powiedzieć, że rządził światem i był zawsze obecny w centrum najważniejszych wydarzeń. Inni w ogóle tego nie rozumieli, ale i sam święty był świadomy tego jedynego w swoim rodzaju powołania. Napisał na ten temat w Liście 250, że jest chimerą swojego czasu — ani duchownym, ani świeckim. Hildegarda z Bingen, mniszka z XII w., która otrzymała mnóstwo nadzwyczajnych Bożych darów i talentów, sama narzekała na całkowity brak zrozumienia jej powołania ze strony innych ludzi, nie była w stanie podzielić się z nikim szczególnymi łaskami mistycznymi, jakie otrzymała od Boga. Osobiste powołanie i niepowtarzalny charyzmat każdego chrześcijanina jest drugim wymiarem samotności. Każdego Bóg powołuje po imieniu, co znaczy, że każdemu zostało dane odrębne powołanie, odrębny charyzmat. Tak mniej więcej postrzegał to św. Bazyli w swojej Regule, być może największy piewca życia wspólnotowego — każdy dzieli się we wspólnocie swoim charyzmatem i otrzymuje od innych dobra ich charyzmatów osobistych. Paradoksalnie człowiek odkrywa swoją oryginalność i niepowtarzalność właśnie w zetknięciu się z innymi, bo dopiero żyjąc razem, zauważamy różnice między nami.
Najważniejszą jednak motywacją do przeżywania samotności jest naśladowanie Chrystusa w Jego osamotnieniu, którego szczytowym momentem jest w wołanie Jezusa na krzyżu: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27,46). W czasie swojego życia ziemskiego Jezus wydawał się być człowiekiem niezwykle towarzyskim — dziś powiedzielibyśmy, że komunikatywnym, otwartym, życzliwym dla innych. Przebywał z ludźmi, wychodził do nich i to do grzeszników odrzuconych przez społeczność żydowską, jadał z nimi. Nade wszystko zaś w swojej misji nie chciał być sam, powoływał uczniów, żeby Mu towarzyszyli i pomagali w głoszeniu królestwa Bożego. A jednak ten sam Jezus przeżywał największą samotność. Ewangelie często o niej wspominają, choćby o tym, że wychodził sam, aby się modlić, na górę wczesnym rankiem. A to tylko kropla w morzu w porównaniu z Jego samotnością duchową, niezrozumieniem — przecież najbliżsi krewni Jezusa mówili o Nim, że odszedł od zmysłów (Mk 3,21). Wielokrotnie był uważany za dziwaka, doświadczał niezrozumienia ze strony Jemu współczesnych. Na krzyżu czuje się opuszczony nie tylko przez swoich uczniów, którzy uciekli, ale i przez samego Boga. Jako osoby wierzące jesteśmy powołani, aby w dzisiejszym świecie towarzyszyć Bogu w Jego samotności, może zwłaszcza dlatego, że świat stara się o Nim zapomnieć. W tym sensie samotność staje się piękną realizacją Bożego powołania. Doświadczenie nocy ciemnej jest opisywane również jako poczucie wielkiej samotności. W każdej epoce Jezus zapraszał i zaprasza ludzi wiary, aby uczestniczyli w tej łasce. Święta Matka Teresa z Kalkuty opisywała swoje doświadczenie duchowe, definiując je jako samotność, tęsknotę, pragnienie Boga, cierpienie, poczucie nicości i pustki.
A zatem możemy mówić o samotności chrześcijan z wielu powodów. Po pierwsze, ze względów społecznych — religia chrześcijańska coraz mniej jest religią masową, nastąpił znaczny spadek powołań kapłańskich i zakonnych. Drugi wymiar samotności — tak zostaliśmy stworzeni przez Boga, że każdy jest inny, ma swoje osobiste powołanie, własny charyzmat, i wreszcie po trzecie — samotność jest udziałem w naśladowaniu Jezusa. Dzięki tej łasce, która może mieć również wymiar nocy ciemnej, uczestniczymy w Jego życiu i stajemy się do Niego podobni.
Ignacy Rogusz OCist, Mój miły jest mi woreczkiem mirry (Pnp 1,13) Medytacje o Męce Pańskiej Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC
opr. mg/mg