5 tez e-konomii cz.1

W gospodarce elektronicznej zwycięzcą jest klient



5 tez e-konomii

Nawet nie zdążyliśmy zasmakować dobrodziejstw "nowej ekonomii", a już do dobrego tonu należy deprecjonowanie internetowej rewolucji

Zewsząd słychać głosy, że sformułowanie "e-gospodarka" jest wyświechtane i nie niesie ono za sobą żadnej treści, gdyż Internet nie wniósł do ekonomii niczego nowego. Wraca przekonanie, że mimo prób forsowania podziału na starą i nową gospodarkę wciąż obowiązuje i będzie obowiązywać tradycyjny podział na makro- i mikroekonomię.
Trudno odmówić racji tym, którzy twierdzą, że Internet nie mógł zmienić podstawowych zasad analizy finansowej, gdyż inwestorzy (a to ich pieniądze napędzają rozwój przedsięwzięć internetowych) z natury są zainteresowani zyskami, a nie braniem udziału w ogólnoświatowej akcji charytatywnej. Dalej będziemy jednak bronić stanowiska tych, którzy w Internecie widzą narzędzie racjonalizacji działalności każdej firmy, w tym także tych ze starej gospodarki. Jedni z nich twierdzą, że sprzyja on obniżaniu kosztów, inni traktują go jako nadzwyczaj efektywny kanał sprzedaży towarów i usług, jeszcze inni wierzą, że dzięki sieci uszczęśliwią swoich klientów.

I to jest chyba w tym całym internetowym zamieszaniu najważniejsze: choć nie wiadomo, gdzie leży kres możliwości Internetu, pewne jest to, że ostatecznym zwycięzcą w tym technologicznym "wyścigu zbrojeń" będzie klient. Tę i kilka innych tez o przełomowym znaczeniu sieci udowadniają dla nas szefowie firm, których modele internetowego biznesu rokują szanse powodzenia. Do ich lektury zachęcamy szczególnie tych, którzy wciąż z niedowierzaniem lub drwiną traktują słowa Andy'ego Grove'a, prezesa Intela: "Za pięć lat nie będziemy już używać pojęcia spółka internetowa. Wszystkie, które dotrwają do tego czasu, już będą internetowe". W jakimś sensie na pewno. ','
Małgorzata Remisiewicz
Mremisiewicz@Businessman.Com.Pl

1 W gospodarce elektronicznej zwycięzcą jest klient

Internet idealnie się dopasował do obecnej fazy rozwoju gospodarczego. Po pierwsze, spełnia postulaty globalizacji: witryna tartaku z Bieszczad jest równie dostępna w Rzeszowie, Warszawie, Szwajcarii czy Nowej Zelandii. Po drugie, co jest szczególnie ważne w świecie stale wzrastającej konkurencji, Internet pozwala na indywidualną obsługę każdego klienta. A każdy z nas lubi, gdy sprzedawca zwraca się do nas po imieniu i pamięta, że pół roku temu interesowaliśmy się wycieczką na Wyspy Kanaryjskie.

Rewolucja internetowa doprowadziła w latach 1998-1999 do powstania tzw. pośrednika informacyjnego (ang. infomediary), który miał być głównym beneficjentem nowej gospodarki. Spodziewano się, że tę funkcję będą pełnić portale horyzontalne. Zakładano, że możliwość skutecznego dotarcia do klienta skłoni dostawców do uatrakcyjnienia oferty produktów i usług, obniżenia cen i większej dbałości o odbiorcę. W rezultacie powstałby samonapędzający się system: im lepsza oferta produktów i usług, tym więcej klient kupuje poprzez "infomediary", jeszcze chętniej dzieląc się informacją na temat swoich zainteresowań. Im więcej zaś produktów i usług znajduje nabywców, tym lepsze są oferty handlowe. Cudowne sprzężenie zwrotne, prosta maszynka do robienia pieniędzy z prowizji za transakcje elektroniczne.

Ale w gospodarce rządzą bardziej skomplikowane reguły. Przed świętami w 1999 r. w USA blisko 50% zakupów internetowych nie trafiło do odbiorców na czas. Sklepy nie były przygotowane do masowej skali zakupów. Głównym problemem była logistyka, na której większość sprzedawców on-line po prostu się nie znała. A konsumenci łatwo dokonujący transakcji w Internecie spodziewają się równie szybkiej dostawy zakupionego towaru. Każdy z nas ma też oczekiwania zbudowane na podstawie doświadczeń w "starej gospodarce", dotyczące np. możliwości zwrotu towaru, obsługi posprzedażnej itd. A większość nowo powstających sklepów internetowych przynajmniej na razie nie jest w stanie spełnić tych oczekiwań. Lojalność klienta wobec portali wcale nie jest tak silna, aby stały się one głównym pośrednikiem w handlu elektronicznym. Przejawem tego sceptycznego podejścia była znacząca przecena wartości większości firm internetowych w USA w pierwszych trzech kwartałach 2000 r. (średnio 70% w wypadku sklepów internetowych i firm sprzedających konsumentom produkty w systemie aukcyjnym).

Jakie z tego można wyciągnąć wnioski dla polskich konsumentów? Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że Polska jest daleko w tyle (3-4 lata!) za USA i Skandynawią, liderami nowej gospodarki. Szacuje się, że dziś ok. 3 mln Polaków korzysta regularnie z zasobów Internetu. Nasza gospodarka elektroniczna jest jednak w fazie niemowlęcej: Internet na dzisiaj jest przede wszystkim wykorzystywany do dystrybucji informacji i reklamy. Jeśli chodzi o handel, przed nami jeszcze bardzo daleka droga do osiągnięcia rozwoju rynku w USA, gdzie jak szacuje Forrester Research, już 28% gospodarstw domowych dokonuje zakupów on-line.

Z drugiej strony, to opóźnienie daje szansę uniknięcia błędów popełnionych przez firmy amerykańskie. Wyciągając właściwe wnioski, można znacząco przyspieszyć rozwój gospodarki internetowej w Polsce. Spodziewajmy się zatem, że sieć przyczyni się do szybkiej poprawy sytuacji klienta w naszym kraju. W gospodarce elektronicznej maleją bariery zaistnienia na rynku i coraz to więcej zagranicznych firm będzie kusić atrakcyjnymi produktami i usługami polskiego konsumenta. Dlatego zarówno rodzime przedsiębiorstwa starej gospodarki, jak i nowe firmy internetowe muszą walczyć o klienta, o jego zadowolenie i lojalność. O strategii istnienia w sieci i rozwiązaniach na następne lata trzeba myśleć już dzisiaj. Wiem, że łatwo to napisać, a znacznie trudniej zrealizować. Ale pamiętajmy o podstawowej zasadzie: w gospodarce elektronicznej zwycięzcą jest klient. Jeśli o tym zapomnimy, on też o nas zapomni. Przecież każdy następny sklep jest o jedno kliknięcie dalej. (...)

Jerzy Kalinowski
prezes i-starT

opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama