Przemówienie Papieża podczas spotkania we Florencji z uczestnikami Kongresu Kościoła we Włoszech - 10.11.2015
We wtorek 10 listopada rano Papież Franciszek udał się z wizytą duszpasterską do archidiecezji florenckiej. Najpierw odwiedził Prato, miasto zmuszone do konfrontowania się z wyzwaniami, jakie stawiają kryzys gospodarczy i imigracja. W przemówieniu wygłoszonym do jego mieszkańców potępił korupcję i nielegalną działalność; przypomniał także o śmierci siedmiorga Chińczyków w pożarze nielegalnej fabryki oraz prosił wszystkich o szacunek, gościnność i zapewnienie godnej pracy. Z Prato udał się do Florencji, gdzie w katedrze Santa Maria del Fiore spotkał się z uczestnikami VKrajowego Kongresu Kościoła we Włoszech, który odbywał się w tym mieście w dniach 9-13 listopada br., a jego temat brzmiał: «W Jezusie Chrystusie nowy humanizm». Udział Papieża w kongresie był głównym punktem tej podróży — okazją do spotkania się z biskupami i delegatami wszystkich diecezji kraju. W ich imieniu powitał go kard. Angelo Bagnasco, przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch, a następnie o swojej drodze do wiary opowiedzieli młoda matka z Turynu, para małżonków i albański emigrant, który od 5 lat jest kapłanem w diecezji florenckiej. Po wysłuchaniu świadectw głos zabrał Papież Franciszek, którego przemówienie zamieszczamy poniżej. Z katedry Ojciec Święty udał się do jadłodajni Caritasu, gdzie spożył obiad z kilkudziesięcioma ubogimi różnej narodowości, a po południu odprawił Mszę św. na florenckim stadionie im. Artemia Franchiego.
Drodzy Bracia i Siostry, w kopule tej przepięknej katedry jest przedstawiony Sąd Ostateczny. Pośrodku jest Jezus, nasze światło. Na szczycie fresku widnieje napis «Ecce Homo». Gdy patrzymy na tę kopułę, jesteśmy przyciągani ku górze, podczas gdy kontemplujemy przemienienie Chrystusa sądzonego przez Piłata w Chrystusa siedzącego na tronie sędziego. Anioł podaje mu miecz, jednak Jezus nie przyjmuje symboli sądu, co więcej, unosi prawą rękę i pokazuje ślady męki, ponieważ On «wydał siebie samego na okup za wszystkich» (1Tm 2, 6). «Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony» (J 3, 17).
W blasku tego Sędziego miłosierdzia nasze kolana zginają się w akcie adoracji, a nasze dłonie i nasze stopy nabierają mocy. Możemy mówić o humanizmie, jedynie wychodząc od postawienia w centrum Jezusa, odkrywając w Nim rysy autentycznego oblicza człowieka. To kontemplowanie oblicza Jezusa, który umarł i zmartwychwstał, składa na nowo nasze człowieczeństwo, również z tego rozbitego przez trudy życia albo naznaczonego przez grzech. Nie powinniśmy przyzwyczajać się do potęgi oblicza Chrystusa. Oblicze jest wizerunkiem Jego transcendencji. Jest misericordiae vultus. Pozwólmy, by On na nas patrzył. Jezus jest naszym człowieczeństwem. Niech zawsze nurtuje nas Jego pytanie: «A wy za kogo Mnie uważacie?» (Mt 16, 15).
Co widzimy, patrząc na Jego oblicze? Przede wszystkim oblicze Boga «ogołoconego», Boga, który przyjął postać sługi, który się uniżył i stał się posłuszny aż do śmierci (por. Flp 2, 7-8). Oblicze Jezusa przypomina oblicza bardzo wielu naszych braci upokorzonych, zniewolonych, ogołoconych. Bóg przybrał ich oblicze. I to oblicze na nas patrzy. Bóg — który jest «bytem tak wielkim, że nie można sobie wyobrazić większego od niego», jak mówił św. Anzelm, czy Deus semper maior, według słów św. Ignacego Loyoli — wciąż przewyższa siebie, uniżając się. Jeżeli my się nie uniżymy, nie będziemy mogli zobaczyć Jego oblicza. Nie zobaczymy nic z Jego pełni, jeżeli nie zaakceptujemy tego, że Bóg się ogołocił. A zatem nie zrozumiemy nic z chrześcijańskiego humanizmu, i nasze słowa będą ładne, uczone, wyrafinowane, ale nie będą słowami wiary. Będą to słowa dźwięczące na próżno.
Nie chcę tutaj zarysowywać abstrakcyjnie «nowego humanizmu», jakiejś idei człowieka, ale chcę w sposób prosty przedstawić pewne cechy humanizmu chrześcijańskiego, który jest humanizmem «uczuć Chrystusa Jezusa» (por. Flp 2, 5). Nie są one abstrakcyjnymi, chwilowymi odczuciami ducha, lecz stanowią gorącą wewnętrzną siłę, dzięki której potrafimy żyć i podejmować decyzje.
Jakie są te uczucia? Dziś chciałbym wam przedstawić co najmniej trzy.
Pierwszym uczuciem jest pokora. «Niech każdy z was z całą pokorą uznaje innych za wyższych od siebie» (por. Flp 2, 3), zaleca św. Paweł Filipianom. Dalej Apostoł mówi o tym, że Jezus nie poczytuje sobie za «przywilej» tego, że jest na równi z Bogiem (por. Flp 2, 6). W tym jest konkretne przesłanie. Obsesyjne pragnienie zachowania własnej chwały, własnej «godności», własnych wpływów nie powinno należeć do naszych uczuć. Powinniśmy zabiegać o chwałę Bożą, a ta nie jest tożsama z naszą. Chwała Boga, która jaśnieje w skromności groty betlejemskiej lub w hańbie krzyża Chrystusa, zawsze nas zaskakuje.
Innym uczuciem Jezusa, które określa kształt chrześcijańskiego humanizmu, jest bezinteresowność. «Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich» (Flp 2, 4), prosi dalej św. Paweł. A zatem więcej niż bezinteresowność — powinniśmy zabiegać o szczęście tych, którzy są obok nas. Człowieczeństwo chrześcijanina jest zawsze nastawione na wyjście. Nie jest narcystyczne, autoreferencyjne. Kiedy nasze serce jest bogate i jest bardzo zadowolone z siebie, wówczas nie ma już miejsca dla Boga. Wystrzegajmy się, proszę, «zamykania się w strukturach, które dają nam fałszywą ochronę, w przepisach, które czynią nas nieubłaganymi sędziami, w przyzwyczajeniach, w których czujemy się spokojni» (por. adhort. apost. Evangelii gaudium, 49).
Naszym obowiązkiem jest pracowanie nad tym, aby ten świat czynić lepszym miejscem, i walczyć. Nasza wiara jest rewolucyjna ze względu na impuls pochodzący od Ducha Świętego. Powinniśmy iść za tym natchnieniem, aby wychodzić poza samych siebie, abyśmy byli ludźmi w myśl Ewangelii Jezusa. O każdym życiu przesądza zdolność dawania siebie. Właśnie w tym przekracza samo siebie i potrafi być owocne.
Kolejnym uczuciem Chrystusa Jezusa jest uczucie błogosławieństwa. Chrześcijanin jest człowiekiem błogosławionym, ma w sobie radość Ewangelii. W Błogosławieństwach Pan wskazuje nam drogę. Gdy nią idziemy, my ludzie, możemy dojść do szczęścia bardziej autentycznie ludzkiego i Bożego. Jezus mówi o szczęściu, którego doświadczamy tylko wówczas, kiedy jesteśmy ubodzy w duchu. W przypadku wielkich świętych błogosławieństwo jest związane z upokorzeniem i ubóstwem. Ale także u najskromniejszej części naszych ludzi jest wiele z tego błogosławieństwa: jest to błogosławieństwo tego, kto zna bogactwo solidarności, dzielenia się także tym, czego posiada się niewiele; bogactwo ofiarnej pracy na co dzień, niekiedy ciężkiej i źle opłacanej, ale wykonywanej z miłości do kochanych osób; a także błogosławieństwo własnych nędzy, które jednak jeśli są przeżywane z ufnością w opatrzność i miłosierdzie Boga Ojca, umacniają pokorną wielkość.
Błogosławieństwa, które czytamy w Ewangelii, rozpoczynają się błogosławieństwem, a kończą obietnicą pocieszenia. Prowadzą nas drogą możliwej wielkości, drogą ducha, a kiedy duch jest gotowy, wszystko inne przychodzi samo. Oczywiście, jeżeli nasze serce nie jest otwarte na Ducha Świętego, wydadzą się one głupotą, ponieważ nie prowadzą nas do «sukcesu». Abyśmy dostąpili «błogosławieństwa», abyśmy zakosztowali pociechy przyjaźni z Jezusem Chrystusem, musimy mieć serce otwarte. Błogosławieństwo jest wyzwaniem wymagającym trudu, na który składają się wyrzeczenia, słuchanie, uczenie się, a którego owoce zbiera się w czasie, zyskując niezrównany pokój: «Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan» (Ps[34] 33, 9)!
Pokora, bezinteresowność, błogosławieństwo — oto trzy cechy, które chcę dzisiaj poddać wam pod rozwagę w waszej medytacji nad chrześcijańskim humanizmem, który rodzi się z człowieczeństwa Syna Bożego. A te cechy mówią coś także Kościołowi włoskiemu, który dzisiaj gromadzi się, aby iść razem, dając przykład synodalności. Te cechy mówią nam, że nie powinniśmy być owładnięci żądzą «władzy», nawet wówczas, kiedy przybiera ona oblicze władzy przydatnej i służącej społecznemu wizerunkowi Kościoła. Jeżeli Kościół nie przyjmuje w sobie w uczuć Jezusa, traci orientację, gubi kierunek. Jeżeli natomiast je przyjmuje, potrafi stawać na wysokości swojej misji. Uczucia Jezusa mówią nam, że Kościół, który myśli o samym sobie i o własnych interesach, byłby smutny. Błogosławieństwa wreszcie są zwierciadłem, w którym możemy się przeglądać, tym, co nam pozwala dowiedzieć się, czy idziemy właściwą drogą — to jest zwierciadło, które nie kłamie.
Kościół, który posiada te trzy cechy — pokorę, bezinteresowność, błogosławieństwo — jest Kościołem potrafiącym rozpoznawać działanie Pana w świecie, w kulturze, w codziennym życiu ludzi. Mówiłem to niejeden raz i powtórzę również dzisiaj wam: «wolę (...) Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody kurczowego przywiązania do własnego bezpieczeństwa. Nie chcę Kościoła zatroskanego o to, by stanowić centrum, który w końcu zamyka się w gąszczu obsesji i procedur» (Evangelii gaudium, 49).
Wiemy jednak, że istnieją pokusy; pokus, którym trzeba stawić czoło, jest wiele. Przedstawię wam przynajmniej dwie z nich. Nie przerażajcie się, to nie będzie wykaz pokus! Jak tamtych piętnaście, o których mówiłem Kurii!
Pierwsza z nich to pokusa pelagianizmu. Skłania ona Kościół do tego, by nie był pokorny, bezinteresowny i błogosławiony. A czyni to pod pozorem dobra. Pelagianizm prowadzi nas do pokładania ufności w strukturach, w organizacjach, w planowaniu — doskonałym, bo abstrakcyjnym. Często prowadzi nas również do przyjęcia stylu kontroli, surowości, regulowania przepisami. Norma daje zwolennikowi pelagianizmu pewność poczucia wyższości, tego, że posiada konkretne ukierunkowanie. W tym znajduje swoją siłę, a nie w lekkości tchnienia Ducha. Wobec bolączek czy problemów Kościoła na nic zdaje się szukanie rozwiązań w konserwatyzmach i fundamentalizmach, w powrocie do przestarzałych postaw i form, które nawet kulturowo nie mogą już być znaczące. Chrześcijańska doktryna nie jest systemem zamkniętym, niezdolnym do rodzenia pytań, wątpliwości, refleksji, lecz jest żywa, potrafi intrygować, potrafi pobudzać. Jej oblicze nie jest surowe, ma ciało, które się porusza i się rozwija, ma ciało wrażliwe: doktryna chrześcijańska nazywa się Jezus Chrystus.
Poza tym reforma Kościoła — a Kościół jest semper reformanda — jest daleka od pelagianizmu. Nie sprowadza się ona tylko do kolejnego z niezliczonych planów zmiany struktur. Oznacza natomiast wszczepienie się w Chrystusa i zakorzenienie w Nim, pozwalając się prowadzić Duchowi. Wówczas wszystko będzie możliwe, dzięki geniuszowi i kreatywności.
Oby Kościół we Włoszech pozwolił się prowadzić Jego potężnemu tchnieniu, i dlatego niekiedy niepokojącemu. Niech zawsze będzie w nim duch jego wielkich odkrywców, którzy na statkach byli pasjonatami żeglowania po otwartym morzu i nie przerażały ich granice ani burze. Niech będzie Kościołem wolnym i otwartym na wyzwania teraźniejszości, nigdy w defensywie z lęku, że coś straci. Nigdy w defensywie z obawy, że coś straci. A spotykając ludzi na swoich drogach, niech zastosuje postawę św. Pawła: «Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych» (1Kor 9, 22).
Drugą pokusą, którą trzeba pokonać, jest pokusa gnostycyzmu. Prowadzi ona do pokładania ufności w logicznym i jasnym rozumowaniu, w którym jednak gubi się czułe umiłowanie ciała brata. Fascynacja gnostycyzmem to fascynacja «wiarą zamkniętą w subiektywizmie, gdzie liczy się jedynie określone doświadczenie albo zbiór idei czy informacji, które — jak się sądzi — przynoszą otuchę i oświecenie, ale gdzie podmiot ostatecznie zostaje zamknięty w immanencji swojego własnego rozumu lub swoich uczuć» (Evangelii gaudium, 94). Gnostycyzm nie może przekroczyć siebie.
Różnica między chrześcijańską transcendencją a wszelkimi formami duchowości gnostycznej tkwi w tajemnicy wcielenia. Niestosowanie Słowa w praktyce, niesprowadzanie go do rzeczywistości oznacza budowanie na piasku, tkwienie w czystej idei i degenerację w różne formy intymizmu, które nie przynoszą owocu, które czynią jałowym jego dynamizm.
Kościół włoski ma wielkich świętych, których przykłady mogą mu pomagać w przeżywaniu wiary z pokorą, bezinteresownością i radośnie, od Franciszka z Asyżu po Filipa Nereusza. A pomyślmy także o prostocie postaci fikcyjnych, jak don Camillo, który występuje w parze z Peppone. Uderza mnie, jak w historiach Guareschiego modlitwa dobrego proboszcza łączy się z wyraźnym byciem blisko ludzi. O sobie don Camillo mówił: «Jestem ubogim wiejskim księdzem, który zna każdego ze swoich parafian, kocha ich, który zna ich smutki i radości, który z nimi cierpi i umie się śmiać». Bycie blisko ludzi i modlitwa są kluczem do życia chrześcijańskim humanizmem ludowym, pokornym, wielkodusznym, radosnym. Jeśli tracimy ten kontakt z wiernym ludem Bożym, tracimy na człowieczeństwie i nie dochodzimy donikąd.
A zatem, co powinniśmy robić, ojcze? — zapytacie. Czego domaga się od nas Papież?
To wy macie zdecydować: lud i pasterze razem. Ja dzisiaj po prostu zachęcam was do podniesienia głowy i kontemplowania jeszcze raz oblicza Ecce Homo, które jest nad naszymi głowami. Kontemplujmy tę scenę. Powróćmy do Jezusa, który tutaj jest przedstawiony jako Sędzia wszechświata. Co się stanie, kiedy «Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, (...) zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały» (Mt 25, 31)? Co nam powie Jezus?
Możemy sobie wyobrazić tego Jezusa, który jest nad naszymi głowami, jak wypowiada do każdego z nas i do Kościoła włoskiego parę słów. Mógłby powiedzieć: «Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie» (Mt 25, 34-36). Przychodzi mi na myśl kapłan, który przyjął tego młodziutkiego księdza, który dał świadectwo.
Ale mógłby też powiedzieć: «Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie» (Mt 25, 41-43).
Błogosławieństwa i słowa, które przed chwilą odczytaliśmy na temat sądu ostatecznego, pomagają nam przeżywać życie chrześcijańskie na poziomie świętości. Jest to parę słów prostych, ale praktycznych. Dwa filary: błogosławieństwa i słowa o sądzie ostatecznym. Oby Pan dał nam łaskę zrozumienia tego Jego przesłania! I spójrzmy raz jeszcze na rysy oblicza Jezusa i na Jego gesty. Widzimy Jezusa, jak je i pije z grzesznikami (Mk 2, 16; Mt 11, 19); kontemplujemy Go, gdy rozmawia z Samarytanką (J 4, 7-26); śledzimy Go, jak w nocy spotyka się z Nikodemem (J 3, 1-21); z upodobaniem delektujemy się sceną, w której pozwala On, by cudzołożnica namaściła Mu stopy (por. Łk 7, 36-50); czujemy Jego ślinę na końcu naszego języka, który dzięki temu się rozwiązuje (Mk 7, 33). Podziwiamy «życzliwość całego ludu», która otacza Jego uczniów, to znaczy nas, i doświadczamy ich «radości i prostoty serca» (Dz 2, 46-47).
Biskupów proszę, aby byli pasterzami. Niczym więcej: pasterzami. Niech to będzie waszą radością: «Jestem pasterzem». Ludzie, wasza owczarnia, będą was wspierać. Ostatnio czytałem o pewnym biskupie, który opowiadał, że jechał metrem w godzinach szczytu i było tak bardzo dużo ludzi, że nie wiedział, czego się uchwycić, żeby się przytrzymać. Popychany z prawa na lewo, opierał się na ludziach, żeby nie upaść. I wtedy pomyślał, że oprócz modlitwy tym, co pozwala biskupowi stać na nogach, są jego ludzie.
Niech nic i nikt nie odbierze wam radości z tego, że jesteście wspierani przez wasz lud. Jako pasterze bądźcie nie głosicielami skomplikowanych doktryn, ale zwiastunami Chrystusa, który za nas umarł i zmartwychwstał. Dążcie do tego, co najważniejsze, do kerygmy. Nie ma nic solidniejszego, głębszego i pewniejszego niż to głoszenie. Ale niech cały lud Boży głosi Ewangelię, mam na myśli lud i pasterzy. Wyraziłem tę moją troskę duszpasterską w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium (por. nn. 111-134).
Całemu Kościołowi włoskiemu zalecam to, co wskazałem w tej adhortacji: integrację społeczną ubogich, którzy mają uprzywilejowane miejsce w ludzie Bożym, oraz umiejętność spotkania i dialogu, aby sprzyjać przyjaźni społecznej w waszym kraju, zabiegając o wspólne dobro.
Opcja na rzecz ubogich to «specjalna forma pierwszeństwa w praktykowaniu miłości chrześcijańskiej, poświadczona przez całą Tradycję Kościoła» (Jan Paweł II, enc. Sollicitudo rei socialis, 42). Opcja ta «zawiera się w chrystologicznej wierze w tego Boga, który dla nas stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić» (Benedykt XVI, przemówienie na sesji inauguracyjnej V Konferencji Ogólnej Episkopatu Ameryki Łacińskiej i Karaibów). Ubodzy dobrze znają uczucia Chrystusa Jezusa, bowiem z doświadczenia znają Chrystusa cierpiącego.
«Jesteśmy wezwani do odkrycia w nich Chrystusa, do użyczenia im naszego głosu w ich sprawach, ale także do bycia ich przyjaciółmi, słuchania ich, zrozumienia ich i przyjęcia tajemniczej mądrości, którą Bóg chce nam przekazać przez nich» (Evangelii gaudium, 198).
Oby Bóg zachował Kościół włoski od wszelkiej ułudy władzy, wizerunku, pieniądza. Ewangeliczne ubóstwo jest kreatywne, przyjmuje, wspiera i jest bogate w nadzieję.
Jesteśmy tutaj we Florencji, mieście piękna. Ileż piękna w tym mieście zostało oddane na służbę miłości! Mam na myśli na przykład Spedale degli Innocenti (Szpital Niewiniątek). Jedno z pierwszych dzieł architektury Odrodzenia zostało stworzone, aby służyło opuszczonym dzieciom i zdesperowanym matkom. Często te mamy zostawiały, razem z noworodkami, medale przełamane na pół, dzięki którym, jak miały nadzieję, pokazując drugą połówkę, będą mogły rozpoznać swoje dzieci w lepszych czasach. Otóż powinniśmy sobie wyobrazić, że nasi ubodzy mają przełamany medal. My mamy drugą połowę. Ponieważ matka Kościół ma we Włoszech połowę medalu wszystkich i rozpoznaje wszystkie swoje dzieci opuszczone, ciemiężone, utrudzone. A to od zawsze jest jedną z waszych cnót, ponieważ dobrze wiecie, że Pan przelał swoją krew nie za niektórych, nie za nielicznych ani za wielu, ale za wszystkich.
Uczulam was także w sposób szczególny na umiejętność dialogu i spotkania. Prowadzenie dialogu to nie negocjowanie. Negocjowanie jest staraniem, by wykroić dla siebie «porcję» wspólnego tortu. Nie to mam na myśli. Chodzi o dążenie do wspólnego dobra dla wszystkich. Dyskutowanie razem, zaryzykowałbym powiedzenie: oburzanie się razem, myślenie o najlepszych rozwiązaniach dla wszystkich. Wielokrotnie spotkanie jest uwikłane w konflikt. W dialogu dochodzi do konfliktu: jest rzeczą logiczną i do przewidzenia, że tak jest. I nie powinniśmy się tego obawiać ani ignorować, ale winniśmy to zaakceptować. «Przyjąć konflikt, rozwiązać go i przemienić w ogniwo nowego procesu» (por. Evangelii gaudium, 227).
Musimy jednak zawsze pamiętać, że nie istnieje autentyczny humanizm, który by nie uwzględniał miłości jako więzi między istotami ludzkimi, czy to natury międzyosobowej, wewnętrznej, społecznej, politycznej czy intelektualnej. Na tym zasadza się konieczność dialogu i spotkania, aby razem z innymi budować społeczeństwo obywatelskie. My wiemy, że najlepszą odpowiedzią na konfliktowość istoty ludzkiej, wyrażoną w słynnym powiedzeniu homo homini lupus Thomasa Hobbesa, jest «Ecce homo» Jezusa, który nie oskarża, ale przyjmuje, i płacąc sobą, zbawia.
Społeczeństwo włoskie buduje się, kiedy rozmaite bogactwa jego kultury mogą prowadzić dialog w sposób konstruktywny: bogactwo ludowe, akademickie, młodzieży, artystyczne, technologiczne, gospodarcze, polityczne, mediów... Niech Kościół będzie zaczynem dialogu, spotkania, jedności. Skądinąd, same nasze formuły wiary są owocem dialogu i spotkania kultur, wspólnot i różnych instancji. Nie powinniśmy obawiać się dialogu; co więcej, to właśnie konfrontacja i krytyka pomagają nam ustrzec teologię przed przekształceniem się w ideologię.
Pamiętajcie ponadto, że najlepszym sposobem na prowadzenie dialogu nie jest mówienie i dyskutowanie, ale robienie czegoś razem, budowanie razem, projektowanie — nie sami, między katolikami, lecz razem ze wszystkimi, którzy mają dobrą wolę.
I nie należy obawiać się wyjścia, koniecznego w każdym autentycznym dialogu. W przeciwnym wypadku nie jest możliwe zrozumienie racji drugiego ani zrozumienie do głębi, że brat liczy się bardziej niż stanowiska, które uważamy za dalekie od naszych, choćby autentycznych przekonań. To jest brat.
Oby jednak Kościół potrafił także dawać jasną odpowiedź w obliczu zagrożeń, jakie ujawniają się w debacie publicznej: jest to jedna z form specyficznego wkładu wierzących w budowanie wspólnego społeczeństwa. Wierzący są obywatelami. A mówię to tutaj, we Florencji, gdzie sztuka, wiara i obywatelstwo zawsze tworzyły dynamiczną równowagę między ujawnianiem a propozycją. Naród to nie muzeum, ale jest dziełem zbiorowym w ustawicznej budowie, w którym trzeba połączyć właśnie sprawy, które różnią, w tym przynależność polityczną lub religijną.
Apeluję zwłaszcza «do was, młodzi, ponieważ jesteście mocni», pisał apostoł Jan (por. 1 J 2, 14). Młodzi, przezwyciężcie apatię. Niech nikt nie lekceważy waszej młodości, ale nauczcie się być wzorem w mowie i w działaniu (por. 1 Tm 4, 12). Proszę was, abyście byli budowniczymi Włoch, abyście angażowali się w pracę na rzecz lepszych Włoch. Proszę, nie przyglądajcie się z balkonu życia, ale angażujcie się, włączcie się w rozległy dialog społeczny i polityczny. Niech ręce waszej wiary wznoszą się ku niebu, ale niech to czynią jednocześnie wznosząc miasto, budowane na relacjach, w których fundamentem jest miłość Boga. Dzięki temu będziecie wolni, by podejmować dzisiejsze wyzwania i przeżywać zmiany i transformacje.
Można powiedzieć, że dzisiaj nie żyjemy w epoce zmian, lecz przeżywamy przemianę epokową. Sytuacje, które dziś przeżywamy, stawiają zatem nowe wyzwania, które dla nas niekiedy są wręcz trudne do zrozumienia. Ten nasz czas wymaga, byśmy traktowali problemy jako wyzwania, a nie jako przeszkody: Pan jest aktywny i działa w świecie. Wy zatem wychodźcie na ulice i idźcie na rozstaje dróg: wzywajcie wszystkich, których spotkacie, nikogo nie wykluczając (por. Mt 22, 9). Przede wszystkim przyprowadzajcie tych, którzy pozostali na poboczu drogi, «chromych, ułomnych, niewidomych, głuchych» (por. Mt 15, 30). Gdziekolwiek jesteście, nie budujcie nigdy murów ani granic, ale place i szpitale polowe.
***
Pragnę, aby Kościół we Włoszech był niespokojny, coraz bliższy ludzi opuszczonych, zapomnianych, niedoskonałych. Pragnę Kościoła radosnego, mającego oblicze mamy, który rozumie, towarzyszy, głaszcze. Marzcie również wy o takim Kościele, wierzcie w niego, odnawiajcie z wolnością. Chrześcijański humanizm, którym macie żyć, potwierdza zdecydowanie godność każdej osoby jako dziecka Bożego, ustanawia między wszystkimi istotami ludzkimi fundamentalne braterstwo, uczy rozumienia pracy, zamieszkiwania świata stworzonego jako wspólnego domu, dostarcza powodów do radości i dobrego humoru, także w życiu często bardzo trudnym.
Choć nie do mnie należy mówienie, jak dzisiaj realizować to marzenie, pozwólcie tylko, że dam wam wskazówkę na najbliższe lata: w każdej wspólnocie, w każdej parafii i instytucji, w każdej diecezji i okręgu, w każdym regionie starajcie się zapoczątkować w sposób synodalny zgłębianie Evangelii gaudium, aby wydobyć z niej praktyczne kryteria i aby realizować jej zalecenia, zwłaszcza w odniesieniu do trzech lub czterech spraw pierwszorzędnych, które wyodrębniliście na tym kongresie. Jestem pewien, że potraficie przystąpić w sposób kreatywny do urzeczywistnienia tego studium. Jestem o tym przekonany, ponieważ jesteście Kościołem dorosłym, o bardzo starej wierze, mającym mocne korzenie i wydającym obfite owoce. Dlatego w sposób kreatywny wyrażajcie ten geniusz, który wasi wielcy rodacy, od Dantego po Michała Anioła, wyrazili w sposób niezrównany. Wierzcie w geniusz włoskiego chrześcijaństwa, który nie jest dziedzictwem ani jednostek, ani jakiejś elity, ale wspólnoty, ludu tego nadzwyczajnego kraju.
Zawierzam was Maryi, która tutaj, we Florencji, czczona jest jako Santissima Annunziata. Na fresku, który znajduje się w bazylice pod tym samym wezwaniem [Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie] — do której wkrótce się udam — anioł milczy, a Maryja wypowiada słowa: «Ecce ancilla Domini». W tych słowach jesteśmy my wszyscy. Niech wraz z Maryją wypowiada je cały Kościół włoski. Dziękuję.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (12/2015) and Polish Bishops Conference