Przedmowa do wydania polskiego książki "Głębia serca" Martina Lairda
Napisano już wiele książek o chrześcijańskiej praktyce kontemplacji, ta jednak — podobnie jak jej poprzedniczka W krainę ciszy. Przewodnik po chrześcijańskiej praktyce kontemplacji — ma w sobie coś szczególnego. Prostota tej książki uwypukla jedynie głębię jej przesłania i łączy teorię z praktyką w sposób, który pokazuje, że jej autor to autentyczny nauczyciel modlitwy i „doktor duszy”. Z pewnością ojciec Martin Laird zgodziłby się z wielkim rosyjskim pisarzem Lwem Tołstojem, który pisał: „Chrystus uczy ludzi, że jest w nich coś, co wznosi ich ponad to życie, z jego gonitwą, jego lękiem i pożądliwością. Ten, kto pojął naukę Chrystusa, ma takie samo uczucie jak ptak, który wcześniej nie wiedział, że ma skrzydła, nagle zrozumiał, że może latać, być wolny i nie potrzebuje się niczego lękać”1. Dlaczego jednak nasze doświadczenie modlitwy tak rzadko tę prawdę wyraża? Dlaczego tak często czujemy, że na modlitwie mamy raczej podcięte skrzydła i nie możemy oderwać się od ziemi?
Odwołując się do wielowiekowej tradycji chrześcijaństwa: świętych, mistyków, teologów oraz doświadczeń współczesnych ludzi, ojciec Laird podkreśla, że za naszym poczuciem oddzielenia od Boga bardziej niż błędna teologia stoi błędna psychologia. Nie chodzi mu o psychologię jako naukę, ale o nasze rozumienie myśli, uczuć i pragnień na modlitwie i o to, jak radzimy sobie z rozproszeniami, nudą i zranieniami. O tym, że trafia w dziesiątkę, powiedziałaby św. Teresa Wielka, która przez około dwadzieścia lat borykała się z oschłością na modlitwie wynikającą z niemożności poradzenia sobie z rozproszeniami. Dodałaby od razu, że nie jest to kwestia drugorzędna, bo doświadczenie tej bezsilności wobec „tyranii” umysłu sprawiło jej wiele cierpienia, doprowadziło do zaniechania modlitwy indywidualnej prawie na rok, oddaliło od Boga i przyprowadziło na skraj rozpaczy — stając się źródłem uczucia wielkiego lęku, który nazwała „początkiem pokusy Judasza”2.
Może — i dzięki Bogu! — nie jest nam dane tak dramatyczne doświadczenie rozproszeń na modlitwie, jednak błądzenie umysłu to nasz chleb powszedni. Jak pokazały badania na prawie pięciu tysiącach ochotników w różnym wieku, obserwowanych przez kilka tygodni, w jednym przypadku na dwa ich umysł oddawał się właśnie mentalnemu błądzeniu, a więc myśleniu o czymś innym niż aktywność, której się w tej chwili poświęcają. Zauważono, że im bardziej umysł błądzi, tym mniejsza jest szansa na odczuwanie szczęścia, oceniano bowiem także nastrój badanych. Stwierdzono również, że nawet jeśli emocje odczuwane w momentach, kiedy nasz umysł jest gdzie indziej, są przyjemne, nigdy nie są bardziej przyjemne niż wtedy, gdy pozostajemy skoncentrowani na tym, co robimy, nawet jeśli oddajemy się marzeniom o rzeczach miłych. Nie bez powodu autorzy tych badań doszli do wniosku, że „umysł, który błądzi, jest umysłem nieszczęśliwym”3.
Genialna wskazówka angielskiego benedyktyna, ojca Johna Chapmana, „módl się, jak potrafisz, i nie próbuj modlić się tak, jak nie potrafisz. Im mniej się modlisz, tym gorzej to idzie”4 musi być uzupełniona nauką o naturze rozproszeń. Natłok myśli i uczuć, o którym pisze ojciec Laird, jest dużym wyzwaniem dla każdego, kto chce się modlić nie tylko wtedy, kiedy ma na to ochotę. Większość z nas boi się własnych myśli i uczuć i czuje się z nimi niekomfortowo w sytuacji sam na sam. Okazuje się, że posiedzenie w pustym pokoju od sześciu do piętnastu minut i nierobienie niczego oprócz obserwowania swojego umysłu jest dla większości z nas doświadczeniem niekomfortowym do tego stopnia, że wolimy robić coś nieprzyjemnego. Mamy tak wielką awersję do tego, co chodzi nam po głowie, że wolimy doświadczyć fizycznego bólu niż psychicznego dyskomfortu. W tym badaniu aż 67 proc. mężczyzn i 25 proc. kobiet przynajmniej raz w ciągu piętnastu minut zaaplikowała sobie elektrowstrząs — chociaż przed badaniem każdy z jego uczestników zadeklarował, że nie ma ochoty na takie nieprzyjemne doświadczenie i był gotów nawet zapłacić, by uniknąć elektrowstrząsu5.
|
fragment pochodzi z książki:
Martin Laird OSA GŁĘBIA SERCA
Cisza, wiadomoć i kontemplacja w praktyce chrzecijańskiej
|
Na ścieżce kontemplacji, po której z prawdziwym mistrzostwem oprowadza nas amerykański augustianin, nie chodzi o to, żeby modlitwę sprowadzić do „gimnastyki umysłu”, ale żeby odkryć głębię modlitwy, poszerzając horyzonty umysłu. Każdy, kto przeczyta tę książkę, zobaczy, że nie są to czcze obietnice. Na ścieżkach kontemplacji nie dążymy do tego, aby stać się jednym z Bogiem, tylko aby ową jedność rozpoznać i przyjąć. Głębia modlitwy jest łaską, a nie osiągnięciem — my jesteśmy jedynie proszeni o „miłosną uważność”. Nauczymy się wtedy, że modlitwa nie dzieje się w głowie, ale w „sercu”, i poczujemy się naprawdę wolni!