Homilia bpa Ignacego Jeża dla pielgrzymów z zachodniej i północnej Polski w 2 dniu Narodowej Pielgrzymki Polaków do Rzymu 2000. 7.07.2000
W bazylice św. Jana na Lateranie Mszę św. dla wiernych z zachodniej i północnej Polski odprawił metropolita wrocławski kard. Henryk Gulbinowicz. Homilię, której tekst publikujemy poniżej, wygłosił emerytowany ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski bp Ignacy Jeż.
«Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. (...) gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny» (Łk 1, 46-49).
Znajdujemy się w kościele Najświętszego Zbawiciela, którego patronami są również św. Jan Chrzciciel i św. Jan Apostoł. Gdy szukałem osoby, która łączy wszystkich trzech patronów tutejszej świątyni, nietrudno ją było znaleźć w osobie Najświętszej Maryi Panny, która wyśpiewała swój dziękczynny hymn w momencie spotkania się po raz pierwszy Zbawiciela ze św. Janem Chrzcicielem w czasie nawiedzenia św. Elżbiety. I słusznie go wyśpiewywała, bo prawdziwie wielkie rzeczy uczynił Jej Wszechmocny. Wybrał Ją z tysięcy dziewcząt narodu wybranego na matkę oczekiwanego od wieków Zbawiciela świata, który przyszedł na ziemię 2000 lat temu w Betlejem.
Pozwolił Jej słuchać Jego nauk, patrzeć na Jego cuda przez 33 lata. Znała Jego dwunastu apostołów i chociaż przekreślił Jej osobiste plany zwiastowaniem, chociaż musiała wysłuchać czasem nawet przykrych Jego słów jako dwunastolatka lub gdy powiedział, że ci, którzy pełnią wolę Jego Ojca, są Jego Matką i Jego braćmi, i siostrami — to przecież nie przestawała śpiewać swego dziękczynnego hymnu pochwalnego pod adresem Boga, który uczynił Jej wielkie rzeczy. A nawet gdy stanęła podle krzyżowej drogi, patrząc, jak niesie krzyż. A nawet gdy musiała patrzeć na Jego śmierć, gdy oddawał Ją pod opiekę umiłowanego ucznia Jana, nazywając go Jej synem — nawet wtedy stała, nie rwała włosów z głowy, nie rozpaczała, bo wiedziała, że taka jest droga naszego zbawienia. Wiedziała, że odtąd po Jego zmartwychwstaniu błogosławioną będą Ją nazywać wszystkie pokolenia.
Ileż ku Jej i Jej Syna czci wybudowano wspaniałych świątyń, jak chociażby te rzymskie, które nawiedzamy. Ile wspaniałych utworów muzycznych skomponowano ku Jej i Jej Syna czci w ciągu tych 2000 lat. Ile książek wspaniałej treści napisano, ile cudownych pieśni wyśpiewano ku Jej i Jej Syna czci. Ile stworzono miejsc pielgrzymkowych, ile namalowano niezwykłych obrazów lub wykuto rzeźb w kamieniu, które tu podziwiamy. Ile przyznano tytułów Jej chwały, jak chociażby ten tutejszy — Salus Populi Romani, dlatego że 2000 lat temu wyraziła zgodę na Boży plan naszego zbawienia.
I dlatego jako naród, który nadał Jej tytuł swojej Królowej i który Jej Syna uznał za swego Władcę, przyjechaliśmy tutaj, by wyśpiewać razem Jej pochwalny hymn: wielbi dusza naszego narodu Pana i raduje się nasz duch w Bogu Zbawicielu naszym, gdyż wielkie rzeczy i nam jako narodowi uczynił Wszechmocny — możemy dziś śpiewać parafrazując Jej hymn dziękczynny z Ain-Karim.
Wezwani przez Ojca Świętego we wczorajszej wspaniałej homilii, by poprzez te jubileuszowe obchody Panu Bogu przede wszystkim podziękować, patrzymy na 1000 lat naszej historii — szczególnie ziem północno-zachodnich — i dziękujemy za Chrystusową naukę, która nas wychowywała, wskazując jasną i wyraźną drogę naszego narodowego postępowania, której się wstydzić nie musimy. Czy to wtedy, gdy otrzymywaliśmy za Mieszka I chrzest z Rzymu i gdy Bolesław Chrobry przyjmował w Gnieźnie cesarza Ottona III, który przywiózł z Rzymu decyzje Ojca Świętego Sylwestra II o utworzeniu w r. 1000 metropolii u grobu św. Wojciecha z trzema biskupstwami w Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu; wtedy gdy wspominamy bpa Ottona z Bambergu, zaproszonego przez Bolesława Krzywoustego, by dokonał chrztu Szczecina, wtedy gdy wspominamy śmierć Henryka, syna św. Jadwigi Śląskiej, pod Legnicą, czy gdy Jan III Sobieski pod Wiedniem ratował Europę chrześcijańską, czy gdy w 1920 r. przeżywaliśmy Cud nad Wisłą. Była nam nauka Chrystusa Pana i wzór Jego Matki wspaniałą wychowawczynią w najtrudniejszych chwilach narodowych tragedii rozbiorów Polski czy okupacji wojsk hitlerowskich, czy komunistycznych. Jakże świeże to wspomnienia, jakże żywe przykłady.
W czasie minionej wojny wypadło mi trzy lata spędzić w obozie koncentracyjnym w Dachau. Straszne i tragiczne to były dni, ale i w nich sprawdziły się słowa św. Pawła z Listu do Rzymian: «Gdzie (...) wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska» (Rz 5, 20). Stoi przede mną postać młodego człowieka, tam w obozie, który w szczerej rozmowie, na jaką zdobywa się młodzież wobec księdza, mówi wprost i bez ogródek: «Niech mi ksiądz wierzy, że ja tu już nieraz myślałem o samobójstwie! Rzucić się na druty naładowane prądem elektrycznym i skończyć z sobą. (Zdarzały się niestety takie wypadki w chwilach rozpaczy.) Bo proszę księdza, tak sobie liczę: jak mnie tu przywieźli, miałem 19 lat — złapany na ulicach Łodzi razem z 2 tys. kolegów. Tu nas przywieźli, gdy nie zgodziliśmy się uczestniczyć w ich planach wzmocnienia rasy germańskiej. Dziś mam 24 lata. Wielu kolegów nie żyje, zniszczonych warunkami obozowego życia. Czego ja jeszcze mogę się po życiu spodziewać? Te najpiękniejsze lata mam już z głowy (powiedział młodzieżowym językiem), a nawet gdybym wyszedł na wolność (był już marzec 1945 r., w kwietniu nas Amerykanie wyzwolili), zniszczony tymi warunkami wiele już nie przeżyję. I dlatego mnie takie czarne myśli nieraz nachodziły, ale że je pokonałem, to ze względu na dom. Rodzice, ojciec i matka, co miesiąc przysyłają list. Po niemiecku nie umieją — piszą ciągle to samo: 'Jesteśmy zdrowi, dobrze nam się powodzi i myślimy, że ty też jesteś zdrowy i dobrze ci się powodzi', a na końcu zawsze dodawali: 'Henryku, tylko pamiętaj, że my tu na ciebie czekamy'. I wie ksiądz, zawsze mi się zdawało, że gdyby do nich doszła jakimiś drogami wiadomość, że ja tu samobójstwem skończyłem, to by tego chyba nie przeżyli. Bo to byłoby przekreśleniem tego, co mi dali przez te 19 lat wychowania swoim przykładem życia, swoim słowem, swoim postępowaniem».
A ja sobie w duchu pomyślałem, co to musiał być za wspaniały dom, jeżeli chłopakowi w takich warunkach, w jakich ja bym bardzo wiele potrafił usprawiedliwić — nawet taki rozpaczliwy krok — jemu zależało tylko na jednym: żeby takim rozpaczliwym krokiem nie przekreślić tego, co mu dali swoim przykładem i życiem. I pomyślałem sobie, ile takich domów mamy, ilu potrafiliśmy słowem Ewangelii wychować, na ilu wpłynął wzór Chrystusowego krzyża czy Matki stojącej pod krzyżem.
I dlatego i nam trzeba w tych jubileuszowych obchodach śpiewać: «Wielbi dusza moja Pana i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. (...) gdyż wielkie rzeczy uczynił nam Wszechmocny». Oby potrafiła ten dziękczynny hymn wyśpiewać każda polska rodzina — każdy z nas — za chrzest, za I komunię św., poprzedzoną spowiedzią św., za sakrament Ducha Świętego, Ducha, który odmienił naszą ziemię, wezwany przez Ojca Świętego Jana Pawła II, za namaszczenie chorych olejem świętym, które tyle potrafi dać siły w trudnych chwilach utraty zdrowia, za sakrament małżeństwa — nierozerwalnego dzięki pomocy łaski Bożej. Do końca życia nie zapomnę nauki przedślubnej, którą podsłuchałem jako młody wikary. Doświadczony proboszcz, dziś błogosławiony Józef Czempiel, mówił o starszym człowieku, który poprosił go o Mszę św. na srebrny jubileusz małżeństwa. On sam był wówczas proboszczem w parafii dopiero od niedawna, jeszcze wszystkich dobrze nie znał. Mszę św. obiecał odprawić na sumie w nadchodzącą niedzielę. W niedzielę idzie do kościoła i widzi tego pana, jak popycha przed sobą inwalidzki wózek, w którym siedzi starsza kobieta. Podchodzi do nich, jego już zna z kancelarii, a on przedstawia: «To jest moja żona; tak ją od 25 lat na tym wózku wożę, gdy tylko mogę, do kościoła na Mszę św.» «Jak to, od 25 lat, przecież to dziś wasze srebrne wesele» — zdziwił się proboszcz. «Bo to się stało w tydzień po ślubie, proszę księdza proboszcza. Żona przechodziła przez ulicę. Potrącił ją jakiś szofer nieostrożnie jadący, upadła, zawieźli ją do szpitala. Gdy ją po dłuższym czasie przywieźli do domu, lekarz powiedział: 'Pęknięcie kręgosłupa. Kaleką już będzie do końca życia'». Nie wiedziałem, jak się zachować — opowiadał dalej proboszcz na nauce przedślubnej — zdjąłem biret, bo mi się wydawało, że to jakieś bohaterstwo żyć z kaleką przez 25 lat, on — młody kiedyś człowiek! Ale kiedy tydzień przedtem wzywał Pana Boga na świadka i ślubował: «iż ciebie nie opuszczę aż do śmierci» — on musiał wiedzieć, co robi i co mówi.
Za takie rodziny dziś Panu Bogu dziękujemy, bo takie stały się kolebką wspaniałych powołań kapłańskich; kapłanów, którzy dobrze zrozumieli Chrystusowe słowa: «nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15, 13).
Mówi nam statystyka, a świadectwo tego daje kaplica kościoła Najświętszej Maryi Panny w Gdańsku, że w czasie wojny zginęło ok. 3 tys. księży pod okupacją hitlerowską, oddając życie za wiarę i Ojczyznę.
I to jest też powód do dziękczynnego hołdu słowami Najświętszej Maryi Panny: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. (...) gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny». Amen.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (9/2000) and Polish Bishops Conference