Przemówienie Papieża podczas spotkania z kapłanami, zakonnikami i seminarzystami w Santa Cruz de la Sierra - podróż do Boliwii i Paragwaju, 9.07.2015
Po południu Ojciec Święty spotkał się z boliwijskimi kapłanami, osobami konsekrowanymi i seminarzystami w sali gimnastycznej salezjańskiej szkoły Coliseo Don Bosco w Santa Cruz de la Sierra. W imieniu zebranych powitał go delegat ds. życia konsekrowanego Konferencji Episkopatu Boliwii bp Roberto Bordi OFM. Świadectwa złożyli rektor wyższego seminarium duchownego archidiecezji Cochabamba o. Crispín Borda Gómez, s. Gabriela Cuellar Duran, pracująca w szkolnictwie, i seminarzysta Damian Oyola Ramos. Podczas spotkania - przeplatanego śpiewem i występami artystycznymi - odmówiono modlitwę i odczytano fragment Ewangelii św. Marka, a Papież Franciszek wygłosił następujące przemówienie:
Drodzy Bracia i Siostry, dobry wieczór!
Cieszę się z tego spotkania z wami, pozwalającego dzielić się radością, która napełnia serce i całe życie misyjnych uczniów Jezusa. Świadczyły o tym słowa powitania wypowiedziane przez bpa Roberta Bordiego oraz świadectwa o. Miguela, s. Gabrieli i seminarzysty Damiana. Bardzo dziękuję za podzielenie się swoim doświadczeniem powołania.
W opowiadaniu z Ewangelii św. Marka usłyszeliśmy również o doświadczeniu innego ucznia, Bartymeusza, który dołączył do grupy osób idących za Jezusem. Był uczniem z ostatniej godziny. Była to ostatnia podróż Pana, który szedł z Jerycha do Jerozolimy, gdzie miał zostać wydany. Bartymeusz, ślepiec i żebrak, znajdował się na poboczu drogi - największe możliwe wykluczenie - opuszczony, a gdy się dowiedział, że przechodzi Jezus, zaczął wołać, dając o sobie znać, podobnie jak dała o sobie znać za pomocą perkusji ta siostrzyczka i powiedziała: «Jestem tutaj». Gratuluję ci, dobrze grasz!
Wokół Jezusa byli apostołowie, uczniowie, kobiety, którzy zwykle za Nim chodzili, z którymi w ciągu swego życia przemierzał drogi Palestyny, aby głosić królestwo Boże. I wielka rzesza ludzi. Jeśli to przełożymy, trochę naciągając sens, to wraz z Jezusem podążali biskupi, księża, siostry zakonne, klerycy, zaangażowani świeccy, ci wszyscy, którzy za Nim chodzili i Go słuchali, oraz wierny lud Boży.
Dwie sprawy jawią się tutaj z mocą, zwracają naszą uwagę. Z jednej strony wołanie - wołanie żebraka, a z drugiej - różne reakcje uczniów. Pomyślmy o różnych reakcjach biskupów, księży, zakonnic, seminarzystów na wołania, jakie słyszymy, albo których nie słyszymy. Wydaje się, jakby Ewangelista chciał nam pokazać, jaki odzew znajduje wołanie Bartymeusza w życiu ludzi, w życiu wyznawców Jezusa. Jak reagują oni na cierpienie tego, który znajduje się na poboczu drogi, na którego nikt nie zwraca uwagi - w najlepszym przypadku dadzą mu jałmużnę - tego, który siedzi pogrążony w bólu, który nie należy do kręgu osób idących za Panem.
Są trzy odpowiedzi na wołanie ślepca. Także dzisiaj te trzy odpowiedzi nie straciły aktualności. Moglibyśmy wyrazić to słowami samej Ewangelii: «przechodzić» - «zamilknij!» - «odwagi, powstań!».
Przechodzić - ominąć z daleka, a niektórzy tak czynią, bo już nie słyszą. Przebywali z Jezusem, patrzyli na Jezusa, chcieli słyszeć Jezusa. Nie słuchali. Ominięcie jest echem obojętności, przechodzenia obok problemów i byle tylko nas nie dotyczyły. To nie mój problem. Nie słyszymy ich, nie uznajemy. Głuchota. Jest to pokusa oswajania się z bólem, przyzwyczajania się do niesprawiedliwości. Tak, są tacy ludzie; ja jestem blisko Boga, żyjąc życiem konsekrowanym, wybrany przez Jezusa do posługi, a owszem, to naturalne, że są chorzy, ubodzy, że są ludzie cierpiący, a zatem jest całkiem naturalne, że wołanie, prośba o pomoc nie zwracają mojej uwagi. Przyzwyczajenie się. I mówimy sobie: to normalne, zawsze tak było, dopóki mnie to nie dotknie... - ale to w nawiasie. - Jest to echo rodzące się w sercu «opancerzonym», w sercu zamkniętym, które utraciło zdolność zdumienia i tym samym możliwość zmiany. Iluż z nas, idącym za Jezusem, grozi utracenie zdolności zdumiewania się, także Panem? To zadziwienie pierwszym spotkaniem ulega jakby osłabieniu, a to może zdarzyć się każdemu, przytrafiło się pierwszemu papieżowi: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego!», a potem Go zdradza, zapiera się, jego zadziwienie uległo osłabieniu. Wszystko to jest procesem przyzwyczajenia... Serce opancerzone... To jest serce, które przyzwyczaiło się do przechodzenia obok niewzruszone; egzystencja, która przebiegając stąd dotąd, nie potrafi zakorzenić się w życiu swego ludu, po prostu dlatego, że tkwi w tej elicie, która idzie za Panem.
Moglibyśmy to nazwać duchowością zappingu. Ktoś przechodzi raz i drugi, raz i drugi, ale nic nie pozostawia po sobie. Są to ci, którzy podążają za najnowszymi wiadomościami, sięgają po najnowszy bestseller, ale nie potrafią nawiązać kontaktu, relacji, nie potrafią związać się nawet z Panem, za którym idą, bo głuchota postępuje.
Możecie mi powiedzieć: «Przecież ci ludzie szli za Nauczycielem, uważnie słuchali słów Nauczyciela. Słuchali Go». Myślę, że jest to jedna z najtrudniejszych kwestii w duchowości chrześcijańskiej. Ewangelista Jan nam o tym przypomina: «Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi» (1 J 4, 20b). Sądzili oni, że słuchają Nauczyciela, ale także wyjaśniali słowa Nauczyciela, które przechodziły przez destylator ich opancerzonego serca. Rozdzielanie tej jedności - między słuchaniem Boga a słuchaniem brata - jest jedną z wielkich pokus, jakie nam towarzyszą w ciągu całej drogi, gdy idziemy za Jezusem. I musimy mieć tego świadomość. Tak samo jak słuchamy naszego Ojca, słuchamy wiernego ludu Bożego.
Jeśli nie wsłuchujemy się tak samo, z taką samą umiejętnością słuchania, z tym samym sercem, to coś pękło. Przechodzenie bez wsłuchiwania się w ból naszych ludzi, bez zakorzenienia się w ich życiu, w ich ziemi jest niczym słuchanie Słowa Bożego, nie pozwalając, aby zapuściło ono korzenie w naszym wnętrzu i było płodne. Roślina, historia bez korzeni to życie jałowe.
Drugie słowo: zamilknij! Jest to druga postawa w obliczu wołania Bartymeusza. Bądź cicho, nie naprzykrzaj się, nie przeszkadzaj, bo odmawiamy modlitwę wspólnotową, bo przeżywamy głębokie uniesienie duchowe. Nie naprzykrzaj się, nie przeszkadzaj. W odróżnieniu od poprzedniej postawy, w tym wypadku słucha się, uznaje, nawiązuje kontakt z wołaniem innej osoby. Wie się, że ona jest, i reaguje się bardzo prosto, karcąc. To biskupi, księża, zakonnicy, papieże grożący palcem. W Argentynie o nauczycielkach, które tak grożą palcem, mówimy: «Przypomina nauczycielki z czasów Yrigoyena, które uczyły się bardzo surowej dyscypliny». A biedny wierny lud Boży jakże często jest karcony z powodu złego humoru lub osobistej sytuacji jakiegoś wyznawcy czy wyznawczyni Jezusa. Jest to postawa tych, którzy mając do czynienia z ludem Bożym, nieustannie go karcą, narzekają, uciszają.
Proszę, okaż mu czułość, posłuchaj go, powiedz mu, że Jezus go kocha. «Nie, tego nie można robić». «Niech pani wyprowadzi to płaczące dziecko z kościoła, bo głoszę kazanie». Tak jakby płacz dziecka nie był wzniosłym przepowiadaniem! Jest to dramat wyizolowanego sumienia tych uczniów i uczennic, którzy sądzą, że życie Jezusa jest tylko dla osób, które uważają się za odpowiednie. W gruncie rzeczy jest w tym głęboka pogarda dla świętego wiernego ludu Bożego: «Gdzie ten ślepiec się tu wciska, niech tam zostanie». Wydawałoby się słuszne, że miejsce znaleźli wyłącznie «upoważnieni», «kasta wyróżniających się», która powoli się oddziela, wyodrębnia się od swego ludu. Z tożsamości uczynili kwestię wyższości. Ta tożsamość, która jest przynależnością, wywyższa się, nie są już pasterzami, ale kierownikami: «Ja doszedłem aż tutaj, ty zostań na swoim miejscu». Słuchają, ale nie słyszą, widzą, ale nie patrzą. Pozwolę sobie opowiedzieć pewne zdarzenie, jakie przeżyłem około... roku 1975 w twojej diecezji, w twojej archidiecezji. Obiecałem Panu - Senor del Milagro, że co roku udam się do Salty w pielgrzymce na uroczystość El Milagro, jeśli przyśle 40nowicjuszy. Przysłał ich 41. Otóż, po koncelebrze - tam, podobnie jak w każdym wielkim sanktuarium, jest jedna Msza św. za drugą, spowiedź, i tak bez przerwy - wychodziłem, rozmawiając z jednym z księży, który mi towarzyszył, przybył wraz ze mną, i podchodzi pewna pani, już przy wyjściu, z paroma obrazkami - kobieta bardzo prosta; nie wiem, czy była z Salty, czy przyjechała z innych stron, ponieważ czasami podróżują kilka dni, żeby dotrzeć do stolicy na święto El Milagro: «Proszę księdza, czy może mi ksiądz je poświęcić» - powiedziała do towarzyszącego mi kapłana. «Była pani na Mszy św.» - powiedział - «Tak, padrecito». «A zatem błogosławieństwo Boże, obecność Boga uświęca wszystko, wszystko». «Tak, padrecito, tak, padrecito». «A także błogosławieństwo końcowe poświęca wszystko». «Tak, padrecito, tak, padrecito»... W tym momencie przychodzi inny kapłan, przyjaciel tamtego, ale wcześniej się nie widzieli. Wykrzykuje: «Ach, ty tutaj». Odwraca się, a kobieta - nie wiem, jak się nazywała, powiedzmy pani «tak, padrecito» - patrzy na mnie i mówi: «Czy ksiądz mi to pobłogosławi?». Ci, którzy zawsze stawiają przeszkody ludowi Bożemu, oddzielają go. Słuchają, ale nie słyszą, głoszą mu kazanie, widzą, ale nie patrzą. Potrzeba wyróżniania się zablokowała ich serca. Potrzeba - świadoma czy nieświadoma - powiedzenia sobie: Ja nie jestem taki jak on, nie jestem taki jak oni, oddaliła ich nie tylko od wołania ich ludzi czy od ich płaczu, ale przede wszystkim od powodów do radości. Śmiać się z tymi, którzy się śmieją, płakać z płaczącymi - oto część tajemnicy serca kapłańskiego i serca konsekrowanego. Czasami istnieją grupy elitarne, które my tworzymy przez tę postawę i się odgradzamy. W Ekwadorze pozwoliłem sobie powiedzieć kapłanom - były tam także siostry zakonne - aby każdego dnia prosili o łaskę pamięci, aby nie zapominać, skąd zostaliśmy wzięci. Wzięto cię spośród stada. Nigdy nie zapominaj, nie wywyższaj się, nie wypieraj się swoich korzeni, nie odrzucaj tej kultury, której nauczyłeś się od swego ludu, tylko dlatego, że masz teraz bardziej wyrafinowaną, znaczniejszą kulturę. Są księża, którzy wstydzą się mówić w swoim rodzinnym języku i zapominają swoich języków keczua, ajmara, guarani: «Bo nie, nie, teraz mówię bardziej wyrafinowanym». Łaska nietracenia pamięci o wiernym ludzie. To jest łaska. Jak wiele razy Bóg w Księdze Powtórzonego Prawa mówi do swego ludu: «Nie zapominaj, nie zapomninaj, nie zapominaj». A Paweł do swego umiłowanego ucznia Tymoteusza, którego sam konsekrował na biskupa, mówi: «Pamiętaj o swej matce i babci».
Trzecie słowo: Odwagi, powstań! To jest trzecie echo. Echo, które rodzi się nie bezpośrednio z wołania Bartymeusza, ale z reakcji ludzi, którzy patrzą, jak Jezus postąpił, słysząc wołanie niewidomego żebraka. To znaczy tych, którzy nie zważali na wołanie żebraka, którzy nie pozwolili mu przejść, albo tych, którzy go uciszali... Oczywiście widząc reakcję Jezusa, zmieniają swoją postawę: «Wstań, woła cię». Jest to wołanie, które zamienia się w Słowo, w zaproszenie, w przemianę, w propozycje nowości w stosunku do naszych sposobów reagowania na święty lud Boży.
Ewangelia mówi, że w odróżnieniu od innych, którzy przechodzili, Jezus zatrzymał się i zapytał: Co się dzieje. Kto hałasuje?. Zatrzymuje się, słysząc wołanie jakiegoś człowieka. Wychodzi z anonimowego tłumu, aby go zidentyfikować, i tak oto nawiązuje z nim kontakt. Zakorzenia się w jego życiu. I zamiast kazać go uciszyć, mówi: Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić? Nie potrzebuje się wyróżniać, nie potrzebuje się odgradzać, nie głosi mu kazania, nie określa ani nie pyta, czy jest on upoważniony, czy nie, do mówienia. Jedynie zadaje mu pytanie, identyfikuje, pragnąc uczestniczyć w życiu tego człowieka, pragnąc dzielić jego los. W ten sposób powoli przywraca mu godność, którą on utracił, pozostawiony na skraju drogi i niewidomy. Włącza go. Nie patrzy na niego z zewnątrz, ma odwagę utożsamić się z jego problemami i tym samym ukazać przemieniającą moc miłosierdzia. Nie ma współczucia - współczucia, a nie politowania - nie istnieje współczucie bez zatrzymania się. Jeśli się nie zatrzymujesz, jeśli nie współcierpisz, to nie masz Bożego współczucia. Nie ma współczucia bez słuchania. Nie ma współczucia bez solidaryzowania się z innym. Współczucie nie jest zappingiem, nie oznacza wyciszania bólu, przeciwnie - jest logiką właściwą miłości, współcierpieniem z drugim. Jest to logika, która skupia się nie na strachu, ale na wolności, jaka rodzi się z kochania, i stawia dobro drugiego ponad wszystko. Jest to logika, która rodzi się z nielękania się zbliżania do cierpienia naszego ludu. Chociaż wielokrotnie nie będzie niczym więcej jak tylko byciem u jego boku i uczynieniem z tej chwili okazji do modlitwy.
Taka jest logika bycia uczniem, to właśnie czyni z nami i w nas Duch Święty. Tego jesteśmy świadkami. Pewnego dnia Jezus zobaczył nas na poboczu drogi, pogrążonych w swych bólach, w swych nędzach, swoich obojętnościach. Każdy zna swoje dawne dzieje. Nie uciszył naszych krzyków, przeciwnie, zatrzymał się, podszedł i zapytał nas, co mógłby dla nas zrobić. I dzięki tak wielu świadkom, którzy nam powiedzieli: «Odwagi, powstań!», powoli dotykaliśmy tej miłości miłosiernej, tej miłości przemieniającej, która pozwoliła nam ujrzeć światło. Nie jesteśmy świadkami jakiejś ideologii, nie jesteśmy świadkami jakiejś recepty czy sposobu uprawiania teologii. Nie tego jesteśmy świadkami. Jesteśmy świadkami uzdrawiającej i miłosiernej miłości Jezusa. Jesteśmy świadkami Jego działania w życiu naszych wspólnot.
Taka jest pedagogia Nauczyciela, taka jest pedagogia Boga w stosunku do swego ludu. Przechodzenie od obojętności zappingu do owego: «Bądź dobrej myśli, wstań, [Nauczyciel] woła cię» (Mk 10, 49). Nie dlatego, że jesteśmy wyjątkowi, nie dlatego, że jesteśmy lepsi, nie dlatego, że jesteśmy funkcjonariuszami Boga, ale tylko dlatego, że jesteśmy wdzięcznymi świadkami miłosierdzia, które nas przemienia. A kiedy tak się żyje, jest radość i wesele, i możemy utożsamić się ze świadectwem tej siostry, która w swoim życiu kierowała się radą św. Augustyna: «Śpiewaj i idź!». Ta radość pochodzi ze świadectwa o miłosierdziu, które przemienia.
Nie jesteśmy sami na tej drodze. Wspieramy się jedni drugich przykładem i modlitwą. Mamy wokół siebie mnóstwo świadków (por. Hbr 12, 1). Wspomnijmy bł. Nazarię Ignację od św. Teresy od Jezusa, która poświęciła swe życie głoszeniu królestwa Bożego, poprzez troskę o starców, «kociołek ubogiego» dla tych, którzy nie mieli co jeść, otwierając przytułki dla osieroconych dzieci, szpitale dla rannych na wojnie, a nawet tworząc żeński związek zawodowy w celu wspierania kobiet. Wspomnijmy również czcigodną służebnicę Bożą Virginię Blanco Tardío, całkowicie oddaną ewangelizacji oraz opiece nad ubogimi i chorymi. One i wiele innych anonimowych osób z tłumu, pośród tych, którzy idą za Jezusem, pobudzają nas w drodze. Ta rzesza świadków! Idźmy naprzód z Bożą pomocą i przy współpracy wszystkich. Pan posługuje się nami, aby Jego światło dotarło do wszystkich zakątków ziemi. Więc naprzód, «śpiewaj i idź!». A gdy śpiewacie i podążacie, proszę was, módlcie się za mnie, bo tego potrzebuję. Dziękuję.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (9/2015) and Polish Bishops Conference