O modlitwie jako rozwijającej się wciąż więzi jednoczącej człowieka z Bogiem - fragmenty
ISBN: 978-83-7505-282-4
wyd.: WAM 2009
Od czasu, kiedy w drugiej klasie moja nauczycielka zainspirowała mnie, mówiąc o Jezusie jak o swym nieodłącznym Towarzyszu życia, pragnęłam osobistej więzi z Bogiem i czynnie o nią zabiegałam. Jej pełne pasji nauczanie zrodziło we mnie ogromny głód Boga, a Jego poszukiwanie nigdy się nie zakończyło. Wiem, że moja podróż nie jest w tym względzie niczym szczególnym. Inni ludzie mają podobne pragnienia i tęsknoty. Oni także poszukują cennej i prawdziwej przyjaźni z Bogiem, zażyłej bliskości, która wymaga stałej wierności modlitwie.
Gdy wydawca, Michael Leach, poprosił mnie o zastanowienie się nad napisaniem książki na temat modlitwy, zawahałam się. Moją pierwszą myślą było: „Napisano już pewnie z dziesięć tysięcy książek na ten temat. Dlaczego miałabym pisać kolejną?”. Potem jednak przypomniałam sobie, że sama stale czytam, jedną po drugiej, książki dotyczące duchowego rozwoju, choć przez większość czasu czuję się dobrze z Bogiem. Czemu tak wiele innych osób, w tym i ja, chce dowiadywać się coraz więcej o modlitwie? Czy dzieje się tak, ponieważ, mimo wysiłków człowieka, słaby kontakt z Bogiem jest trudny do uchwycenia i niejednoznaczny? Czy może to wynik chęci doświadczenia boskości i pragnienia powiększenia tego cennego daru? Czy książki o modlitwie wciąż przyciągają naszą uwagę, ponieważ nigdy nie zdołamy w pełni zrozumieć Świętego i całkowicie zasłużyć na Jego bliskość? Czy chcemy uczyć się coraz więcej o modlitwie, gdyż szukamy jakiegoś utwierdzenia w naszej duchowej podróży, jakiejś pewności, że „dobrze się modlimy”?
Podejrzewam, że odpowiedź leży gdzieś wewnątrz i poza każdym z tych pytań. Nasze pragnienie Boga nigdy nie zostanie w pełni zaspokojone. Nigdy też nie zdobędziemy pewności, iż modlimy się w sposób najlepszy dla naszego duchowego wzrostu. Jakaś część nas od czasu do czasu nie daje nam spokoju, sprawiając, że zastanawiamy się, czy naprawdę wiemy, jak się modlić i czy nasza modlitwa ma jakąkolwiek wartość i skuteczność. Sądzę, iż większość z nas pragnie jakiegoś dowodu, że nasza więź z Bogiem jest prawdziwa i rzeczywista. Chociaż życie i przesłanie Jezusa objawiły nam Świętego, to nadal chwiejemy się i potykamy na drodze codziennej, bliskiej więzi z Bogiem, który jest duchem. Z powodu niekończącej się tajemnicy w naszej wewnętrznej podróży ku Niemu nie możemy nic poradzić na odrobinę otaczającej ją zagadkowości. W jednym tygodniu jesteśmy zadowoleni ze swojej modlitwy i usatysfakcjonowani nią. W następnym nęka nas niepokój i niepewność.
Mniej więcej w czasie, kiedy uspokajamy się i czujemy się zadowoleni ze swojej modlitwy, życie stawia przed nami jakieś niespodziewane wydarzenie albo doświadczamy wewnętrznego niepokoju i znów zastanawiamy się, jak najlepiej modlić się w tych okolicznościach. Wiara okazuje się absolutnie konieczna, ponieważ niewiele da się dowieść rozumowo w kwestii modlitwy. Możemy świadczyć o wartości utrzymywania kontaktu z Bogiem, lecz nie umiemy z absolutną pewnością wyjaśnić, na jakiej zasadzie się on opiera. Thomas Merton wspominał o tej niepewności, kiedy modlił się o rozwój swojego życia wewnętrznego. Choć był zakonnikiem trapistą, który każdego dnia wiernie oddawał się modlitwie, przyznawał, że brak mu pewności, dokąd idzie w swojej podróży z Bogiem. Mimo tej niewiedzy wyraził pełną wiary ufność, że nie tylko Bóg jest z nim, ale też zna i akceptuje pragnienie jego serca:
Wierzę, że pragnienie podobania się Tobie rzeczywiście Ci się podoba. Żywię nadzieję, iż posiadam to pragnienie we wszystkim, co robię. Ufam, że nigdy nie zrobię niczego bez tego pragnienia. I wiem, że jeśli to będę robił, Ty będziesz mnie prowadził właściwą drogą, choć mogę o niej nic nie wiedzieć. Dlatego zawsze będę Ci ufał, choć mogę się wydawać zgubiony i w cieniu śmierci. Nie będę się bał, ponieważ Ty zawsze jesteś ze mną i nigdy mnie nie zostawisz, bym sam mierzył się ze swymi niebezpieczeństwami.
Im dłużej się modlimy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że modlitwa przekracza nas, jest bardziej rozległa i głębsza niż my sami. Kiedy się tego najmniej spodziewamy, modlitwa przynosi nam lepsze zrozumienie tego, kim jesteśmy i jaka powinna być nasza relacja z Bogiem i światem. Doświadczenia te zachęcają, aby wyzbyć się chęci panowania, znajomości i posiadania dowodów. Niespodziewane chwile łaski na modlitwie przywracają nam wiarę, a jednocześnie pomagają zaufać intencji wzrastania w miłości. Te drobne przebłyski dopingują, byśmy oddali się temu, co uważamy za najbardziej wartościowe. Natomiast produkt końcowy modlitwy pozostawiamy Temu, który zna pragnienia naszego serca. Tak jak Merton ufamy swemu pragnieniu zjednoczenia z Bogiem. Codziennie oddajemy się takiej modlitwie, która zdaje się najlepiej wpływać na nasz wzrost ku pełni. Opieramy się na obietnicach i przesłaniach, jakich nauczyliśmy się z przykładu życia Jezusa, przekonani, że skuteczność modlitwy możemy rozpoznać, patrząc na to, jak żyjemy. Doświadczenie modlitwy prowadzi nas na zewnątrz, do świata, gdzie miłość rosnąca w naszych sercach łączy się z Chrystusowym pragnieniem, by objąć wszystko, co żyje.
opr. aw/aw