Europa ewangelicznej nadziei

Refleksje abpa Józefa Życińskiego po II Specjalnym Zgromadzeniu Synodu Biskupów poświęconym Europie (1-23.10.1999) przekazane L'Osservatore Romano


Abp Józef Życiński

EUROPA EWANGELICZNEJ NADZIEI

II Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Europie (1-23 X 1999 r.) było ostatnim w tym tysiącleciu synodem kontynentalnym. Europa, która swe duchowe oblicze kształtowała pod wpływem chrześcijaństwa wyraziściej niż jakikolwiek inny kontynent, usiłowała w tych dniach poprzez swych pasterzy poszukiwać ewangelicznej odpowiedzi na nowe wyzwania. W zmieniającym się pejzażu głębokich przeobrażeń kulturowych i społecznych występują obecnie jakościowo nowe zjawiska, których nie wolno nam lekceważyć. Są wśród nich wielkie marzenia o nowych formach europejskiej jedności ducha i są bolesne oznaki nacjonalizmów rodzących krwawe konflikty. Są ambitne plany poszukiwania nowych rozwiązań i są poranione sumienia, skażone doświadczeniem dwóch totalitaryzmów, które powstały na naszym kontynencie.

Dojrzałe owoce ekumenizmu

Podczas obrad Synodu przypadła 21. rocznica pamiętnego konklawe, które zawierzyło ster łodzi Piotrowej Janowi Pawłowi II. Patrząc na Kościół z perspektywy 21 lat tego posługiwania, można łatwo dostrzec dojrzałe owoce konsekwentnej współpracy ekumenicznej. W wypowiedziach wielu uczestników Synodu pojawiał się motyw wdzięczności wobec Ojca Świętego za jego solidarność z cierpiącymi mieszkańcami Bałkanów, za konsekwentną troskę o godność kobiety, za żywą obecność Kościoła w dialogu z kulturą współczesną. Zaproszeni na Synod przedstawiciele wspólnot niekatolickich dziękowali Ojcu Świętemu za jego wielkie zatroskanie o sprawy ekumenizmu. Ze szczególną uwagą trzeba odnotować przemiany, jakie dokonały się w dziedzinie dialogu z prawosławiem. Osiem lat temu, na pierwszym Synodzie Biskupów Europy, dziennikarzy obecnych w auli synodalnej zaskoczyło wystąpienie przedstawiciela siostrzanego Kościoła, zdominowane przez pretensje i oskarżenia. Podczas obecnego Synodu zarówno abp Longin, reprezentujący Patriarchę moskiewskiego, jak i metropolita Francji Jeremiasz oraz przedstawiciel Patriarchy Teoktysta, Józef, z najwyższym uznaniem mówili o przemianach, jakie dokonały się we wzajemnych kontaktach dzięki ekumenicznej postawie Jana Pawła II. Ton wzruszenia i głębokiej wdzięczności towarzyszył wypowiedzi ostatniego z wymienionych prawosławnych hierarchów, gdy mówił on, jak wielkim przeżyciem była dla jego rodaków wspólnota modlitwy z Janem Pawłem II podczas jego niedawnej pielgrzymki do Rumunii.

Podobne owoce można zauważyć w dziedzinie współpracy z Kościołem luterańskim. Ich symbolicznym znakiem pozostaje wspólna deklaracja dotycząca wysoce kontrowersyjnych kwestii usprawiedliwienia. Nie oznacza to jednak, że w dziedzinie współpracy ekumenicznej i dialogu między religiami zapanowała już sielanka. Nie potrafimy przewidzieć wszystkiego, co przyniesie przyszłość w kontaktach między różnymi wyznaniami. Szczególnej uwagi wymagają napływający do Europy wyznawcy islamu. Jeśli zostaną utrzymane obecne wskaźniki rozwoju, za 25 lat co czwarty Francuz będzie muzułmaninem. Nie sposób przewidzieć, czy w warunkach francuskich dominował będzie islam dialogu i otwarcia, czy też fundamentalistycznej agresji. Należy natomiast w wychowaniu młodego pokolenia dokładać starań, aby duch wzajemnego szacunku szedł w parze z poczuciem własnej tożsamości religijnej. Nieobliczalne następstwa kulturowe mogą bowiem szczególnie łatwo wynikać z postaw, w których ignorancja, obojętność i polityczna poprawność będą usiłowały zastąpić te podstawowe wartości, które przez wieki kształtowały duchowe oblicze Europy.

Troski o intelektualną i duchową formację młodego pokolenia nie należy łączyć przede wszystkim z działalnością instytucji. W rozmowach z biskupami, którzy prowadzą dziś pasterską posługę na terenie Rosji, mogłem przekonać się, jak wielką rolę w kształtowaniu ich życiowej postawy odgrywała rodzina, a zwłaszcza matka. To matka gromadziła wieczorem całą rodzinę na wspólnej modlitwie, rozmawiała z dziećmi o Bogu, przekładała ogólne prawdy katechizmu na prosty język zwykłej ludzkiej uczciwości. Tamta rodzinna szkoła wiary i modlitwy owocuje dzisiaj postawami pasterzy, którzy na rozległych terenach Rosji starają się leczyć schorzenia sumień zostawione przez twórców nieludzkiej ideologii.

Przezwyciężyć pesymizm

Wiele zjawisk dostrzeganych w społeczeństwach europejskich może skłaniać do pesymizmu. W imię prawdy trzeba jednak dostrzegać także te zachowania, które umacniają chrześcijańską nadzieję. Źródeł optymizmu szukaliśmy w rozwijających się ruchach religijnych i w nowych instytutach świeckich. Rosemary Ann Smith, audytorka Synodu reprezentująca Unię, do której należy 195 instytutów świeckich, nazwała je «laboratoriami duchowości». W cywilizacji, która tak często płaci wysoką cenę za eksperymentowanie na osobie ludzkiej i jej godności, instytuty żyjące duchem ewangelicznych błogosławieństw uczą, jak promieniować Chrystusem i wnosić Jego przesłanie w zmieniający się kulturowy pejzaż świata. Wyrazem poszukiwania nowych form działania inspirowanych duchowością Ewangelii są rozwijające się w Anglii clergy fraternals — ekumeniczne wspólnoty kapłanów, którzy razem spotykają się na modlitwie. Światowe Dni Młodych, podobnie jak organizowane co roku w wielu diecezjach forum młodzieży oraz międzynarodowe spotkania młodych inspirowane duchem Taizé, gromadzą systematycznie młodzież wrażliwą na ideały i poszukującą duchowych wartości, które mogłyby jednoczyć Europę.

Postawy te pozwalają zachować nadzieję nawet w doświadczeniu bolesnych zjawisk znaczących dramaty naszego kontynentu. Szukając najgłębszych źródeł chrześcijańskiej nadziei, przypominaliśmy, że naszym wspólnym obowiązkiem pozostaje naśladowanie postawy Abrahama, który potrafił pokładać nadzieję w Bogu nawet w sytuacjach po ludzku beznadziejnych. Naszym wzorem do naśladowania pozostają wędrowcy do Emaus, którzy potrafili odnaleźć utraconą nadzieję dzięki temu, że szczerze przedstawili swój życiowy dramat Chrystusowi, wsłuchiwali się w Jego słowa, we wspólnocie łamanego chleba usiłowali wydobywać ze swych dusz świadectwo wierności silniejszej od rozczarowań. Przeżycia wędrowców z Emaus pozostają bliskie naszemu pokoleniu, gdyż wielu Ojców Synodu doświadczało w swym najbliższym środowisku sytuacji, które wydawały się całkowicie beznadziejne. Ci, którzy patrzyli z bliska na zorganizowaną walkę z Kościołem w byłym ZSRR, przyznawali, iż zbyt szybko wydawało się im, że nie ma już żadnych szans na odrodzenie Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie. Tymczasem, na przekór logice, odrodzenie to stało się już faktem. Ci, którzy obserwowali z bliska wyrafinowane formy walki z religią w dawnej NRD, obawiali się, iż jej następstwem będzie pogańskie społeczeństwo, w którym nie ocaleją już żadne, najmniejsze nawet ślady wiary przodków. Ich obawy były w dużym stopniu uzasadnione, gdyż to właśnie na terenach byłej NRD najbardziej widać dziś bolesne następstwa ideologicznej laicyzacji. Równocześnie jednak siedmiu młodych niemieckich kapłanów, urodzonych na tych właśnie terenach, prowadzi obecnie pracę misyjną w Rosji, zaś urodzony w Dreźnie bp Klemens Pickel pomaga arcybiskupowi Kondrusiewiczowi w pasterskiej trosce o Kościół w europejskiej części Rosji. Procesy laicyzacyjne nie muszą więc być nieuchronne. Kształt Europy jutra zależy od naszego zaangażowania, naszych wolnych wyborów i naszej wierności Ewangelii.

Niewola i wartości

Patrząc na procesy laicyzacji, następującej w wyniku spychania wartości religijnych w prywatną sferę marginesowych zainteresowań, nie należy traktować odejścia od Boga jako nieuchronnego procesu, który będzie pogłębiał się w czasie. Następstwem rozwoju kulturowego nie jest bynajmniej ateizm, gdyż bardzo rzadko spotyka się dziś osoby, które oficjalnie wyznają swą niewiarę w Boga. Problem stanowi natomiast obojętność religijna, w której nie odrzuca się wprawdzie istnienia Boga, lecz układa się całe życie tak, jak gdyby Bóg nie istniał. O tym, jak przezwyciężyć tę obojętność i ukierunkować zainteresowania współczesnych w stronę wartości wyższych niż natychmiastowy sukces czy wszechwładna przyjemność, dyskutowaliśmy w małych grupach, gromadzących zarówno przedstawicieli Wschodu, jak i Zachodu.

Dramat kulturowy współczesności przejawia się w tym, że w świecie, który tak wiele mówi o wolności, sam człowiek narzuca sobie wielorakie formy zniewolenia. Niewola babilońska współczesności przejawia się w tym, że nieświadomie skazujemy siebie często na niewolę, odchodząc od tej duchowej ojczyzny, na którą składały się wartości istotne dla tradycji chrześcijańskiej. Co gorsza, nie uświadamiamy sobie tej niewoli, gdyż nasza świadomość oswoiła się z nią zarówno pod wpływem sloganów reklamowych, jak i uproszczonych wzorców myślenia, dominujących w środkach przekazu. Przenikają one naszą podświadomość, osłabiają krytycyzm, niszczą refleksję.

Opisana w Piśmie Świętym forma niewoli babilońskiej niosła poczucie dramatu życia i wyzwalała tęsknotę za utraconą ojczyzną. We współczesnych formach zniewolenia mamy natomiast kojące wyciszanie dramatu. Potencjalnych niewolników stopniowo oswojono z myślą, że Bóg umarł i nie ma powodu, aby nostalgicznie wzdychać za utraconym światem naszej młodości. Następstwem deklaracji o śmierci Boga jest jednak śmierć człowieka i śmierć naszej wiary w sens życia. W nastroju beztroski wyzwolonej z poczucia odpowiedzialności niektórzy proponują, aby padół łez nazywać padołem śmiechu, zaś niewolę traktować jako najwyższy sposób wyzwolenia. W ich infantylnej beztrosce nie widać dramatu, którego symbolami są Sarajewo i Dubrownik, Kosowo i Czeczenia. W sytuacji tej nie wolno chrześcijaninowi patrzeć okiem znudzonego obserwatora na dramaty naszego kontynentu. Wiara chrześcijańska odgrywała decydującą rolę w poszukiwaniu nowych kierunków rozwoju kultury europejskiej. Także i obecnie, gdy nasz kontynent przejawia wiele oznak zmęczenia, w których pesymiści chcą dopatrywać się zapowiedzi bliskiej agonii, Europie potrzeba zdecydowanego świadectwa wartości, odważnej wizji teologicznej, nadziei silniejszej od rozczarowań.

Poszukując Europy ducha

Bolesne doświadczenia, przez które przeszła Europa w ostatnich latach, rzutują na wizję przyszłości kontynentu europejskiego. Jedynie wśród Anglików, przyzwyczajonych do tego, że Wyspy Brytyjskie żyły zawsze rytmem odmiennym od kontynentalnego, spotkałem pewne oznaki rezerwy wobec niektórych działań na rzecz zjednoczenia Europy. Ci, którzy przeszli przez piekło konfliktów wywołanych przez nacjonalizmy, jednoznacznie uznają, iż nadszedł już najwyższy czas, by absurdalne spory o granice państw nie prowadziły do przelewu niewinnej krwi. Szczególnie wyraziście sformułował to reprezentujący Bośnię i Hercegowinę bp Franjo Komarica. Powiedział on m.in.: krew więzi plemiennych nie może być dla nas ważniejsza od krwi Chrystusa, którą przyjmujemy we Mszy św. Triumfem współczesnego pogaństwa byłoby myślenie nacjonalistyczne, w którym narodowe związki krwi są ważniejsze od wody chrztu św. włączającej nas we wspólnotę Kościoła i jednoczącej z Chrystusem.

Dlatego też szczególnej wagi nabiera pytanie o «duszę Europy», tzn. o zbiór takich wartości jak solidarność, sprawiedliwość, prawda, pokój, które winny inspirować nasze działania w poszukiwaniu doskonalszych form jedności kontynentu. O tym, że nie jest to kwestia bagatelna, świadczy dramat dawnej Jugosławii. W okresie rządów Tito, kiedy jej jedność wydawała się niekwestionowalnym faktem, partyjni funkcjonariusze opisywali z dumą zasady tamtej jedności, mówiąc: sześć republik, pięć narodów, cztery języki, trzy wyznania, dwa alfabety, jedna partia. W krótkim czasie jednocząca rola partii komunistycznej okazała się takim samym złudzeniem jak większość iluzji tamtego okresu. W jaki sposób wyzwolić się obecnie z nowych iluzji? Jak stworzyć trwały fundament jedności, unikając nowych złudzeń, w których jakieś grupy czułyby się znowu przewodnią siłą integracji europejskiej i rezerwowałyby wyłącznie dla siebie kompetencje nowej awangardy Europejczyków? Nie należy łudzić się, że Europę zjednoczą biurokraci realizujący polecenia otrzymywane od swych rządów. Trzeba szukać fundamentów jedności głębszych niż rządowe instrukcje dotyczące poszczególnych głosowań.

Oblicze Europy kształtowano w cieniu uniwersytetów i katedr. Rzeźbili je wielcy teologowie i wielcy święci. Nasza generacja obawia się wielkości. Woli ucieczkę w średniość i anonimowość. Nie wolno nam jednak chronić się w wygodny święty spokój, kiedy Europie na kulturowym wirażu tak bardzo potrzeba chrześcijańskich inspiracji do przezwyciężenia wielu widocznych schorzeń. Beztroskie myślenie tylko o swym najbliższym środowisku, połączone z obojętnością na ból i dramat całego kontynentu, może okazać się łatwo przejawem asekuranctwa, którego nie sposób pogodzić z miłością bliźniego. Obszerny zbiór propozycji przedłożonych przez Synod Ojcu Świętemu stanowi wyraz naszej troski o tę wspólnotę, którą jeden z synodalnych dokumentów określa łacińskim mianem domus communis europaea — wspólnym europejskim domem. Aby przezwyciężyć klimat beznadziei, który zaczyna coraz częściej ciążyć w tym domu, potrzebujemy ufności i refleksji, odważnych działań i modlitwy. Chrystusowe słowa posyłające apostołów na krańce ziemi niosą zobowiązanie dla nas wszystkich. Nie wolno nam zamykać się w małym kręgu osobistej satysfakcji, skoro jesteśmy potrzebni Chrystusowi do głoszenia Jego prawdy na areopagach współczesnych metropolii. Nie wolno nam bagatelizować dramatów ukrytych w sercu Europy, gdyż postawa taka byłaby oznaką wygodnego narcyzmu, który nie ma nic wspólnego z postawą chrześcijańskiego otwarcia na ból naszych bliźnich.

Między Emaus i Jerozolimą

Symboliczny wręcz wyraz chrześcijańskiej postawy wobec schorzeń i marzeń współczesnej Europy znalazłem w jednym z gestów Ojca Świętego w Bazylice św. Piotra. Kiedy wracaliśmy od ołtarza po Mszy św. inaugurującej prace Synodu, spośród wiernych obecnych w bazylice moją uwagę przyciągnął około 12-letni chłopiec z wyraźnymi oznakami białaczki. Pozbawiona włosów głowa świadczyła, że przeszedł terapię, która miała zatrzymać rozwój choroby. Jego matka z jakąś szczególną nadzieją i oczekiwaniem wpatrywała się w Ojca Świętego, który szedł na końcu orszaku. Kiedy przybliżył się do miejsca, gdzie znajdował się chory chłopiec, zszedł z wyznaczonego szlaku, aby przytulić do piersi chore dziecko. Uśmiech szczęścia rozpromienił oblicze chorego, natomiast nagłe łzy, które zaczęły płynąć po twarzy jego matki, zniszczyły przygotowany pracowicie makijaż. Patrząc na tę scenę myślałem o jej duchowej symbolice. Europa jest chora i nie trzeba tego ukrywać przy pomocy makijażów ani przesadnie optymistycznych deklaracji. Nowotwór jest nowotworem i nie ma sensu ukrywać jego obecności. Chrystus żyjący w Kościele pozostaje jednak niezmiennie źródłem nadziei dla Europy. Nie wolno nam popadać w łatwy pesymizm, którego nie sposób pogodzić z ewangelicznym przesłaniem Dobrej Nowiny. Problem w tym, aby umieć chorobę nazwać chorobą i bez upiększającego makijażu stanąć przed Chrystusem, by uznać, że tylko On jest w stanie ukoić nasz ból oraz przywrócić nadzieję, mimo doświadczenia tylu wcześniejszych rozczarowań i smutków. Zadanie to trzeba konsekwentnie podejmować na codziennym szlaku naszej życiowej wędrówki do Emaus. Przełamując pokusę ucieczki w łatwy pesymizm, musimy ciągle umacniać wiarę przez odniesienie do tamtej ewangelicznej sceny, w której smutni wędrowcy odzyskali ponownie radość, wsłuchując się w słowa Chrystusa i jednocząc się z Nim przy łamaniu chleba. Pełen poezji fragment Ewangelii o wędrowcach do Emaus mógłby jednak łatwo zrodzić pokusę ucieczki w świat naszych najpiękniejszych marzeń, tak odległy od codziennej, szarej rzeczywistości, naznaczonej przez ból i rozczarowania. Dlatego też w przyjacielskiej wymianie doświadczeń musimy uczyć się realizmu silniejszego od marzeń. Emaus nie było bynajmniej kresem apostolskiej wyprawy dwóch wędrowców opisanych w Ewangelii św. Łukasza. Po spotkaniu Chrystusa nie zamknęli się oni w swym małym świecie nadziei, aby tam nostalgicznie przywoływać wspomnienia i cieszyć się w niewielkim kręgu tą wielką radością, którą odnaleźli na szlaku do Emaus. Wrócili szybko do Jeruzalem, w którym czekało tyle nowych zadań. Właśnie w Jerozolimie, pośród ulic, na których deszcz nie zdążył jeszcze zmyć śladów Chrystusowej krwi, trzeba było przygotowywać odważne plany przyszłych apostolskich działań obejmujących także Europę. Emaus nie było celem; było środkiem odnalezienia wiary w bliskość zmartwychwstałego Chrystusa. Na szlaku naszych codziennych wędrówek między polską wersją Emaus i Jerozolimy musimy odchodzić od tego, co naznaczone zwyczajną tęsknotą i marzeniami na miarę ludzkiego serca, po to by rozpoznać nowe wyzwania, które stawia przed nami Chrystus. Trzeba umieć odchodzić od naszych nastrojowych marzeń o Emaus, po to by w konkrecie codziennych realiów odnajdywać Chrystusa i przez Niego umacniać nadzieję tych braci, z którymi łączy nas europejskie dziedzictwo kultury.

Abp Józef Życiński
Metropolita lubelski


Analogiczny tekst abpa J. Życińskiego dla Gościa Niedzielnego


opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama