Przez lata uznawano objawienia za efekt zmowy dziewczynki z miejscowym duchowieństwem albo za wymysł jej ubogich rodziców, liczących na korzyści finansowe. Byli i tacy, którzy utrzymywali, że tajemnicze widzenia były halucynacjami niedożywionej nastolatki
wybrane fragmenty
Powróćmy więc jeszcze raz do roku 1958. Pamiętam bardzo dobrze, jak w starej księgarni w centrum (jej stałym klientem był Nietzsche, który — o zgrozo! — tylko w Turynie czuł się jak w domu) przeglądałem nowości na stołach. Moją uwagę przykuła wtedy książka zatytułowana Cento anni di miracoli a Lourdes (Sto lat cudów w Lourdes). Autor Michel Agnellet, według noty bibliograficznej na okładce, był praktykującym katolikiem, znanym we Francji pisarzem i dziennikarzem. Włoskim wydawcą był ten sam, który opublikował niniejszą książkę — Mondadori. Zdumiałem się, ponieważ w owych czasach istniało silne rozróżnienie między wydawnictwami laickimi i katolickimi. Laickie wydawnictwa nie odkryły wtedy jeszcze, że czytelnicy zainteresowani kwestiami religijnymi stanowią znaczącą i silną grupę — są więc warci uwagi z komercyjnego punktu widzenia. Książka o Lourdes napisana przez wierzącego, na dodatek o wyraźnym apologetycznym charakterze, ze wstępem wielkiego „papisty” Daniela-Ropsa5, w owym czasie mogła być wyłącznie specjalnością Wydawnictwa Paulistek lub innych oficyn religijnych, które miały (jeszcze od czasów antyklerykalnego Risorgimenta6) własną sieć księgarń, skądinąd mnie samemu podówczas nieznaną. Zdumiało mnie, że Mondadori umieścił tego typu książkę w swoim katalogu. Owszem, znałem go jako wydawcę kulturalnego i ekumenicznego — lecz nie sądziłem, że aż do tego stopnia, by publikować teksty broniące wyraźnie cudów i objawień. W istocie, czytając informacje na obwolucie, zrozumiałem powód takiego przekroczenia granic, jakże niezwykłego w owych czasach. Otóż rok 1958 był setną rocznicą objawień i bardzo wiele mówiło się o Lourdes, także poza kręgami kościelnymi. Dlatego to właśnie Arnoldo7 — ten genialny i uważny stary lis, wtedy jeszcze w pełni sił — wyczuł okazję wykorzystania takiego wydarzenia. I tak „cuda” z groty zabłądziły na laickie stoły ulubionej księgarni proroka „śmierci Boga”, który bywał w niej właśnie wtedy, gdy pisał swojego Antychrysta — nie wiadomo, czy bardziej okropnego, czy groteskowego. Oczywiście nie kupiłem książki o Lourdes. Moje studenckie finanse były bardzo skromne i nie należało ich uszczuplać z powodu tego rodzaju tekstów, jak dla mnie mało atrakcyjnych. Okładka książki stanowiła tylko niespodziewany błysk, jednakże na tyle zaskakujący, że pamiętam ją do dziś. Wobec niewielkiej wiedzy, jaką dysponowałem, Lourdes nadal było dla mnie odstręczającym miejscem: polem cudów, gdzie współistniały choroby w terminalnym stadium, przesąd, chciwy i bezczelny handel, spoceni księżulkowie oprowadzający swe parafialne pielgrzymki i kicz kościołów udających średniowieczne wśród triumfu fałszywego romantyzmu i gotyku. Po prostu świat katolickiej subkultury. Najgorsza rzecz dla tej, która sama siebie zwie kulturą wysoką, a w której nie bez dumy właśnie się kształciłem.
Wydaje się, że w przypadku Lourdes paradoksem jest użycie przymiotnika „prywatne”. Nie są to moje przemyślenia, ego parvus atque indoctus20, lecz najlepszych teologów o nieposzlakowanej opinii, takich jak Karl Rahner, jeden z ojców odnowicieli myśli katolickiej, czy Hans Urs von Balthasar, przez wielu uznawany za największego myśliciela w Kościele zeszłego wieku, którego papież Jan Paweł II chciał mianować kardynałem, w czym przeszkodziła śmierć teologa.
W rzeczy samej, nic nie jest bardziej „publiczne” w katolickim kontekście niż to miejsce, dokąd każdego roku przybywa z pielgrzymką, prowadząc tłumy, dwadzieścia procent światowego episkopatu. Jest to miejsce, w którym „prywatna” Bernadeta stała się narzędziem jakże „publicznej” misji: „pójścia do księży” (a więc zwrócenia się do hierarchii Kościoła katolickiego), by zbudowali sanktuarium i poprowadzili procesje. Dwie rzeczy, które najlepiej łączą i angażują cały lud Boży. Cóż jest mniej prywatnego niż te dwa obowiązkowe filary dnia pielgrzyma: popołudniowe błogosławieństwo eucharystyczne (czas kiedy wydarza się najwięcej niewyjaśnionych uzdrowień) i wieczorna procesja z pochodniami — elementy codziennego porządku gromadzące pół miliona uczestników.
Objawienia Bernadety weszły do kalendarza Kościoła powszechnego. Kolejni papieże szczególnie je cenili i byli ich gorącymi wyznawcami. Pius XII poświęcił im (to jedyny taki przypadek) całą encyklikę. Jan Paweł II pragnął, aby jego ostatnią pielgrzymką była pielgrzymka do groty. Benedykt XVI, choć o wiele mniej podróżujący od swojego poprzednika, udał się właśnie do Lourdes krótko po wstąpieniu na tron Piotrowy. W setną rocznicę objawień, w roku 1958, Pius XII — który przez wszystkie lata swego pontyfikatu nie wyjechał poza Watykan (i Castel Gandolfo — kiedy był już bardzo chory) — zaplanował swoją pierwszą i ostatnią pielgrzymkę właśnie tam. Myślano nawet o lądowaniu na łące przed grotą małego, dwuosobowego samolotu, jedynie z pilotem i papieżem. I tylko zakaz lekarzy uniemożliwił papieżowi Pacellemu złożenie tego hołdu, czego chciał dokonać w sposób spektakularny. Jan XXIII powtarzał często, że jednym z jego najpiękniejszych wspomnień w życiu była konsekracja — właśnie w roku 1958 — nowej, ogromnej podziemnej bazyliki poświęconej świętemu Piusowi X. Także i on jako papież był wielkim czcicielem tego sanktuarium.
W czasach Leona XIII francuscy katolicy wznieśli w Ogrodach Watykańskich wierną kopię groty. Od tamtego czasu każdy papież odmawia w niej swój codzienny różaniec, a często także odprawia mszę przy ołtarzu, który stał przed grotą od 1862 do 1958 roku, kiedy to święte miejsce, jak wspomniałem, zostało uporządkowane z okazji setnej rocznicy objawień. Stół, na którym już miliony razy odprawiano Eucharystię, został podarowany przez miejscowego biskupa papieżowi, który kazał umieścić go właśnie przed watykańską kopią groty. Krata, jak wiemy, znalazła swe miejsce w Turynie. Lourdes jest katolickim sanktuarium, w którym odprawia się najwięcej mszy świętych na świecie, wysłuchuje się największej liczby spowiedzi i rozdziela najwięcej komunikantów; tu pali się najwięcej świec. Posłanka Maryi — ta, na której świadectwie wszystko się opiera, została wyniesiona uroczyście na ołtarze i ma rzadki przywilej posiadania w Bazylice Świętego Piotra w Rzymie swojej figury obok figur największych i najpopularniejszych świętych.
Toteż myślę, że słusznie Paul Claudel i François Mauriac, chyba najwięksi dwudziestowieczni pisarze katoliccy we Francji, prosili, by uznać rolę Lourdes jako oficjalnej instytucji Kościoła, czegoś w rodzaju stałej agendy katolicyzmu. Miejsca kultu — ale także i instytucji właśnie.
Postrzeganie groty jako czynnika oparcia i wzmocnienia wiary zdaje się więc jak najbardziej uprawnione, także i z racji roli i znaczenia, jakie ma ona w Kościele powszechnym. Wiara w Lourdes od zawsze, pomimo kościelnych zawirowań ostatnich dziesięcioleci, była i do dziś pozostaje wiarą ortodoksyjną, związaną z Tradycją, zanurzoną w religijności ludowej, która oparła się sekularyzacji i zachowuje wierność nauczaniu papieży nieprzypadkowo darzących ją taką miłością. Jak już nadmieniłem, nie jest chyba przypadkiem, że parafia Bernadety, w której granicach jeszcze dziś mieści się Domaine, czyli teren sanktuarium, jest jedną z nielicznych we Francji, kraju zawsze bardzo zagrożonym gallikanizmem21, które poświęcone są Świętemu Piotrowi apostołowi, pierwszemu papieżowi. Solidny to i pewny „uchwyt”, kiedy wierze zagraża zwątpienie i zaczyna się ona chwiać.
Z tej samej perspektywy patrząc, jest jeszcze jedna istotna kwestia, którą należy wyjaśnić: Lourdes nie powstało głównie po to, by uzdrawiać chorych tam, gdzie medycyna nie może już pomóc. Niepokalana nie mówi o chorych i o cudach cielesnego uzdrowienia, jakkolwiek sensus fidei22 najpierw ludzi prostych, a później tłumów kazał rozumieć w sensie fizycznym i terapeutycznym owo wezwanie: „Idźcie pić z tego źródła i obmyjcie się w nim”. Tak się złożyło i tak się spodobało Zjawionej. Ale zarówno odkrycie źródła, jak i zaproszenie do picia jego wody i obmycia się w niej nawiązują przede wszystkim do grzechu, z którego należy się oczyścić, także z pomocą modlitwy braci, do czego bardzo usilnie powraca Matka Boża. Istotą przekazu jest apel do cierpiących na chorobę duszy, której widzialnym znakiem jest choroba fizyczna. Bowiem kalectwo i śmierć — jak od początku głosi Biblia — pojawiły się na świecie na skutek grzechu.
Mateusz Ewangelista opisuje, że kiedy pewnego dnia wniesiono paralityka unieruchomionego na noszach, Jezus nie powiedział do niego: „Idź, jesteś uzdrowiony”, lecz: „Ufaj, synu! Odpuszczone są ci twoje grzechy!”. A kiedy ludzie obecni przy tym i faryzeusze szemrali rozczarowani, odwrócił się do nich i rzekł „Cóż bowiem łatwiej jest powiedzieć: »Odpuszczają ci się twoje grzechy«, czy też powiedzieć: »Wstań i chodź!«. Otóż żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów — rzekł do paralityka: »Wstań, weź swoje łoże i idź do domu!«” (Mt 9, 1 nn).
Nie zrozumiemy pełnego znaczenia Lourdes, jeśli zatrzymamy się jedynie na tym, co pozostało w powszechnej wyobraźni: na wielkim lazarecie, gdzie nieliczni zostają uzdrowieni, a pozostali wracają do domów nadal chorzy. Jakże zrozumiałe staje się tłumione pytanie, którego nie śmiemy zadać, chociaż nie daje nam spokoju: „Dlaczego on, a nie ja?”. Dlaczego na przykład zawsze uprzywilejowane były religijne staruszki i niemłode matki? Dlaczego bogaty, a nie biedny, który nie ma pieniędzy na lekarstwa? Dlaczego uzdrowiony, śmiertelnie chory, niedługo później zginął w wypadku w pracy? Jakie niewyjaśnione kryterium rządzi darem odzyskania zdrowia? Niewielu uzdrowionych (tylko sześćdziesiąt siedem przypadków uznanych oficjalnie — choć tysiące teczek zatrzymano z najróżniejszych przyczyn — na ponad pół miliarda odwiedzających to miejsce przez półtora wieku) w porównaniu z nieprzebraną rzeszą pielgrzymów wskazuje na to, że cuda te są jedynie znakiem prawdziwego uzdrowienia, ofiarowanego tu wielu, choć nie wszystkim. Mam na myśli uzdrowienie duchowe, potwierdzenie prawdziwości wiary, nawrócenie i przyjęcie Credo bez żadnych zastrzeżeń.
Jeśli to zrozumiemy, pojmiemy też, dlaczego — jeśli tylko zechcą — wszyscy, absolutnie wszyscy, mogą z tej groty wrócić uzdrowieni. Lourdes jest zgodne z Ewangelią (jak przypominałem wcześniej, cytując opowieść Mateusza o paralityku), w której Jezus każdemu ofiaruje nowinę o wiecznym zbawieniu, lecz uzdrowionych jest tylko kilku spośród ogromnej rzeszy cierpiących podążających za Nim i błagających o cud. On sam powiada z wyrzutem: „Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie” (J 4, 48). Uzdrowienie fizyczne jest więc rzadkością, w niezrozumiały sposób na ludzki rozum dotyczącą wybranych, bowiem nie jest celem samym w sobie, nie przynależy do jednego konkretnego chorego, ale jest wspomożeniem wiary. Uzdrowiony jest jedynie świadkiem tego, że Bóg w Chrystusie może dokonywać o wiele większego cudu, niż tylko przywracać zdrowie człowiekowi, który i tak kiedyś umrze — może przebaczać grzechy i udzielać łaski wiary.
5 Daniel-Rops, właściwie Henri Petiot (1901—1965) — francuski pisarz związany ze środowiskiem katolickim. Napisał wiele prac na temat historii Kościoła. Krytyczny wobec cywilizacji współczesnej, przestrzegał przed odrzucaniem wartości chrześcijańskich, stanowiących warunek jedności duchowej i stabilności człowieka.
6 Risorgimento — proces jednoczenia się państw Półwyspu Apenińskiego pod władzą Królestwa Sardynii, zapoczątkowany w 1859 roku i stanowiący kilkunastoletni okres w historii Włoch
20 Ego parvus atque indoctus (łac.) — jestem nędznym ignorantem.
21 Gallikanizm — ruch polityczno-religijny we Francji zmierzający do uniezależnienia Kościoła francuskiego od władzy papieskiej oraz ograniczenia uprawnień papieża na rzecz powiększenia władzy króla.
22 Sensus fidei (łac.) — zmysł wiary.
opr. ab/ab