Niech Duch Święty rozpali w nas ogień Bożej miłości

Homilia podczas Mszy św. w uroczystość Zesłania Ducha Świętego 23.05.2010

W uroczystość Zesłania Ducha Świętego Benedykt XVI przewodniczył Mszy św. koncelebrowanej z 21 kardynałami i 20 biskupami. W homilii podkreślił, że Duch Święty jest źródłem nadprzyrodzonej jedności i płomieniem przemieniającym serca. Zwrócił uwagę na symbolikę ognia związaną z zesłaniem Ducha Świętego. «Jakże inny jest ten ogień od ognia wojen i bomb! Jakże odmienny jest płomień Chrystusa, który szerzy Kościół, w porównaniu z pożarami roznieconymi przez dyktatorów wszystkich epok». Ojciec Święty zaznaczył, że ów płomień pozostaje jednak groźny dla tego, co w człowieku zbudowane jest na logice posiadania, a nie dawania siebie.

Drodzy bracia i siostry!

W uroczystej liturgii Zesłania Ducha Świętego jesteśmy wzywani do wyznania naszej wiary w obecność i działanie Ducha Świętego oraz do modlitwy o wylanie Go na nas, na Kościół i na cały świat. Prośmy zatem, i to ze szczególną mocą, słowami inwokacji Kościoła: Veni, Sancte Spiritus! Ta inwokacja, tak bardzo prosta i bezpośrednia, a zarazem nadzwyczaj głęboka, płynie przede wszystkim z serca Chrystusa. Duch bowiem jest darem, o który prosił Jezus Ojca, i nieustannie prosi, dla swoich przyjaciół; jest pierwszym i najważniejszym darem, który dla nas wyjednał przez swoje zmartwychwstanie i wniebowstąpienie.

O tej modlitwie Chrystusa mówi nam fragment dzisiejszej Ewangelii, którego kontekstem jest Ostatnia Wieczerza. Pan Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze» (J 14, 15-16). Ukazane jest nam tutaj modlące się serce Jezusa, Jego serce synowskie i braterskie. Ta modlitwa osiąga swój szczyt i swoje spełnienie na krzyżu, gdzie inwokacja Chrystusa stanowi jedno z Jego całkowitym darem z siebie; i w ten sposób Jego modlitwa staje się, jeśli można tak powiedzieć, przypieczętowaniem Jego całkowitego oddania się z miłości do Ojca i do ludzkości: prośba o Ducha Świętego i Jego ofiarowanie spotykają się, wzajemnie się przenikają, stają się jedną rzeczywistością. «Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze». W rzeczywistości modlitwa Jezusa — ta z Ostatniej Wieczerzy i ta wypowiedziana na krzyżu — jest modlitwą, która trwa również w niebie, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Ojca. Jezus w istocie wciąż urzeczywistnia swoje kapłaństwo, wstawiając się za ludem Bożym i ludzkością, a zatem modli się za nas wszystkich, prosząc Ojca o dar Ducha Świętego.

Opowiadanie o Pięćdziesiątnicy w księdze Dziejów Apostolskich — słyszeliśmy je w pierwszym czytaniu (por. Dz 2, 1-11) — ukazuje «nowy nurt» działania Boga, które rozpoczęło się wraz ze zmartwychwstaniem Chrystusa, działania, które obejmuje człowieka, historię i kosmos. Od Syna Bożego, który umarł i zmartwychwstał, i powrócił do Ojca, spływa teraz na ludzkość z niesłychaną mocą Boże tchnienie, Duch Święty. A czego dokonuje to nowe, pełne mocy danie siebie samego przez Boga? Tam gdzie istnieją rozdarcia i obcość, zaprowadza ono jedność i zrozumienie. Zapoczątkowuje proces jednoczenia na nowo podzielonych i rozproszonych części rodziny ludzkiej; osoby, które niejednokrotnie rywalizowały ze sobą albo stały się jednostkami żyjącymi w konflikcie, gdy dosięga je Duch Chrystusa, otwierają się na doświadczenie wspólnoty, które może nimi zawładnąć do tego stopnia, że sprawi, iż staną się nowym organizmem, nowym podmiotem: Kościołem. Taki jest efekt działania Boga — jedność; dlatego też jedność jest znakiem rozpoznawczym, «wizytówką» Kościoła na przestrzeni jego historii powszechnej. Od swych początków, od dnia Pięćdziesiątnicy mówi on wszystkimi językami. Kościół powszechny poprzedza Kościoły partykularne, a te muszą zawsze dostosowywać się do niego, zgodnie z zasadą jedności i uniwersalności. Kościół nigdy nie pozostaje więźniem granic politycznych, rasowych i kulturowych; nie można go porównywać do państw, ani też do federacji państw, bowiem jego jedność jest innej natury, i dąży on do przekroczenia wszystkich granic ludzkich.

Z tego, drodzy bracia, wynika praktyczne kryterium rozeznania w życiu chrześcijańskim: kiedy dana osoba czy wspólnota myśli i działa na swój sposób, jest to znak, że oddaliła się od Ducha Świętego. Droga chrześcijan i Kościołów partykularnych zawsze musi być konfrontowana z drogą Kościoła jednego i powszechnego, i do niej się dostosowywać. Nie oznacza to, że jedność powstała za sprawą Ducha Świętego jest swego rodzaju ujednoliceniem. Byłby to wówczas raczej model Babelu, czyli narzucenie kultury jedności, którą moglibyśmy określić jako «techniczną». Biblia mówi nam bowiem (por. Rdz 11, 1-9), że w Babelu wszyscy mówili jednym językiem. Natomiast w dniu Pięćdziesiątnicy apostołowie mówią różnymi językami, tak aby każdy mógł zrozumieć przesłanie we własnej mowie. Jedność Ducha przejawia się w różnorodności rozumienia. Kościół ze swej natury jest jeden i wieloraki, przeznaczony do tego, by jako taki żył wśród wszystkich narodów, wszystkich ludów i w najrozmaitszych sytuacjach społecznych. Tylko wtedy realizuje on swe powołanie do tego, by być znakiem i narzędziem jedności całego rodzaju ludzkiego (por. Lumen gentium, 1), gdy pozostaje niezależny od wszelkiego państwa i od poszczególnych kultur. Zawsze i w każdym miejscu Kościół, jako katolicki i powszechny, powinien być naprawdę domem wszystkich, w którym każdy może się odnaleźć.

Opowiadanie z Dziejów Apostolskich podsuwa nam jeszcze inną, bardzo konkretną refleksję. Powszechność Kościoła jest wyrażona przez wyliczenie ludów, zgodnie z dawną tradycją: «Partowie i Medowie, i Elamici...» itd. Można tu zauważyć, że św. Łukasz przekracza liczbę 12, która już oznacza powszechność. On sięga spojrzeniem poza horyzonty Azji i północno-zachodniej Afryki i dodaje trzy inne elementy: «przybysze z Rzymu», czyli świat zachodni; «Żydzi oraz prozelici», pojmując w nowy sposób jedność między Izraelem i światem; i wreszcie «Kreteńczycy i Arabowie», reprezentujący Zachód i Wschód, wyspy i stały ląd. To otwarcie horyzontów dodatkowo potwierdza nowość wnoszoną przez Chrystusa w rzeczywistość ludzkiego życia, dziejów narodów: Duch Święty obejmuje ludzi i narody i za ich pośrednictwem pokonuje mury i bariery.

W Pięćdziesiątnicę Duch Święty ukazuje się w postaci ognia. Jego ogień zstąpił na zgromadzonych uczniów, rozpalił się w nich i dał im nowy żar Boży. W ten sposób urzeczywistnia się to, co zapowiedział Pan Jezus: «Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął» (Łk 12, 49). Apostołowie wraz z wiernymi z różnych wspólnot zanieśli ten Boży płomień aż po najdalsze krańce ziemi; w ten sposób utorowali drogę ludzkości, świetlaną drogę, i współpracowali z Bogiem, który swoim ogniem pragnie odnowić oblicze ziemi. Jakże inny jest ten ogień od ognia wojen i bomb! Jakże odmienny jest płomień Chrystusa, rozpowszechniany przez Kościół, w porównaniu z pożarami roznieconymi przez dyktatorów wszystkich epok, również minionego wieku, po których pozostaje spalona ziemia. Płomień Boży, płomień Ducha Świętego to ten sam, który w gorejącym krzewie płonie, nie spalając (por. Wj 3, 2). Jest to ogień, który płonie, ale nie niszczy; przeciwnie, płonąc, odsłania najlepszą i najprawdziwszą stronę człowieka; sprawia, że niczym w procesie wytapiania wyłania się to, co w jego wnętrzu, jego powołanie do prawdy i do miłości.

Orygenes, ojciec Kościoła, w jednej ze swoich Homilii o Księdze Jeremiasza przytacza słowa przypisywane Jezusowi, które nie występują w Piśmie Świętym, ale być może są autentyczne, a brzmią one następująco: «Kto jest przy Mnie, jest przy ogniu» (Omelia su Geremia L. I [III]. W Chrystusie istotnie w pełni zamieszkuje Bóg, który w Biblii jest porównywany do ognia. Przed chwilą zauważyliśmy, że ogień Ducha Świętego płonie, lecz nie spala. A jednak dokonuje on przemiany, dlatego musi wypalić coś w człowieku, osad, który go niszczy i uniemożliwia mu relacje z Bogiem i z bliźnim. Jednakże ten efekt działania Bożego ognia przeraża nas, boimy się «sparzyć», wolelibyśmy pozostać takimi, jacy jesteśmy. Wynika to stąd, że nasze życie często zaprogramowane jest według logiki «mieć», logiki posiadania, a nie dawania siebie. Wiele osób wierzy w Boga i podziwia postać Jezusa Chrystusa, ale kiedy oczekuje się od nich, by choć trochę zrezygnowały z samych siebie, wówczas się wycofują, obawiają się wymogów wiary. Panuje lęk przed tym, że trzeba wyrzec się czegoś pięknego, do czego jesteśmy przywiązani; lęk, że pójście za Chrystusem pozbawi nas wolności, pewnych doświadczeń, jakiejś cząstki nas samych. Z jednej strony chcemy być z Jezusem, być z Nim blisko, a z drugiej — boimy się konsekwencji, jakie to za sobą pociąga.

Drodzy bracia i siostry, zawsze potrzebujemy słyszeć słowa Pana Jezusa, które często powtarzał swoim przyjaciołom: «Nie lękajcie się». Tak jak Szymon Piotr oraz pozostali, powinniśmy pozwolić, aby Jego obecność i Jego łaska przemieniły nasze serca, które są zawsze podatne na ludzkie słabości. Musimy umieć uznać, że stracić coś, a nawet stracić samych siebie dla prawdziwego Boga — Boga miłości i życia, oznacza w rzeczywistości zyskać, odnaleźć siebie w pełni. Kto zawierza się Jezusowi, już w tym życiu zaznaje pokoju i radości serca, których świat nie może dać, i nie może też ich odebrać, gdy Bóg już raz nam je ofiarował. Warto zatem pozwolić, by dosięgnął nas ogień Ducha Świętego! Ból, jaki nam zadaje, jest konieczny do naszej przemiany. Taka jest rzeczywistość krzyża: nie bez powodu w języku Jezusa «ogień» obrazuje przede wszystkim tajemnicę krzyża, bez której nie istnieje chrześcijaństwo. Dlatego oświeceni i pokrzepieni tymi słowami życia, wzywamy: Przyjdź, Duchu Święty! Rozpal w nas ogień Twojej miłości! Wiemy, że jest to modlitwa śmiała, w której prosimy, by nas dotknął ogień Boży; ale przede wszystkim wiemy, że ten ogień — i tylko on — ma moc nas zbawić. Nie chcemy — dla ocalenia naszego życia — utracić życia wiecznego, które Bóg pragnie nam ofiarować. Potrzebujemy ognia Ducha Świętego, bowiem tylko Miłość zbawia. Amen.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama